250 polskich podiów w 43 lata

  • 2023-01-08 23:56

Od Bischofshofen do Bischofshofen. Od Piotra Fijasa do Dawida Kubackiego. Dokładnie w 43 lata od pierwszego polskiego podium w Pucharze Świata w Skokach Narciarskich, skoczek z Nowego Targu stanął na "pudle" po raz 250.! 

 

Ćwierć tysiąca indywidualnych "pudeł" (98-68-84) to niezła okazja do pewnego podsumowania i retrospekcji. Prezentujemy zatem przypomnienie kilku kamieni milowych w historii polskich osiągnięć w pucharze świata. Przed szanownymi czytelnikami podia numer: 1, 10, 50, 100, 111, 150, 200, 222 oraz 250.

1. Piotr Fijas - 3. miejsce - Bischofshofen, 06.01.1980 (K-106)

Pod koniec lat 70. FIS zdecydowała, że - podobnie jak inne dyscypliny zimowe - skoki potrzebują cyklu, który pomoże wyłonić najlepszego skoczka sezonu. Ustalono, które z liczących się, międzynarodowych zawodów będą zaliczały się do pucharu świata. Pierwsze polskie podium w tym cyklu wywalczył Piotr Fijas.

To był okres, w którym całkiem nieźle spisywali się skoczkowie z Niemieckiej Republiki Demokratycznej. Konkurs w Bischofshofen był ich pokazem mocy. Na pierwsze osiem miejsc, sześć padło łupem zawodników z NRD. Konkurs wygrał - dość niespodziewanie - Martin Weber. Był to w zasadzie jego jedyny sukces w karierze. Drugi był Henry Glass. Miejsca 4-6 zajęli Harald Duschek, Manferd Deckert i Thomas Meisinger. Ósmy był Klaus Ostwald. Oczko wyżej uplasował się Fin - Jari Puikkonen. Jedynym, który de facto rzucił rękawicę Niemcom ze wschodu, był Fijas. Dzięki skokom na 98,5 oraz 101,5 metra, uplasował się na trzecim miejscu.

Dziś Polak z rozbrajającą szczerością przyznaje, że nie pamięta dokładnie swojego pierwszego podium w pucharze świata, które było jednocześnie pierwszym, historycznym podium dla Polski. W pamięci nie utkwiły mu ani zawody, ani żadne szczegóły dotyczące ceremonii, czy nagród. Może to wydawać się niektórym kibicom trochę dziwne. Tak się jednak złożyło, że Fijas na Turnieju Czterech Skoczni zadebiutował rok wcześniej i był już wtedy skoczkiem obytym z zawodami międzynarodowymi. Miał na koncie występ na Mistrzostwach Świata w Lahti a także pierwsze zwycięstwa za granicą. W pamięci bardziej zapadł mu debiut w Turnieju, niż drugi występ - rok później, gdy FIS zaczęła przyznawać punkty pucharu świata za poszczególne konkursy. W swoim debiucie w TCS w sezonie 1978/1979 też stanął zresztą na podium i to też w Bischofshofen. Zatem pierwsze podium pucharowe było trochę powtórką z rozrywki, nie przełomowym, historycznym wydarzeniem. 
 
- Pamiętam, że to był mój drugi Turniej Czterech Skoczni. Zacząłem dość słabo, w Oberstdorfie nie punktowałem. Potem szło mi coraz lepiej i w finałowym konkursie Turnieju zająłem trzecie miejsce. Dzięki temu w klasyfikacji Turnieju byłem ostatecznie ósmy - wspomina Fijas. Te dwa Turnieje mogą się zlewać nieco w pamięci, gdyż gdyż miały dla Polaka niemal identyczny przebieg. Rok wcześniej zawodnik z Bielska-Białej zajmował bardzo podobne miejsca.

Najsłynniejszy polski wąsaty skoczek przed Małyszem pamięta za to samą skocznię. 
- To był wtedy skocznia terenowa, czyli naturalna. Tylko próg był tam na końcu wybudowany. Charakteryzowała się długim, wypłaszczonym rozbiegiem. Ten rozbieg był strasznie nierówny, telepało nami. Jechało się po muldach, żartowaliśmy, że po miedzach. Zeskok był trochę pochylony na prawą stronę. Wybieg był z trawersem.  Na końcu wybiegu trzeba było skręcać trochę w lewo. Potem ją przebudowali ale też była zupełnie inna, niż dziś. Dobrze mi się skakało na tej skoczni, mam dwa podia na tym obiekcie - wspomina Fijas. W rzeczywistości Piotr Fijas trzy razy stawał na podium konkursu Turnieju Czterech Skoczni w Bischofshofen. Raz w 1978 potem, już w epoce Pucharu Świata - w 1980 i w 1985. W roku 1985 skocznia była już po wspomnianej przebudowie i punkt konstrukcyjny wynosił 111 metrów. 

- W Innsbrucku skocznia już była lepsza. To był obiekt olimpijski, tam były Igrzyska w 1976 roku. A ta w Bischofshofen - no zdecydowanie gorzej wyglądała. Ale obie były wtedy dość małe w porównaniu z dzisiejszymi. Każdy skok ponad 100 metrów na tych skoczniach to już był naprawdę solidny skok - wspomina Fijas.

Piotr Fijas - służbowo

10. Piotr Fijas - 3. miejsce - Planica, 25.03.1984 (K-120)

Również dziesiąte polskie podium było dziełem skoczka reprezentującego BBTS Bielsko-Biała. Fijas wywalczył je w jugosłowiańskiej wtedy Planicy. Kończące sezon 1983/1984 zawody odbyły się wtedy nie na przebudowywanej właśnie Letalnicy, ale na Bloudkovej Velikance. 
- To też była wtedy stara skocznia. Miała długi, płaski rozbieg a potem - porównując z dzisiejszymi - bardzo stromy zeskok. To był jeszcze właściwie ten sam obiekt, na którym przed drugą wojną światową Sepp Bradl po raz pierwszy przekroczył granicę 100 metrów. Potem już nastąpiła gruntowna przebudowa. W tym miejscu dziś również stoją skocznia duża i normalna - opisuje obiekty Piotr Fijas. To były czasy, gdy na skoczniach królował styl równoległy a większość obiektów nie miał band - ani na rozbiegu, ani na zeskoku. Rozbiegi nie posiadały też torów najazdowych, chyba, że zostały po prostu wyjeżdżone przez zawodników. Belki startowe dopiero pojawiały się na skoczniach, ale w Planicy jeszcze ich nie stosowano, te pojawiły się na planickich skoczniach dopiero  dwa lata później. Zawodnicy startowali z bramek startowych. 

Był to sezon, w którym Jensowi Weißflogowi udało się pokonać swego arcyrywala - Matti Nykänena. Trzecie miejsce w klasyfikacji generalnej zajął Czech Pavel Ploc i to on wygrał finałowy konkurs, w dodatku we wspaniałym stylu. Drugiego wtedy Vegards Opaasa wyprzedził o ponad 30 punktów. Piotr Fijas skoczył odpowiednio 113 i 107 metrów co dało mu trzecie miejsce. Ale do rewelacyjnie skaczącego wtedy Ploca stracił 40 punktów. Niewiele brakło, by autorem dziesiątego podium dla Polski był Janusz Malik. Pochodzący również z Bielska-Białej młodszy kolega Fijasa stał na podium dzień wcześniej. Dał się wyprzedzić jedynie Weißflogowi oraz Mike'owi Hollandowi z USA, a Fijas był tego dnia jedenasty. Co ciekawe, te zawody rozegrano na skoczni normalnej - Srednijej Velikance. 

Piotr Fijas - niemal prywatnie

50. Adam Małysz - 2. miejsce - Lahti, 01.03.2002 (K-116)

Aby opisać 50. polskie podium w pucharze świata, musimy się już przenieść do zupełnie innej epoki. Skoczkowie skaczą stylem V, w dyscyplinie pojawiły się spore pieniądze, w Polsce trwa w najlepsze Małyszomania. Poprzednia zima upłynęła pod znakiem rywalizacji Małysza z Martinem Schmittem, teraz Polak walczy o Kryształową Kulę ze Svenem Hannawaldem. Orzeł z Wisły właśnie wrócił do pucharowej rywalizacji po Igrzyskach w Salt Lake City, więc część kibiców wciąż świętuje pierwsze od czasów Fortuny medale olimpijskie dla skoczków, część nie może przeboleć braku złota i "dziury po Kasaim". Połowa zachwyca się Simonem Ammannem, polowa go nienawidzi, ale niemal wszyscy są zgodni co do tego, że dobrze się stało, że skoro złota nie ma Małysz, to nie ma go też Hannawald. Bo to właśnie rywalizacja na linii Adam - Sven wciąż rozpala umysły i serca fanów.

Tymczasem Salpausselkä serwuje fanom coś w rodzaju powtórki z rozrywki sprzed roku, gdyż o zwycięstwo w konkursie Małysz walczy ze swoim głównym rywalem z poprzedniego sezonu - Martinem Schmittem. Sven Hannawald leczył wtedy drobną kontuzję, której nabawił się podczas Igrzysk. Schmitt prowadził już po pierwszej serii, w drugiej przypieczętował swoje zwycięstwo. Małysz w obu seriach skoczył o metr krócej od Niemca (124,5 oraz 124 m) i ze stratą 3,1 pkt zajął drugiej miejsce. Trzeci był Słoweniec Robert Kranjec. Było to 34. indywidualne podium Adama Małysza, ale fanów trochę niepokoił fakt, że Mistrz przestał zwyciężać. I faktycznie - do końca sezonu już nie wygrał. Wysokie miejsca pozwoliły mu jednak wygrać rywalizację z Hannawaldem i drugi z rzędu Puchar Świata powędrował w ręce Polaka. 

Adam Małysz - zdjęcie z 2003 roku

100. Adam Małysz - 2. miejsce - Engelberg, 18.12.2010 (K-125)

Kolejny jubileusz to drugie miejsce Adama Małysza na skoczni w Engelbergu. Był to konkurs, który z powodu błahego w istocie zdarzenia wywołał pewne kontrowersje, a w polskim Internecie wręcz burzę. Otóż Małysz rozpoczął sezon w przyzwoitej formie, ale nieco poniżej oczekiwań. W otwierających sezon zawodach w Finlandii i Norwegii był trzy razy dziewiąty i raz piąty. W Engelbergu rozgrywano w tym sezonie aż trzy konkursy, gdyż weekend wcześniej odwołano zawody w Harrachovie. W pierwszym z nich Małysz zajął 14. miejsce. Drugi szwajcarski konkurs zaczął jednak znakomicie. Po skoku na 137 metrów był liderem i wyprzedzał o zaledwie 0,4 punktu Thomasa Morgensterna - aktualnego lidera klasyfikacji generalnej i ostatecznego zdobywcę Kryształowej Kuli. Tymczasem przed finałowym skokiem Austriakowi zepsuł się zamek od kombinezonu. Z tego powodu skoczkowie zamienili się kolejnością - Adam skakał przedostatni, a dopiero po nim "Morgi", który jak potem relacjonował - "uciął kawałek kombinezonu i za jego pomocą umocował zamek".

Morgenstern w drugiej serii skoczył o pół metra dalej od Małysza i wygrał  konkurs z przewagą 2,2 punktu. Trzecie miejsce zajął Fin, Matti Hautamäki. Krótko po zawodach zaczęły krążyć wśród niektórych polskich kibiców spiskowe teorie, jakoby konkurs był ustawiony, Austriak tylko symulował awarię i w jakiś tajemniczy sposób skorzystał na zamianie miejsc z Małyszem, co pozwoliło mu pokonać rywala. Żadnych problemów nie widzieli za to ani Małysz, ani trenujący wtedy Polaków Łukasz Kruczek: "W przypadku Morgiego żadnych kontrowersji nie było. (...) Gdy zawodnik ma problem ze sprzętem, wówczas ma czas na naprawę tego do końca serii. Jeśli ta sztuka mu się do tego czasu nie uda, wówczas nie może oddać skoku lub jest zdyskwalifikowany. Thomas miał problem z zamkiem, który mu się całkowicie wysunął. (...) Warunki podczas tego ostatniego skoku konkursu były nawet nieco gorsze niż dla wcześniej startujących, więc nie było tu mowy o żadnej niesprawiedliwości' - odpowiedział zaciekawionym dziennikarzom.

Jak się później okazało, był to ostatni sezon Małysza w karierze. Orzeł z Wisły stawał tej zimy na podium w sumie 9 razy (w Engelbergu po raz pierwszy) ale wygrał tylko raz - w Zakopanem. 

Podium konkursu: Adam Małysz, Thomas Morgenstern, Matti Hautamäki - trzech wielkich skoczków pierwszej dekady XXI wieku

110.  i 111.  Adam Małysz i Kamil Stoch - 3. oraz 1. miejsce - Planica, 20.03.2011 (K-185, HS 215)

Nie ma żadnej oficjalnej metodologii liczenia kolejności podium, gdy staje na nim więcej niż jeden zawodnik. To 111. to było Małysza, czy Stocha? A dzień 20 marca 2011 roku był tak niezwykły, że zbrodnią byłoby opisywać go we fragmentach. Dla polskich kibiców to jeden z najbardziej doniosłych konkursów PŚ, z którym mogą się równać jedynie takie daty jak jak 3 lutego 2001, 9 marca 2001, 20 stycznia 2002 czy 29 i 30 stycznia 2005 roku.

W 2011 roku Małysz był bezsprzecznie największą gwiazdą światowych skoków - przynajmniej licząc aktywnych zawodników. Gdy podczas MŚ w Oslo ogłosił zakończenie kariery, było wiadomo, że finał sezonu w Planicy będzie absolutnie wyjątkowym weekendem. Zarówno odchodzący Mistrz, jak i typowany na jego następcę Kamil Stoch pokazali tej zimy, że możemy na nich liczyć. Małysz miał już na koncie jedno zwycięstwo i w sumie osiem podiów, Stoch - dwa zwycięstwa. W piątkowym konkursie obaj uplasowali się w czołowej "10", ale daleko od podium. W sobotniej drużynówce Polska zajęła czwarte miejsce, co też było lekkim rozczarowaniem, jako że tej zimy Polska już dwa razy zajmowała trzecie miejsce. 

Tymczasem niedziela była dniem wręcz magicznym. Po trzech dniach chmur, mgły i mżawki wyszło słońce. Ze względu na wiatr konkurs zakończył się po pierwszej serii, ale sama rywalizacja zeszła na drugi plan. Zawody były jedną wielką celebracją kariery Adama Małysza. Rywale, kibice, trenerzy, dziennikarze zapuszczali wąsy, kto nie zapuścił, domalowywał lub doklejał. To samo robili fani w Polsce. Wszystkie telewizje transmitujące zawody pokazywały fragmenty kariery, sukcesy, przypominały sylwetkę. Prawie cały polski sztab ubrał się w góralskie stroje. 

Serię próbną przerwano i odwołano. Konkurs trwał długo i był rwany. Polscy kibice wyskoczyli w górę po skoku Kamila Stocha. Młody Polak objął prowadzenie po skoku na 215,5 metra. Śmiesznie krótki skok jak na Letalnicę, ale tego dnia należał do najdłuższych. Kolejni zawodnicy lądowali bliżej. W końcu przyszedł czas na ostatni konkursowy skok Adama Małysza w karierze. Mistrz pojawił się na belce na specjalnie wykonanych nartach z napisami "Thank you" oraz "Good Bye Adam". Oprócz tego miał na nich dopisane markerem "Kocham Izę i Karolinkę" oraz "Kiitos Hannu". Ten drugi napis był ukłonem w stronę fińskiego trenera Małysza, który w szpitalu przechodził właśnie rehabilitację po ataku sercu i nie był obecny w Planicy. Sygnał do startu nadali udekorowaną w polską flagę ciupagą wspólnie Maciej Maciusiak i Robert Mateja - koledzy ze skoczni a potem sztabu. Orzeł z Wisły wylądował na 216. metrze i ustępował tylko Stochowi i Robertowi Kranjcowi. Nie dali rady skaczący po Polaku wąsaty Simon Ammann ani niewąsaty Thomas Morgernstern. Kiedy chwilę później jury zdecydowało o odwołaniu drugiej serii, wśród polskich kibiców na skoczni i w Polsce nastąpiła eksplozja radości.

Gdy ubrany w góralski strój góral z Podhala Stoch wchodził na najwyższy stopień podium, przystanął przed ubranym w góralski strój góralem z Beskidów Małyszem stojącym na najniższym jego stopniu. W głębokim pokłonie zamiótł śnieg kapeluszem i zatańczył po góralsku, z przycupem. Chwilę wcześniej Małyszowi kłaniał się Kranjec. Odśpiewanie na skoczni Mazurka Dąbrowskiego w taki dzień było dla wielu kibiców wręcz przeżyciem mistycznym i wielu nie kryło łez. Oto odchodził stary mistrz - tak jak zawsze chciał - pozostając na szczycie, kończąc bardzo udany sezon, ozdobiony ostatnim zwycięstwem w pucharze i dwoma srebrnymi medalami olimpijskimi. A na najwyższym stopniu podium stał już kolejny genialny skoczek, przyszła legenda, która właśnie tej zimy odniosła swoje pierwsze sukcesy. Ten Stoch na podium mówił Małyszowi "zostawiasz polskie skoki w dobrych rękach", a kibicom "nie martwcie się ludzie, będzie życie po Małyszu". 

Dzięki tym dwóm podiom w ostatnim konkursie sezonu Adam Małysz zapewnił sobie trzecie miejsce w klasyfikacji generalnej i stanął na podium Pucharu Świata 2010/2011, Kamil Stoch zapewnił sobie miejsce dziesiąte, a Polska wyprzedziła Niemcy w Pucharze Narodów 2010/2011 i również uplasowała się na trzecim miejscu. A tak tamte wydarzenia opisywał na tym portalu doświadczony już redaktor, ale początkujący dopiero felietonista.

Słowiańskie podium w słoweńskiej Planicy - Kranjec, Stoch, Małysz

150. Kamil Stoch - 2. miejsce - Ga-Pa, 01.01.2017 (K 125, HS 142)

Do 65. Turnieju Czterech Skoczni Kamil Stoch przystępował jako skoczek z szerokiej czołówki pucharu świata, ale raczej nie jako faworyt. Tym był Domen Prevc, który jednak zupełnie zawiódł. Po drugim miejscu w Oberstdorfie, gdzie zwyciężył Stefan Kraft, Kamil już stał się jednym z faworytów.

W sylwestrowych kwalifikacjach Stoch zastosował pokerową zagrywkę i nie wystartował. Wtedy jeszcze czołowa "10" pucharu świata miała automatyczną kwalifikację do konkursów. Był to ostatni taki sezon. Stoch miał więc skakać ze zwycięzcą kalifikacji - Markusem Eisenbichlerem. Noworoczny konkurs był emocjonujący. Stoch w pierwszej serii skoczył 135,5 metra. Tym samym przegrał z Niemcem (136,5 m) pojedynek KO. Był to jednak wynik pozwalający mu zająć piąte miejsce, tuż za rywalem z pary. Co ciekawe, na półmetku trzeci był Piotr Żyła. Prowadził Daniel Andre-Tande przed Stefanem Kraftem. 

W finale Norweg nie dał sobie odebrać wygranej, szybując na 142 metr. Tuż za nim, ze stratą 3,2 pkt., uplasował się Stoch, który fantastycznym lotem na odległość 143 m awansował z piątej na drugą lokatę. Była to najdłuższa odległość konkursu. Na najniższym stopniu podium stanął Austriak Stefan Kraft. Ten konkurs dał Polakowi pozycję lidera Turnieju Czterech Skoczni. Pięć dni później Stoch wzniósł w górę swojego pierwszego Złotego Orła. Drugi w klasyfikacji był Żyła a trzeci powinien być Maciej Kot, jednak w Bischosfhofen sędziowie ewidentnie źle policzyli długość skoku Tandego. To jednak już zupełnie inna historia. 

Kamil Stoch - żywa legenda i jego dwaj wielcy rywale, z którymi nie raz potykał się o najwyższe trofea

200. Piotr Żyła - 3. miejsce - Planica, 22.03.2019 (K 200, HS 240)

To był sezon, w którym królował Ryōyū Kobayashi. Jednak Polacy byli w tak wyśmienitej formie, że wygrali klasyfikację Pucharu Narodów. Dosłownie jedyną klasyfikację, której nie wygrał Japończyk. Stoch, Żyła i Kubacki zajęli odpowiednio trzecie, czwarte i piąte miejsce w klasyfikacji generalnej. W sumie ta trójka stawała na podium 22 razy. Dwusetne - jubileuszowe podium - padło łupem Piotra Żyły. Tak relacjonowaliśmy ten konkurs na naszych łamach:
 
"W pierwszej serii rywalom odleciał Ryoyu Kobayashi. Triumfator Pucharu Świata poszybował na 242 metr i prowadził z przewagą 11,6 punktu nad Markusem Eisenbichlerem (238,5 m). Trzecie miejsce zajmował Piotr Żyła (242 m), ze stratą 1,8 pkt. do drugiego Niemca. Czwarty był Timi Zajc (240 m), a piąty Jakub Wolny (235,5 m). Słoweniec i Polak ustanowili swoje nowe rekordy życiowe. Finał przyniósł pierwsze w karierze pucharowe zwycięstwo Markusa Eisenbichlera. Mistrz świata z Innsbrucka poszybował na odległość 233 metrów, dzięki czemu pokonał różnicą 6,9 punktu Ryoyu Kobayashiego (220 m). Trzecie miejsce utrzymał Piotr Żyła, po locie na 234 metr." 

To podium zapewniło Żyle trzecie miejsce w Pucharze Świata w Lotach 2018/2019. Warto wspomnieć, że dzień później Piotr Żyła, jako skaczący w czwartej grupie lider zespołu, poprowadził Polskę do zwycięstwa w konkursie drużynowym. Tym konkursem przypieczętowaliśmy zwycięstwo w Pucharze Narodów.

Od lewej - Ryōyū Kobayashi, Markus Eisenbichler i Piotr Żyła

222. Kamil Stoch - 2. miejsce - Oberstdorf, 29.12.2020 (K 120, HS 137)

To był smutny, kowidowy sezon rozgrywany przy pustych trybunach, a tego podium miało nie być. Gdy Kamil Stoch stawał na podium w inaugurującym 69. Turniej Czterech Skoczni konkursie w Oberstdorfie, tylko wielcy optymiści liczyli na końcowy triumf - już trzeci w karierze. Stoch nie przepada za Schattenbergschanze i wygrał tam tylko raz. Wtedy, gdy wygrał wszystkie cztery konkursy Turnieju. Zatem drugie miejsce w Oberstdorfie mogło wskazywać, że polski mistrz wskoczył po Świętach Bożego Narodzenia na wyższy poziom. Jednak 28 i 29 grudnia 2020 mało kto myślał o tym, co się może wydarzyć 6 stycznia. Wszystkich rozpalała kwestia zupełnie innego rodzaju. Ponieważ Klemens Murańka otrzymał pozytywny wynik testu na covid-19, zgodnie z obowiązującymi wtedy przepisami cała polska kadra nie mogła wystąpić w kwalifikacjach. Polski sztab nalegał jednak na powtórzenie badania, argumentując, że wynik był fałszywy ze względu na wadliwy test. Testy powtórzono i rzeczywiście - wynik okazał się negatywny. Kadrze pozwolono na start. Odbyte dzień wcześniej kwalifikacje anulowano i konkurs wystartował z 62 skoczkami na liście i bez systemu KO. 

Po pierwszej serii, w której zawodnicy musieli mierzyć się z trudnymi warunkami wietrznymi, najlepszy był Karl Geiger. Niemiec poszybował na 127 metr i wyprzedzał o 1,3 punktu Mariusa Lindvika (126,5 m) oraz o 1,4 pkt. Philippa Aschenwalda (130 m). Stoch zajmował na półmetku rywalizacji czwartą pozycję Dwukrotny triumfator Turnieju Czterech Skoczni wylądował na 125 metrze i tracił 3,8 pkt. do lidera. 

W finale Karl Geiger przypieczętował swój sukces lotem na odległość 136,5 metra. Tym samym Niemiec triumfował w rodzimym Oberstdorfie z przewagą 2,8 punktu nad Kamilem Stochem (132,5 m), który zanotował awans z czwartej na drugą lokatę. Trzeci był Norweg Marius Lindvik (135,5 m). Geiger wygrał przed "własną publicznością" tylko w przenośni. Kibice na trybunach byli tekturowi i przedstawiali wizerunki kibiców z całego świata, którzy mogli tam trafić za sprawą specjalnej akcji organizatorów i uprzejmości pewnej firmy zapewniającej druk wielkoformatowy.

Upór polskiego sztabu w sporze z władzami sanitarnymi Bawarii opłacił się w dwójnasób. Jego efektem było nie tylko 222. podium pucharu świata dla polskiego skoczka, ale też trzeci dla Stocha i piąty dla Polski triumf w Turnieju Czterech Skoczni.

Kamil Stoch  - tego człowieka poznalibyście nawet w maseczce

250. Dawid Kubacki - 3. miejsce - Bischosfhofen 06.01.2023 (K 125, HS 142)

Ta historia jest jeszcze świeża w naszej pamięci, ale dla porządku przypomnijmy: Dawid Kubacki, aktualny lider pucharu świata walczył o zwycięstwo w 71. Turnieju Czterech Skoczni z Halvorem Egnerem Granerudem. Norweg miał dużą przewagę, niemal zapewniającą już końcowe zwycięstwo. Jednak triumf Kubackiego i odrobienie części strat (choćby symboliczne) wlało jeszcze nadzieję w serca niektórych kibiców. 

W konkursie Granerud nie pozostawił jednak złudzeń. W pierwszej serii skoczył 139,5 metra. Prowadził na półmetku zmagań z przewagą 1,1 punktu nad Anže Laniskiem (140,5 m). Trzecie miejsce zajmował Dawid Kubacki (135,5 m), który tracił 4,9 pkt. do lidera. W finale Halvor Egner Granerud nie kalkulował. 143,5 metra to był najdłuższy skok konkursu. Dawid Kubacki skoczył 140 metrów i utrzymał swoje trzecie miejsce. Tym samym po raz trzydziesty trzeci w karierze, dziesiąty w obecnym sezonie i ósmy z rzędu stanął na podium zawodów Pucharu Świata. Jednocześnie 250. polskie podium w zawodach indywidualnych PŚ to 50. polskie podium w konkursach Turnieju Czterech Skoczni.

Dawid Kubacki, Adam Małysz, Kamil Stoch - polscy podiumowicze a zarazem wszyscy polscy zwycięzcy Turnieju Czterech Skoczni

informacja własna - Marcin Hetnał

grafika - Adam Bucholz

na podstawie artykułów w Wikipedii i na skijumping.pl oraz bazy pana Adama Kwiecińskiego

 


Marcin Hetnał, źródło: Informacja własna
oglądalność: (6942) komentarze: (7)

Komentowanie jest możliwe tylko po zalogowaniu

Zaloguj się

wątki wyłączone

Komentarze

  • WillyWronka początkujący
    Dobry felieton

    Stoch mimo ze swoje osiągnął to nie ta klasa i nie to zjawisko co Małysz.
    Taka jest prawda i nic tego nie zmieni.

  • Arturion profesor
    @Wojciechowski

    "że w drugiej serii skakało już tylko 50 skoczków, że nie wszyscy skakali po dwa razy. "
    Fakt. Przecież niewiele wcześniej wszyscy skakali po trzy serie, choć liczono wyniki tylko dwóch, jak się trzy odbyły. Dla każdego - dwóch najlepszych.

  • firefly profesor

    Aż z nostalgii sobie przeczytałam ten tekst z Planicy 2011 i w sumie śmiesznie się teraz patrzy na komentarze z tamtego czasu, że nie wiadomo, co teraz ze skokami, jak się będzie oglądać i że nigdy nie doczekamy się takiego skoczka jak Adam. Fakt, pod wieloma względami Kamil nigdy mu nie dorównał, ale pod wieloma też go zdecydowanie przegonił. Niesamowita ta płynność między erą Małysza i Stocha, trafili nam się jak ślepej kurze ziarno.
    A to że Kubacki będzie kiedyś liderem PŚ to chyba nie śniło się wtedy nawet filozofom.

  • Wojciechowski profesor
    @Kolos

    Jedno, czego byli świadomi na pewno, to duża zmiana, która weszła wraz z Pucharem Świata, że w drugiej serii skakało już tylko 50 skoczków, że nie wszyscy skakali po dwa razy. Ale to nadal w cieniu TCS.

  • Kolos profesor
    @Wojciechowski

    Podejrzewam, że gdyby to nie było w ramach TCS to by pamiętał. Z oczywistych względów PŚ nie miał wtedy jeszcze renomy, może skoczkowie nie do końca byli nawet świadomi, że startują w Pucharze Świata?

    A Turniej Czterech Skoczni miał już wielki prestiż od lat. A, że nie był to pierwszy turniej Fijasa, ani nawet pierwsze podium w tym turnieju to trudno się dziwić, że po 43 latach nie pamięta w szczegółach tego konkursu.

  • Szymi1999 początkujący

    Z czego Adam i Kamil stawali łacznie na podium 172 razy.

  • Wojciechowski profesor

    Trochę się nie dziwię, że Fijas średnio to pierwsze podium pamięta, bo Puchar Świata był zupełną nowością i nawet nie było pewne, czy w ogóle się przyjmie (to był sezon testowy, podobnie jak nawet i drugi, jeśli dobrze pamiętam) i oczywiście był w cieniu długiej już historii TCS.

    Podium Bobaka w klasyfikacji generalnej też mimo wszystko nie odbiło się u nas jakimś wielkim echem, bardziej rozpamiętywano jego zmarnowaną szansę na medal olimpijski w Lake Placid.

Regulamin komentowania na łamach Skijumping.pl