Adam Małysz: "80 proc. Polaków jest ekspertami od skoków"

  • 2003-11-21 14:03
Adama Małysza znają chyba wszyscy. Już za równy tydzień nasz najlepszy skoczek stanie ponownie do walki z czołowymi zawodnikami w pierwszych zawodach Pucharu Świata w Kuusamo. Tymczasem podwójny złoty medalista z Predazzo udzielił bardzo obszernego i interesującego wywiadu dla dziennikarzy "Gazety Wyborczej". Oto najciekawsze jego fragmenty...

Jak Pan dziś wspomina 49. Turniej Czterech Skoczni? Od niego wszystko się zaczęło. Czy przeczuwał Pan, że przyszło to długie skakanie?
- Nie. Skakałem dobrze, ale w życiu bym nie przypuszczał, że wygram. Z dnia na dzień było coraz lepiej, z dnia na dzień skoki były dłuższe, a ambicje większe i większe. Ale co z tego, że wygrywałem kwalifikacje, przecież nie udało mi się zwyciężyć ani w Oberstdorfie, ani w Garmisch-Paartenkirchen. Czekałem aż to zwycięstwo przyjdzie. I przyszło. No i niespodziewanie wygrałem Turniej.

I w Polsce wybuchł entuzjazm wokół Małysza...
- Nie wyobrażałem sobie czegoś takiego, takiej eksplozji. Marzyłem o zwycięstwach. Zawodnik przecież po to trenuje, by wygrywać, osiągnąć to, co sobie wyśni. Ale w życiu bym nie przypuszczał, że to ma taką cenę. Zawsze oglądałem aktorów czy inne gwiazdy i wiedziałem, że nie mają życia prywatnego. Bo a to paparazzi, a to autografy, wspólne zdjęcia... Odczułem to na własnej skórze po sukcesach i muszę powtórzyć, że jest ciężko.

Wygrał Pan: Turniej Czterech Skoczni; trzy razy mistrzostwo świata; raz wicemistrzostwo; trzy kolejne Puchary Świata (co nie udało się nikomu na świecie); srebrny i brązowy medal olimpijski; 24 konkursy PŚ. Prawie wszystko w dwa i pół roku. Może się zakręcić w głowie.
- Tak, ale jeśli osiąga się szczytową formę, to te wszystkie osiągnięcia są do wywalczenia nawet w tak krótkim czasie. Przychodzi chwila, którą zawodnik musi jak najlepiej wykorzystać. Jeśli tego nie zrobi, to przykro mi bardzo... W pewnym sensie to jego wina.

Umie Pan porwać kibiców prostym gestem, w którym jest jednak wiele emocji. - Nie wiem. Jestem ze skromnej rodziny. Wychowano mnie, żebym był dobrym, porządnym człowiekiem. Żebym starał się dążyć do wyznaczonych celów. Stąd chyba przychodzą te gesty. Niczego nie planuję, wszystko jest od serca, to dowód wdzięczności. Za to, że natura mi pomaga. Staram się odwdzięczyć, a inaczej tej swojej wdzięczności nie potrafię wyrazić. Robię różne gesty niekontrolowane.

Zdziwił się Pan kiedyś swoim zachowaniem, oglądając powtórki w telewizji?
- Tak. Na Eurosporcie pokazywali kiedyś śmieszne sceny z udziałem sportowców różnych dyscyplin. W 2002 roku była migawka, jak odpinałem nartę w Innsbrucku. Ona się nie chciała wypiąć i przesuwałem wiązanie i nartę do przodu, do tyłu, na lewo, na prawo. Nie szło tego wypiąć. Wyglądałem, jakbym tańczył. Śmiałem się z tego. Ale tam, na skoczni, nie wiedziałem, że coś takiego miało miejsce.

Czy kibice skoków po tych trzech latach Pana sukcesów się zmienili? Lepiej rozumieją skoki?
- Dziś 80 proc. Polaków jest ekspertami od skoków. Od samego oglądania (śmiech). Wiem, bo dostajemy różne listy z przeróżnymi uwagami. Jak trenować, jak skakać. Czasem te opinie są bardzo mądre. Ja czytam mało listów, więcej żona czy nasz pracownik w fundacji. Oni na nie odpisują. Ale ja ze wszystkich uwag chcę coś wyciągnąć. Wszystko też na poważnie biorę sobie do serca. Ale w sezonie nie ma czasu na zmiany, można je robić w czasie przygotowań.

Kultura kibicowania Małyszowi jest coraz wyższa.
- Ta kultura cały czas była. Bo nasi kibice są świetni, dopingują wszystkich. Zawsze znajdzie się jednak grupka, która chce komuś dokuczyć, szczególnie Hannawaldowi. Im nie podoba się zachowanie Svena, jego gesty. To wzbudza kontrowersje. Nawet spokojny kibic bierze sobie to do serca, agresywniejszy wyraża to inaczej, rzuca śnieżkami... Jednak w tym roku Sven odmienił opinię o sobie. Jest inaczej odbierany w Polsce, inaczej się zachowywał. Podczas zawodów w Zakopanem wiele się zmieniło również dlatego, że dwaj spikerzy potrafili zapanować nad tłumem.

Od kogo nauczył się Pan najwięcej?
- Od Weissfloga, ale właściwie od każdego chcę się czegoś nauczyć. Jak wygrałem Turniej Czterech Skoczni w Bischofshofen, podszedł do mnie Espen Bredesen, który komentował zawody dla norweskiej telewizji. Powiedział mi: "Jesteś wielki, ale będziesz jeszcze większy, jak nauczysz się odmawiać". To mi utkwiło w pamięci i pomaga mi. Teraz potrafię, a na samym początku nie umiałem odmówić nikomu autografu, zdjęcia czy wywiadu. Ciężko było się przyzwyczaić, ale teraz mogę powiedzieć "nie". Bo są rzeczy ważniejsze, a ja nie jestem robotem, tylko człowiekiem. Choć powiem szczerze, że po takiej odmowie to później jest mi ciężko na sercu.

Kiedy Sven Hannawald w nieprawdopodobnym stylu dwa razy wygrał w tym roku w Zakopanem, bijąc Pański rekord skoczni, to wierzył Pan, że w Predazzo na mistrzostwach świata będzie można z nim powalczyć?
- Nie przypuszczałem, że można z nim wygrać. Był wtedy poza zasięgiem, choć ja robiłem wszystko, by skakać dobrze. No więc robiłem swoje, czekałem na swój moment, odpuściliśmy PŚ w Willingen, i to był chyba strzał w dziesiątkę. Odsapnąłem, pojeździłem sobie z dzieckiem i żoną na sankach. Tych skoków już było bardzo dużo, zaczęło się to robić męczące. I pojechałem na mistrzostwa świata z biegu, ale wypoczęty.

Trener Tajner mówił, że Małysz jest już tak doświadczonym zawodnikiem, że o wielu rzeczach sam wie i sam może decydować. Żeby tylko mu nie przeszkadzać.
- Różnica między trenerem Mikeską a trenerem Tajnerem jest taka, że trener Mikeska nie dał sobie nic powiedzieć. Wierzył w to, co sam czuł. Zawodnik mógł mieć inne odczucia, ale dla trenera to nie było ważne. U Tajnera jest inaczej. Gdy na przykład trener coś mówi, a ja czuję coś zupełnie innego, to analizujemy, sprawdzamy i często dochodzimy do kompromisu. Uzupełnieniem jest też trener Fijas, który nie tak dawno skończył karierę, a był bardzo dobrym zawodnikiem i ma bardzo duże pojęcie o skokach. Potrafi pomóc trenerowi Tajnerowi.

Po poprzednim sezonie Tajner udzielił wywiadu zatytułowanego "Ojciec i syn", mówiąc, że w pewnych momentach jesteście jak rodzina.
- Trudno porównywać, bo czasem ojciec i syn mają gorsze stosunki niż trener i zawodnik. Ojciec wymaga więcej od syna, stara się postawić na swoim, a trener bywa bardziej tolerancyjny.

Który z Pucharów Świata najbardziej Pan lubi: pierwszy, drugi czy trzeci?
- Traktuję je bardzo równo i każdy z nich było naprawdę bardzo ciężko wywalczyć. Pierwszy Puchar Świata to na pewno była wielka presja. Byłem zawodnikiem niedoświadczonym. Z drugiej strony ten trzeci był bardzo ciężki do zdobycia, bo nikt w to nie wierzył. Nawet ja miałem chwile zwątpienia. Myślę, że całą wartość te Puchary Świata mają w tym, że są trzy.

Podobno wszyscy skoczkowie są kumplami. Czy jednak któremuś z rywali szczególnie Pan kibicuje?
- Są kumplami poza skocznią i rywalami na skoczni. Zawsze mówię tak: wygra najlepszy. Choć czasem ten, który jest najlepszy, może być oszukany przez los, może dostać wiaterek z tyłu, a ten słabszy dostanie wiaterek z przodu i może wygrać. W skokach nie wszystko zależy od zawodników.

Sportowcy mówią czasem, że więcej uczą ich porażki niż sukcesy. Pan miał bardzo mało porażek w ostatnim czasie.
- Miałem porażki, które mnie wiele nauczyły. Ale to nie jest tak, że porażka cię nauczy, bo się tak umotywujesz, że na następnych zawodach wygrasz. Jeśli zawodnik nie jest przygotowany psychicznie, fizycznie i nie ma formy, to nic nie jest w stanie zrobić. Porażkę trzeba umieć przemyśleć - odkryć błędy i ich nie powtórzyć.

Dlaczego tyle kobiet zaczęło kibicować Małyszowi? Dlaczego właśnie skoki oglądają? Podziwia się Roberta Korzeniowskiego, ale rzadko kto ogląda chód w telewizji.
- Ja myślę, że to dlatego, że nasz sezon trwa bardzo długo, a zawody są rozgrywane co trzy lub siedem dni. Dlatego jeśli zawodnik wygrywa, to widz, który to ogląda, czeka już na kolejne zawody. "Jak będzie za trzy dni?" - zastanawia się. Czasem rozmawiam z różnymi ludźmi i oni mówią właśnie, że tylko czekają od soboty do soboty czy do piątku, żeby oglądać skoki, i rozmawiają w biurze czy na budowie. Jeżeli chodzi o Roberta Korzeniowskiego czy o Otylię, z nimi jest zupełnie inaczej. Przygotowują się do jednego startu rocznie, dlatego może jest to inaczej odbierane, ale na pewno są to wybitni zawodnicy.

Ale ciekawe jest to, że popularnością pokonał Pan wszystkich. Coś jest chyba w tym lataniu?
- Jest mi trudno na to pytanie odpowiedzieć. Nie wiem.

tad, źródło: Gazeta
oglądalność: (5593) komentarze: (18)

Komentowanie jest możliwe tylko po zalogowaniu

Zaloguj się

wątki wyłączone

Komentarze

  • Mario bywalec

    Fajny wywiad...

  • anonim
    CO jest w lataniu?

    Widowiskowość...

    Po prostu Robert [Korzeniowski] idący 50 km, nie jest aż tak "widowiskowy"... Ogląda się te dyscypliny, które jednak podnoszą poziom adrenaliny u "przeciętnego kibica-oglądacza"...

    Poza tym konkursy skoków rozgrywają się bardzo szybko: dwie kolejki i już znamy zwycięzcę zawodów... A Robert "tupta" 50 km do celu :-)

    Też zgadzam się z Adasiem, że po jego sukcesach zaroiło się w naszym kraju od "znawców" skoków. :)))))

  • anonim
    dobry tekst

    Przeczytajcie cały w Gazecie. Imponuje mi ten Adam, zupełnie normalny facet, który wie co chce osiągnąć i ma realistyczną ocenę sytuacji, w której się znajduję. Jak się uważnie czyta to obok wszelkich ciekawostek ze skoczni i profesjonalnych zagadnień można odnaleźć w tekście wizerunek mocnego i dojrzałego meżczyzny, który jest odpowiedzialny za rodzinę i przyznaje się do partiotyzmu (w czasach kiedy liczy się kaska sprawy ostatnio raczej nie coolowe). Trzymam kciuki.

  • małyszomanka doświadczony
    Adam

    Adaś pokazał klasę i to, że jest mądrym, choć prostym człowiekiem

  • kolesio weteran
    Wyborcza

    Przeczytałem od dechy do dechy cały dodatek i doszedłem do wniosku, że jak Adaś skończy już karierę skoczka i zostanie trenerem, to będzie trenerem rónie genialnym jak skoczkiem. Po prostu ma wyjątkowo "analityczny" sposób postrzegania skoków.

  • anonim

    Kolejny raz nasz Adam udowodnił,że mimo ogromnej popularności jaką osiągnął dzięki wspaniałym wynikom nie przewróciło Mu się w głowie / jak to bardzo często zdaża się innym /i właśnie za tą skromność i szczerość my,kibice go kochamy!!!!!

  • anonim

    "Sportowcy mówią czasem, że więcej uczą ich porażki niż sukcesy" hyhyhyhyhyhy no to co sie Tonie czepiacie??? co??

  • kibicka bywalec
    małyszomania

    Kiedy mieszkałam w akademiku podczas studiów, a było to w czasie gdy jeszcze skakał Nykaenen, byłam jedyną osobą, która przychodziła na świetlicę oglądać skoki w telewizji. Teraz dzięki Adamowi ten piękny sport został spopularyzowany na tyle, że może nie zostaliśmy ekstpertami od skoków, ale większość z Polaków się w nich orientuje. Można o nich podyskutować ze znajomymi, czy porównać komentarze, no i przede wszystkim można oglądać wszystkie zawody, a nie tylko TCS

  • anonim

    A ZOBACZCIE ILE OSÓB ODWIEDZA TĄ STRONKĘ BYNAJMNIEJ NIE 80 % POLAKÓW A SZKODA...

  • anonim
    uhehhh

    NNOoo ja jestem ekspertemm w SkoKaCh!!!!! TAk mi się wydaje że jestem ale każdy ma inne poglądy ;-)

  • anonim

    Ja tam narazie czekam na panów z Manchesteru. Przyjada przegrają (mam nadzieje) i pojadą. Potem zacznie sie PŚ (no ale najpierw jeszcze wywiadówka)

  • anonim

    qrna jak ten Adaś pięknie mówi!

  • anonim
    Adaś

    Małysz to najlepszy sportowiec Polski i Świata .Waldo160 100%Małysz hejjjjj

  • olivia początkujący
    !Dlaczego właśnie skoki oglądają?!

    ..dlaczego? adas na to swietnie odpowiedzial: od soboty, do soboty. puchar swiata, to prawdziwy "Big Brother"!

  • małyszomanka doświadczony
    @olivia

    Rzeczywiście skoki to jakby serial w TV. Z regóły ci sami aktorzy, tylko w różnych kombinacjach. Jednak jeżeli chodzi o poziom to do tej nędzy (czyli Big Brothera) bym ich nie porównywała

  • anonim
    Życzenia

    z okazji "Rozpoczęcia Nowego sezonu 2003/2004" wszyscy kibice i mali i duzi Życzą Ci jak najlepszych i najdluzszych skokow...i zebys byl zawsze usmiechnięty...i nigdy nikomu nie dawal za wygraną:)))))

  • małyszomanka doświadczony
    @Małyszomanka

    To jest nas dwie. Ja życzę Adamowi tego samego

  • anonim

    Rzeczywiście warto było kupić gazetę i przeczytac wszystko. Jedna rzecz mnie tylko zasmuciła: to, że Adam nie śmieje się już tak często jak kilka lat wcześniej, a głównie pamięta trud poniesiony, aby osiągnąć swoje sukcesy. Teraz już właściwie niczego nie musi udawadniać, może skakać na luzie i się z tego cieszyć. Tego mu właśnie życzę

Regulamin komentowania na łamach Skijumping.pl