Występy polskich skoczków na MŚ w narciarstwie klasycznym

  • 2013-02-19 14:30

Odliczanie dobiega końca. W najbliższą środę we włoskim Trydencie odbędzie się uroczysta ceremonia otwarcia mistrzostw świata w narciarstwie klasycznym. W tym roku najlepszych biegaczy, kombinatorów i – rzecz jasna – skoczków narciarskich gościć będzie, już po raz trzeci w historii, dolina Val di Fiemme. W oczekiwaniu na konkursy na obiektach Trampolino dal Ben przypomnijmy sobie, jak w dotychczasowej, blisko 90-letniej historii narciarskiego czempionatu radzili sobie na skoczniach reprezentanci Polski.

Biało-czerwoni wystąpili już w pierwszym otwartym konkursie skoków podczas Rendez vous Races (bo tak w początkowych latach była nazywana ta impreza, choć w polskiej prasie częściej pojawiały się frazy „Mistrzostwa Europy” i „Mistrzostwa FIS”), rozgrywanych w 1925 roku za naszą południową granicą, w Jańskich Łaźniach. W gronie 60 startujących zawodników znalazło się troje Polaków. Najlepszym z nich okazał się Tadeusz Zaydel, który po skokach na 32 i 35 metr zajął 35. lokatę. Gorzej wypadli Henryk Mückenbrunn i Aleksander Rozmus, kończąc swój udział w zawodach w piątej dziesiątce.

Następny raz reprezentacja Polski przybyła na mistrzostwa w 1927 roku do Cortiny d’Ampezzo. Największym sukcesem naszej ekipy zakończyła się rywalizacja dwuboistów. Szóstą lokatę w zawodach zajął Bronisław Czech, dziewiątą – Andrzej Krzeptowski. W konkursie skoków najlepszym biało-czerwonym okazał się ten drugi, plasując się na 18. lokacie. Pozycję niżej zajął Stanisław Gąsienica-Sieczka, który w drugiej próbie osiągnął odległość 45 metrów, czym wyrównał rekord Polski w długości narciarskiego lotu. Cała piątka naszych reprezentantów zmieściła się w czołowej trzydziestce zmagań.

Kolejna edycja FIS-u została rozegrana w 1929 roku w Zakopanem. Konkurs skoków na Wielkiej Krokwi odbył się w szóstym, ostatnim dniu narciarskiej imprezy. Po raz pierwszy w czołowej „10” zawodów zmieścił się reprezentant naszego kraju. Dziesiąta pozycja Bronisława Czecha była sukcesem „pierwszej jakości”, jak to w swojej relacji z zawodów stwierdził Przegląd Sportowy. Nie był to jednak jedyny dobry występ naszego zawodnika w zimowej stolicy Polski. Czech zawody w kombinacji ukończył tuż za podium, na czwartym miejscu.

Rok później mistrzostwa FIS zawitały do Oslo. W zawodach na słynnej Holmenkollen wzięło udział 114 zawodników, z czego 41 pochodziło spoza Norwegii. Polskę w konkursie skoków narciarskich reprezentował tylko Bronisław Czech, który zajął 34. lokatę i był jednym z zaledwie czterech skoczków zagranicznych plasujących się w czołowej pięćdziesiątce zawodów. Podczas kolejnej edycji imprezy, rozgrywanej w 1931 roku w Oberhofie, na starcie zabrakło reprezentantów Polski. Brak naszych zawodników był spowodowany napiętymi stosunkami z Niemcami, które zostały zaognione wycofaniem się naszych zachodnich sąsiadów z mistrzostw świata w hokeju na lodzie, rozgrywanych w tym samym roku w Krynicy.

Polacy ponownie wystartowali na mistrzostwach w 1933 roku w Innsbrucku. Z bardzo dobrej strony pokazał się debiutujący w FIS-ie Stanisław Marusarz. Oddał dwa skoki na odległość 66,5 i 71 metrów. Takie rezultaty dałyby naszemu zawodnikowi pewne miejsce na podium. Niestety, Marusarz w drugiej próbie dwukrotnie podparł się rękoma po wylądowaniu i zajął w rywalizacji… 76. miejsce. Zakopiańczyk ukończył również kombinację norweską na szóstej pozycji, choć gdyby sędziowie bardziej uczciwie podchodzili do oceniania skoków, Polak byłby co najmniej czwarty. W samych skokach najlepszym z biało-czerwonych był Izydor Gąsienica-Łuszczek. Zawodnik, który zaledwie dwa lata przed czempionatem rozpoczął swoją karierę, zajął ósme miejsce.

Minął rok i kolejnym organizatorem mistrzostw została szwedzka Solleftea. W mocno obsadzonym konkursie skoków 21. pozycję zajął Stanisław Marusarz. Po raz kolejny „Dziadek” lepiej spisał się w rywalizacji dwuboistów, którą ukończył na 7. miejscu. Więcej mówiono natomiast o źle przygotowanej przez organizatorów skoczni. Dzień przed konkursem posypano rozbieg solą, podczas gdy w nocy nadeszła odwilż. Za dnia próbowano naprawić błąd poprzez przysypanie powstałych kałuż świeżym śniegiem, przy czym nikt go nie ubił. W efekcie zjeżdżającym zawodnikom tuż przed progiem podbijało narty, co przeszkadzało w poprawnym wybiciu się ze skoczni.

Kolejne wielkie emocje za sprawą Stanisława Marusarza przeżywaliśmy podczas mistrzostw w 1935 roku w Wysokich Tatrach. Podczas otwartego konkursu na skoczni w Szczyrbskim Jeziorze reprezentant Polski oddał próby na 59 i 57 metr, co łącznie dawało mu większą odległość od zwycięzcy rywalizacji, Birgera Ruuda. Zakopiańczyk miał jednak problemy w początkowej fazie lotu, spowodowane wybiciem ze skoczni, przez co obniżono mu noty za styl. Podobnie rzecz się miała z nienajlepszym lądowaniem. Na domiar złego, Marusarzowi pękła narta po pierwszym skoku i w drugiej serii musiał startować na prowizorycznie sklejonej desce (w czym pomógł mu późniejszy mistrz świata, Ruud). Loty innych zawodników również zostawiały jednak wiele do życzenia ale sędziowie spoglądali na nich łaskawszym okiem. W efekcie Polak zajął czwartą pozycję, ze stratą pół punktu do podium. W ten sam sposób pozbawiono 9. pozycji Bronisława Czecha, który ukończył zawody dwie pozycje niżej. Za jednego z winnych sytuacji uznawano Polski Związek Narciarski. PZN miał prawo wystawić swojego delegata do kolegium sędziowskiego, jednak ostatecznie z tego nie skorzystał…

Po dwóch latach czołówka narciarstwa przybyła do Chamonix, gdzie rozegrano – po raz pierwszy oficjalnie – Mistrzostwa Świata w narciarstwie klasycznym. Tym razem w czołowej dziesiątce konkursu skoków zabrakło miejsca dla przedstawiciela Polski. Najlepszym z naszych reprezentantów był dwunasty Stanisław Marusarz. Niewiele brakło, aby zakopiańczyk do rywalizacji w ogóle nie przystąpił. Kilka dni przed zawodami przewrócił się na trasie zjazdowej i doznał kontuzji barku. Ostatecznie w dniu rywalizacji podjął decyzję o niestartowaniu w konkursie. Zmienił swoje zdanie po usilnych namowach kierowników ekipy. Boląca ręka na temblaku nie pozwalała mu jednak nawet zapinać nart, co czynił jego kuzyn, Andrzej (26. w konkursie).

Największe chwile w przedwojennej historii MŚ polskie narciarstwo przeżywało w 1938 roku, podczas czempionatu w Lahti. Wszystko za sprawą, po raz kolejny, Marusarza. Biało-czerwony poszybował na odległość 66 i 67 metrów, czym ustanowił nowy rekord fińskiego obiektu. Wszystkim zgromadzonym wokół skoczni kibicom wydawało się, iż to Polak zostanie nowym mistrzem świata. Wieczorne ogłoszenie wyników miało być jedynie formalnością. Tym czasem werdykt się opóźniał. Ostatecznie ogłoszono, iż nowym mistrzem został Asbjoern Ruud. Norweg łącznie w swoich próbach poleciał 5,5 metra bliżej od Marusarza, ale mimo to zwyciężył nad nim o 0,2 punktu. Cały świat pisał o ewidentnym skrzywdzeniu zakopiańczyka. Głoszono nawet, iż Polak jest moralnym zwycięzcą tych zawodów. Nawet triumfator wiedział, iż nie powinien być tego dnia najlepszy i chciał oddać Marusarzowi puchar za zwycięstwo, którego Polak jednak nie przyjął. Mimo to, srebrny medal Stanisława Marusarza w Lahti był jedynym polskim medalem Mistrzostw Świata w narciarstwie klasycznym, wywalczonym przed wybuchem II wojny światowej.

Po raz ostatni w dwudziestoleciu międzywojennym mistrzostwa rozegrano w 1939 roku w Zakopanem. Publiczność liczyła na rewanż ze strony Stanisława Marusarza, za krzywdzący werdykt sędziowski podczas ostatniego czempionatu w Lahti. Tym razem skończyło się jednak na piątym miejscu „Dziadka”, który dochodził do formy po kontuzji ręki. Z bardzo dobrej strony pokazał się Jan Kula znajdując się tuż za czołową dziesiątką, na jedenastej pozycji. Pół roku później wybuchła II wojna światowa. Wielu polskich zawodników walczyło na froncie (tak jak Kula), lub tak jak Marusarz pracowało jako kurierzy. W czasie wojny śmierć poniosła duża grupa znakomitych polskich sportowców. Spośród narciarstwa wystarczy wspomnieć Bronisława Czecha i Helenę Marusarzównę. Na nich, niestety, nie zamyka się lista biało-czerwonych straconych w okresie II wojny światowej. Osobnym przypadkiem był Andrzej Krzeptowski I, który kolaborował z hitlerowskimi Niemcami. Zmarł jednak w nie do końca wyjaśnionych okolicznościach w 1945 roku.

Po zakończonej wojnie podjęto decyzję o zmianie sposobu rozgrywania mistrzostw. Odbywająca się dotąd rokrocznie (z wyjątkiem roku olimpijskiego) impreza, zaczęła być organizowana co cztery lata, w połowie okresu pomiędzy Igrzyskami Olimpijskimi. Na pierwszych dwóch powojennych czempionatach w Lake Placid (1950) i Falun (1954) zabrakło reprezentantów Polski. O ile wyjazd do Stanów Zjednoczonych był nie w smak ówczesnym władzom, o tyle za powód absencji w Szwecji uznano słabe wyniki polskich narciarzy podczas cyklu zawodów rozegranych w ZSRR przed mistrzostwami. Tym samym biało-czerwoni, po raz pierwszy od FIS-u 1939 w Zakopanem, pojawili się na starcie Mistrzostw Świata dopiero dziewiętnaście lat później w Lahti. Do miejscowości w której Stanisław Marusarz zdobył tytuł wicemistrza świata pojechało dwóch skoczków narciarskich – Władysław Tajner i Antoni Wieczorek. Zakończyli oni swój udział w zawodach na 22. i 35. pozycji. Duże szanse na dobrą lokatę pokładano w Wieczorku, jednak reprezentant Polski upadł podczas treningu i doznał kontuzji.

Cztery lata później MŚ w narciarstwie klasycznym powróciły do Zakopanego. Po raz pierwszy najlepsi skoczkowie świata rywalizowali na dwóch obiektach. Pierwsze zawody odbyły się na Średniej Krokwi. Rywalizacja była przeprowadzana w trzech seriach, zaś do noty łącznej zawodnika liczyły się dwie najlepsze próby. I tak po pierwszym skoku na czoło tabeli wysunął się Antoni Łaciak. Po drugiej kolejce skoczek ze Szczyrku spadł na czwartą pozycję. O wszystkim miał zadecydować finałowy skok. W nim Łaciak pofrunął na odległość 71,5 metra i wywalczył dla Polski srebrny medal. Do zwycięzcy, Toralfa Engana, zabrakło 1,1 punktu. Na dobrym, siódmym miejscu rywalizację ukończył Gustaw Bujok. Również dwóch biało-czerwonych zameldowało się w czołowej dziesiątce konkursu na Wielkiej Krokwi – szósty był Łaciak, zaś ósmy Piotr Wala.

Kolejna szansa na medal nadarzyła się podczas konkursu na skoczni Midtstubakken w Oslo w ramach Mistrzostw Świata w 1966 roku. Po pierwszej serii zawodów na medalowej, trzeciej pozycji plasował się Józef Przybyła. „Beskidzki Jastrząb” pofrunął na 78 metr i przegrywał jedynie z Bjoernem Wirkolą i Dieterem Neuendorfem. W drugiej próbie reprezentant Polski, jak sam przyznał we wspomnieniach, „za bardzo chciał”, popełnił błąd w locie i po skoku na 71,5 metr spadł na 13. lokatę. Najlepszym z Polaków okazał się Ryszard Witke. Zawodnik z Sanoka wystartował pomimo złamanej, znajdującej się w gipsie ręki. Rywalizację ukończył – patrząc z perspektywy kontuzji – na wyśmienitym, siódmym miejscu. Witke był także najlepszym biało-czerwonym na słynnej, spowitej mgłą Holmenkollbakken, gdzie zajął 25. miejsce. Na dużej skoczni nie wystartował Józef Kocyan, który upadł podczas treningu, w wyniku którego doznał wstrząśnienia mózgu i skręcenia nóg w stawach skokowych.

Następne okazje na podium pojawiły się podczas kolejnego czempionatu w Wysokich Tatrach. Na normalnej skoczni w Szczyrbskim Jeziorze szansę na medal miał Tadeusz Pawlusiak. W pierwszej serii poleciał na odległość 82,5 metra, co przez kilka minut było nawet rekordem obiektu. W finale skoczył jednak pięć metrów bliżej i ukończył zmagania na 12. miejscu. Jeszcze większe emocje miał przynieść konkurs na większym obiekcie. Po pierwszej kolejce prowadził Pawlusiak z rezultatem 94,5 metrów. Siódmy z wynikiem 92 metrów był Stanisław Gąsienica-Daniel. W drugiej próbie poprawił się o 8,5 metra i wywalczył brązowy medal, trzeci w historii polskich skoków narciarskich. O wielkim pechu mógł za to mówić Pawlusiak. Uzyskał on w finale taką samą odległość jak Gąsienica-Daniel, ale kilka metrów po wylądowaniu przewrócił się. W efekcie, zamiast na wicemistrzostwie świata, skończyło się na 34. pozycji. Podczas mistrzostw imprezą pokazową był drużynowy konkurs skoków. W nieoficjalnych zawodach (nie przyznano za nie tytułów mistrzowskich) nasza reprezentacja w składzie Pawlusiak, Gąsienica-Daniel, Józef Przybyła i Adam Krzysztofiak zajęła piąte miejsce.

Na kolejny medal czekaliśmy zaledwie dwa lata. Wszystko za sprawą Wojciecha Fortuny, który w 1972 roku na Miyanomori w Sapporo wywalczył złoty medal olimpijski. Należy w tym miejscu przypomnieć, iż w latach 1924-1980 konkursy skoków narciarskich na Igrzyskach były objęte zasadą tzw. podwójnego mistrzostwa. Tym samym zakopiańczyk oprócz olimpijskiego medalu otrzymał także złotą śnieżynkę od władz FIS, stając się pierwszym mistrzem świata w narciarstwie klasycznym, pochodzącym z Polski. Co prawda, obecnie w większości statystyk nie uwzględnia się podwójnych medalistów, ale mimo to warto pamiętać przed Mistrzostwami Świata o krążku Fortuny, oraz Franciszka Gronia-Gąsienicy, który dzięki analogicznej zasadzie zdobył podwójny brązowy medal w kombinacji norweskiej podczas Igrzysk Olimpijskich w Cortinie d’Ampezzo w 1956 roku.

W 1974 roku mistrzostwa po raz drugi zawitały do Falun. Wielu kibiców liczyło na dobre występy Wojciecha Fortuny. Aktualny mistrz olimpijski zajął jednak dopiero 29. miejsce na normalnej i 37. na dużej skoczni. Lepiej spisał się Tadeusz Pawlusiak. Niedoszły medalista sprzed czterech lat zakończył rywalizację na mniejszym obiekcie na 10. miejscu po dwóch skokach na 82 i 82,5 metra. Z rywalizacji na dużej skoczni Lugnet wykluczyła go jednak odniesiona podczas treningu kontuzja. Pawlusiaka zastąpił rezerwowy naszej kadry, Józef Tajner, który zamknął czołową pięćdziesiątkę konkursu. Ze Szwecji wracaliśmy za to z brązowymi medalami Jana Staszela, zdobytym w biegu na 30 km stylem klasycznym, oraz Stefana Huli, ojca obecnego reprezentanta Polski, w kombinacji norweskiej.

Minęły kolejne cztery lata i najlepsi narciarze świata zawitali na czempionat do Lahti. W składzie reprezentacji Polski znalazło się dwoje przedstawicieli skoków narciarskich. Byli to powracający po kontuzji kolana Stanisław Bobak i debiutujący na mistrzostwach Piotr Fijas. Na normalnej skoczni lepszy okazał się nasz bardziej doświadczony zawodnik, który zajął 22. miejsce. Zmagania na większym obiekcie ukończył pozycję niżej. Lepszy okazał się Fijas, który był osiemnasty. Skoczek z Bielska-Białej zapłacił jednak frycowe na mniejszej skoczni, zajmując 47., przedostatnią lokatę. Po raz pierwszy z MŚ w narciarstwie klasycznym powróciliśmy z dwoma medalami wywalczonymi przez jednego zawodnika. Złoty i brązowy medal w biegach narciarskich wywalczył Józef Łuszczek, który stał się pierwszym polskim multimedalistą tej imprezy.

Następne mistrzostwa świata, które w 1982 roku gościło Oslo, odbywały się w czasie trwającego w Polsce stanu wojennego. Do Norwegii przybyła jednak nasza reprezentacja. Po raz pierwszy na MŚ miały zostać rozegrane trzy konkursy skoków – do dwóch indywidualnych zmagań dołączyła rywalizacja drużynowa, która wcześniej pojawiła się pokazowo w 1970 roku. Ówczesny regulamin wliczał do łącznej noty zespołu trzy najlepsze próby z każdej serii. Tym samym możliwe było wystawienie drużyny trzyosobowej. Tak właśnie postąpili biało-czerwoni. Nasz zespół w składzie Stanisław Pawlusiak, Bogdan Zwijacz i Piotr Fijas spisał się słabo, zajmując 14. pozycję i wyprzedzając jedynie ekipy Francji i Szwajcarii. Fijas i Zwijacz wystąpili również w zawodach indywidualnych. Lepsze miejsca – 19. na normalnej i 29. na dużej skoczni – zajął medalista MŚ w lotach z Planicy. Po trzech udanych imprezach w Wysokich Tatrach, Falun i Lahti, nasi narciarze powrócili tym razem do kraju bez ani jednego medalu.

W 1983 roku FIS podjął decyzję, w ramach której Mistrzostwa Świata w narciarstwie klasycznym miały odbywać się w lata nieparzyste. Tym samym kolejny czempionat odbył się w 1985 roku w Seefeld. Ponownie biało-czerwoni nie odegrali znaczących ról. Na skoczniach narciarskich najlepszym Polakiem, podobnie jak w Oslo, został Piotr Fijas. Dziewiętnasty zawodnik rywalizacji na normalnej i dwudziesty drugi na dużej skoczni zdecydowanie przewyższał umiejętnościami Jana Kowala i swojego brata, Tadeusza, którzy ani razu nie zmieścili się w czołowej pięćdziesiątce zawodów. Było to jednak za mało, aby móc przynajmniej spróbować nawiązać walkę z najlepszymi.

Fijas z klasycznymi MŚ pożegnał się dwa lata później w Oberstdorfie. Na słynnej z Turnieju Czterech Skoczni Schattenbergschanze oddał słaby pierwszy skok na odległość 103,5 metra. W finale poszybował dziesięć metrów dalej. Gdyby oddał dwie takie próby, mógłby walczyć nawet o mistrzostwo świata, a tak zakończył zawody na 12. pozycji. Na mniejszej skoczni poszło mu już gorzej. Ukończył konkurs na 34. miejscu, przegrywając m.in. z Janem Kowalem (14. lokata). Oboje, wraz ze Zbigniewem Klimowskim i Tadeuszem Bafią, zajęli 13. miejsce w konkursie drużynowym, pokonując jedynie zespoły Kanady, USA, Japonii i Bułgarii.

O następnych trzech edycjach Mistrzostw Świata w wykonaniu polskich skoczków można równie dobrze napisać, iż nasi reprezentanci po prostu zaliczyli te imprezy. W Lahti w 1989 roku trójka naszych zawodników – Jan Kowal, Jarosław Mądry i Bogdan Papierz – ani razu nie potrafiła przebić się do czołowej czterdziestki konkursów indywidualnych. Więcej, tylko Papierz awansował do czołowej pięćdziesiątki (43. na dużej skoczni). Drużynowo zajęli 12. pozycję, będąc lepszymi od USA, Kanady i Japonii. Dwa lata później, w Val di Fiemme, naszymi osiągnięciami na skoczniach Trampolino dal Ben była 39. lokata Kowala na dużym, i 30. Papierza na normalnym obiekcie. W 1993 roku w Falun nastąpiła zmiana pokoleniowa. Polskie skoki narciarskie reprezentowali Wojciech Skupień i Robert Zygmuntowicz. Dwukrotnie lepszy okazał się zawodnik z Zakopanego, ale wywalczone przez niego 33. i 45. miejsce nie powalały na kolana. Dawały jednak nadzieję na lepszą przyszłość tej dyscypliny w Polsce…

W 1995 roku Mistrzostwa Świata w narciarstwie klasycznym powędrowały za Wielką Wodę, do kanadyjskiego Thunder Bay. Oprócz Wojciecha Skupienia, który w międzyczasie zaliczył debiut olimpijski podczas Igrzysk w Lillehammer, polskie skoki narciarskie reprezentował Adam Małysz. Siedemnastoletni skoczek z Wisły przystąpił do imprezy z marszu, po MŚ Juniorów, które odbyły się w Gaellivare. Tam zajął indywidualnie dziesiąte miejsce, zaś z Aleksandrem Bojdą, Mirosławem Grzybowskim i Markiem Gwoździem uplasował się drużynowo na dziewiątej pozycji. W pierwszych zawodach podczas czempionatu w Kanadzie, na normalnej skoczni kompleksu Big Thunder zamknął czołową dziesiątkę zawodów. Skupień był siedemnasty. Jeszcze z większą niecierpliwością oczekiwaliśmy informacji spod większego obiektu. Wspaniała wiadomość dotarła do Polski dzień przed zawodami. W ostatniej serii treningowej Małysz oddał najdłuższy skok dnia, lądując na 134 metrze. Tym samym skoczek z Wisły ustanowił swój rekord życiowy, pomimo wcześniejszego debiutu na mamuciej skoczni! Swoje konkursowe próby oddawał jednak niemal w bezwietrznych warunkach, w przeciwieństwie do chociażby późniejszego triumfatora, Tommy’ego Ingebrigtsena. 108 i 115,5 metra dało Polakowi 11. lokatę. Do drugiej serii awansował również dwudziesty szósty Wojciech Skupień. Jak po konkursie przyznał trener Polaków Pavel Mikeska, Małysza stać było w Thunder Bay nawet na mistrzostwo świata, ale cieszy się, iż do tego nie doszło, ponieważ jego zdaniem wiślanin nie był jeszcze psychicznie gotowy na odniesienie tak wielkiego sukcesu.

W zupełnie innych nastrojach polska kadra przybyła na kolejne Mistrzostwa Świata, które odbyły się w 1997 roku w norweskim Trondheim. Adam Małysz miał już na koncie trzy zwycięstwa w zawodach Pucharu Świata, z czego dwie wygrane odniósł w trwającym sezonie. Nadzieje na medal były tak wielkie, iż nawet TVP postanowiła przeprowadzić transmisję na żywo z zawodów. Tymczasem wiślanin podczas rywalizacji na normalnej skoczni zepsuł pierwszą próbę, oddaną w niesprzyjających warunkach, na odległość 91 metrów. W drugiej poprawił się o 4,5 metra, ale wystarczyło to na czternaste miejsce. Tą samą pozycję, ale po pierwszej serii, zajmował Robert Mateja. W finale poszybował daleko, na odległość 98,5 metra. Ten rezultat wysunął zakopiańczyka na 5. miejsce. Gdyby nie zepsute lądowanie, Mateja wywalczyłby medal MŚ. Jak sam przyznał, startował w konkursie przeziębiony, zaś w nocy przed rywalizacją budził się kilkakrotnie z powodu zapchanego nosa. Słabiej wypadł naszym zawodnikom start na dużej skoczni Granasen. Jedynym biało-czerwonym, który wystąpił w finałowej serii był dwudziesty szósty Robert Mateja. Po raz pierwszy od ośmiu lat w konkursie drużynowym wystąpiła nasza reprezentacja. Zespół, który oprócz Matei i Małysza składał się z Wojciecha Skupienia i Krystiana Długopolskiego, uplasował się na 10. miejscu, pokonując jedynie Rosję, Kazachstan i Szwecję.

Dwa lata później narciarski czempionat zawitał do Ramsau. Nieco ponad miesiąc przed mistrzostwami, doszło do przemeblowania w polskiej kadrze skoczków. Dotychczasowy trener Pavel Mikeska został zwolniony, a do końca sezonu jego obowiązki powierzono Piotrowi Fijasowi. W rozgrywanym w deszczowych warunkach konkursie na dużej skoczni w Bischofshofen najlepszym z biało-czerwonych został Robert Mateja. Piąty zawodnik MŚ w Trondheim zajmował po pierwszej serii 20. miejsce i jako jedyny z Polaków awansował do finału. W drugiej próbie spóźnił jednak odbicie i ostatecznie sklasyfikowany został pięć lokat niżej. W zawodach drużynowych nasz zespół, złożony z Matei, Adama Małysza, Łukasza Kruczka i Wojciecha Skupienia, uplasował się na 9. miejscu, spośród dwunastu startujących ekip. Polacy do końca rywalizacji walczyli z Rosją o zajęcie tej lokaty. W odbywającym się przy sztucznym świetle konkursie na normalnym obiekcie w Ramsau, obok Matei do drugiej serii awansował także Adam Małysz. Skończyło się na odpowiednio 22. i 27. miejscu naszych reprezentantów.

Podczas kolejnych MŚ, które miały miejsce w Lahti w 2001 roku, mieliśmy w swoim zespole wielkiego faworyta do złotego medalu. Adam Małysz pewnie przodował w klasyfikacji Pucharu Świata w skokach narciarskich, a oprócz tego z ponad stupunktową przewagą nad drugim Janne Ahonenem zwyciężył w Turnieju Czterech Skoczni. W przełożonym na poniedziałek konkursie na dużej skoczni kompleksu Salpausselka, wiślanin prowadził po pierwszej kolejce o 2,2 punktu nad Janne Ahonenem. Trzeci był Martin Schmitt. Obrońca tytułu w finale poszybował na 131 metr, czym poprawił o 0,5 metra rekord obiektu, nalężący od kwalifikacji do Małysza. „Orzeł z Wisły” skoczył o 2,5 metra bliżej od Niemca i zdobył tytuł wicemistrza świata. Był to pierwszy medal dla Polski na tej imprezie od 23 lat, kiedy to Józef Łuszczek, również w Lahti, wywalczył złoty i brązowy medal w biegach narciarskich. W kraju wyczuwany był jednak niedosyt, a nawet i zawód „tylko” drugim miejscem. Cztery dni później odbył się konkurs na normalnej skoczni. W nim na półmetku prowadził Schmitt z przewagą sześciu oczek na Małyszem. W drugiej serii Polak poleciał na nieosiągalną tego dnia dla innych odległość 98 metrów i przechylił szalę zwycięstwa na swoją korzyść. Wiślanin wyprzedził o 13 punktów swojego najgroźniejszego rywala i został mistrzem świata na normalnym obiekcie. W kolejnych dwóch dniach rozegrano zmagania drużynowe. Na dużej skoczni Małysz, Robert Mateja (17. indywidualnie na dużym obiekcie), Wojciech Skupień (piętnasty na mniejszym) i Marcin Bachleda zajęli ósmą pozycję. Nazajutrz tego ostatniego zastąpił Tomasz Pochwała i nasza ekipa na obiekcie K-90 wywalczyła piąte miejsce.

Tego, co miało się wydarzyć podczas kolejnych mistrzostw we włoskiej dolinie Val di Fiemme, mało kto się spodziewał. Przed główną imprezą sezonu Adam Małysz skakał dobrze, coraz częściej zajmując miejsca na podium zawodów Pucharu Świata, jednak ciągle brakowało w jego skokach „błysku”, który pozwalałby mu na odniesienie zwycięstwa. Polska reprezentacja odpuściła ostatni pucharowy start w Willingen i udała się do Ramsau, aby móc w spokoju potrenować przed czempionatem. Ta decyzja okazała się strzałem w dziesiątkę. „Orzeł z Wisły” na treningach przed konkursem na dużej skoczni skakał coraz dalej. W pierwszej serii zawodów wyrównał świeżo ustanowiony przez Mattiego Hautamaekiego rekord obiektu Trampolino dal Ben – 134 metry. Na półmetku przegrywał o pół punktu z reprezentantem Finlandii. W finale Polak poleciał o dwa metry dalej niż w pierwszej próbie i został złotym medalistą MŚ. Sześć dni później na mniejszym obiekcie tylko potwierdził swoją dominację. 104 i 107,5 metra, drugi tytuł mistrza świata z drugim rekordem skoczni. Małysz udowodnił, iż był w tych dniach niepokonany na obiektach w Predazzo. Skakał również najdalej w rywalizacji drużynowej, jednak pozostali nasi reprezentanci wypadli blado. Marcin Bachleda, który jako jedyny zdołał raz awansować do finału (27. na dużej skoczni), Tomisław Tajner i Robert Mateja, razem z naszym trzykrotnym mistrzem świata, zajęli 7. miejsce.

O medale „Orzeł z Wisły” miał walczyć również w 2005 roku. Mistrzostwa Świata rozgrywane były w Oberstdorfie. Podczas treningów na normalnej skoczni Adam Małysz regularnie zajmował miejsca w czołowej piątce. W zawodach wystąpił w czerwonym plastronie obrońcy tytułu – była to jedna z nowości wprowadzonych do narciarskiego czempionatu. Rywalizacja zamieniła się jednak w wietrzną loterię. Wiślanin w pierwszej serii poleciał na odległość 94,5 metra, zajmując tym samym na półmetku 16. miejsce. Oczko wyżej plasował się Marcin Bachleda. W finale Małysz skoczył na 93 metr, co dało mu awans na szóstą pozycję. Do brązowego medalu zabrakło półtora metra. „Diabełek” z kolei zepsuł swoją próbę na 84,5 metra i spadł w klasyfikacji zawodów na 30. miejsce. Podczas treningów na dużej skoczni podwójny mistrz świata sprzed dwóch lat skakał przeciętnie. Nie były to wyniki napawające optymizmem przed walką o medale. Tymczasem Małysz po pierwszej serii i locie na 138,5 metra zajmował trzecią pozycję. Jak sam przyznał, w osiągnięciu takiego wyniku pomogła mu żona, która kazała mu potraktować rywalizację jak zwykły konkurs Pucharu Świata. W drugiej serii wiślanin poleciał 9,5 metra bliżej i marzenia o medalu prysły. Polak ukończył konkurs na 11. pozycji. W rywalizacji drużynowej biało-czerwoni w składzie Małysz, Bachleda, Robert Mateja i Kamil Stoch zajęła dobrą, szóstą pozycję na normalnej skoczni. Na dużym obiekcie nasz zespół (w którym Mateję zastąpił Mateusz Rutkowski) nie awansował do drugiej serii, kończąc mistrzostwa na 9. miejscu. Do zajmujących ostatnie miejsce premiowane udziałem w finale Szwajcarów, Polakom zabrakło 0,1 punktu.

Po dwunastu latach, w 2007 roku Mistrzostwa Świata w narciarstwie klasycznym ponownie opuściły Europę. Tym razem światowa czołówka zjechała do japońskiego Sapporo. Dzień przed rywalizacją na Okurayamie aspiracje do tytułu mistrzowskiego ujawnił Adam Małysz, nokautując swoich przeciwników w serii treningowej i kwalifikacyjnej. Po pierwszej kolejce „Orzeł z Wisły” był jednak sklasyfikowany na czwartym miejscu, ze stratą 4,6 punktu do liderującego Simona Ammanna. W finale wiślanin poszybował na 133 metr i wydawało się, iż rywalizację zakończy ze śnieżynką FIS-u na szyi. Tymczasem wiatr zaczął podwiewać pod narty pozostałym w zawodach uczestnikom i Małysz zakończył konkurs na nielubianym przez sportowców miejscu tuż za podium. Z dobrej strony pokazał się Kamil Stoch. Skoczek z Zębu był dziesiąty na półmetku konkursu, by zająć w nim ostatecznie trzynaste miejsce. Nazajutrz odbyły się zmagania drużyn. W nich nieoczekiwanie włączyliśmy się do walki o medale. Po pierwszej serii nasza reprezentacja była na czwartym miejscu ze stratą trzech punktów do Japonii. Słabsze finałowe próby naszych reprezentantów – Kamila Stocha, Piotra Żyły i przede wszystkim Roberta Matei (94,5 m) sprawiły, iż przed drugim skokiem Adama Małysza zamykaliśmy czołową ósemkę zawodów. Lot wiślanina na 131,5 metra wywindował nas na piąte miejsce. Sześć dni później na skoczni Miyanomori doczekaliśmy się polskiego dnia. Małysz znokautował swoich rywali, oddając w pierwszej serii lot na 102 metr. W finale poszybował na odległość 99,5 metra i z przewagą 19,5 punktu wyprzedził drugiego Ammanna. „Orzeł z Wisły” zdobył swój czwarty indywidualny tytuł mistrza świata, dzięki czemu stał się najbardziej utytułowanym skoczkiem narciarskim w historii MŚ w narciarstwie klasycznym. Po raz kolejny na brawa zasłużył Stoch, który tym razem był jedenasty.

W 2009 roku organizatorem narciarskich MŚ był czeski Liberec. Rywalizację skoczków narciarskich otwierał konkurs na normalnej skoczni Jested. Złotego medalu bronił, startujący w fioletowym trykocie mistrza świata z 2007 roku, Adam Małysz. „Orzeł z Wisły” z pewnością nie zaliczy jednak tego startu do udanych. Po próbach na 96 i 89,5 metra podopieczny Hannu Lepistoe zajął 22. miejsce. Nieoczekiwanym bohaterem Polaków został Kamil Stoch. Skoczek z Zębu po pierwszym skoku na odległość 99,5 metra plasował się na dziewiątym miejscu. W drugiej kolejce o pół metra przekroczył granicę stu metrów i ostatecznie sklasyfikowany został tuż za podium, na czwartym miejscu. W piątkowych zawodach na dużej skoczni, które były zakłócane przez silny i zmienny wiatr oraz opady śniegu, udało się rozegrać jedynie pierwszą serię. W niej dwunaste miejsce zajął Małysz, po skoku na odległość 127 metrów. Bliżej o 7, 5 metra poleciał dwudziesty czwarty Kamil Stoch. Ponownie wielkie emocje przyniósł nam konkurs drużynowy. Małysz, Stoch, Łukasz Rutkowski, a przede wszystkim Stefan Hula zajmowali po pierwszej kolejce trzecią, medalową pozycję. Ostatecznie polskie orły zajęły czwarte miejsce, ze stratą 8,9 punktu do wyprzedzających ich bezpośrednio Japończyków. Całe mistrzostwa okazały się najlepsze w historii polskiego narciarstwa. Po raz pierwszy wróciliśmy z czempionatu w narciarstwie klasycznym z trzema medalami. Wszystko za sprawą Justyny Kowalczyk. Biegaczka z Kasiny Wielkiej na trasach w Libercu wywalczyła dwie złote i jedną brązową śnieżynkę FIS-u.

Ostatnie Mistrzostwa Świata w narciarstwie klasycznym odbyły się w 2011 roku w Oslo. Reprezentacja Polski przybyła do stolicy Norwegii z trzema mocnymi punktami – Justyną Kowalczyk, Adamem Małyszem i Kamilem Stochem. Zarówno nasza biegaczka jak i skoczkowie mieli już na swoim koncie w trwającym sezonie zwycięstwa w zawodach Pucharu Świata. Podczas konkursu na normalnej skoczni Midtstubakken liczyliśmy na medal ze strony „Orła z Wisły” i się nie zawiedliśmy. Małysz już po pierwszym skoku na odległość 97,5 metra zajmował na półmetku zmagań trzecią pozycję. Polak utrzymał ją po drugim locie na 102 metr. Do wyprzedzających go Thomasa Morgensterna i Andreasa Koflera wiślanin miał jednak dużą jak na tego typu obiekt stratę punktową – odpowiednio 17 i 7,9 punktu. Kamil Stoch, który dwa lata wcześniej otarł się o podium na normalnej skoczni, tym razem zajął szóste miejsce. Podczas konkursu drużynowego na Midtstubakken nasz zespół, w którego skład wchodzili jeszcze Piotr Żyła i Stefan Hula, od początku do końca zajmował czwartą pozycję, nie mając większych szans na nawiązanie walki o podium. Przed rywalizacją na Holmenkollbakken Adam Małysz regularnie znajdował się w czołowej trójce serii treningowych. Tymczasem po pierwszej kolejce Polak zajmował trzynaste miejsce, z małymi szansami na walkę o medal. Na szóstej lokacie był za to Kamil Stoch, który po skoku na 131 metr tracił do trzeciej pozycji zaledwie 0,9 punktu. W finale „Orzeł z Wisły” poleciał na odległość 130,5 metra, ale po nienajlepszym lądowaniu podniósł się w tabeli tylko o dwie pozycje. Na domiar złego Stoch po słabej próbie na 124,5 metra przewrócił się i spadł na dziewiętnaste miejsce. Dwie lokaty niżej sklasyfikowany został Piotr Żyła. Po tych zawodach Małysz ogłosił zakończenie swojej kariery wraz z dobiegnięciem do finału sezonu 2010-2011. W swoim ostatnim starcie na Mistrzostwach Świata – konkursie drużynowym na dużej skoczni – razem ze Stochem, Żyłą i Hulą zajęli piąte miejsce. Pomimo niezmieniających się na niekorzyść trudnych warunków pogodowych, jury podjęło decyzję o odwołaniu finałowej serii. Tym samym biało-czerwoni nie mieli szans na zaatakowanie pozycji medalowej. Oprócz brązowego medalu Małysza, z Oslo nasza reprezentacja za sprawą Justyny Kowalczyk przywiozła dwa srebrne i jeden brązowy krążek.

W całej historii Mistrzostw Świata w narciarstwie klasycznym, podczas konkursów skoków narciarskich Polskę reprezentowało 71 zawodników (lista nazwisk i rezultatów znajduje się w załączonym dokumencie). W tym gronie znaleźli się Kamil Stoch, Maciej Kot, Piotr Żyła i Stefan Hula, którzy zostali powołani na zbliżający się czempionat w Val di Fiemme. Przed szansą debiutu na tej imprezie staną za to Dawid Kubacki i Krzysztof Miętus. Jeżeli każdy z nich dostanie przynajmniej jedną szansę startu, to liczba polskich orłów w zawodach o tytuł najlepszego skoczka świata urośnie o kolejne dwa nazwiska. Naszą największą nadzieją medalową na MŚ będzie bezsprzecznie Justyna Kowalczyk. Oprócz biegaczki z Kasiny Wielkiej szansę na medale mają przede wszystkim polscy skoczkowie. W obecnym sezonie, przy wyrównanej stawce wszystko może się wydarzyć. Tym samym zarówno w rywalizacji indywidualnej jak i drużynowej możemy być mile zaskoczeni. Polskim kibicom pozostaje już tylko dopingowanie całej naszej narciarskiej ekipy i trzymanie kciuków za jak najwięcej medali.

Zobacz statystyki występów polskich skoczków na MŚ >>

Polscy medaliści mistrzostw świata w narciarstwie klasycznym:

Złote medale (8):

Wojciech Fortuna – Sapporo 1972 – skoki narciarskie, duża skocznia (podwójne mistrzostwo)

Józef Łuszczek – Lahti 1978 – biegi narciarskie, 15 km st. klasycznym

Adam Małysz – Lahti 2001 – skoki narciarskie, normalna skocznia

Adam Małysz – Val di Fiemme 2003 – skoki narciarskie, duża skocznia

Adam Małysz – Val di Fiemme 2003 – skoki narciarskie, normalna skocznia

Adam Małysz – Sapporo 2007 – skoki narciarskie, normalna skocznia

Justyna Kowalczyk – Liberec 2009 – biegi narciarskie, bieg łączony 2x7,5 km

Justyna Kowalczyk – Liberec 2009 – biegi narciarskie, 30 km st. dowolnym

Srebrne medale (5):

Stanisław Marusarz – Lahti 1938 – skoki narciarskie, duża skocznia

Antoni Łaciak – Zakopane 1962 – skoki narciarskie, normalna skocznia

Adam Małysz – Lahti 2001 – skoki narciarskie, duża skocznia

Justyna Kowalczyk – Oslo 2011 – biegi narciarskie, bieg łączony 2x7,5 km

Justyna Kowalczyk – Oslo 2011 – biegi narciarskie, 10 km st. klasycznym

Brązowe medale (8):

Franciszek Groń-Gąsienica – Cortina d’Ampezzo 1956 – kombinacja norweska (podwójne mistrzostwo)

Stanisław Gąsienica-Daniel – Wysokie Tatry 1970 – skoki narciarskie, duża skocznia

Jan Staszel – Falun 1974 – biegi narciarskie, 30 km st. klasycznym

Stefan Hula – Falun 1974 – kombinacja norweska

Józef Łuszczek – Lahti 1978 – biegi narciarskie, 30 km st. klasycznym

Justyna Kowalczyk – Liberec 2009 – biegi narciarskie, 10 km st. klasycznym

Adam Małysz – Oslo 2011 – skoki narciarskie, normalna skocznia

Justyna Kowalczyk – Oslo 2011 – biegi narciarskie, 30 km st. dowolnym

Adam Bucholz


Adam Bucholz, źródło: Informacja własna
oglądalność: (22638) komentarze: (64)

Komentowanie jest możliwe tylko po zalogowaniu

Zaloguj się

wątki wyłączone

Komentarze

  • EmiI profesor

    @Stinger A czy ktoś mówił że ktoś za Hulę ma pojechać do Predazzo? Ale po co wysyłamy aż 6 zawodników i czemu nie Hula nie walczy o dodatkowe miejsce w PŚ przez PK? No wiem że zawody pod domem są mniej atrakcyjne niż wyjazd do Włoch ale bez przesady. 7 zawodników może się przydać. Nie mówiąc o tym że Tajner w TV potrafi wymienić nazwisko Hula 10 razy w ciągu 5 minut...

  • anonim
    Znakomity artykuł

    Znakomity, doskonały artykuł. Autor posiada naprawdę ogromną wiedzę z zakresu historii skoków narciarskich. Tak trzymać i prosimy o więcej takich tekstów.

  • Stinger profesor
    zur555

    Oczywiście racje masz z tym że Tajner kieruje się koleżeństwem i rodziną bo tak było nie raz i dwa że ktoś jeździł na PŚ za znajomość z Apollo ale teraz Stefan Hula potwierdził to że nadaje się na Predazzo a tobie szkoda że juniorzy niestety skaczą fatalnie i wyżywasz się na innych ale w sumie rozumiem bo nie każdy musi lubić Stefana ale przynajmniej nie pisał byś nie potrzebnych nikomu głupot.

  • anonim
    FORTUNA

    Miyanomori to skocznia normalna, a Fortuna zdobył złoty medal głównie za skok w pierwszej serii na odległość 111 metrów na skoczni dużej czyli na Okurayamie. Zatem nastąpiła tutaj pomyłka. Na Miyanomori swoje złoto zdobył Adam i to się zgadza.

  • anonim

    ...okej, jesli chodzi o Thunder Bay'95 to juz moglem sobie radzic via satelita i podobnie jak w pozniejszych latach (a wiec i w 99, gdy byly MS w Ramsau) po dzis zreszta dzien, TVP do niczego mi byla potrzebna, ale przed rokiem 95 bylo sie zdanym tylko na TVP, ewentualnie na Czechow (ale to bardziej w latach 80) i mistrzostwa, olimpiady, a nawet mistrzostwa w lotach zawsze szly na zywo...

  • JacHOPPsen stały bywalec
    @Mirafiori

    Dziwne, bo niedawno wpadła mi do ręki gazeta z 1995 roku, gdzie Jan Małysz, ojciec Adama, żalił się, że konkursy z Thunder Bay musiał oglądać w niemieckiej telewizji, bo żadna polska ich nie transmitowała. W 1999 roku TVP nie transmitowała konkursów z Ramsau, były tylko późnowieczorne, 15-minutowe kroniki MŚ.

  • pepeleusz profesor
    @mirafiori

    oczywiscie masz rację co do transmisji z tych wszystkich mistrzostw.TVP zresztą zasadniczo transmitowala przeważnie całe mistrzostwa świata w narciarstwie klasycznym nie tylko skoki. I nawet Szaranowicz komentujący biegi radził sobie nawet nieżle..ale ta uwaga to może była tak z rozpędu,niefortunna nie ma co szczegolnie krytykować.
    ciekawe jednak skad autor wziąl skład na MSJ w Gallivare

  • Lestek weteran
    -

    W 1933 akurat Austriacy byli na tyle bezczelni, że ich sędziowie mierzący odległość dodawali swoim zawodnikom po parę metrów, a gdy jeden z Norwegów (chyba Birger Ruud) ośmielił się skoczyć wyraźnie najdalej parę metrów mu odjęto!

    80 lat, a jakby to było dzisiaj...

  • anonim
    ?

    ...ale bzdura, to ze TVP przeprowadzila transmisje na zywo z MS w 1997 roku z Trondheim to nie bylo zadne novum i nie bylo spowodowane oczekiwaniami wobec Malysza, we wczesniejszych imprezach nie mielismy zadnych szans na chocby przyzwoita lokate, a transmisje na zywo byly z konkursow o MS i z Lahti'89 i z Val Di Fiemme'91, z Falun'93, a takze z Thunder Bay'95 , szlag mnie trafia jak czytam takie bzdury, a wcale niemniejszy jak widze te durne komentarze zupelnie niezwiazane z historia mistrzostw swiata, won na czata z fusow wrozyc;) ja to chyba faktycznie mamut jestem z innej epoki, ja te wszystkie w/w konkursy ogladalem na zywo wlasnie w TVP, a jak ktos ma pamiec wybiorcza, slaba i uwaza, ze tak bedzie efektowniej wygladac to mnie szlag trafia... po co dodawac wydarzeniom niepotrzebnego splendoru po latach, bo niewielu juz to pamieta ? taniocha...

  • anonim

    Jest już lista startowa i jest Łotysz (!) a także Kazachowie Levkin i Karpenko. Czyżby już żadnych śladów po wypadku? Szkoda ze nie ma Kanady i Holandii, bo byśmy mieli aż 26 państw, co było by absolutnym rekordem, chociaż 24 to wyrównanie rekordu z ... Val di Fiemme 2003. Jednakże doliczając Chiny, Kanadę i Holandię, które startują u pań, to mamy aż 27 państw.

  • anonim

    Co jak co ale Oslo 2007 na średniej skoczni to było coś.
    Sorry, za outtopic, ale ma ktoś może link do zepsutego skoku Szliriego z poprzedniej edycji TCS (ten z anulowanej serii), z góry thx.

  • anonim
    To były piękne dni...

    Panie Adamie, dziękuję za te medale IO i MŚ! :)
    http://www.youtube.com/watch?v=mkWy7gCa_V4

  • Wilk94 stały bywalec

    Toż to pomyłka wszechczasów. 21,5 pkt przewagi nad Ammannem...

  • Znafca bywalec
    Faworyci cd.

    A może Kot zaliczy pierwsze podium tak jak nasze biathlonistki na MŚ, to byłaby mega sensacja.
    Jednak wg główni faworyci (nie uwzględniam tych, którzy ostatnio sporo odpuścili np.Morgi czy Amman)
    skocznia normalna:
    Bardal,Freund,Szliri,Loitzl być
    skocznia duża:
    Szliri,Bardal,Freund,Freitag,Stoch,Matura :)

    W drużynówce są 4 ekipy wydawać by się mogło po zasięgiem, ale każda ma słaby punkt, choć wg mnie Słowenia nieco odstaje od pozostałej trójki.
    Austria- niewiadoma forma Morgiego i Koflera oraz nieobliczalny Kraft
    Niemcy- nierówny Wank.
    Norwegowie- niewiadoma forma Stjernena na mamucie, słaba forma Velty i Fannemela.
    Słoweńcy- jakoś nie widzę ich wyżej niż na 3 chociażby po tym laniu jakie dostali na mamucie od Norwegów. Hvala może zepsuć jak w Oberstdorfie, Tepes to niewiadoma na dużej skoczni,Kranjec też poza Japonia i Wisła nie był w 10 na dużej skoczni, najstabilniejszy z nich wydaje się Prevc, ale wg mnie na MŚ to za mało.
    Przy dobrych wiatrach i Polacy a w szczególności Japończycy, którzy zawsze potrafili się spinać na MŚ w drużynie mają szanse na medal. U nas zależeć to będzie w głównej mierze od formy Stocha, bo jak nie będzie w najwyższej to nawet dobre skoki reszty nic nam nie dadzą. W Japończyków zależeć będzie wszystko od Ito, podobnie jak u nas + oczywiście i u nas i u Japończyków reszta musi skakać na równym dobrym poziomie :)

  • Znafca bywalec
    Faworyci

    Jest minimum kilkunastu faworytów do medali
    Główni faworyci do medali to Szliri,Bardal,Freund,Jacobsen.Stoch,Freitag
    Matura,Prevc,Kranjec,Hvala.Hilde jak staną na podium nie będzie niespodzianki.
    Ciekawi mnie też forma Morgiego,Koflera,Ammana, Ito,Wassiljewa czy Wellingera, bo oni też mogą sporo namieszać.
    Raczej nikt inny na podium stanąć nie powinien, bo oprócz tych zawodników w tym sezonie na podium słali tylko Fannemel,Stjernen i Wank ale medal któregoś z nich byłby sensacją choć Stjernen jest w gazie po mamutach i na dużej skoczni przy dobrym wietrze to kto wie:)

  • Pavel profesor

    Jeżeli chodzi o faworytów, to kandydatem do 2 złotych medali jest bezsprzecznie Schlierenzauer, masa wygranych konkursów i równa, wysoko forma w całym sezonie.

    Na skoczni normalnej głównym konkurentem Austriaka do złota będzie moim zdaniem Loitzl, Neumayer, Bardal i Freund. Przy dobrym układzie o medal może zawalczyć Matura i Freitag.

    Na skoczni dużej zapewne groźny będzie Freitag, Jacobsen jak trafi an swój dzień może zwinąć złoto sprzed gregorowego nosa, nie można skreślać młodych Słoweńców czyli Hvali i Prevca, a także naszego Stocha. Wielką niewidomą pozostaje forma Morgensterna i Koflera.

    Drużynówkę wygra Austria lub Niemcy jeżeli będzie wiało w plecy, a jeżeli pod narty to raczej Słowenia będzie poza konkurencją. My zapewne powalczmy o miejsce 5 z Japończykami.

  • dejw profesor
    I na koniec o drużynówce

    A w drużynówce? Z całą pewnością żelaznym faworytem do złota nie są Austriacy. Zespół, który od 2005 roku wygrywał wszystkie konkursy drużynowe na MŚ, który wygrał na IO i w 2010 i w 206 roku, który podczas PŚ nie zwyciężał tylko incydentalnie - w tym roku na najwyższym stopniu podium nie stał ani razu (!). Mało tego, nie będzie też wielkiego zaskoczenia, jeśli Austriacki Team w ogóle nie zdobędzie medalu. Sam Schlirenzauer konkursu im nie wygra. Loitzl to pewniak, który skacze solidnie, lecz bez żadnego błysku. Morgenstern? O nim już pisałem. Kofler bez formy, Fetner nierówny, Kraft wydaje się być teraz solidnym punktem. Jedyna ekipa, która stała w tym sezonie na podium we wszystkich konkursach jest Słowenia. I dla mnie, to właśnie ona jest głównym kandydatem do złota. I to nawet w kontekście nieudanego konkursu w Obersdorfie. Mają bardzo wyrównany, mocny zespół. Jeśli będą skakać na swoim normalnym poziomie, bez żadnych wpadek (tak jak w Wilingen) to będą nie do pobicia. Norwegia i Niemcy mają 3 mocne punkty. Ci pierwsi: Jacobsena, Bardala i Hilde, ci drudzy: Freitaga, Freunda i Neymauera. Jest jednak problem z zawodnikiem nr 4. U Norwegów tym 4 będzie Stjernen, lub Velta u Niemców Wank bądź Welinger. Stjernen lata znakomicie, ale na skoczniach mniejszych jest skoczkiem tylko przeciętnym. Velta jest ostatnio bez formy. Wank skakał słabiutko, ale jakby zanotował lekką zwyżkę w Obersdorfie. Welingera dopadło chyba zmęczenie sezonem ( i trudno się dziwić). Nawet mimo przerwy na Vikersund (wtedy skakał w MŚJ), Harachov, Sapporo, powrócił na FTT w o wiele gorszej dyspozycji niż na początku sezonu.
    W jeszcze gorszej sytuacji są Japończycy. Oni mają na tę chwilę tylko 2 dobrych. No może jeszcze Kasai, który ponoć wrócił po kontuzji. Nie powinni się liczyć w walce o medale. Co najwyżej o miejsce 6. Czesi - podobnie. O ostatnie miejsce w „8” powinni walczyć Szwajcarzy, Włosi i Rosjanie.
    No i nasi. Cel minimum - 5 miejsce. Medal będzie dużym sukcesem. I raczej niespodzianką. Jest to możliwe tylko w przypadku, gdy Stoch i Kot i Żyła (bo stawiam że te 3 miejsca w drużynie są raczej pewne) będą skakać tak jak w Zakopanem. A ten 4, czyli Kubacki/Hula/Miętus, odda dwa skoki na swoim poziomie. I to powinno wystarczyć.

  • dejw profesor
    Ostatni faworyci ;)

    Wielki nieobecny tego sezonu, obrońca tytułu z Oslo - Thomas Morgenstern. To będzie jedna z największych zagadek tych mistrzostw. Czy udało mu się zbudować wielką formę? Taką jaką miał 2 lata temu? Albo chociaż na początku obecnego sezonu? Czy jednak inne obowiązki (w końcu niedawno został ojcem) nie pozwoliły mu na to? Przekonamy się już po pierwszych treningach. Obstawianie teraz jaką lokatę zajmie, to jak wróżenie z fusów. Nie wierzę w Koflera, który zalicza najgorszy sezon od 4 lat. Po przerwie jaką sobie zrobił po Sapporo, wrócił do Klingental w formie na pewno nie lepszej niż wtedy. A może nawet jeszcze gorszej. Nie zdziwię się, jeśli nie znajdzie się w drużynie Austriaków.
    Kto jeszcze został? Ito, Takeuchi, Vasiliew, Kraft, Matura. Ten pierwszy po strasznych męczarniach z początku sezonu, zaczyna wreszcie przypominać tego Daikiego z zeszłego roku. Choć to jeszcze nie jest ta forma co wtedy. Ale jeśliby taka miałaby przyjść właśnie na MŚ.. Oj, będzie wtedy bardzo groźny. W przypadku Takeuchiego zobaczymy, czy jego druga lokata w Klingental była tylko jednorazowym wyskokiem. Vasiliewowi dłuższa przerwa od startów w PŚ raczej nie służy, powrócił w słabym stylu na FTT. Austriacki junior, któremu wróżę naprawdę piękną karierę, już pokazał w tym sezonie, że może odpalić. Podium w Bisho, kosmiczny rekord skoczni w Wiśle. W zawodach PŚ w tym sezonie startował 6 razy. Za każdym razem punktował, skakał jednak nierówno. Oczywiście, tak jak Hvala - debiutuje na MŚ. No i na przeciwnym biegunie, 33 letni Jan Matura, który wprawił wszystkich w osłupienie, notując dublet w Sapporo. W kolejnych startach, tylko potwierdzał bardzo dobrą formę. Pierwsza 10? U niego to pewnie cel minimum. Pierwsza 6? No będzie trudniej, ale do zrobienia. Medal? To by już była mała niespodzianka.

  • dejw profesor
    O faworytach ciąg dalszy

    Pora na słoweński kwartet. Piekielnie mocny w drużynie. A indywidualnie? Ich szanse na medal idnywidualny są, wg mnie, dużo mniejsze niż u Norwegów i Niemców. Kranjec w tym roku zaliczył fantastyczną serię 5 podiów z rzędu ( i to nie było tylko tak, że to tylko mamuty, że słabsza obsada, to wg mnie, naprawdę była świetna forma). W Klingental i Obersdorfie było już znacznie gorzej. W "10" miejsce się dla niego znaleźć może (na dużej skoczni, na małej raczej nie), jednak to chyba max na co może liczyć. Czarnymi końmi mistrzostw mogą być młodzi, gniewni: Hvala i Prevc. Ten pierwszy nauczył się oddawać dwa dobre skoki w konkursie i wygrał w Klingental. Tak mu się to spodobało, że w Obersdorfie wrócił do swojej „starej szkoły”, czyli jeden skok zawalam, drugi już mam o wiele lepszy. Skocznia im. Heiniego-Klopfera mu wyraźnie nie pasowała. W Predazzo sądzę że będzie się bił walczył o wyższe lokaty niż 14. O wiele wyższe. Medal? Od razu w debiucie na MŚ? Raczej nie, chociaż...
    Prevc systematycznie z roku na rok czyni postępy. Jego obecności w TOP10 są coraz częstsze i już dawno przestały dziwić. Na podium jeszcze nie stanął, trzykrotnie był czwarty. 2 lata temu w Oslo był 17 i 25. Będzie olbrzymia niespodzianka jeśli tych wyników nie poprawi. Stawiam, że zakręci się w czołówce, ale medal będzie tylko w wyniku splotu niezwykłych okoliczności.

    Nie wolno zapominać o Ammanie. Ten to potrafi najwyższą formę wyczarować akurat wtedy, gdy nikt na niego nie stawia. Gdy wydawało się, że już ten sezon ma stracony - wrócił w świetnym stylu na podium w Vikersund minimalnie przegrywając z Gregorem. Podobnie jak nasi, opuścił loty w Obersdorfie, a w swoim ostatnim konkursie w Klingental był tuż za podium. Formę ma obecnie dobrą, a może być lepsza. Warto też zauważyć że Simi zdobywał przynajmniej jeden medal podczas trzech ostatnich mistrzostwach.

  • dejw profesor
    Faworyci

    A inni faworyci? Na pewno Schlirenzauer. 8 wygranych, 14 podiów (na 18 wystepów), ostatnio seria 6 podiów z rzędu, zdobyta druga Kryształowa Kula (niby teoretycznie jeszcze nie, ale kto wierzy, że w 6 konkursów można odrobić stratę 538 punktów). Z całą pewnością kandydat nr 1 do zgarnięcia złotych medali na obu skoczniach.
    Plany Gregora będą chcieli pokrzyżować Norwegowie: Bardal i Jacobsen (czyli nr 2 i nr 3 w PŚ). Jest jednak kilka "ale". Bardal ostatni raz w pierwszej dziesiątce PŚ gościł... w Sapporo (w pierwszym konkursie był 4). 5 ostatnich konkursów w jego wykonaniu były, delikatnie mówiąc nieudane. O tym, że jednak nie zapomniał jak się skacze daleko pokazały drużynówki. Tam skakał na o wiele wyższym poziomie. Jacobsen ostatnio formę ustabilizował na "5". W drużynówkach także skakał bardzo daleko. Przypomnijmy sobie jednak poprzednie MŚ. W Oslo, u siebie na dużej skoczni obaj są na podium po pierwszej serii. I obaj nie wytrzymują presji, kończą zawody na dalszych pozycjach...

    Z Niemców swój życiowy sezon zalicza Neumeyer. On ma jednak już przerąbane na samym starcie - nie umie lądować, zawsze na tym tracił dużo punktów (choć ostatnio jakby mniej, skandalicznie niskie oceny od sędziów dostawał podczas T4S). Musiałby jednak dokładać kilka metrów więcej, żeby liczyć się w walce o medal. W całej swojej karierze na podium był tylko 3 razy, z czego raz w tym sezonie (2 w Vikersund). W drużynie na pewno bardzo mocny punkt, indywidualnie - kandydat na max 8, 6 miejsce. Najbardziej Przyjacielski ze wszystkich skoczków (nazwisko zobowiązuje) pan Seweryn, szczyt formy ma już dawno za sobą, ostatnio skacze co najwyżej na poziomie pierwszej dziesiątki. Skocznia w Predazzo chyba mu pasuje, rok temu podczas PŚ był tam wysoko (2 i 5). Powtórzenie tych wyników, ja będę traktował jak duża niespodziankę. Zdecydowanie najwyższą formę z Niemców prezentuje ostatnio Rysiek Piątek. Podczas FTT prześladował go pech. Los odwrócił się w Obersdorfie - tam zwyciężył po raz drugi w karierze. I w przeciwieństwie do Neumayera - na pewno nie będzie tracił na notach. To jest chyba obecnie najładniej stylowo skaczący obecnie zawodnik.

Regulamin komentowania na łamach Skijumping.pl