Simon Ammann: "Staram się nie wracać myślami do przeszłości"

  • 2017-02-11 01:22

W piątek w Sapporo do rywalizacji w Pucharze Świata powrócił Simon Ammann, który nie pojawił się w Willingen i Oberstdorfie. Szwajcar w tym czasie wystąpił w zawodach Pucharu Kontynentalnego w Bischofshofen, gdzie stanął na drugim i trzecim stopniu podium. W piątkowych kwalifikacjach na Okurayamie po skoku na odległość 123 metrów uplasował się na 12. pozycji.

- Występ w Pucharze Kontynentalnym był dla mnie dziwnym przeżyciem. Nie spodziewałem się, że tam pojadę, ale po treningach w Planicy chcieliśmy pojawić się na zawodach całą drużyną. To nie był mój pomysł ani mój plan treningowy, ale raz na jakiś czas trzeba zaakceptować nowe idee trenera, który chciał, żebyśmy wystąpili w Pucharze Kontynentalnym i tam pokazali, co udało nam się wypracować na treningach. Ostatecznie były to dla mnie bardzo udane konkursy, chociaż może miałem trochę zbyt duże prędkości na progu <śmiech>. Po tylu wzlotach i upadkach w ostatnim czasie miło było stanąć na podium w Bischofshofen. Co zabawne, nigdy nie wygrywam na zawodach w Austrii i tym razem nie było inaczej. To chyba jakaś klątwa – ze śmiechem zauważa reprezentant Szwajcarii.

- Pierwsze skoki w Sapporo są zawsze trudne. Wszyscy jesteśmy po długiej, męczącej podróży i przez to może brakować nam dobrego wyczucia na skoczni. Ja poradziłem sobie dziś całkiem nieźle. Jeszcze niedawno dużym problemem był dla mnie niespokojny lot zaraz po wyjściu z progu, ale teraz jest z tym o wiele lepiej. To nadaje skokom pewnej prostoty, poczucia spokoju. Leci się o wiele przyjemniej, kiedy narty nie "wachlują" w powietrzu, a ja zawsze miałem z tym problem. Pierwszy dzień mogę więc uznać za udany. Mam nadzieję, ze w konkursach będzie jeszcze lepiej.

Minęło dokładnie 15 lat od Igrzysk w Salt Lake City, kiedy Ammann po raz pierwszy został podwójnym mistrzem olimpijskim. Co pamięta z tamtego czasu? - To w tej chwili już zamierzchła przeszłość. Próbując powrócić do dobrej dyspozycji nie myślałem zbyt wiele o przeszłości. Może kiedy uda mi się odzyskać optymalną formę, będę więcej myślał o tamtych sukcesach. Dobrze, że pytacie mnie o Igrzyska, bo pozytywne myśli pomagają mi w przygotowaniu mentalnym <śmiech>. W Salt Lake City było nieprawdopodobnie wspaniale.

- Od jakichś siedmiu czy ośmiu lat nie oglądałem swoich skoków z Salt Lake City. Staram się nie wracać myślami do przeszłości, tak długo, jak uprawiam sport. Ale oczywiście oglądam czasem skoki z Vancouver. To naprawdę wyższa klasa! <śmiech>. Nie jestem w stanie powtórzyć tego za każdym razem, w dodatku ze wszystkimi tymi emocjami. Z tej perspektywy to było naprawdę niezwykłe – wspomina czterokrotny mistrz olimpijski.

- W Salt Lake City na skoczni normalnej Adam Małysz w pierwszej serii skoczył dalej ode mnie. Nie wiedziałem tego w trakcie konkursu, a nawet długo po nim. Dopiero, gdy kilka lat temu oglądałem nagranie z tego konkursu zobaczyłem, że miał trochę lepsze odległości, ale mimo tego prowadziłem po pierwszej serii. To było dla mnie bardzo zaskakujące. Nigdy przedtem nie wygrywałem. Różnica między nami była bardzo niewielka. Ale w chwili, gdy koło twojego nazwiska pojawia się numer jeden, nie myślisz już o tym, ile punktów dzieliło cię od drugiego miejsca. Nigdy nie czułem, że było to aż tak blisko, ale niczego nie zgadywałem. Nie zastanawiałem się nad tym, które zajmę miejsce. Ja tylko wiedziałem, co muszę zrobić. Jak wykonać swoje skoki, jak się do nich przygotować i tak dalej. Byłem po prostu bardzo skupiony. Nigdy bym się nie spodziewał, że to wystarczy do pierwszego miejsca. Spodziewałem się medalu na dużej skoczni, ale zwycięstwo na normalnym obiekcie było dla mnie wielkim zaskoczeniem – przyznaje 35-letni zawodnik.

Korespondencja z Sapporo, Tadeusz Mieczyński


Magdalena Celuch, źródło: Informacja własna
oglądalność: (4178) komentarze: (0)

Komentowanie jest możliwe tylko po zalogowaniu

Zaloguj się

wątki wyłączone

Komentarze

Regulamin komentowania na łamach Skijumping.pl