Ewolucja stylów w skokach narciarskich - cz. 2

  • 2006-06-09 14:44

[strona=1]

Nienaganny styl braci Ruud...


Było ich trzech: Sigmund, Birger i Asbjoern - słynni bracia Ruud. Wszyscy byli świetnymi skoczkami, a jeśli chodzi o styl, a raczej jego udoskonalenie, zwłaszcza Birger odegrał w tej dziedzinie niepoślednią rolę. W 1929 r. w Zakopanem odbyły się zawody FIS, po latach ,W stylowym skoku Birger Riuud (Norwegia), z archiwum MKOLuznane za Mistrzostwa Świata. W konkursie na Krokwi wygrał wtedy Norweg Sigmund Ruud. Ciekawe uwagi co do stylu jego skoków zawiera książka Stanisława Marusarza, "Na skoczniach Polski i świata":

W lutym odbywały się w Zakopanem mistrzostwa FIS. Zawody były dla mnie wielkim świętem. Całymi godzinami przesiadywałem na Krokwi, gdzie trenowali czołowi skoczkowie świata. Marzyłem o tym, aby kiedyś skakać tak jak oni. Spośród wszystkich wyróżniał się dynamicznym wybiciem i długimi skokami blondyn w granatowym golfie. Był to sam Zygmunt Ruud - najstarszy ze słynnych braci Ruudów, którzy przez wiele lat dzierżyli prym na skoczniach świata. Ogromnie przypadł mi do gustu styl Ruuda - znaczne wychylenie do przodu, prowadzenie nart polegające na charakterystycznym falowaniu desek, co wydłużało skok, pewne ruchy rąk. Styl Zygmunta Ruuda stosowałem do roku 1935, lecz później musiałem go zaniechać ze względu na niską punktację. Jakże wspaniale skakał Ruud. Z zapartym tchem zadzierałem głowę, gdy szybował w powietrzu pewnie jak ptak. Potem gdy wchodził na rozbieg, dotknąłem jego czarodziejskich nart. Na szczęście!11.

Nowy styl skakania wprowadzili w latach 30. słynni bracia Ruud z Kongsbergu, a zwłaszcza podwójny mistrz olimpijski Birger Ruud. Jego styl był kwintesencją stylu aerodynamicznego, mocne wybicie, spokojny lot, płynne ruchy ramion w powietrzu, a zwłaszcza idealnie równe prowadzenie nart - to były elementu sukcesu Birgera Wprowadził on na ZIO w Garmisch-Partenkirchen nowy typ skoku. Po wyjściu z progu załamywał się mocno w biodrach, tak by przyjąć jak najbardziej aerodynamiczną sylwetkę, a po osiągnięciu punktu kulminacyjnego lotu przestawał "wiatrakowo" machać rękami, zatrzymując ręce zgięte w łokciach aż do momentu lądowania. Słynął z idealnego, równiuteńkiego prowadzenia nart w locie i był czołowym "estetą skoków" lat 30. i 40. Świadczy o tym fakt, że jako pierwszy skoczek w historii, według moich ustaleń, otrzymał na Mistrzostwach Świata FIS notę marzeń 20 punktów! Na MŚ w Oberhofie (1931) otrzymał on dwie "dwudziestki". Skakał też świetnie w Planicy, uzyskując rekord świata - 92 m, a nie było to wtedy łatwe Wcześniej ani długo później żaden zawodnik nie dostał od sędziów takiej noty. Mistrzowski styl Ruuda był wielokrotnie opisywany, ale najładniej w publikacji o ZIO 1936.

Szybki przerzut ciała do przodu. Pięknie wyłożona na ścianie na ścianie powietrza, ,W stylowym skoku Birger Riuud (Norwegia), z archiwum MKOLnapięta lekkim łukiem nad nartami, postać skoczka wypłynęła wysoko ponad głowami widzów. Narty szły powietrzem równo, wąskim śladem. Rozpostarte ramiona chwyciły powietrze raz i drugi, głęboko, spokojnie, ruchem płynnym i zagarniającym. I nagle- rozpostarte ramiona stanęły w powietrzu nieruchomo. Napięta postać leżała na powietrzu tak spokojnie i tak pewnie, jakby znalazła w niem nikomu nieznane punkty podporu. Nieruchomo i majestatycznie szybował Ruud, jak orzeł rzeczywisty, uskrzydlony. Zagarnął lotem 75 m przestrzeni i spikował do lądowania. Krótki, suche "klap". Narty zetknęły się z ziemią, jakby na ziemi przestała obowiązywać siła tarcia, jakby tor ziemi był tylko przedłużeniem toru powietrza. Bez wahnięcia, bez zamącania równowagi skoczek śmignął w dół po śniegu opętanym szusem, prościutko stojąc na deskach, z rękami przylepionemi do ciała. W pełnym szusie zatoczył pół chrystianii w lewo - zmniejszył pęd. Zahamował jeszcze raz w prawo i wreszcie pełną chrystianią zatrzymał się na płaskim terenie stadionu. Runęły grzmoty oklasków, uzupełniając poprzednie przepotężne - o - o-o zdumienia12.

Birger był niekwestionowanym fenomenem. W wieku 57 lat potrafił wykonać salto na skoczni (patrz fotografia), a w roku 1970 otworzył skokiem konkurs na skoczni w Garmisch-Partenkirchen. Jeżeli chodzi o fazę lądowania, to arcymistrzem "telemarku" był w latach 30. norweski zawodnik Reidar Andersen z Oslo, "najprzystojniejszy skoczek świata" jak pisał o nim Marusarz. Marian Woyna-Orlewicz, przedwojenny olimpijczyk (1936) wspomina, że Reidar podchodził do lądowania bardzo płynnie, a samo zetknięcie nart ze śniegiem odbywało się prawie bez klasycznego głuchego uderzenia nart o twardą powierzchnię. Było lekkie i eleganckie. Ani śladu "rzemieślnika" (w domyśle: przeciętniactwa) na rzecz prawdziwego "mistrzostwa". Jakby zawodnik wyprzedzał sam moment lądowania. Był arcymistrzem tego elementu skoku i dlatego warto o nim parę słów napisać.



11 Stanisław Marusarz, Na skoczniach Polski i świata, Warszawa 1974, wyd. II, s. 25-26.
12 Kazimiera Muszałówna, Zimowi Olimpijczycy 1936, Warszawa 1936, s. 47-48.

[strona=2]

 

Shinji Tatsuta - rewolucjonista 1936 roku ???...


Wśród wielu wątków, tutaj poruszanych, nie można zapomnieć o tych, którzy poszukiwali CZEGOŚ ABSOLUTNIE NOWEGO. Ich miejsce w historii skoków narciarskich jest ,bowiem szczególne. Niektórych się już nie pamięta. Także jeżeli chodzi o style skoku. Jednym z nich, moim skromnym zdaniem, jest z pewnością japoński skoczek Shinji Tatsuta, który wystartował na ZIO w Garmisch-Partenkirchen. Zarówno jego styl, co widać na fotografii (patrz obok), jak i długość skoków pokazują, że zawodnik ten i jego trenerzy potrafili wyciągnąć wnioski i Birger Ruud kręci salto na skokówkach, fot. ze zbiorów Muzeum Narciarstwa w Kongsberguulepszyć nieco styl aerodynamiczny: narty Tatsuty bardziej zadarte są ku górze niż u "klasycznych" Norwegów i bardziej "biorą" powietrze, przez co powierzchnia nośna jest większa. Sylwetka wygięta jak sprężyna na dzioby skokówek (odważnie) i daleko wyciągnięte ręce do przodu. Styl inny niż u Norwegów, Szweda Ericssona, Marusarza i Bradla i pozostałych zawodników niemieckich. I jeszcze jedna uwaga. Przecież prawie tak samo skakał Fin Matii Piettikainen, potem "orzeł Turyngii" Helmut Reknagel i nasz "Dzidek", Zdzisław Hryniewiecki, ale 20 lat później!!!. Tak więc Tatsuta był w pewnym sensie prekursorem NOWEGO stylu. Dzisiaj jego nazwisko jest zapomniane, ale uważna analiza zdjęć z konkursu olimpijskiego 1936 r. pokazuje wyraźnie iż zawodnik z numerem 15. w powietrzu zachowywał się inaczej niż jego rywale. To był nowy styl skakania. Skuteczny, gdyż Tatsuta miał skoki o długości 73,5 i 77 m (ten drugi najdłuższy w całym konkursie - przyp. W.S). Być może środki techniczne tj. narty i wiązania były jeszcze zbyt niedoskonałe, by Tatsuta mógł ustać swoje długie skoki. W każdym razie w obu upadł, otrzymał notę łączną 101,2 pkt. i zajął w Ga-Pa 46., przedostatnie miejsce, przed Finem Pälli Sauli. Przykład ten jasno pokazuje, że w latach 30. poziom skoków narciarskich był już bardzo wysoki, a poszczególne nacje, trenerzy i zawodnicy szukały już dróg do osiągnięcia sukcesu w sprzęcie, głównie wiązaniach, nartach i stylu skoku. Nie zawsze się udawało, jak pokazuje przykład Tatsuty, ale próby były. Drugi z zawodników japońskich, Masaji Iguro (skakał z numerem 39.), też leci wyłożony mocno na skokówki, a ręce trzyma z tyłu, kręcąc nimi młynkowo w czasie lotu. Ciekawe, że w relacjach z Ga-Pa skoki Tatsuty przeszły niemal niezauważone, tylko autorzy albumu z IV. ZIO 1936 stwierdzili, że odważny skoczek z Japonii zasłużył sobie, by zostać uwiecznionym na wieki, i tak się stało. W publikacji "Zimowi olimpijczycy 1936" tak opisano skok Tatsuty (który jest tam mylnie podawany jako Tasuta):

Japończyk Tatsuta pShinji Tatsuta ZIO 1936ięknie ciągnie powietrzem.. Wyłożył się nad nartami i spokojnie wiosłuje ramionami. Długa, piękna ekspozycja lotu. Już lądowanie, już końce nart chwytają kontakt z ziemią. Nagle - jakaś niedostrzegalna niedokładność, cień niezgodności układu ciała z oporami twardego od pędu powietrza i nieruchomej ziemi. Sekunda rozpaczliwej walki, moment łapania równowagi chwytami nart, konwulsyjnymi rzutami ciała, miotaniem rąk o powietrze. I - jakby dopiero teraz, po skończonym locie, po świetnie odrobionym w powietrzu manewrze , otworzyła się przepaść upadku. Człowiek przestał walczyć, zmożony przeciwnemi siłami i w tej samej chwili owe siły przeciwne rozpoczęły swoją destrukcyjną pracę. Tatsuta poleciał w dół. Po wyfroterowanej gładzi zeskoku toczyła się zdezorganizowana, nieporządna masa ludzka, kłębiły się narty, ręce i głowa, w nieprawdopodobnym układzie nieforemny kłębek zlatywał coraz ni, wywijał salta, podskakiwał jak ciężka piłka, tłukł sobą gładki tor, dłubał w nim wklęsłe leje i zrywał za sobą śnieżny, srebrzysty w słońcu pył kurzawy13 .



13 Kazimiera Muszałówna, Zimowi Olimpijczycy 1936, Warszawa 1936, s. 45-46.

[strona=3]

 

Nasi zawodnicy nie odstawali...


Jak skakali na tle Norwegów Polacy? Do drugiej połowy lat 20 większość polskich skoczków skakała stylem "telemarkowym", ale wśród nich wyróżniali się: Stanisław Gąsienica-Sieczka, który "kładł" się na deski i był wielokrotnym rekordzistą Polski. Mocną pracą rąk w powietrzu i odważnym stylem Stanisław Marusarz na ZIO 1936charakteryzował się zawodnik SN AZS Kraków i SN PTT, Edward Kaliciński. Reasumując. Większość skoczków polskich w początku lat 20. (gdzieś do ok. 1925 r.) mocno odstawała jeśli chodzi o technikę i długość skoku od czołowych zawodników europejskich. Dopiero budowa skoczni na Krokwi spowodowała zmniejszenie tego dystansu. Zdjęcia, zamieszczone w Tomie II, Narciarstwa Polskiego dla uważnego obserwatora są źródłem pokazującym dobitnie, że powoli zmieniał się styl naszych zawodników, np. Lankosz już bardziej kładł się na deski szukając powietrza niż jego koledzy, ładnie technicznie skakał Sieczka.
Bronisław Czech wprowadził znakomite opanowanie techniki skoku aerodynamicznego. Zdjęcie Romana Serafina, mistrza aparatu fotograficznego, pokazuje mistrzowską klasę Czecha, który głęboko wychylony na skokówki, równo prowadzi narty. Czasami jednak skakał za krótko. Niezwykle dynamicznie skakał w latach 30. Stanisław Marusarz, którego jednak zbyt wielkie załamanie w biodrach powodowało, iż często otrzymywał niższe noty od sędziów, co szczególnie było widać na konkursie 1938 r. w Lahti, kiedy zbyt niskie noty za styl zabrały mu złoty medal. Popularny w latach 30. polski skoczek lubił też loopingowe skocznie, a nieraz na Krokwi, ku zmartwieniu kolegów, nadsypywał na progu loopingi ze śniegu. Często przeskakiwał skocznie. Był oprócz Norwegów Ruuda, Wahlberga, Szweda Ericssona, Austriaka Bradla, jednym z "piątki" najlepszych na świecie. Był, co podkreślają wszyscy żyjący jego Przyjaciele i rodzina, niesłychanie bojowym zawodnikiem, nie bał się żadnej skoczni. Opis skoku Marusarza i zdjęcie (patrz obok) z konkursu 1936 r. pokazują, iż był to prawdziwy tatrzański oreł...:

 

Marusarz bierze rozbieg, jakby wszystko stawiał na jedną kartę. Pędzi z szybkością, która rozcina powietrze z gwizdem, która zostawia za nim wichurę i z ubitego śniegu podnosi kurz. Podleciał do progu i brawurowym skokiem, pełnym fantazji zrywem skoczył w powietrze. Narty wjechały wąsko i równo w lotny tor. Postać od stóp załamała się nisko nad deskami. Skoczek ukośnie leżał wysoko nad ziemią i niósł się powietrzem wśród świstu wiatru i łopotania ubrań. Ramiona spokojnie żeglowały w powietrzu, jak u ptaka na długim przelocie. Zbliżyła się ziemia. Klapnęły deski. Zgięte kolana amortyzują wstrząśnienie. Już uzgodnił się rysunek ciała z nowem tempem szybkości. Prosty, z rękami nieruchomo przyłożonemi do boków ciała, śmignął skoczek w swoim diabelskim szusie wdół. Rzutem ciała i skrętem nart zmiażdżył śnieg, unieruchamiając pęd chrystianią. Był to drugi pod względem długości skok w konkursie olimpijskim14 .

Stanisław Marusarz był szanowany wśród zawodników norweskich, zwłaszcza przez braci Ruud. Natomiast Andrzej Marusarz pięknie wychylał się w czasie lotu, jak i Jan Kula, czy Izydor Łuszczek. Mieliśmy także grupę bardzo uzdolnionych juniorów. Lata 30. to jeden ze złotych okresów w historii polskich skoków narciarskich. Te dobre lata przerwała jednak wojna.



14 Kazimiera Muszałówna, Zimowi Olimpijczycy..., s. 48- 49.


[strona=4]

 

Recknagel , Engan, Raszka - esteci lotu...


W 1945 r. skoczkowie powrócili na skocznie świata. Koniec lat 40 (ZIO w St. Moritz 1948) i początek lat 50. to zwycięstwa i wielkie Norwegów, którzy nadal jednak Styl telemarkowyskakali "starym" stylem. Jeszcze skakał stary "wilk" Birger Ruud, który potrafił jeszcze wywalczyć srebro w Szwajcarii, ale już pojawiło się nowe pokolenie młodych Norwegów. Ich zwycięstwa na ZIO w Oslo (1952) i na MŚ w Lake Placid (1950) można powiedzieć uśpiły ich czujność. Wydawało się im, że osiągnęli oni optimum, jeśli chodzi o styl aerodynamiczny. Styl ten modernizował Norweg Thrane, osiągając bardzo dobre wyniki. Na Igrzyskach w Oslo dokonały się więc zmiany w stylu skoków, które tak opisał nasz skoczek Stanisław Marusarz:
W Oslo zauważyłem, że technika skoku uległa dalszej ewolucji. Kąt nart w powietrzu powiększył się do 15 stopni w stosunku do poziomu, podczas gdy dotąd dzioby nart do punktu kulminacyjnego były wzniesione lekko do góry, do 10 stopni,, a potem przechodziły niemal do pozycji równoległej do zeskoku. Uderz mniejsza praca rąk. Tak udoskonalony styl dawał bardziej dynamiczny lot i większą odległość. Pozwalał także na utrzymanie znacznego wychylenia do końca lotu, bez obawy, że skoczek w punkcie kulminacyjnym przeleci na głowę. Zresztą styl ten był w pewnym stopniu przystosowany do skoczni norweskich. Przyswoiłem sobie pewne elementy i robiłem eksperymenty z pozytywnym wynikiem15 .

Jak widać Marusarz był dobrym obserwatorem. Osobnym zagadnieniem były skoki na "mamutach". Były wtedy, mimo krótszych odległości, dużo bardziej niebezpieczne (blisko jedna trzecia zawodników miała upadki podpórki, a w Oberstdorfie (1951) nastąpiła prawdziwa "masakra" zawodników, gdy w wietrznych warunkach kilku miało tak ciężkie upadki, iż przewieziono ich w stanie ciężkim do szpitala - przyp. W.S). Dlatego Norwegowie byli długo przeciwni uznaniu lotów narciarskich. Norwegowie królowali więc na skoczniach świata nadal. Ale czekała ich niespodzianka... Gorzka lekcja i mocne "lanie", jakie wynieśli Finowie z tych dwu imprez nie poszły na marne. Zaczęli oni szukać nowych dróg i stylów, by wygrywać z Norwegami. I udało się im. W swoim treningu zwiększyli oni nacisk na moment odbicia na progu, zrezygnowali z "wiatrakowej" pracy ramion w locie. Fiński czołowy skoczek tamtych lat - Matti Pietikäinen, wychodził z progu miękko, jakby pieszcząc próg skoczni nartami, z rękami przy ciele, i dopiero po osiągnięciu kulminacyjnej fazy lotu, wyciągał ręce (lekko zgięte w łokciach) przed siebie, zwiększając w ten sposób płaszczyznę nośną. I Finowie zaczęli wygrywać z Norwegami (od MŚ Falun 1954). Rekord świata ustanowił w Oberstdorfie Tauno Luiro - 139 m, w stylu aerodynamicznym, udoskonalonym w "fiński". Ta "fińska" era trwała długo, bo do połowy lat 60, z tym, że w tym samym czasie do światowej czołówki dołączył nie mniej słynny skoczek z NRD - Recknagel.
Wielkim stylistą przełomu lat 50. i 60. był enerdowski zawodnik, Helmut Recknagel. W prasie sportowej NRD tego świetnego zawodnika nazywano "orłem Turyngii". Zadziwiał cały sportowy świat przełomu lat 50. i 60. swoimi pięknymi stylowo i dalekimi skokami. Miał na swoim koncie wiele wartościowych wyników i jako pierwszy skoczek na świecie pokonał zawodników skandynawskich i przełamał ich dotychczasową niekwestionowaną dominację na skoczniach całego niemal świata, a zwłaszcza potrafił ich pokonać nawet w "jaskini lwa", czyli w norweskim Holmenkollen. Także złoty medal ZIO w Squaw Valley był pierwszym złotym medalem Helmut Recknagelolimpijskim wywalczonym przez skoczka spoza Skandynawii. Warto dodać, że skoczkowie z NRD (komunistycznych Niemiec Wschodnich) zaczęli się liczyć w światowych skokach właśnie od czasów Glassa i Recknagla, a niemiecka solidna szkoła skakania dała światowe wyniki sportowcom z tego kraju. Tacy zawodnicy jak Harry Glass, Werner i Peter Lesserowie, Helmut Recknagel, byli znani nie tylko na skoczniach NRD, lecz na terenie całej Europy i szybko prześcignęli tych, od których się uczyli skokowego rzemiosła, w tym także Polaków. Ciekawostką jest też fakt, że Recknagel skakał odmiennym stylem niż jego rywale. - Helmut Recknagel zaraz po wyjściu z progu wyciągał ręce daleko przed siebie i leciał tak aż do momentu lądowania - wspomina Janusz Fortecki. Skakał tym stylem aż do końca kariery. Słynął z elegancji skoku i rzadko upadał, a wielu rywali nazywało go po prostu "eleganckim skoczkiem" i stylistą. - Nie widziałem go, by upadł - wspomina Gustaw Bujok z Wisły, zawodnik polskiej kadry narodowej w tamtym czasie, uczestnik MŚ Zakopane 1962. We wrześniu 2004 r. podczas ceremonii otwarcia Muzeum Narciarstwa w Mürzzuschlag w Austrii miałem przyjemność na jednym z telebimów znajdujących się w tej placówce, prześledzić bezbłędny niemal lot Helmuta. Filmowany od przodu skoczek leciał z wyciągniętymi przed siebie rękami, "ciągnął" odległość, a jego lot był spokojny, przerwany tylko furkotem skokowych spodni, a lądowanie było pewne i eleganckie. I to na czerwonej linii jakiejś skoczni. Styl skoków Helmuta był więc bardzo skuteczny. Ta skuteczność dała mu medale ZIO i MŚ.



15 S. Marusarz, Na skoczniach..., s. 192.

[strona=5]

Norweg Toralf Engan był kolejnym mistrzem stylu. Zwłaszcza wysoko oceniano jego lądowanie. To był perfekcjonista właśnie tego elementu skoku. Ciekawym zawodnikiem lat 50-70 był skoczek z ZSRR Koba Czakadze. Nazwałem go kiedyś "najodważniejszym skoczkiem świata" tamtego okresu. I nadal tak uważam. Koba kochał Zakopane, miejscowy COS, a zwłaszcza Wielką Krokiew. Szeroko uśmiechnięty zawodnik zawsze miał tu wielu przyjaciół. Jego interesował tylko lot. W powietrzu Koba czuł się jak ryba w wodzie. Kładł się po wyjściu z progu na narty tak, że ludzie żegnali się na zeskoku Krokwi... Lądowanie rzadko mu wychodziło, miał częste upadki, ale jeśli chodzi o lot to był, jakby zaśpiewała boska weteranka rocka Tina "SIMPLY THE BEST". A ponieważ mam sentyment do Wielkiej Krokwi równy jemu dlatego podaję tę informację. Często bywał w Zakopanem i mówił, że jest to najpiękniejsza skocznia narciarska świata.
Warto dopowiedzieć, że w tym okresie trwała dosyć zażarta dyskusja nad dalszym rozwojem stylu w skokach nAdam Krzysztofiak w locie - stylista z Zakopanego i skoczek kadry Polski lat 70arciarskich. Więcej informacji na ten ciekawy temat podaje "Narciarstwo Polskie" z 1960 r. w artykule "Dwa-czy trzy style w skokach?" i w "Notatkach olimpijskich", w których trener kadry mgr Mieczysław Kozdruń dokonał szczegółowej analizy obowiązujących wówczas stylów (na przełomie lat 50. i 60. - przyp. W.S) w świecie skoków. Tak scharakteryzował styl Recknagla i zawodników NRD, nazwany przez niego "stylem N": - Po odbiciu następuje zaraz przeniesienie ramion do przodu, co na wstępie powoduje niekorzystne opory i pewną stratę szybkości. W drugiej fazie pozycja z ramionami w przodzie w przedłużeniu tułowia, zapewnia skoczkowi większą płaszczyznę nośną, a więc korzystne warunki do przeciwdziałania sile przyciągania ziemskiego i do dalszego lotu. Jeżeli w drugiej fazie nastąpi jeszcze zwiększenie wychylenia, połączone ze zmniejszeniem załamania w biodrach ("wydłużenie się") to skoczek zyskuje na długości, ponieważ następuje wolniejsze opadanie, z równoczesną aktywnością do przodu. To ma również dodatni wpływ na lądowanie, które następuje przy mniejszej szybkości, a więc i z mniejszym ciśnieniem, a poza tym układ ramion w przedzie umożliwia łatwiejsze odchylenie tułowia ku tyłowi tuż przed lądowaniem, co jest niezbędnym warunkiem pewnego lądowania, zwłaszcza poza punkt krytyczny skoczni16. Natomiast większość zawodników skandynawskich skakała stylem "F", zwanym fińskim, dzięki któremu skoczkowie Suomi osiągnęli spektakularne sukcesy od MŚ w Falun (1974) po Zimowe Igrzyska w Cortina d' Ampezzo (1956) i dalej w latach 60. Kozdruń pisał: - Styl "F" - po "wyjściu z progu stwarza natychmiast bardzo korzystne warunki lotu, gdyż skoczek bezpośrednio po odbiciu przyjmuje pozycję idealnie opływową i aerodynamiczną, która zapewnia mu mniejszą stratę szybkości i korzystne warunki lotu do momentu, kiedy siła przyciągania ziemskiego bierze górę nad siłą, uzyskaną przez najazd, a więc do momentu, kiedy skoczek zaczyna opadać w dół. W drugiej fazie lotu skoczek - albo utrzymuje tę pozycję, nie wykazując aktywności, co jest równoznaczne ze stratą w długości skoku, - albo zwiększa wychylenie, wykazując wówczas - zwłaszcza w końcowej fazie lotu - brak stabilności i dochodzi do lądowania z podkurczeniem nóg, które w danym wypadku jest koniecznością, a często nawet ratunkiem przed "przepadnięciem" do przodu. W tej sytuacji lądowanie jest często za głębokie, niepewne i nawet kończy się upadkiem17 .
Obserwacje trenera Kozdrunia potwierdzały także to, że skoczkowie skaczący stylem "N" zdecydowanie ,rzadziej upadali od zawodników skaczących stylem "F". Lepiej czuli się też na skoczniach mamucich, o czym świadczyły sukcesy skaczących stylem N: Tschanena, Bradla, Brutschera, Habersattera, Lessera, Bolkarta i Recknagla. Na olimpiadzie w Squaw Valley zwyciężył skaczący stylem "N" Recknagel. Miał najdłuższy skok w konkursie olimpijskim. Trener Kozdruń proponował powstanie stylu "K" w którym skoczek w pierwszej fazie leciałby stylem F, a w drugiej N. Podobnie skakał wcześniej Fin Pietikäinen i to bardzo skutecznie (zdobył złoty medal na MŚ w Falun 1954). Pewne jest jedno. Recknagel styl N opanował do perfekcji. Druga faza lotu tego skoczka była znakomita, "ciągnął" odległość, osiągając rekordowe skoki czego przykładem był choćby 103-metrowy skok na Wielkiej Krokwi z drugiej serii konkursowej z 25 lutego 1962 r. i szereg innych. Podobnie skakał polski as tamtych lat - Zdzisław Hryniewiecki.
W dniu 25 lutego 1962 r. rozegrano konkurs na skoczni K 90 (Wielkiej Krokwi) w Zakopanem. Recknagel zwyciężył na Wielkiej Krokwi, ustanawiając nowy rekord zakopiańskiej skoczni - 103 m. Warto w tym miejscu nadmienić iż był to pierwszy skok powyżej 100 metrów oddany na mistrzostwach świata FIS, przez co zakopiański konkurs przeszedł do historii. Piszący podsumowanie tej imprezy dziennikarz Ringer chwalił bardzo Recknagela za to, że był dużą indywidualnością tych mistrzostw. - W niedzielę zaimponował świetną kondycją psychiczną i opanowaniem... Recknagel, który w pierwszym zakopiańskim konkursie skoków oraz w codziennych, poprzedzających drugi konkurs treningach, nie wydawał się aż tak wielkim faworytem, zaskoczył wszystkich świetną postawą na Wielkiej Krokwi, w przeciwieństwie do Norwega Engana, mistrza świata ze Średniej Krokwi, który na treningach był bezsprzecznie najlepszy, a załamał się wobec świetnych skoków swoich najgroźniejszych rywali. Nie po raz pierwszy okazało się, iż w sporcie jednakowo liczą się umiejętności, jak i właściwe predyspozycje psychiczne18. To wszystko było prawdą. Drugi 103-metrowy skok Helmuta był najpiękniejszym w zakopiańskim konkursie. Charakteryzowało go wprost idealne wyjście z progu, Niemiec niemal położył się na nartach, z rękami wyciągniętymi przed siebie. Skok pokazuje zdjęcie Romana Serafina. Druga faza lotu była też znakomita, a lądowanie także musiało być bardzo dobre, o czym świadczą bardzo wysokie noty sędziowskie: tylko sędzia z ZSRR dał jedną notę 18,5 pkt., a pozostali po 19 punktów. Ten skok dał zwycięstwo i to w nokautującym rywali stylu. To był styl-marzenie na tamte czasy. Wielkim stylistą skoku był też Jiri Raszka, jeden z teamu "Remza boys", wychowanek trenera Zdenka Remzy, skakał skutecznie i daleko, a to jest cecha mistrzów. Zresztą długo by wymieniać.



16 Mieczysław Kozdruń, Dwa-trzy style w skokach? Notatki olimpijskie, w: "Narciarstwo Polskie 1960", Warszawa 1960, s. 18-19.
17 J. w.
18 Z. Ringer, FIS 1962 w Zakopanem przeszedł do historii. Nie łopocą już flagi, zgasły reflektory..., "Dziennik Polski" z 27 lutego 1962 r.
[strona=6]

Najpiękniejszy skok ZIO Sapporo 1972 - Wojciech Fortuna w akcji...


Spośród Polaków osiągnął największy sukces - olimpijskie złoto na skoczni 90-metrowej "Okurayama". 11 luty 1972 r. to data upamiętniająca największy sukces polskiego skoczka w historii. Mowa o Wojciechu Fortunie. Jego skok przeszedł do historii podniebnej dyscypliny. W dodatku uznano go za jeden z najpiękniejszych skoków w historii. Wojciech Fortuna wspomina:

Skoncentrowałem się na swoim skoku. Na górze w pomieszczeniu oglądaliśmy każdego zawodnika w takim monitorku TV, było tam cieplutko, kaloryfer. Wyszedłem na rozbieg i jadę. Wiedziałem, że muszę skoczyć daleko. Jak szedłem do góry, to trener Fortecki zapytał: - Wojtek, skoczysz 100 metrów? Odpowiedziałem: - Powinienem. Zresztą liczył na mnie także trener Gąsiorowski. Jadę i w momencie odbicia poczułem, że wyszedłem z progu pół metra wyżej niż Wojciech Fortuna w locie - I MŚ w lotach-Planica 1972w każdym życiowym skoku. To było idealne, perfekcyjne wyjście z progu. No i lecę, nie mogę się wycofać, aż spadłem na czerwoną linię oznaczającą punkt krytyczny skoczni. Nie ruszyło mnie przy lądowaniu. Ręce uniosłem do góry, bo wiadomo, bardzo się ucieszyłem. Biłem sobie brawo, co widać na filmie. Cisza na stadionie. Słyszałem za to tysiące fleszy aparatów fotograficznych strzelających w moim kierunku. Patrzę na tablicę wyników: 111 metrów i 130,4 punktu - takiej noty nie pamiętam, nie widziałem nigdy w życiu. Patrzę, a ktoś biegnie do mnie. To był trener Fortecki. Gratuluje mi, rzucił mi się na szyję, uściskaliśmy się, cieszył się bardzo z mojego wyniku. Ale wiadomo było, że jeszcze dobrzy zawodnicy stoją na górze. Gdyby Kasaya skoczył 107 metrów, w dobrym stylu, to byłby przede mną, ale on skoczył 106 m. Brakło mu punktów i zajął drugie miejsce za mną po pierwszej serii.

Niektórzy mówili, że na dużej skoczni pomógł mu wiatr. Zapytany o to Fortuna odpowiada:

W Sapporo, gdy na skoczni wiał wiatr silniejszy niż 3 m/s to wstrzymywano zawodnika, bo skok był w takich warunkach niebezpieczny i groził upadkiem. Tak, że wtedy wiatr mi trochę pomógł, ale głównie idealnie trafione wybicie. Można tysiąc razy skoczyć i nic z tego nie wyjdzie. Bo w Sapporo byli zawodnicy, którzy skakali pięć sezonów, a mnie nie przeskoczyli i medalu nie zdobyli.

Mieliśmy więc pierwszy, i jak dotąd jedyny, złoty medal olimpijski w konkurencjach zimowych. I w dodatku zdobyty przez zawodnika, którego przecież nie chciano wysłać do Japonii. Był to także sukces jego trenerów: Forteckiego podrzucano do góry w Sapporo, a w Zakopanem gratulacje odebrał trener Gąsiorowski.
Zacytujmy wypowiedzi trenerów: Jana Gąsiorowskiego i Janusza Forteckiego o pierwszym skoku Fortuny. Jan Gąsiorowski: - najdoskonalszy element pierwszego skoku. Było nim doskonałe, nic dodać, nic ująć - wybicie. Rasowy skoczek, skoczek odważny, po takim wybiciu ma wszystkie szanse. Wojtek ich nie zmarnował. To był w ogóle skok do książki o skokach. Janusz Fortecki: - Doskonałe były dwa elementy. Pierwsza faza lotu zaraz po wyjściu z progu i moment tuż przed lądowaniem. To już były szczyty. Czegoś takiego chyba przedtem nigdy nie widziałem. Reszta też była na medal, ale te dwa elementy to czysta poezja. Z kolei Stanisław Marusarz tak opisał skok Fortuny:

Przede wszystkim - skok "sakramencko" dynamiczny. Pokazały to... dzioby nart, bardzo wysoko uniesione do góry... Wojtek idzie twarzą do przodu... Przenosi cały ciężar ciała na palce... Z palców wyszło też odbicie z progu.. Po wyjściu z progu - następuje natychmiastowy podmuch powietrza - czołowe uderzenie wiatru... Dla takiego jak Wojtek ";koliberka" nie można by sobie lepiej wymarzyć, jak to czołowe uderzenie ! Wojtek jest niesiony - wiatr idealnie idzie pod deski. Niesie jak złoto !... Chłopak wytrzymuje to uderzenie znakomicie, chociaż mu ono minimalnie rozwarło nogi...
Po wylądowaniu widać było silną "prasę" - przydusiło go, ale ustał... Inny chyba by się wyłożył, a Wojtuś siadł po prostu na udach... Tak się po prostu przyzwyczaił... Niech potwierdzi to trener Gąsiorowski, co chłopca podpatrzył na "dzikiej" skoczni na Ciągłówce i zaraz przejął nad nim pieczę...19
.

Pewne jest jedno. 111 - metrowy skok Fortuny, czy się komuś podoba czy nie, przeszedł już do historii dyscypliny skoków narciarskich. Mimo, że niektórzy mówią o "fuksie" itd. to Fortuna wygrał i tyle. Oprócz niego drugim z Polaków, skaczących pięknie pod względem stylu był Tadeusz Pawlusiak, potem Stanisław Bobak, pięknie lądujący Adam Krzysztofiak, i z pewnością Piotr Fijas.



19 R. Dryja, Wyprawa po setny medal. Sapporo 1972, Warszawa 1972.

[strona=7]

 

Austriacka rewolucja...


Nazywał się Baldur Preiml, był trenerem kadry austriackiej i wprowadził do skoków prawdziwą rewolucję: nieprzepuszczalne z tyłu, nowoczesne opływowe kombinezony, które tworzyły na plecach skoczka "balon" i mógł się on wykładać na narty bardziej niż zawodnik skaczący w "normalnym" kombinezonie. Zawodnik wyposażony w taki kombinezon skakał ok. 5-6 dalej, bo kombinezon niósł po medale. Preiml wprowadził wyższe buty, poprawiające stabilizację przy lądowaniu. Narty plastikowe. To wszystko stało się symbolem sukcesów Austriaków w latach 70 i 80. To było zupełnie nowe skakanie. Polski as tamtych lat, Stanisław Bobak nie mający takiego kombinezonu skakał dużo krócej i nie wiedział dlaczego. Austriacy wszystko przygotowywali w ścisłej tajemnicy. Także przed FIS. Odnieśli ogromne sukcesy na ZIO Innsbruck 1976, Lake Placid 1980 i MŚ, a Preiml został przez fachowców uznany jednym z najlepszych trenerów w historii tej dyscypliny

Nykaenen - zdać się na instynkt lotu....


Był fenomenem, spełnionym, choć nie do końca. Mowa o Mattim Nykaenenie. Jest też absolutnym rekordzistą jeśli chodzi o ilość zwycięstw w Pucharze Świata - odniósł ich 46. W latach sportowej kariery ważył 60 kg przy wzroście 174 cm. Warto dodać, że Matti skakał ciekawym stylem, Matti Nykaenen w locie, fot. z albumu FIS 1989jakby przekręcając narty w locie lekko na prawą stronę przez co zwiększał płaszczyznę nośną, ciała (kombinezon) i nart, które tworzyły w locie literę V. Największe triumfy sportowe święcił w latach 1982 - 1990. Wszyscy znawcy narciarstwa są zgodni, że był największym talentem w historii dyscypliny skoków narciarskich. Prasa sportowa całego świata wprost zachwycała się stylem jego skoków i sposobem w jakim potrafił pokonać rywali. W skokach Mattiego, moim skromnym zdaniem, było widać jak znakomicie ten zawodnik potrafił wykorzystać instynkt latania dany mu od Boga. Ten instynkt albo się ma albo nie. Można skoczyć 50000 razy w sezonie, a się go nie wyćwiczy. Jest to po prostu DAR, ofiarowany przez tych, którzy rządzą tam, na GÓRZE. Matti go miał, skakał z niebywałą lekkością, jego wyjście z progu było płynne i jakby delikatne, ale łapał pułap i ciągnął skok, ile się dało. Toczył fantastyczne pojedynki na skoczniach świata z Jensem Weissflogiem i innymi utytułowanymi skoczkami. Nokautował rywali w takim stylu, że ło mogli mieć kompleksy. Musieli uznać że oni skakali, a boski (dla fanek zwłaszcza) Matti latał...
Po raz pierwszy w Sarajewie podczas Zimowych Igrzysk Olimpijskich 1984 r. 12 lutego 1984 r. odbył się konkurs skoków na obiekcie K 70 Male Polje na Igmanie. Po pierwszej kolejce i skoku na 91 m prowadził Nykaenen (otrzymał noty sędziowskie 17, 18, 17,5, 17, 18 pkt). Zaraz za mistrzem z Finlandii był Weissflog (skok na 90 m). Jednak w drugiej serii to właśnie Weissflog oddał skok na 87 m. Wydawało się, że Nykaenen ma medal w kieszeni, gdyż wszyscy spodziewali się, że skoczy kilka metrów dalej. Tak się jednak nie stało. Matti miał "tylko" 84 m i zajął drugie miejsce z notą 214 pkt., do Jensa Weissfloga stracił 1,2 pkt, czyli ok. 1 metra. Trzeci w tych zmaganiach był kolejny z Finów, Jari Puikkonen. Na dużej skoczni Nykanen pokazał, kto rządzi na Male Polje. Był absolutnie poza zasięgiem sportowym swoich rywali, którzy, tak naprawdę, byli tłem skoków fenomenalnego Fina. Długości 116 i 111 m i nota 231,2 pkt dały Mattiemu złoty medal. Weissflog stracił doń aż 17,5 pkt, a trzeci Ploc prawie 30 pkt! Kolejne pojedynki Nykanena z rywalami miały miejsce podczas Zimowych Igrzysk w Calgary. To co osiągnął na obiekcie olimpijskim nie udało się nikomu - Matti wywalczył trzy złote medale. Na średnim obiekcie po dwóch równych skokach na 89,5 wygrał zdecydowanie (jego skoki były najdłuższymi w konkursie) przed zawodnikami czechosłowackimi: Plocem i Malcem. Na dużej skoczni w czasie konkursu wiał wiatr, ale i on był sprzymierzeńcem Fina. Bo jak się jest w formie to nic nie przeszkadza. W pierwszym skoku ustanowił rekord skoczni - 118, 5 m, a w drugim osiągnął 107 m. Jari Puikkonen w locie, fot. z albumu FIS 1989Drugi w kolejności, Norweg Johnson stracił do Fina aż 16 pkt. Trzeci był Jugosłowianin Dabelak. Te dwa opisane olimpijskie konkursy były największymi sukcesami sportowymi Nykanena. Zespół fińskich skoczków był w tym okresie zupełnie nie do pokonania skoro na kolejnych 5 wielkich imprezach: 3 razy na mistrzostwach świata i dwukrotnie na olimpiadach nikomu nie udało się pokonać "latających Finów". Potem zaczęły się problemy Nykaenena z życiem rodzinnym, rozwiódł się z żoną. W sezonie poolimpijskim 1988/89 Nykaenen był już słabszy, ale nadal potrafił wszystkich znawców narciarstwa, a przede wszystkim sportowych kibiców zachwycić pięknymi skokami jak np. w Garmisch-Partenkirchen na skoczni olimpijskiej, ale coraz częściej skakał po prostu średnio. Na MŚ w Lahti był trzeci na średniej skoczni i chciał powalczyć o złoto na skoczni dużej K 90. Po pierwszej serii był czwarty i liczył na atak w drugiej. Niestety z powodu wiatru, jak to często bywa w Lahti, konkursu nie dokończono i zaliczono wyniki tylko z pierwszej serii. Za to zdobył złoto w konkursie drużynowym (Finowie skakali w składzie: Puikkonen, Nykaenen, Nikkola i Laakkonen). W kolejnym sezonie Nykaenen skakał jeszcze słabiej. Wobec braków w treningu domagał się zmiany trenera. Szukał winy we wszystkim i we wszystkich, tylko nie w sobie. Działa się na oczach tysięcy jedna z większych tragedii w historii sportu. W przepaść nicości i zapomnienia staczał się z coraz większą szybkością skoczek wszechczasów. Rok później Nykaenen znalazł miejsce w reprezentacji Finlandii na MS w Val di Fiemme, ale wypadł fatalnie. Potem zakończył karierę i wiemy co wydarzyło się w jego życiu. Ale stylistą był wielkim (patrz zdjęcie).

[strona=8]

Jan Boeklev - rewolucja i początki stylu "V"...


Jeden ze skoczków, którzy dokonali ogromnego przełomu w technice skoków, wynalazca stylu "V" i rewolucyjnych zmian w skokach narciarskich. Chodzi o Jana Boklöva. Urodził się w 1966 r. w Jan Boklov w locieKoskullskulle w Szwecji. W reprezentacji Szwecji zadebiutował podczas konkursu w Oberstdorfie. Do klubu sportowego zapisał się w wieku 4 lat. Potem przeniósł się do miejscowości Örnskoldsvik, gdzie znajduje się duża skocznia i przez 3 lata uczęszczał tam do szkoły sportowej. Do 1985 r. był skoczkiem słabym, nie odnoszącym żadnych sukcesów. W Lahti na skoczni miał potwornie ciężki upadek. Przełom nastąpił na skoczni w szwedzkim Falun. 19-letni chłopak po wyjściu z progu rozchylił narty na boki, ustawiając je w kształcie litery "V". Efekt był doskonały, poleciał niemal na sam dół skoczni. "Miałem wtedy dziewiętnaście lat i w ogóle nie myślałem o wynalezieniu czegoś nowego" - opowiada Boklöv - "To się po prostu wydarzyło. Właściwie była to pomyłka" - z rozbrajającą szczerością przyznaje Szwed. Nagle narty rozjechały mu się na boki. Ku swemu zdziwieniu Jan nie wylądował na buli, ale poszybował o wiele dalej, w kierunku dolnej części zeskoku. - "To było 10 metrów dalej niż kiedykolwiek skoczyłem na igelicie" - wspomina Boklöv. O tym fenomenalnym odkryciu dowiedzieli się tylko jego najbliżsi. Nowy styl musiał zostać gruntownie przetestowany20 .
Po treningach zapowiedział, że za rok będzie jednym z najlepszych trzech skoczków świata. Konserwatywni Norwegowie z początku bojkotowali nowy styl Szweda, dając mu niezwykle niskie noty za styl. Ale 10 grudnia 1988 r. Boklöva, jako pierwszy Szwed w historii, zwyciężył w zawodach PŚ w Lake Placid. Cóż to była za sensacja. Idąc za ciosem Szwed wygrał jeszcze 4. razy w sezonie 1988/89 i został zwycięzcą klasyfikacji generalnej PŚ przed tak wielkimi sławami jak Weissflog i Thoma. Rok później na skutek kontuzji kolana niemal skończył przygodę ze skokami. Porzucił skoki, a obecnie mieszka w Luksemburgu z żoną i dwójką dzieci. Ze skokami rozstał się na zawsze. Zwycięzca 5. zawodów cyklu Pucharu Świata. 11. razy na podium: 5. razy 1, 2 razy 2, 4. razy 3. Zwycięzca zawodów w Falun: 1986 r. skoki 103 i 101,5 m, nota 192,7 pkt, przed Janem Henrikiem-Troenem z Norwegii i Stefanem Tällbergiem ze Szwecji. Pewne jest, że nowy styl wywołał w FIS burzę, a samego skoczka traktowano surowo, dając mu niezwykle niskie noty za styl. Szwed nie zrażał się i robił swoje. A styl "V" ostatecznie przyjął się na stałe i od ZIO 1992 w Albertville stał się obowiązującym i obowiązuje do dziś. Jest zdecydowanie bezpieczniejszy od "klasycznego" i umożliwia dużo dłuższe skoki, a upadków, co Państwo sami widzicie, jest obecnie bardzo niewiele i z reguły nie są aż tak niebezpieczne jak np. w latach 80. Tutaj jednak istnieje pewne niedomówienie.

Wojciech Szatkowski, Muzeum Tatrzańskie
im. dra Tytusa Chałubińskiego w Zakopanem
www.muzeumtatrzanskie.com.pl


Zdjęcia: ze zbiorów Muzeum Tatrzańskiego w Zakopanem, ze zbiorów Muzeum Narciarstwa w Kongsbergu (specjalne podziękowania dla p. Magne Bråtena), z archiwum MKOL, ze zbiorów p. Wojciecha Fortuny, z albumu ZIO 1936 (wyd. niemieckie), z albumu FIS 1989 z Lahti, z książki o Sondre Norheimie, Sondre Norheim - father of modern skiing, fot. Wojciech Szatkowski



20 Dane z biogramu Jana Boklöva, autorstwa Joanny Pyrek ("Munklia"), opublikowanego na stronie www.skokinarciarskie.pl, jest tam sporo informacji o życiu tego zawodnika, jego karierze sportowej i o tym jak przez absolutny przypadek odkrył styl "V"na skoczni w Falun - przyp. W.S

Wojciech Szatkowski, źródło: Informacja własna
oglądalność: (32324) komentarze: (55)

Komentowanie jest możliwe tylko po zalogowaniu

Zaloguj się

wątki wyłączone

Komentarze

  • Mada stały bywalec


    Hmmmm...
    O 9.41 @Faneczko tworzysz piękny fragment swojej historii na blogu, którego adresu tu nie podam, a o 9.50 tu narzekasz na niemoc twórczą. To chyba przez ten upał.
    :(((((((

    Pięknie piszesz. Twojego tekstu "czy marzenia się spełniają?" z końca marca nigdy nie zapomnę. Wiesz, to chyba dzięki niemu zaczęłam się odzywać, nie tylko w obronie naszego Mistrza. A potem....już jakoś z górki poszło. Dziękuję.

    @Wojtku dziękuję za adresik. Zajrzałam, ale tam to trzeba całą wyprawę przygotować, tak cudnie. Na szczęście małą rezerwę czasu, gdzieś tam już widzę na horyzoncie.

    A to o bezkresie Gór....piękne. Podobne uczucia, podobne emocje. Te związane z Wysokimi Górami dla mnie niedostępne. Zimą poruszam się tylko po bezpiecznych, wydeptanych szlakach. Szacunek dla potęgi przyrody okazujemy również przez to, że realnie oceniamy swoje możliwości.

    @Dwa tysiące sześć
    Nie martw się, już niedługo dostaniemy tu trzecią część "Ewolucji stylów....". I znów chyba się rozHÓLamy. Coś tak czuję....

    Mateusz Rutkowski powinien być co najmniej w kadrze B. Dajcie mu szansę, bo na nią zasługuje! W niespełna czterdziestomilionowym Kraju nie możemy, PO PROSTU NIE MOŻEMY sobie pozwolić na marnowanie talentów! W żadnej dziedzinie!

  • anonim
    O bukanierach czas pisać...

    Strona o piratach i morskich opowieściach. Wspaniała: Polecam serdecznie:
    Adres
    http://www.republika.pl/aneigo/Html/index.htm

  • anonim
    Bezkres wód i...bezkres Gór

    Niemniej porywający jest bezkres Gór...

    Gdy stoisz na jamimś szczycie, widzisz łancuchy wysokich szczytów oblane śniegiem, jak lukrem, gdy w duszę i ciało wdziera się przeniliwy zimny wiatr, a każdy ruch w trudnym terenie jest swoistym balansowaniem między życiem (ruch udany) i śmiercią (pomyłka)- to czujesz się wolny. Dusze przenika zew wolności, który jednym szarpnięciem zrywa łańcuch codzienności i pozwala na chwilę na całkowite zjednoczenie z Powietrzem, Szczytem, Skała, Śniegiem i Ludźmi, których Kochasz. Wiesz kto jest prawdzwium przyjacielem, znasz i odzyskujesz stracony w szybkim trybie życia swój system wartości. Wielokrotnie udąło mi się taką wolnośc poczuć, żande słowa nie przybliżą nawet tego uczucia. Stojąc wtedy tam na górze rozpiera Cię ogromna radośc, z tego, że się udało, czujesz prawdziwe, że Zyjesz. Doświadczas tyle różnych odczuć: od euforii gdy skręty wychodzą w żlebie, po strach, gdy na czubkach raków stoisz w żlebie a wokół ciebie lecą skały, po radośc z udanego podejścia,jak i skrajne zmęczenie "wyrypy narciarskiej". Czujesz się FOREVER YOUNG.

  • anonim
    Pozdrowienia dla Fanki - gorące, nie?? to może orzeżwiające jak poranna bryza...

    Dzięki za list

    Fanka trzymaj się:::)))

    Mimo, że w Poznaniu upały, dla ochłody:)) przesyłam z Zakopanego pozdrowienia nazwijmy je orzeźwiające.:)))

    Wojtek

  • anonim
    Apel cy cosi takiego...:))

    Kochani, to odważne stwierdzenie, ale niech będzie...

    Dzięki temu, że czytacie teksty, piszecie komenatrze, uwagi, krytyki, pochwały, interesuje Was los chociażby Mateusza - nasi sportowcy z orzełkiem na ramieniu, olimpijczycy i uczestnicy MS, itd. mogą być z was prawdziwie dumni (i kurcze czuję, że niejednemu się łza zakręci w oku), i być przez to NIEPOKONANI - jak śpiewa Grzegorz Markowski

    "nim się ogień w nas wypali, w korowodzie zmysłów morzemy trwać niepokonani", chyba jakoś podobnie

    No :)) nie wyglądacie na "wypalonych", wręcz przeciwnie, a więc do boju, trzmajmy kciuki za NASZYCH SPORTOWCÓW, więcej - sami sport uprawiajmy, a w kontakcie z prawdziwie piękną Przyrodą, prawdziwym wysiłkiem, prawdziwymi przyjaciółmi i z podobnymi jak my ludźmi szukajmy swego rodzaju odtrutki na "narzekactwo", "kryttt..ykanctwo", a wtedy, będzie się nam lepiej żyło, a o to chodzi. Sport niesie bowiem, o czym się często zapomina,ogromny zastrzyk dobrej energii i tlenu do żył, pozwala nabrać dystansu do siebie, świata,a Przyroda wyzwala w Nas czy chcemy czy nie, bezwzględną wrażliwość na PIĘKNO, czego nam potrzeba.

    A więc uprawiajmy sport!!! Codziennie 15 minut dla zdrowia, a jak ktoś może, to i godzina. Niech to będzie nasz sposób na życie.

    PS. Już wyłaże zza sterty fiszek, książek itd. i zrobię sobie na początek jakieś pompki:))

  • Dwa tysiące sześć doświadczony
    Ach, ten pośpiech

    miało być: "... bardzo sympatycznie i ciekawie PISZESZ."

  • Dwa tysiące sześć doświadczony

    Bez przesady droga @Fanko, przeczytałem pierwsze dwie części z Twojego najnowszego bloga,i muszę przyznać - bardzo sympatycznie i ciekawie. Chyba po prostu jest tak, że każdy pisze to o czym umie pisać. Ty odnalazłaś swoją niszę i świetnie się realizujesz. Pozdrawia Cię - Fan Fanki :)))
    P.S. Rzeczywiście - trio: @Mada, @Małyszomaniak, @Wojciech z Hól, rozHÓLało się tu na dobre. Szkoda, że artykuł osuwa się w dolne rejony ekranu...

  • anonim

    Pieknie się Was czyta :)))))

    sama bym tak chciała , lecz głowa pusta :))

    nic nie przychodzi łatwo a tym bardziej tak piekne tworzenie ,

    Poznan chyba dziś najupalniejsze miasto w Polsce
    zobaczcie , która godzina a u nas juz prawie 30 st. :(((

    ja dodatkowo grzana , od dachu , na tym ostatnim kiju :)))) głowę mam jak banie , nic nie moge wymyslić , mysz sie klei do ręki :))
    Jak ja to wytrzymam !

  • Mada stały bywalec


    Ach Wojtku, znów Cię muszę skarcić! Choć to pewnie tylko błąd w edycji. :)))))))))))))))

    Przecież w drugim zdaniu powinno być:

    "historyk skoków od siedmiu szelestów..."

    Książki,dokumenty, zdjęcia, notatki, luźne kartki,
    karteluszki, fiszki....rozsypane wokół Ciebie szumią, szepczą, szeleszczą....

    Wybrać z tego bogactwa esencję, istotę rzeczy, to dopiero sztuka.

    Ech @Małyszomaniaku, co będę się rozpisywać. Piękne!

    Zamiast pozdrowień przesyłam zapach morskiej bryzy...


    Mateusz Rutkowski powinien być co najmniej w kadrze B. Dajcie mu szansę, bo na nią zasługuje! W niespełna czterdziestomilionowym Kraju nie możemy, PO PROSTU NIE MOŻEMY sobie pozwolić na marnowanie talentów! W żadnej dziedzinie!

  • anonim
    Mada jest jak Enigma:)))

    @ Mada and...

    No i się ujawniłem. Ja wodniak szuwarowo-wodno-bagienny (ach te kajaki::))Matylda też mnie przejrzała, żeglarz bardziej sercem niż czynem, historyk skoków od siedmiu boleści??może to zbyt wiele krytycyzmu wobec samego siebie!!!, i przede wszystkim (co sobie cenię najbardziej) narciarz wysokogórski:))patrz www.watra.pl, ale nie jakiś ekstremalny...

    Mada odkryła karty, no i bądź tu człowieku otwarty na innych, pokaż swoje drugie "ja" to odkryją 2 i 3 i 4 twoje ja i stajesz się "odkryty", jak Kolumb odkrył Amerykę, a dr Tytus Chałubiński Zakopane:)) Napisz coś od serca to Cię zaraz rozszyfrują:))) Ach te Polki! Piękne, mądre, inteligentne - inne nacje mogą nam pozazdrościć np. Niemki:))) Jednak Mada ma nosa, gratuluję 9 w skali Beauforta - coś pięknego.

    Małyszomaniak - pięknie pisałeś o tej solidarności ludzi sportu i morza z Przyrodą przez duże "P", coś w tym jest. No i ludzi dumnych z tego, że są lub byli reprezentantami naszego Kraju, dumnych z przypiętego do dresu orzełka. To połączenie zawsze mnie fascynowało i cieszę się, że fascynuje coraz więcej osób...

    Co do naszych postaci nazwijmy je morskich, to znam admirała Dyckmana, to i dane są. Może mMada powierzyć ten temat w Twoje godne ręce???No i zapytam, jak pisze Mada, Tada o to, by skijumping zamienić latem na www.morskie opowieści.pl, ależ byłoby wielu sponsorów:))

    Jeśli chodzi o tekst szanty to faktycznie obłożyłem się uczonymi ksiegami o skokach (zaraz człowiek trochę mądrzej wygląda:))), no i tworzę, co z tego wyjdzie to nie wiem, ale mam przeczucie...:)))

    Pozostaję z głęboką atencją, ach te 9 w skali Beauforta!!!

  • Matylda weteran
    Dzięki Wam wróciłam do dzieciństwa: jezioro, morze, plaża, tupot mew...

    Kochani wodniacy szuwarowo-wielkowodni - nie zapominajmy o Telidze i Baranowskim! Była również chyba polska żeglarka na miarę Wandy Rutkiewcz - mylę się? A i obecnie mamy przecież bardzo zdolnych żeglarzy na katamaranie, niestety uleciało mi nazwisko "czifa". Pomóżcie, dobrzy ludzie!

    A książki - piękna rzecz, wodospady, słowospady, że tylko spijać, spijać i spijać, i rosnąć... (pomijam nagromadzenie wielu słów od deski do deski bez ładu, składu i duszy)

    Ahoj!

    Sygnaturka Łotrzykowska:
    Jak mi się znudzi mój nick zmienię na: Samanta na wantach! (Panowie na czacie byli grzeczni, to tylko ja taka mała zbereźnica, fuj!)

    PS
    A hobby-strona o bezkresie, wodnej toni, horyzoncie, za którym ziemia spotyka się z niebem - coś fantastycznego! Jestem całą sobą ZA!

  • Malyszomaniak profesor
    @Mada

    :) . :)))))) . Jak by to powiedzieć długo omijałem książki łukiem iście ogromnym. Lecz pewnego razu przemogłem się do pierwszej świadomej ksiązki "Ostatni Mochikanin" Początek mnie trzochę zniechęcał ale z czasem tak się wciągnołem ,że potem na pole mnie wyciągnąć nie mogli a ciotka z młotkiem mnie goniła po domu co bym w końcu troche na powietrze wylazł. No i wylazłem ale z Książką :):)))).

    Do dziś lubie sobie poczytać a jak wpadnę w trans to oderwać się nie mogę.

    Pierwszą książką którą przeczytałem od dechy do dechy włącznie z opisami nakładu i to w JEDEN DZIEŃ nie odrywając się nawet na sekunde łykając ja jak najlepszy z najlepszych deser , Była książka Ludluma "Tożsamość Borna" .

    Dzisiaj zaczytuje się w historię W.S. o skokach i musze przyznać że nie jest to może książka Ludluma ale opisy i wiadomości sa wspaniałe i równają się wielkim książką przy których odczucia miałem podobne takim jak "Pięcioksiąg Sokolego Oka".

    Jedno jest pewne to bliskość przyrody i szacunek dla ziemi dla gór i morza dla lasów ,pól ,stepów ,pustyni i innych wspaniałych miejsc czyni nas kimś lepszym. A opowieści o ludziach zrzytych z przyrodą odwarznych wysportowanych pozwalają poczuć się kimś szczególnym.

  • seba bywalec
    Ś.P. Birger Ruud

    wieczy odpoczynek racz mu dać panie...dziś 8 rocznica śmierci wielkiego przed laty skoczka norweskiego Ś.P.Birgera Ruuda

  • Mada stały bywalec


    @Małyszomaniaku! Wychowaliśmy się na tych samych ksiażkach! :))))))))))))))

  • anonim

    :)))))))))) super !

  • Malyszomaniak profesor
    @W.S.

    A mnie zawsze fascynowały książki O tomku Wilmowskim ale też i Pięcioksiąg Sokolego Oka Ostatni Mohikanin (film nie oddaje nawet kropli wspaniałości jaka jest w stanie człowiek sobie wyobrazić podczas czytania).

    Potem przeszedłem na coś bardziej dorosłego ;) Masterton czy też Ludlum.

    Jednak to co sie za młodu przeczyta jest bardziej i głębiej zachoczone w duszy.

    Wspaniała mądrość szlachetność i wolność przyroda i ta nie kończąca się wspólnota człowieka i otaczającego świata. Gdzie dobro jest dobre a zło złe. Gdzie wiadomo co szlachetne. Że dobro jest mądre i zwycięża. Gdzie każdy rozumie siebie i to że nie jest sam. Gdzie przyroda uczyła życia a nie ludzie którzy rządzą. Gdzie życie było twarde trudne ale sprawiedliwe. A jedynymi którzy nie byli sprawiedliwi to biali którzy niszczyli wszystko na swojej drodze chcąc przedstawiać swój jedyny słuszny niepodważalny pęd ku zachodowi.

    Tylko w sportcie i ludziach minionych wieku widzę tą szlachetność dzisiaj ludzi takich naprawdę trudno znaleść czasy Rudów ,Sokolego Oka ,Ostatniego Mohikanina , Czy Marusarzów są tylko niestety historią o której dzięki nielicznym jesteśmy w stanie pamietać. Są ludzie którzy wiedzą co to Mieć serce i patrzeć w serce. Lecz takich jest coraz mniej świat się zaciera i wyciera. dąży się do sukcesu zapominając i harmoni życia . Ty Wojtu to rozumiesz bo wystarczy wejść het na wysoki wierchołek i spojżeć kunam na niziny. Zobaczyć tą bliskość czegoś niepowtażalnego przeżyć to co przeżywali rodowici mieszkańcy Ameryki kiedy patrzyli na swój kraj jeszcze nie zniszczony najeźcami . Czy człowiek musi wszystko niszczyć ? . Czy Dziennikaże muszą doszukiwać sie jakiś podkontekstów ? Czy jak Adamowi nie wychodzi to każdy musi szukać przyczyny ? . Czy dziś nie wolno być gorszym ? Dla plemienia byli ci silniejsi i ci słabsi a nie tylko ci silni.

    Przyroda jej potęga jej siła i człowiek który jedynie jest podnajemcą i to na bardzo mały okres życia ziemi.

    :) ale się rozmażyłem.

  • anonim
    Próbka 1...i ostatnia

    próbka morskich opowieści, bo mnie męczy...opowieść o ataku pirackich galeonów na Panamę

    W tle płonęły domy Panamy. Nad maistem unosił się dym, a port pełen był dziesiatek już w większości spalonych okretów. 17 okretów piratów prowadziło ciągły ogień z dział. Do dumnego miasta, jakby chcieli zetzreć je z mapy Nowego Świata. Kapitan Grammond stał w oknie rufowym swojego pięknego galeonu i patrzył na wielkie infernum zniszczenia, którego tego dnia dokonał, zalewajace to ongiś piekne i bogate hiszpańskie miasto. W tle słychać było głuche strzały dział jego "Wściekłego Psa" i innych okrętów bukanierów, krzyki rannych, a pokład jego galeonu obficie spływał krwią. A on nie mówił nic. Patrzył, a w jego zdziczałej duszy rosło zadowolenie z samego siebie - On tego dokonał. Obok niego stała Ona, była pół indianką-pół Hiszpanką. Piękna, długonoga i czarnowłosa dziewczyna, którą uwiódł on, słynny Grammond. Przywarła do niego bez słów z jeszcze większą siłą, złapała go mocno za ramię, a on rzucił ją na łóżko, i zwarł się z nią w miłosnym uścisku. Podczas, gdy dokonywał się los setek i tysięcy, on po prostu, jakby nigdy nic, kochał się namiętnie z dziewczyną, będącą cząstką świata, który chciał przecież raz na zawsze zniszczyć. Los nie był jednak zbyt łaskawy dla zakochanej pary. Kiedyś na drodze "Wścekłego Psa" stanął niemniej sciekły tajfun i Grammond więcej już nie powrócił do swej ukochanej... Pochłonęło go morze - jego żywioł, zginął tak jak żył, na okręcie, który kochał, z ludźmi, którzy z Nim gotowi byli wydac bitwę morską samemu diabłu...

  • anonim
    Do Fanki o morzu, flibustierach i ataku Morgana na Panamę

    @Fanka

    Dzięki za opinię twórczego twórcy (2 w jednym)w nowym nieistniejącym jeszcze niestety, portalu morskim. Opowieści o tym jak wataha nieogolonych :)) (nie było Gilette), cuchnących (nie było mydełka FA) i pasty do zębów z wybielaczem;)) a fuj!!!, oprychów, flibustierów, czy bukanierów pod wodzą samego Morgana, którego wątroba była 2. razy większa niż u normalnego człowieka od nadmiaru rumu, w napadzie fantazji zdobyła Panamę, rozpędzając po drodze armię Arcykatolickiego Króla Hiszpanii w koloniach i stado 1000 byków, byłyby jeszcze ciekawsze jak skoki. O tym jak młode dziewice z Nowego Świata mdlały na więśc o rycerskim Grammoncie - estecie wśród bukanierów, który rozniecił słynny ogień w Campeche, o Tortudze - Wyspie Żółwia, i Jamajce, bazie piratów angielskim i inne. To był świat, który zawsze był bliski mojej naturze:))

    Zwłaszcza cenne by były opowieści o bitwie pod Panamą i o tym, co się stało ze złotem zdobytym w tym mieście - patrz: sponsoring skoków stąd się wywodzi:)))

    Jednak nie mogę być dywersantem na tej stronie :)))i zachęcać Forumowiczów, by sięgnełi po lekturę tekstów o morzu to --- następujacy tekstpozostanę przy skokach narciarskich, chociaż w dusz gra...


    Powrócą klipry na swój podniebny szlak!,
    Powrócą klipry na swój podniebny szlak!,
    Ocean chluśnie nam radośnie pianą w twarz!

    Pozdrawiam. Autor, którego różne dzieje losu rzuciły w góry, a nie na Jamajkę, szkoda...

  • anonim

    @ Małyszomaniak

    :)))))))))) a niech cie poli.....cos tam winylu :))))

    nie będę tego pisac w całości bo język mi sie zawiąże na supełek :))))

    rozciągnąłeś mi ekran , jak makaron :)))))

    Ale musze przyznac , że to ładne nawet :)

  • Malyszomaniak profesor
    Tylko jeszcze pare ... przepraszam :)

    Do Giżycka chcemy wracać,

    Silnik sprawnie zapalamy,

    Przywaliła się straż wodna:

    Ciszę zakłócamy.



    Na pagajach więc płyniemy,

    Żagle przehandlowaliśmy,

    Chociaż sternik pierdział ostro,

    Nie przyspieszaliśmy.



    Jachtem naszym była Daisy,

    Po morzach pływała nieraz,

    Na Mazurach wał z niej wypadł,

    Poszła na dno zaraz.



    Załoga niedoświadczona

    Myślała, że to fontanna,

    A to tylko statek tonął

    Na środku Kisajna.



    Więc nie pływaj nigdy jachtem,

    Co na morzu przeżył życie,

    Po małych polskich Mazurach -

    Po co tracić życie.



    Dziś w Giżycku jakieś szanty,

    Twierdza Boyen oblężona,

    Takich tłumów nie widziano

    Od czasów lugola.



    Mocz się leje, browar leci,

    Pewnie zrobią nowe dzieci,

    Niech rosną młodzi żeglarze,

    Życie im pokaże.



    Browar płynie, mocz się leje,

    Parka spieprza w jakieś knieje,

    Pewnie zrobią nowe dziecię -

    Dużo nas na świecie!



    Za lat naście się spotkamy,

    Przy browarku pogadamy,

    Niech rosną młodzi żeglarze,

    Życie im pokaże.



    Będą pływać bez patentu,

    Bo ktoś tam dał sobie siana,

    Pewnie wpieprzą się na keję,

    Zabiją bosmana.



    Gdy do portu przybijemy,

    Wszyscy się do knajpy pchają

    I już po godzinie picia

    Nogi wyciągają.

Regulamin komentowania na łamach Skijumping.pl