Upadki w skokach narciarskich - część 3: Tragedia na skoczni w Wiśle-Malince (1960)

  • 2008-02-05 16:42

[strona=1]
Po tym upadku cała Polska płakała... Miejscem, gdzie zdarzył się tragiczny upadek Zdzisława "Dzidka" Hryniewieckiego, który doprowadził do kalectwa tego bardzo uzdolnionego skoczka, była skocznia w Wiśle-Malince.

Przypomnijmy, obiekt ten powstał w 1933 r. w pięknie położonej Dolinie Malinki, dzięki grupie zapaleńców, którym przewodził znany w Wiśle miłośnik sportu i narciarstwa, dziś już nieżyjący Rudolf Kowala. Pierwsza skocznia w Malince była bardzo prymitywna, a próg wzniesiono z okrągłych bali, rozbieg był naturalny, a zeskok mieścił się w małym wąwozie. Mimo to skocznia ta była wtedy i pozostała do dzisiaj drugą co do wielkości w Polsce, po zakopiańskiej Krokwi. Pierwszym rekordzistą tego obiektu był późniejszy trener reprezentacji, Mieczysław Kozdruń. Po wojnie obiekt kilkakrotnie przebudowano dzięki pomocy wiślańskiego "Startu", i Kowali który obiektem się opiekował. Zmieniono na bardziej nowoczesny profil skoczni, poprawiono zeskok i wybudowano drewnianą wieżę sędziowską. Dzięki Malince skoczkowie ze Śląska zaczęli się coraz bardziej liczyć w krajowej rywalizacji, a z czasem nawet wygrywać z zakopiańczykami. Od 1958 r. odbywał się na tej skoczni Puchar Beskidów - jedna z największych imprez narciarskich w kraju, obok Mistrzostw Polski i zakopiańskiego Memoriału Bronisława Czecha i Heleny Marusarzówny. W 1960 r. Puchar Beskidów miał się odbyć po raz trzeci, a faworytem konkursu był oczywiście Hryniewiecki. Ten zawodnik, obdarzony "ptasim instynktem", miał być pierwszym polskim medalistą olimpijskim w skokach narciarskich. Tak sądzili nie tylko krajowi fachowcy, ale i znawcy narciarstwa z całej niemal Europy.
15 stycznia 1960 r. Hryniewiecki, po najdłuższych w konkursie skokach, wygrał międzynarodowy konkurs skoków, organizowany w ramach Pucharu Beskidów na skoczni w Wiśle-Malince. Zwyciężył przed Władysławem Tajnerem i Józefem Gąsienicą-Bryjakiem. Dzień później prasa spNaramiennikortowa donosiła: - 16 stycznia 1960 r. Hryniewiecki rozniósł zagranicznych i krajowych rywali na skoczni w Malince. Większość dziennikarzy mówi już o Hryniewieckim nie jako o skoczku, ale jak o zjawisku, fenomenie - podobnie wyrażano się w ubiegłych sezonach o naszym super skoczku - Adamie Małyszu. Hryniewiecki zwyciężył po skokach na 78,5 i 70,5 m, z notą 227,5 punktu, aż o 10 punktów wyprzedzając drugiego w klasyfikacji Władysława Tajnera i o 16 punktów Józefa Gąsienicę-Bryjaka1. 78,5 metrowy skok "Dzidka" był przez cztery lata rekordem skoczni w Wiśle-Malince2. Dobra passa sukcesów trwała więc nadal. Wydawało się, że wszystko będzie miało szczęśliwy happy end w Squaw Valley. Drugi konkurs skoków rozegrano w Szczyrku na Skalitem. Tam miało się zadecydować czy w Pucharze Beskidów zwycięży Tajner czy prowadzący po pierwszym konkursie Hryniewiecki. Wygrał Władysław Tajner, ale są tacy, którzy twierdzą, że Dzidek specjalnie podparł swój konkursowy skok, by umożliwić zwycięstwo swojemu przyjacielowi. Warto w tym miejscu dodać, że sukcesy polskich skoczków spowodowały, że w Dolinie Malinki ponad trzy tysiące sportowych kibiców obserwowało skoki Hryniewieckiego i jego kolegów. Zainteresowanie skokami narciarskimi było więc bardzo duże. Wszyscy sportowi kibice w kraju wierzyli w sukces olimpijski Hryniewieckiego i zaciskali kciuki za "beskidzkiego jastrzębia". Wierzyli w to także trenerzy, dziennikarze, którzy ulegli fascynacji młodym, wiecznie uśmiechniętym zawodnikiem. Ten w wywiadzie dla "Expresu Wieczornego" miał powiedzieć: - "Jadę po olimpijskie złoto, ale srebro i brąz też się liczy. Przecież to moje pierwsze igrzyska olimpijskie". Hryniewiecki był pewny sukcesu i nie krył tego. Wypowiedź opublikowano w środę 27 stycznia 1960 r., na dzień przed treningiem w Wiśle-Malince. Okazało się jednak, że los okrutnie obszedł się z polskim skoczkiem i zadrwił niemiłosiernie z nadziei na olimpijskie złoto.

 

 


 


1Puchar Beskidów 1960 - konkurs skoków w Wiśle-Malince - 15 stycznia 1960 r. pierwsza szóstka: 1. Z. Hryniewiecki - 78,5 i 70,5 m, nota 227,5 pkt, 2. Władysław Tajner - 76,5 i 67,5 m, 217,5 pkt, 3. Józef Gąsienica-Bryjak - 73 i 66 m, 211,5 pkt, 4. Lothar Glass (NRD) - 74 i 64,5 m, 203,5 pkt, 5. Jebavy (Czechosłowacja) - 70 i 62,5 m, 203,0 pkt, 6. Zacharow (ZSRR) - 72 i 61,5 m, 202,5 pkt w: V Międzynarodowe konkursy skoków o Puchar Beskidów, Wisła - 19 stycznia 1962, Szczyrk - 21 stycznia 1962, xero ze zbiorów Józefa Gąsienicy-Bryjaka w zbiorach Muzeum Tatrzańskiego.
2Wykaz rekordzistów skoczni w Wiśle-Malince: 1933 - Mieczysław Kozdruń - 41 m, 1947 - Rudolf Fros - 67 m, 1952 - Stanisław Marusarz - 78 m, 1960 - Zdzisław Hryniewiecki - 78,5 m, 1964 - Józef Przybyła - 81 m, 1968 - Józef Kocyan - 86,5 m, 1968 - Erwin Fiedor - 87,5 m, 1969 - Gari Napalkow (ZSRR) - 90,5 m, 1971 - Stefan Hula - 90,5 m, 1973 - Rudolf Hoehnl (Czechosłowacja) - 93 m, 1973 - Stefan Hula - 93 m, 1975 - Stanisław Bobak - 99 m, 1984 - Janusz Malik - 102,5 m, Piotr Fijas - 103,5 m, Robert Mateja - 104,5 m, 1997 - Adam Małysz - 110 m, 1999 - Robert Mateja - 110,5 m, 2001 - Wojciech Skupień - 112,5 m w: Puchar Beskidów, Szczyrk-Wisła 1978, s. 23 i materiały własne.
[strona=2]
Tragedia wydarzyła się w czwartek 28 stycznia 1960 r. Na kilka dni przed wyjazdem na olimpiadę Hryniewiecki i Tajner brali udział w ostatnim przedolimpijskim treningu na skoczni w Wiśle-Malince. Gdy rozgrywano na niej trening, trzeba było zamknąć ruch kołowy, bo zeskok kończy się na środku asfaltowej szosy, która go przecina. Rekordzistą skoczni był "Dzidek" - 78,5 m. Niby był to zwykły trening, ale zmienił życie Hryniewieckiego. Skakało dwóch skoczków kadry: Hryniewiecki i Władysław Tajner. W pierwszej serii treningowej Tajner skoczył jako pierwszy około 70 m, a "Dzidek" aż 78 m - tylko o pół metra mniej od swojego rekordu tej skoczni z tego samego roku (mimo dość trudnych warunków). Lądował jednak z podpórką i w drugiej serii chciał W lociewyeliminować ten błąd. Mimo kłopotów z lądowaniem skoczkowie poszli skakać jeszcze raz. Tajner, jak wspomina, zaproponował obniżenie rozbiegu, ale Hryniewiecki nie zgodził się i skakał z najwyższego rozbiegu. Tym razem on miał skakać pierwszy, a Tajner jako drugi.
"Dzidek" ruszył w dół. Wtedy zdarzyła się tragedia; zbyt wczesne wyjście z progu i ciężki upadek. Po nim skoczek poczuł tylko przeraźliwy ból, potem zapadła ciemność... Po pewnym czasie sam Hryniewiecki tak opowiadał o swoim drugim skoku: - W drugiej próbie nie wziąłem pod uwagę zaleceń trenera Kozdrunia, by skakać ostrożniej. Nie była to jednak brawura. A może to moja klasa mnie zgubiła, mój upór? Walczyłem o długi ustany skok, mimo iż wybiłem się jeszcze przed progiem. W drugiej fazie lotu zacząłem niebezpiecznie pikować głową w dół i upadłem na narty. Rzeczywiście fakty zdają się świadczyć o tym, że Hryniewiecki mimo iż wiedział o swoim błędzie na progu wiślańskiej skoczni ciągnął skok na siłę, wierząc w swoje szczęście, które nigdy go dotąd nie opuściło. Tym razem jednak nie udało się. Władysław Tajner dodaje:

Tym razem Dzidek postanowił skakać jako pierwszy. Odbił się za wcześnie. Czubki nart ślizgały się jeszcze po lodzie, kiedy ich tyły i zawodnik byli już w powietrzu. Impet sprawił, że Dzidek fiknął salto do przodu Zdziwiło mnie, że nie próbował się ratować. On spadał bezwładnie, jak pozbawiony sterowności samolot. Trwało to sekundy. Wylądował, uderzając o zamarznięte podłoże... Dzidek był przytomny. Mówił, że nie czuje ani rąk ani nóg. Nie dostrzegłem jednak żadnych obrażeń. Sądziłem, że bezwład stanowi jedynie efekt szoku3.

Władysław Tajner, który miał skakać zaraz po Hryniewieckim, obserwował z rozbiegu skoczni tragedię kolegi, która była dlań życiowym wstrząsem. - Byłem zszokowany. Wiedziałem, że jest źle. W powietrzu Szyndzielnia"Dzidek" poleciał głową do przodu, widziałem spody jego nart! Po upadku rzuciłem nartami i pobiegłem do niego. "Dzidek" był jeszcze świadomy i w pierwszym momencie nie zdawałem sobie sprawy, że to tragiczny koniec jego wspaniałej, lecz jakże krótkiej kariery. Były trener alpejczyków w BBTS-ie, Kazimierz Koterbski powiedział mi, że być może na tak ciężki upadek miało wpływ także znakomite wygimnastykowanie "Dzidka", który w powietrzu wykonywał rozpaczliwe ruchy, chcąc się ratować, które, jak się potem okazało, okazały się tragiczne w skutkach (mowa o nieudanej próbie kręcenia salta w powietrzu, niektórzy jednak nie mówią o tym salcie nic, trudno z pewnością ustalić czy Dzidek rzeczywiście kręcił salto, czy też nie - przyp. autora). Koniec końców czwartek 28 stycznia 1960 r. okazał się najtragiczniejszym dniem w życiu Hryniewieckiego4.

 


 


3Wypowiedź Władysława Tajnera z: Tomasz Zbigniew Zapert, 20 lat temu zmarł Zdzisław Hryniewiecki, Nie chciał żyć, Skoki - magazyn narciarski nr 1 (3), styczeń 2002 r. s. 4-6. Artykuł przedrukowano z "Rzeczpospolitej" nr 269, s. 4.
4Z wywiadu telefonicznego z trenerem Koterbskim z 13 sierpnia 2004 r.
[strona=3]
Warto też dodać, że z pewnością obiekt w Wiśle-Malince nie był na miarę olimpijskiej formy Hryniewieckiego, który przeskakiwał wtedy skocznie. Był po prostu zbyt niebezpieczny. Profile takich obiektów, nie tylko w Polsce, były już mocno przestarzałe i nieodpowiednie do aż tak długich skoków i tak dobrych skoczków. Stąd na skoczniach Polski i świata tak wiele ciężkich upadków w tym okresie. W rozmowie ze mną Władysław Tajner nie zawahał się nazwać trenera Kozdrunia głównym Na wózkuwinowajcą kalectwa Dzidka. Uważa on, że trening na skoczni w Wiśle-Malince był już zupełnie niepotrzebny. Twierdził też, że Dzidek był wtedy w tak wysokiej formie, że ten trening przeprowadzony w ciężkich warunkach, był wyzwaniem rzucanym losowi i dlatego skończył się tragicznie. W innym z wywiadów dodał:

Przed wyjazdem na igrzyska do Squaw Valley przebywaliśmy na obozie w Wiśle. Przestał wiać halny, chwycił ostry mróz i zaświeciło słońce. Resztki śniegu na skoczni i zeskoku zlodowaciały. Narty straciły przyczepność. Skakanie w takich warunkach wydawało się nam absolutnie niemożliwe. Trener Mieczysław Kozdruń był jednak odmiennego zdania. Znając jego autorytarne metody, potraktowaliśmy to jako rozkaz. Za odmowę wykonania poleceń trenerskich w tamtych czasach wylatywało się z reprezentacji. Nierzadko z dyskwalifikacją za niesubordynację5.

Tajner jest jednak w tym poglądzie odosobniony i, być może, ta krytyczna ocena trenera wynika z szoku jaki przeżył po wypadku przyjaciela, z którym do dzisiaj tak naprawdę nie jest w stanie się pogodzić. Uważam bowiem, że trener Kozdruń nie ponosi winy za kalectwo "Dzidka". W tygodniu poprzedzającym olimpiadę chciał jeszcze dopracować w skokach Hryniewieckiego i Tajnera pewne elementy tj. lądowanie i poprawić dyspozycję obydwu skoczków. Czy warunki były rzeczywiście aż tak trudne jak sugeruje Tajner nie udało mi się odtworzyć, gdyż prasa milczy na ten temat, a tylko raz Hryniewiecki dodał, że warunki na skoczni były ciężkie. Dlatego zapytałem kilku skoczków, którzy byli wówczas członkami kadry narodowej skoków narciarskich. Wszyscy byli zgodni, że był to nieszczęśliwy wypadek, który mógł przydarzyć się na każdej skoczni. Piotr Wala powiedział, że dla sportowców kalectwo tak utalentowanego zawodnika było wielkim wstrząsem. - "Dzidek" był wtedy w znakomitej formie. Jego wypadek to był błąd w sztuce, zbyt wczesne wybicie się z progu skoczni spowodowało ciężki upadek. Wszyscy byliśmy wstrząśnięci tym, co się stało. Panowała w kadrze polskich skoków pewna psychoza tego upadku. To był według mnie nieszczęśliwy upadek6.
Gustaw Bujok, ówczesny skoczek kadry narodowej, wspomina "Dzidka" w sposób bardzo ciepły:

Dzidek był moim kolegą od najmłodszych lat. Po wypadku nieraz przyjeżdżał do mnie do Wisły. Był to wspaniały chłopak, któremu przydarzyło się wielkie nieszczęście. Już jako junior był nieprzeciętnym zawodnikiem. Jako senior na ten czas był wielkim talentem. Niestety został kaleką. Być może przyczyną tragedii był fakt, że w powietrzu robił niewielki błąd, polegający na ruchu głową "do nart" w środkowej fazie lotu. W Malince skoczył podobnie i przez ten ruch przesunął się do przodu. Za późno zaczął się ratować w powietrzu, upadł i złamał kręgosłup. Trener Kozdruń niezwykle przeżył tragedię Dzidka. Teraz tak ciężkie upadki rzadko się zdarzają. Kiedyś upadków było na skoczniach dużo więcej. Technicznie skoki obecnie są dużo bezpieczniejsze i łatwiejsze. Dzidek był, mimo kalectwa, bardzo silny psychicznie. Do końca. To bardzo pozytywna postać7.

 


 


5Wypowiedź Władysława Tajnera z: Tomasz Zbigniew Zapert, 20 lat temu zmarł Zdzisław Hryniewiecki, Nie chciał żyć, Skoki - magazyn narciarski, nr 1 (3), styczeń 2002 r. s. 4- 6. Artykuł przedrukowano z „Rzeczpospolitej nr 269, s. 4.
6Wypowiedź Piotra Wali z wywiadu z 21 października 2001 r. Wywiad nagrał i opracował Wojciech Szatkowski
7Wypowiedź Gustawa Bujoka z wywiadu z 26 lipca 2001 r. Wywiad nagrał i opracował Wojciech Szatkowski.
[strona=4]
Z kolei słynny skoczek z LKS "Bystra", zwany w sportowej prasie „beskidzkim jastrzębiem, Józef Przybyła dodaje: - Poleciał od razu z progu, a takie upadki zwykle kończą się bardzo ciężkimi urazami8. Trener kombinacji norweskiej, Tadeusz Kaczmarczyk, który wielokrotnie rozmawiał z "Dzidkiem" o jego feralnym skoku w Malince wspomina:

Skocznia w Malince była obiektem przestarzałym - wszystko tam było stare - drewniany rozbieg, próg i zeskok. Mimo to tam właśnie trenowała przed Zimową Olimpiadą w Squaw Valley kadra polskich skoczków. Z tego co pamiętam to w Zakopanem było wtedy mało śniegu i tylko w Wiśle były warunki do treningu. Dlatego trener Kozdruń zdecydował o treningu właśnie tam. Skakali wszyscy kadrowicze. Ostatni skok treningowy Hryniewiecki podparł i już po zakończeniu treningu zdecydował się na jeszcze jeden skok. Niestety na progu popełnił błąd i kręcił salto. Upadł i złamał kręgosłup. Kiedyś mówił mi, że w Norwegii widział jak skoczkowie kręcą salta w powietrzu i chciał to właśnie zrobić, by się uratować, ale nie udało się. To była śmierć sportowa tego doskonałego w tym okresie zawodnika. Trener Kozdruń bardzo przeżywał tragedię Hryniewieckiego, który był jego olimpijską nadzieją na dobry wynik. Już po wypadku często odwiedzaliśmy "Dzidka" w jego mieszkaniu w Bielsku-Białej razem z Januszem Forteckim i skoczkami kadry. W środowisku sportowym były różne opinie na temat tego co się wydarzyło w Wiśle-Malince; niektórzy Kozdrunia krytykowali, inni bronili. Pewne jest jedno, polski sport poniósł wielką stratę, bo jak mówiono Zdzisiek Hryniewiecki miał szanse na olimpijski medal w Squaw Valley9. Grób Hryniewieckich

Zapytałem o ocenę tego co stało się w Wiśle jednego z trenerów BBTS - u, Bronisława Klęczka, który zajmował się Hryniewieckim w początkowym okresie rozwoju jego kariery sportowej. Potwierdza on wcześniejsze opinie mówiące, że to co się stało podczas feralnego treningu w Wiśle-Malince było nieszczęśliwym wypadkiem:

To był z pewnością nieszczęśliwy wypadek. "Dzidek" to była odwaga, brawura, troszeczkę w tym feralnym skoku przeholował i skończyło się to dlań groźnym upadkiem i kalectwem. Czy trening był prowadzony w trudnych warunkach? Jako trener uważam, że trening musi być prowadzony w każdych warunkach atmosferycznych, bo zawody też mogą odbyć się w trudniejszych warunkach. Dlatego nie ma tu winy trenera. "Dzidek" jako zawodnik był dla nas trenerów świetny w prowadzeniu. Nie dopuszczał, by atmosfera w zespole była zła. On rozwiązywał jako lider wszelkie konflikty. Był niekwestionowanym liderem grupy polskich skoczków, którego wszyscy słuchali. Muszę powiedzieć, że znałem "Dzidka", gdyż byłem jego trenerem w okresie kiedy biegał na nartach i uprawiał oprócz skoków kombinację norweską. Po upadku nadal był wspaniałym człowiekiem. Mimo kalectwa humor nadal go nie opuszczał. Przychodzili do niego koledzy, a on był zadowolony z tego, że miał rozrywkę10.

Tyle zawodnicy i trenerzy, którzy widzieli tragiczny w skutkach trening w Wiśle-Malince, w wyniku którego Dzidek został już do końca życia kaleką. To co wydarzyło się w Wiśle-Malince pamiętnego 28 stycznia 1960 r. było wielką porażką dla polskiego sportu. Z walki o olimpijskie medale odpadł bowiem nasz czołowy zawodnik, jeden z najlepszych na świecie. - Wszyscyśmy płakali - wspominał tamte chwile śp. Red. Andrzej Łozowski z "Rzeczpospolitej". Nieszczęśliwy wypadek "Dzidka" pokazał też jak krucha jest granica między skokiem udanym i bezpiecznym a tragedią. Dotknęła ona, niestety, jednego z najzdolniejszych polskich skoczków w historii. Dlatego cała Polska płakała...cała sportowa Polska i nie tylko.

Zdjęcia ze zbiorów rodziny Hryniewieckich


8Wypowiedź Józefa Przybyły o wypadku Z. Hryniewieckiego na skoczni w Wiśle-Malince z: Jerzy Wykrota, "Przerwana kariera", "Sport" nr 94 (10925), sobota-niedziela 21-22 kwietnia 2001 r.
9Wypowiedź trenera Tadeusza Kaczmarczyka z wywiadu z 15 sierpnia 2004 r. Wywiad przeprowadzał telefonicznie Wojciech Szatkowski.
10Wypowiedź trenera B. Klęczka o Zdzisławie Hryniewieckim z wywiadu z 16 sierpnia 2004 r. Wywiad nagrał i opracował Wojciech Szatkowski (Muzeum Tatrzańskie).

Natalia Konarzewska&Wojciech Szatkowski, źródło: Informacja własna
oglądalność: (31509) komentarze: (19)

Komentowanie jest możliwe tylko po zalogowaniu

Zaloguj się

wątki wyłączone

Komentarze

  • Krzysiek bywalec

    Ej, dlaczego nie ma części IV?!

  • monteks81 początkujący

    Kiedy NASTĘPNA część?

  • pies początkujący

    kiedy będzie kolejna część

  • anonim

    Ciekawe, kiedy będzie o MŚ w lotach w Kulm w 1986. Na youtube znalezłem upadek Rolf Åge Berg'a. Wystarczy w googlach wpisać kulm 1986 accident i wyświetla się jako pierwsze. Kilku innych skoczków jeszcze zaliczyło gleby i tylko ulf findeisen powrócił na skocznie.

  • anonim
    Żegnaj...

    W nocyz 4 na 5 lutego zmarł Józef Gąsienica Daniel. Był pięciokrotnym mistrzem Polski w kombinacji norweskiej (1965-1969), wicemistrzem kraju w sztafecie 4 x 10 km (1965) i w skokach narciarskich (1969). Reprezentował Polskę na mistrzostwach świata w Oslo w 1966 roku. W latach 1966, 67 i 69 wygrywał Memoriał Bronisława Czecha i Heleny Marusarzówny.

    Urodził się 15 czerwca 1945 r. na Krzeptówkach jako najmłodszy z usportowionej rodziny Gąsieniców-Danieli. Upodobał sobie szczególnie kombinację norweską i skoki. Znawcy narciarstwa przepowiadali mu wielką karierę sportową. Tak zawsze twierdził jego trener Tadeusz Kaczmarczyk. W kombinacji osiągał światowe wyniki, wielokrotnie lokując się w czołówce, np. stał na podium w Reit im Winkl przed olimpiadą, a w skokach zdobył wicemistrzostwo Polski w 1969 r.
    Miejscem, gdzie miał sięgnąć po wymarzony olimpijski medal, było Grenoble i zimowe igrzyska w 1968 r. Jednak konkurs skoków zakończył poza "dziesiątką". Tak wspominał tamten czas: - Dla mnie 15. lokata w Grenoble to była porażka. Liczyłem, że będę w czołówce, a nawet liczyłem na medal.
    W swojej w karierze zdobył pięć razy z rzędu mistrzostwo Polski w kombinacji norweskiej w latach 1965-69. Zwyciężył też w kombinacji norweskiej na zawodach Armii Zaprzyjaźnionych w Szpindlerowym Młynie. Szybko zakończył swoją karierę. Mieszkał w domu rodzinnym na Starych Krzeptówkach, w bardzo skromnych warunkach. Nie miał pracy i żył dzięki pomocy rodziny. Zmarł w nocy z 4 na 5 lutego br. (WOSZ)

  • anonim

    "rekord - 1973 - Stefan Hula - 93 m" - chyba nie TEN Hula? Ojciec Stefana? Hula senior? Ktoś wie?

    artykuł świetny, naprawdę, NIe moge się doczekać kolejnego

  • anonim

    Artykuł świetny. I dla tych, którzy pamiętają te czasy, i dla tych, którzy mogą pogłębić swoja wiedzę o skokach. Podanie źródeł wskazuje na wielka staranność i zaangażowanie. Pan Wojciech Szatkowski to skarb dla tego portalu. Poziom jego tekstów jest zawsze najwyższy z możliwych. Dlatego nie ukrywam, ze autor jest moim guru :) i czytam go zawsze z największą przyjemnością.

  • anonim
    Rekord Matei 104,5 m

    Kibic - cenna uwaga

    Robert Mateja wyrównał rekord skoczni w Wiśle-Malince oczywiście nie w 1984 r. ale w latach 90., brak niestety dokładnej daty. Trzeba to dopiero ustalić. Jak widać w historii polskich skoków są jeszcze "białe karty" do zapisania.

  • TAMM profesor

    szkoda wielkiego polskiego talentu
    widocznie to nie był jeszcze nasz czas na wspaniałe sukcesy

  • anonim
    Mieczysław Kozdruń

    poda mi ktoś linka z informacjami o trenerze Mieczysławie Kozdruniu? bo kiedyś obiło mi się że on z Limanowej pochodził

  • Anika profesor

    @kibic (*155.neoplus.adsl.tpnet.pl)
    Duuużo i jeszcze więcej. Jakieś 120...

  • anonim

    Kibice tutaj są w różnym wieku, jakie to ma znaczenie?
    Spójrzmy w jakim wieku przychodzą na zawody skoków pod Krokiew kibice, od niemowlaków po dziadków z babciami :)

  • anonim
    ?????

    Anika, to ile Ty masz lat, że pamiętasz 1960 rok?

    Z powyższych danych wynika, że Robert Mateja skoczył na Malince 104,5 m. w 1984 roku. Nie za wcześnie?

  • miel_ec doświadczony

    Świetny artykuł, a zarazem smutny.. W dzieciństwie dziadek opowiadał mi o Hryniewieckim.
    Ale ja jak zwykle nie mogę zachować należnej w tym miejscu powagi....
    To mogła być pierwsza próba superman front flipa na ziemiach polskich;)

  • milan bywalec

    szkoda...... z tego co tu pisze miał nieprzeciętny talent...... pssss rekordzistą skoczni bł wojciech skupien 112.5 m ale robert mateja w tym samym konkursie skoczył az 119 m ale niestety nie ustał skoku...... owy skok jest na youtube.pl ;p;

  • Anika profesor

    Squaw Valley
    Pamiętam ten żal i rozczarowanie, że znowu bez medalu...
    Przypomniałeś mi też Wojtku na wpół zagubione w pamięci nazwiska skoczków...
    Gdyby nie ten wypadek, Hryniewiecki mógłby być takim polskim Morgim , tryskającym humorem dobrym duchem reprezentacji.
    Szkoda, że teraz nie ma nikogo takiego, kto integrowałby naszą kadrę. Wydaje mi się, że u nas - każdy sobie rzepkę skrobie...

Regulamin komentowania na łamach Skijumping.pl