Strona główna • Puchar Świata

Kłaniam się nisko, panie Schlierenzauer – felieton

Gregor Schlierenzauer dokonał dziś rzeczy doprawdy wyjątkowej - wygrał konkurs a zarazem Turniej Nordycki i Puchar Świata. Pobił też rekord w ilości zdobytych punktów w jednym sezonie i wyrównał rekord wygranych w jednym sezonie konkursów. A wszystko to w jeden dzień. Z tej okazji, ponownie publikujemy felieton okolicznościowy Pana Marka Zająca. Autor pochyla się w nim nad tym fenomenalnym młodym skoczkiem, by przybliżyć nam jego osiągnięcia.


Na początku drobne zastrzeżenie, żeby nie było, że tu jakieś peany czy pomniki chcę stawiać. Nie przepadam za tytułowym bohaterem tego felietonu. I na pewno nie jestem jego kibicem. Patrzę na jego, coraz to mniej wyobrażalne, osiągnięcia z mieszanymi uczuciami. Ponieważ jednak te osiągnięcia są NIEBYWAŁE uważam, że nie można ich nie zauważać, a już tym bardziej dezawuować.

W styczniu, przy okazji ukończenia przez Austriaka 19-tu lat, poddałem analizie osiągnięcia wszystkich wielkich Pucharu Świata w kontekście ich zdobyczy w tym wieku. Wyszło na to, że Schlierenzauer jest BEZKONKURENCYJNY. Zarówno, jeżeli się go skojarzy z cudownymi dziećmi skoków (Nieminen, Peterka, Morgenstern) czy też z tymi, którzy byli najlepsi w tym całym cyrku de facto, to znaczy są na czele wszelkich statystyk do dziś (Nykaenen, Małysz, Ahonen czy Weissflog). Wszyscy oni w tym momencie kariery mogli jedynie marzyć o rezultatach jakie osiągnął w tym samym wieku Tyrolczyk. Praktycznie w każdej sprawdzanej kategorii, może poza sukcesami na olimpiadzie, bo młody Austriak tam jeszcze nie startował, Schlierenzauer nie miał sobie równych. Jak ktoś nie wierzy, odsyłam do mojego na ten temat artykułu w „Sporcie". Jest udokumentowany.

Schlierenzauer tym się różni od innych wybitnych nastolatków tej dyscypliny, że wcale nie zamierza, zdaje się, zwalniać tempa. Od 7 stycznia minęło dwa miesiące a on w tym czasie wygrał 2 razy w Kulm, raz w Zakopanem, zwyciężył dwukrotnie w Kanadzie i Niemczech, w międzyczasie w Japonii, potem w Libercu zdobył tytuł wicemistrza świata, wygrał Turniej Nordycki, a w jego ramach też dwa konkursy. Nie wiadomo czy nie wygra obu konkursów w Słowenii.

Nawet, jeśli nie wygra i nie zdobędzie żadnego miejsca na podium, co raczej graniczyć będzie z cudem, to zakończy sezon bilansem podiów, które na dziś dają mu 7. miejsce w historii: 23 wygrane, 11 miejsc drugich i 6 trzecich. Razem, jak widać 40 razy na podium. W tej klasyfikacji urwał się dzisiaj Morgensternowi i dogonił Hannawalda. Wyszedł na 12. pozycję. Dziś również pobił kolejny rekord. Wygrywając na mamucie w Vikersund stanął po raz 19. w sezonie na podium. Tego nie dokonał jeszcze nikt. Następna rzecz. Po raz 12. w sezonie wygrał konkurs PŚ. Cztery lata temu Ahonen, co prawda, też triumfował w dwunastu zawodach, ale wtedy rozegrano 28 konkursow. Schlierenzauerowi do osiągnięcia tego wyniku wystarczyło konkursów 25. Przypomnę, że zwyciężając w Klingenthal wyrównał inny wspaniały rekord Fina - 6 pucharowych zwycięstw pod rząd. Nie pisząc już o tym, że od piątku jest posiadaczem rekordu ilości zdobytych w sezonie punktów, który dzisiaj dośrubował do 1938. Można się spodziewać, że dwa tysiące pękną na bank.

Po konkursie w Sapporo napisałem na konkurencji artykuł, w którym stwierdziłem, że wszystko, jak chodzi o ten sezon, jest cyt. „POZAMIATANE. Abstrahując od tego czy „wróżba", za którą od większości komentatorów mi się wtedy strasznie zebrało, była trafiona czy nie, zauważam jedno. Schlierenzauer jest jak Jarosław Kaczyński. Ma wśród wyborców (czytaj: kibiców) zwarty i gotowy elektorat... negatywny.

Który inny skoczek mając tak ogromne sukcesy w tak młodym wieku doczekałby się tylu wylanych na siebie kubłów pomyj, tylu (z reguły bezpodstawnych) oskarżeń, obraźliwych epitetów. A wszystko dlatego, że ma przed sobą jasno postawiony cel, o którym zdarzy mu się głośno wspomnieć i z którym się nie kryje. Chce być najlepszy w tej dyscyplinie. Ponadto nie traktuje starszych i bardziej utytułowanych (coraz mniej takich) kolegów jak święte krowy. Albo, że uczciwie (tak jak wczoraj) pokazuje sędziom i działaczom FIS-u czego im, biedakom, brakuje. Oczywiście nikt nie każe nikomu Schlierenzauera kochać. Ale jego bezsporną klasę, nie chcąc być uznanym za totalnego ignoranta, docenić trzeba. Bo to talent pierwszej wody. Największy od czasów Małysza i Nykaenena, a może i w ogóle.

Szacunek, młodziak.