Strona główna • Wywiady

Adam Małysz: "Gdy byłem za mały by skakać..." - wywiad

Czy zastanawialiście się kiedyś jak wyglądały skoki narciarskie w Polsce, gdy Adam Małysz był małym chłopcem? A może na jakich nartach uczył się skakać? Jak ocenia dzisiejszą bazę skoków w Polsce? Na te i inne pytania odpowie ten artykuł. Zapraszamy do lektury wywiadu, który ukazał się w miesieczniku "Sportplus". Przeprowadził go redaktor naszego portalu - Marcin Hetnał.


M.H.: Czy pamiętasz swoja pierwszą w życiu skocznię?

Adam Małysz: Tak naprawdę mój pierwszy kontakt ze skocznią miał miejsce na skoczni w Wiśle - Centrum. Pierwsze narty które założyłem, to były narty skokowe. Zjeżdżałem sobie z buli. Byłem za mały by skakać, więc uklepywaliśmy sobie z kolegami skocznie ze śniegu i skakaliśmy na nartach zjazdowych. A potem dopiero oddałem swój pierwszy skok z prawdziwej skoczni. Zaczynałem w 1983 roku. Wtedy to był naprawdę niezły obiekt. Całkiem nowoczesny. Szatnie były kiepskie, byle jakie kontenery, ale zeskok pokrywał igelit a to było coś. Oczywiście nie była to skocznia na światowym poziomie, ale na małych chłopcach robiła wrażenie.

M.H.: Jak zmieniały się skocznie, od czasu gdy zaczynałeś skakanie?

Adam Małysz: Gdy zaczynałem karierę, skocznie wyglądały inaczej, niż te, które dziś się buduje - choćby gotowa w Wiśle-Malince czy wciąż budowany kompleks w Szczyrku. Dla nas najważniejsze jest to, że zmieniły się profile. Kiedyś po wyjściu z progu przelatywało się dość nisko nad bulą a potem nagle jakby się studnia otwarła. Zeskok gwałtownie opadał w dół, leciało się bardzo wysoko. Bardziej się spadało w głąb tej studni, niż leciało. Gdy rozbieg był zbyt wysoki lub wiatr za mocny, można było bardzo łatwo zrobić sobie krzywdę, bo lądowało się gwałtownie i spadało z wysoka. Do niedawna tak jeszcze skakało się w Harrachovie. Tam się leciało nawet 12 metrów nad zeskokiem. To było po prostu niebezpieczne. Oczywiście styl czy kombinezon były też inne. Nie pozwalały na tak dalekie latanie jak dziś. Ale i tak mam wielki szacunek dla zawodników skaczących w latach 60, 70, 80. A wcześniej to w ogóle każdy skok był ryzykiem. Dziś skocznie trzeba dopasowywać do możliwości skoczków, więc buduje się bezpieczniejsze, zeskoki są bardziej wypłaszczone, leci się cały czas dość nisko, więc ewentualne upadki mają łagodniejsze skutki. Również styl V jest dużo bezpieczniejszy niż styl klasyczny. Wiem, bo przecież sam zaczynałem skakać klasycznym. Na styl V przestawiałem się chyba w 1992 roku.

M.H.: Co zmieniło się oprócz profilu skoczni i sprzętu?

Adam Małysz: Bardzo wiele rzeczy. Cała infrastruktura, która sprawia, że dziś skakanie jest wygodniejsze. Ale wiele zmian jest wymuszonych marketingiem, wiele robi się pod publikę i telewizję. Skoki się komercjalizują. Na przekład przepis, by każda ekipa miał swój własny domek. Gdy ekipy są małe to i tak się je łączy. Prawie na każdej skoczni są teraz bufety dla skoczków. Świetna rzecz, gdy zawody się przeciągają. Ale to nie tylko kwestia naszej wygody. Czasem bywa, że zawodnik jest za lekki przed zawodami i musi coś szybko przekąsić, by nie zostać zdyskwalifikowanym. Za to wciąż brakuje na skoczniach dobrego systemu informowania skoczków o wydarzeniach na skoczni, czy aktualnych wynikach. Ale to wymaga dodatkowych pieniędzy. Prawie na wszystkich skoczniach na których skacze się w Pucharze Świata są wyciągi dla skoczków, a jeśli nie ma, to wywożą nas samochody lub skutery śnieżne. Kiedyś trzeba było sporo się nadreptać. Nawet na Turnieju Czterech Skoczni długi czas brakowało wyciągów. Ale wtedy był też inny sposób trenowania, spacer na górę był traktowany jako rozgrzewka.

M.H.: Jak dziś wygląda baza sportowa w Polsce?

Adam Małysz: Ostatnio zdecydowanie się poprawiła. Coraz więcej nowoczesnych stadionów, hal sportowych. Chciałoby się, by było tego jeszcze więcej, ale gdy porównam to z czasami mojej młodości to różnica jest widoczna. Kraj potrzebuje inwestycji w sport. Nie zawsze za sukcesem sportowym idą pieniądze. Powstała skocznia w Wiśle, kończą budowę w Szczyrku, w Zakopanem będzie niedługo modernizacja. Dzieje się.

M.H.: Co Twoim zdaniem zdecydowało o Twoim osobistym sukcesie? Talent, ciężka praca, trenerzy, pieniądze?

Adam Małysz: Wszystko po trochu, ale podkreśliłbym rolę trenerów - Andrzeja Sobola i Jana Szturca. A gdy przechodziłem z wieku juniora do wieku seniora to akurat zaczęła wzrastać rola kadry narodowej. Trener Pavel Mikeska zaczął budować zespół, po kilku latach posuchy. Teraz jest jeszcze lepiej. Czasem wydaje mi się, że młodzi skoczkowie mają aż za dobrze. Gdy ja zaczynałem przygodę z kadrą, skakaliśmy na bardzo zniszczonym sprzęcie, marzyło się o lepszym kombinezonie, porządnych butach. Dziś kadry mają to co chcą. Może to ujemnie wpływa na motywację? Czasem słyszę na zawodach jak młodzi skoczkowie narzekają na brak tego czy tamtego a mnie aż zatyka, myślę: „Chłopcze, o czym ty mówisz?" Oczywiście to wszystko jest potrzebne, by oni mogli odnieść sukces, ale z moimi doświadczeniami jestem zdziwiony ich postawą.

M.H.: Motywacji do skakania chyba rzeczywiście w Polsce brakuje? Skoczków jest w Polsce tak mało, w Twoim wieku nie ma prawie nikogo, dopiero w rocznikach które przyciągnęły na skocznię Twoje sukcesy widać jakąś poprawę. Dlaczego tak niewielu chłopców i dziewcząt skacze na nartach?

Adam Małysz: To bardzo trudne pytanie. Rzeczywiście w skokach potrzeba dużej motywacji i silnego uporu. Wielu rezygnowało, gdy długo nie przychodził sukces. Gdy nie masz wyników, to nie masz pieniędzy, więc lepiej zająć się czymś, z czego utrzymasz rodzinę. Ja też miałem taki okres, że niewiele mi do takiej decyzji brakowało. Trzeba mieć talent, ale trzeba też mieć dużą determinację i wytrwale dążyć do celu.

M.H.: Czy po Twoim sukcesie rzeczywiście przyszło do klubów tak wielu nowych skoczków?

Adam Małysz: Widziałem to w swojej Ustroniance i wiem, że było tak w całym kraju. Chętnych do skakania było tak wielu, że nagle na zawodach zaczęło brakować sprzętu. Ale wielu już się wykruszyło. Tak to jest. Z pięćdziesięciu zostaje trzech, czasem dwóch najlepszych. W skokach selekcja jest bardzo duża. Mnóstwo treningów, dużo wyjazdów, wiele miesięcy poza domem. Niewielu ma tak silną wolę, by w tym wytrwać.

M.H.: A jak byś w tej chwili ocenił poziom wyszkolenia i pracę Polskiego Związku Narciarskiego? Czy związkowcy i trenerzy stwarzają dziś skoczkom jak najlepsze warunki, by łatwiej było wytrwać?

Adam Małysz: Myślę że tak. Najważniejsza jest praca w klubach. Bardzo dużo zależy od trenerów. Związek działa bardzo profesjonalnie. Jedna rzecz, którą warto zauważyć to zbyt mała liczba konkursów krajowych. Wszyscy skupiają się na Pucharach - Świata i Kontynentalnym, media żyją głównie kadrą ale przecież w tym kraju jest kilkuset skoczków, głównie młodych, oni musza robić coś poza trenowaniem. Kadra kadrą, a młodzi niech gdzieś rywalizują. Przydałoby się więcej zawodów niższej rangi. Za to Mistrzostw Polski jest za dużo. W innych krajach są albo latem albo zimą. U nas - i latem i zimą na dwóch skoczniach, jeszcze do tego drużynówki. U nas jest zawsze konkurs 26 grudnia. To nie jest rewelacyjny termin. Kadrowicze wracają z Engelbergu w drugiej połowie grudnia, potem mamy już Turniej Czterech Skoczni. Chciałoby się spędzić trochę więcej czasu z rodziną na Święta. Ale cóż - tak zarządza Związek a my się musimy dopasować.

M.H.:Co dziś uważasz za największy sukces w dotychczasowej karierze?

Adam Małysz: Dość równą, wysoką formę przez wiele sezonów. To lato i ta zima, szczególnie początkiem były fatalne, ale jednak pod koniec znów walczyłem o zwycięstwa. Poszczególnych trofeów bym nie wymieniał, one są dla mnie całokształtem i wynikiem tej właśnie równej, wysokiej formy. Raz bywało trochę lepiej, raz trochę gorzej, ale mało było takich chwil, żeby to skakanie zupełnie mi nie szło.

M.H.:A pamiętasz taki okres, że byłeś zaskoczony swoją dobrą formą? Taki sukces, który przyszedł gładko i niespodziewanie?

Adam Małysz: Tak było w roku 2003, gdy bardzo szybko i łatwo odzyskałem dobrą formę na Mistrzostwa Świata w Val di Fiemme. Treningi w Ramsau wszystko odmieniły. Już na treningach byłem tam silny, ale nie spodziewałem się przecież dwóch tytułów. Dopiero gdy wygrałem na dużej skoczni, pomyślałem, że na normalnej też mogę zwyciężyć bo zawsze lepiej mi się skakało na obiektach normalnych. No i się udało.

M.H.: A taki sukces, który był naprawdę wypocony i wymagał ogromnych nakładów pracy?

Adam Małysz: Moja Czwarta Kula. Gdy wróciłem z Mistrzostw w Sapporo w 2007, to nie wierzyłem, że mogę zdobyć Puchar. Miałem ponad 300 punktów straty do lidera. Mój trener wierzył, ja nie. Mówiłem sobie „to nierealne". A Hannu: „Jakie nierealne? Bardzo realne! Skacz swoje i zobaczysz, że wszystko będzie dobrze." No i skakałem - wygrywałem konkurs za konkursem a Anders Jacobsen tracił punkty. Chwila zwątpienia przyszła w Oslo, gdy o mało nie upadłem na skoczni. Norweska prasa próbowała podkopywać moje morale a ja przed Planicą chciałem udowodnić wszystkim niedowiarkom, że na skoczniach mamucich też potrafię wygrywać. Hatt-trick na największej skoczni na świecie był pięknym ukoronowaniem tego sezonu. A przecież tamten sezon był długi i ciężki. Wyczerpujący, bo długo nie mogłem przełamać niemocy i stanąć na podium. Skakałem nieźle, ale do najlepszych wciąż mi brakowało tych dwóch-trzech metrów. Jak już stanąłem na podium, było silne pragnienie zwycięstwa. Pierwsza wygrana była momentem przełomowym. Ale ten właśnie sezon wycisnął ze mnie siódme poty. Tym bardziej, że już wtedy nie byłem młodzieniaszkiem. Na Mistrzostwach też była mała załamka, bo będąc bardzo silnym zająłem dopiero czwarte miejsce na dużej skoczni. Ale potem w dobrym stylu zdobyłem tytuł na normalnej co dodało mi skrzydeł. Jednak tak jak powtarzam - nie było to łatwe i kosztowało mnie mnóstwo wysiłku a wiara w zwycięstwo przyszła dopiero pod sam koniec.

M.H.: Jak to jest, gdy wszystko Ci wychodzi? Potrafisz opisać komuś jak czuje się skoczek, gdy każdy skok jest idealny, wygrywa się konkurs za konkursem i nikt nie potrafi go pokonać?

Adam Małysz: To nie jest jakiś inny stan. Trudno to opisać, ale tak naprawdę to nic się nie zmienia. Taki sam stres, taka sama chęć zwycięstwa, tak samo chce się pokazać kibicom z jak najlepszej strony. Tylko jakimś cudem wciąż wygrywasz, to się dzieje jakby koło Ciebie, mimo jakichś drobnych błędów, wciąż jesteś najlepszy. Nie wiesz skąd ta forma przyszła, po prostu jest i cieszysz się z tego.

Z Adamem Małyszem w Wiśle rozmawiał Marcin Hetnał