Strona główna • Igrzyska Olimpijskie

Małysz mówi o wiązaniach Ammanna

- Wiązania trochę pomagają Ammannowi, bo skacze niesamowicie daleko. Austriacy żałują, że nie wyciągnęli tych wiązań pierwsi. Gdyby oni to zrobili, to nie byłoby żadnej afery - mówi w rozmowie z korespondentem Sport.pl w Vancouver Adam Małysz.


Co pan sądzi o zamieszaniu z wiązaniami Ammanna. Rzeczywiście mu pomagają?

- No właśnie zacząłem się nad tym zastanawiać. Myślę, że trochę mu pomagają, bo skacze niesamowicie daleko. Cała historia zaczęła się od Austriaków. Oni w zeszłym roku zaczęli pierwsi testować takie zapięcia. I mówili, że jest kolosalna różnica, że narty po wyjściu z progu trzymają się bardziej płasko, co daje straszny opór powietrza. W normalnych wiązaniach, narty idą jednak trochę po skosie na boki, bo układamy się w stylu "V" i powietrze nam ucieka. Różnica jest więc w sile nośnej, przy tym co ma Ammann, może być znacznie większa.

Czyli wymyślili to Austriacy, a stosują Szwajcarzy?

- Dokładnie. I są wściekli, że nie wzięli tego na olimpiadę, a Szwajcarzy tak. Austriacy skończyli tylko na testach, bo bali się, że na „mamutach" to będzie zbyt ekstremalne, a Szwajcarzy zaryzykowali.

- Ale afery nie ma, bo zapięcia nie są częścią narty, która wymaga homologacji. Po prostu w ramach dozwolonych przepisów zrobili techniczny krok do przodu. Pamiętajmy jednak, że to zapięcie tylko Simonowi pomaga, decydująca jest moc i forma. Ammann wykończył innych, zwłaszcza Austriaków, nie zapięciami, ale psychicznie. Bo oni wszyscy zamiast się koncentrować na starcie, rozmawiają tylko o wiązaniach.

- W całej tej sprawie chodzi o to, że Austriacy żałują, że nie wyciągnęli tych wiązań pierwsi. Gdyby oni to zrobili, to nie byłoby żadnej afery.

Wytrącili tym Ammanna z równowagi?

- Ani trochę, tylko się uśmiecha do nich. Ja też się tym w ogóle nie przejmuję, tylko się śmieję z tego.

Cała rozmowa z Adamem Małyszem po kwalifikacjach - w serwisie Sport.pl