Strona główna • Artykuły

Kto to są "buloklepy"?

Zakończone niedawno Igrzyska Olimpijskie w Vancouver były najlepszymi w historii polskich sportów zimowych. Oczywiście nie przeszkodziło to różnym dyżurnym malkontentom uprawiać w najlepsze naszego narodowego hobby - marudzenia, ględzenia, narzekania i zrzędzenia. Przed, po i w trakcie olimpiady można było przeczytać różne dramatyczne wypowiedzi na temat naszych zawodników.

Nie, nie zamierzam bronić występów zawodników, którzy zajmowali ostatnie i przedostanie miejsca. Nie zamierzam podsycać samozadowolenia działaczy którzy uważają, że do sukcesów przyczynia się zabieranie na zawody zawodnika, trenera i trzech osób towarzyszących. Nie zamierzam dołączać się do chóru osób twierdzących, że stajemy się potęgą sportów zimowych. Nie. Uważam że jak na 40 milionowy kraj w którym jakieś góry w końcu są i śnieg przez kilka miesięcy leży a lód produkować można łatwo cały rok, 6 medali to wynik wciąż poniżej potencjału. Też widzę, że godnych następców Małysza, Kowalczyk i Sikory wciąż nie ma. Też zżymam się, gdy w telewizyjnym studiu ten czy inny komentator lub gość cieszy się z 32. miejsca Stocha lub Huli i podkreśla, że „zabrakło niewiele i ważne, że ci młodzi zawodnicy kręcą się koło 30”. Ale we wszystkim należy zachować umiar, tak samo w urzędowym optymizmie jak i w krytyce.

Jak bowiem potraktować słowa dziennikarza, który pyta Adama Małysza, jak to jest ratować honor polskiej drużyny na Igrzyskach Olimpijskich? Na Igrzyskach, na których zdobywamy 40% medalowego dorobku wszechczasów? Trudne zadanie. Dlatego odniosę się do innego przypadku. Tuż przed rozpoczęciem Igrzysk w Vancouver wywiadu na temat naszych sportowców, w szczególności skoczków, udzielił polski alpejczyk, medalista MŚ i dwukrotny olimpijczyk, znakomity narciarz - Andrzej Bachleda-Curuś II.

Raczył pan Andrzej nazwać naszych skoczków (poza Adamem Małyszem - rzecz jasna) "buloklepami" i stwierdził, że się kompromitują: "Jest Małysz i nikogo poza nim. Dominuje pochwała średniactwa. Mam wrażenie, że zbyt wcześnie zakończono kwalifikacje olimpijskie dla tych młodych chłopaków. Powinni do końca walczyć, regularnie dostawać kopa w tyłek - uważa najlepszy polski alpejczyk w historii. - Poza Małyszem mamy samych buloklepów - tak ich nazywam. Klepią po tej buli i klepią, i w sumie kompromitują się, skacząc tak słabo w Pucharze Świata czy na Mistrzostwach Świata Juniorów."

Co do Pucharu Świata – zgoda. Od 10 lat wciąż czekamy na skoczka, który będzie regularnie punktował i przysporzy nam choć trochę takich emocji jak Adam Małysz. Ale Mistrzostwa Świata Juniorów?? O kim mowa? O Kamilu Stochu – dwukrotnym wicemistrzu świata juniorów w drużynie, Łukaszu Rutkowskim - dwukrotnie czwartym na tej imprezie i brązowym medaliście w drużynie, Stefanie Huli, wicemistrzu świata juniorów w drużynie. Wicemistrzem świata juniorów jest także inny polski skoczek – Maciej Kot, do tego ma dwa brązowe medale w drużynie. Faktycznie - dramatycznie słabe wyniki – jak na dłoni widać, że na tej imprezie Polacy tylko się kompromitują. No, ale bez ironii. Spróbujmy zmierzyć się z tymi śmiałymi tezami merytorycznie. Mianem buloklepów określił Bachleda-Curuś Stefana Hulę (lat 24), Kamila Stocha (lat 23) Łukasza Rutkowskiego (lat 22) i Krzysztofa Miętusa (lat 19).

Przypomnijmy najważniejsze i największe osiągnięcia alpejczyka. Ma na koncie dwa medale Mistrzostw Świata (brązowy w 1970 i srebrny w 1974). Na Igrzyskach Olimpijskich trzykrotnie zajmował miejsca w pierwszej dziesiątce. Wygrał w historii jeden konkurs Pucharu Świata i w sumie sześciokrotnie stawał na podium. W swoim najlepszym sezonie zajął szóste miejsce w klasyfikacji generalnej (w slalomie drugie, w gigancie ósme). Dodać przy tym trzeba, że „Ałuś” prócz tych wysokich miejsc ma na koncie bardzo dużo solidnych i bardzo dobrych występów – miejsc w pierwszej dziesiątce a nawet szóstce. Są to z pewnością wyniki godne pochwały i szacunku. W dodatku Bachleda-Curuś jest laureatem nagrody Fair-Play, ufundowanej przez UNESCO. W 1969 roku w zawodach w Aspen zajął czwarte miejsce, ale na własną prośbę został zdyskwalifikowany. Zawodnik wyjaśnił sędziom, w jaki sposób ominął na trasie jedną z bramek (sędzia tego nie zauważył) i powiedział, że zgodnie ze swoim sumieniem, nie zasłużył na wysoką lokatę.

Przypatrzmy się teraz z bliska karierze Andrzeja Bachledy. Urodził się w roku 1947. Swój pierwszy medal MŚ (brązowy) zdobył w 1970 roku - w wieku 23 lat. W tym samym roku pierwszy raz stanął na podium PŚ. Pierwsze i jedyne zwycięstwo przyszło w wieku 25 lat, dwa lata później był srebrny medal na MŚ w St. Moritz. Pierwsze sukcesy „Ałusia” przyszły więc w wieku, w którym są teraz Kamil Stoch i Stefan Hula. Dla porównania Kamil Stoch może się póki co pochwalić czwartym miejscem na Mistrzostwach Świata w Libercu i jednym wygranym konkursem Letniej Grand Prix (Oberhof 2007). Gdy Andrzej Bachleda był w wieku Łukasza Rutkowskiego czy Krzysztofa Miętusa późniejsze sukcesy zapewne nawet mu się nie śniły. Łukasz Rutkowski ma z kolei na koncie trzecie miejsce w Letniej Grand Prix (Zakopane 2008).

Jeśli więc w wieku Kamila Stocha miał nasz najlepszy alpejczyk porównywalne z nim osiągnięcia, to czy wypada, by nazywał go obraźliwie „buloklepem”? Jaki efekt może mieć dla młodego Łukasza Rutkowskiego tak surowa ocena z ust niewątpliwego autorytetu w sportach zimowych? Czy jest mądrym i sensownym skreślanie na samym początku światowego skakania dziewiętnastolatka Krzysztofa Miętusa? Czy skompromitowany „buloklep” ma już zakończyć karierę? Wyobraźmy sobie, co by się stało, gdyby w wieku dziewiętnastu lat ktoś nazwał Andrzeja Bachledę-Curusia dajmy na to „łamagą”, „beztalenciem” i stwierdził, że „tylko się kompromituje”? Co by było gdyby w wieku 22 lat bez osiągnięcia znaczących sukcesów przestano dawać mu szansę? Skutecznie zniechęcono do uprawiania narciarstwa? Odpowiedź jest prosta: nie byłoby ani medali ani żadnych podium w Pucharze Świata. Warto więc może zastanowić się chwilę, zanim wyda się publicznie tak radykalne sądy?