Strona główna • Polskie Skoki Narciarskie

Lech Nadarkiewicz: "Myśleliśmy, że to prima aprilis"

Wiele kontrowersji wzbudziła decyzja o przeniesieniu Letniej Grand Prix w skokach narciarskich z Zakopanego do Wisły. Rozczarowania oraz żalu do władz Polskiego Związku Narciarskiego nie kryje Lech Nadarkiewicz - dyrektor letniej Grand Prix w skokach w Zakopanem.

- Kiedy po raz pierwszy dowiedział się Pan o tym, że LGP zostanie przeniesione do Wisły?

Lech Nadarkiewicz:
Po raz pierwszy dowiedzieliśmy się o możliwym przeniesieniu zawodów LGP do Wisły 1 kwietnia, gdy przeczytaliśmy o tym na łamach Skijumping.pl i szczerze mówiąc myśleliśmy, że to prima aprilis i wszystko okaże się tylko żartem. Bardzo zdziwiony był również przewodniczący komitetu organizacyjnego i burmistrz miasta Zakopanego - Janusz Majcher - który o całej sprawie dowiedział się dopiero po Świętach. Dostaliśmy pstryczka w nos, PZN potraktował nas tak, jakbyśmy nie byli w ogóle partnerem do rozmowy, a przecież w tym samym komitecie organizacyjnym wiceprzewodniczącym jest Apoloniusz Tajner.

- Czy ktokolwiek z Panem wcześniej na ten temat rozmawiał?

Lech Nadarkiewicz: Wcześniej nikt z nami na ten temat nie rozmawiał i jest to przykre. Nie jestem takim typem, z którym nie da się pogadać. Wszystko można było przecież spokojnie omówić. W Zurychu również rozmawialiśmy z Walterem Hoferem, ale nie było tu już żadnego pola manewru, bowiem PZN zgłosił tylko jedną kandydaturę do LGP - Wisły-Malinki. A można było przecież zrobić tak, że np. jeden konkurs odbędzie się w Wiśle, a drugi w Zakopanem. Siła polskich skoków narciarskich jest tak duża, że można było spokojnie powalczyć o takie rozwiązanie. Również w kręgach FIS wszyscy byli zaskoczeni nagłym pojawieniem się kandydatury Wisły zamiast Zakopanego. Jeszcze jadąc do Zurychu mieliśmy nadzieję, że jakieś wyjście z sytuacji i porozumienie znajdziemy. Tak się jednak nie stało.

- Czują się Państwo pokrzywdzeni taką decyzją?

Lech Nadarkiewicz: Tę imprezę promowaliśmy przez tyle lat, ponosiliśmy z tego tytułu dość duże koszty, ale chcieliśmy tę organizację podtrzymać. Otrzymywaliśmy co roku bardzo dobre oceny zarówno od FIS'u jak i od samych zawodników. Przez tyle lat wykreowaliśmy wizerunek LGP w Zakopanem.

- Czy Wisła jest przygotowana do organizacji tak dużej imprezy jak Letnia Grand Prix?

Lech Nadarkiewicz: Prezes Apoloniusz Tajner od zawsze twierdził, że w Wiśle budowana była skocznia treningowa. Tak przedstawiał sprawę Ministerstwu Sportu i COSowi. To Zakopane miało być tym sztandarowym obiektem, na którym miały odbywać się najwyższej rangi imprezy. Ogromne pieniądze, które można było rozdzielić na różne cele, zostały przekazane na budowę Wisły-Malinki. Początkowo miała ona kosztować 5,6 mln PLN, a ostateczny koszt wyniósł niemal 50 mln PLN. Ta skocznia nie jest przygotowana do organizacji zawodów tej rangi, to obiekt treningowy, który nie ma odpowiednich rozwiązań logistycznych, parkingów no i wystarczająco dużych trybun. A przecież takie zawody organizowane są przede wszystkim dla widzów i to oni są priorytetem.

Inna sprawa jest taka, że to pierwszy krok, aby spróbować odebrać nam także Puchar Świata. Łatwo jest przewidzieć kolejne posunięcia PZN. Na LGP w Wiśle będzie chciało przyjechać więcej kibiców niż miejsc na trybunach i w tej sytuacji władze będą starały się zdobyć za wszelką cenę pieniądze na rozbudowę trybun.

- Jak duże straty poniesie Zakopane na skutek przeniesienia LGP do Wisły?

Lech Nadarkiewicz: Poczyniliśmy już różne przedpłaty na poczet organizacji tej imprezy. Takie rzeczy robi się z rocznym wyprzedzeniem. Chodzi przede wszystkim o rezerwacje miejsc noclegowych dla ekip, sił porządkowych, władz FIS oraz ekip. Również podpisaliśmy wstępne umowy z firmami odnośnie obsługi trybun, nagłośnienia. Kosztowało nas to masę pracy i z pewnością nie uda się odzyskać wszystkich pieniędzy.

- Czy ta decyzja PZN nie zaszkodzi kandydaturze Zakopanego do organizacji Mistrzostw Świata w narciarstwie klasycznym?

Lech Nadarkiewicz: Obecnie intensywnie przygotowujemy się do zgłoszenia swojej kandydatury do organizacji Mistrzostw Świata w 2015 roku. Nasze obiekty są jednak niestety zaniedbane, bo większość pieniędzy idzie gdzie indziej. Decyzja o przeniesieniu LGP z pewnością nie pomoże nam w walce o te Mistrzostwa Świata, jednak tak to już w Polsce jest. Gdy coś nam dobrze wychodzi, wówczas staramy się to sami popsuć.


- To, że w ostatnich latach duża część środków finansowych trafiała do Śląsko-Beskidzkiego Okręgowego Związku Narciarskiego to chyba nic nowego?

Lech Nadarkiewicz: Rzeczywiście, przykładowo dwa lata temu wystąpiliśmy do COS'u w Zakopanem o fundusze na wykonanie mrożonego rozbiegu na Wielkiej Krokwi. To ważna rzecz, bo dotychczas musieliśmy się ratować azotem czy innymi sposobami, ale to jest taka prowizorka. Dyrekcja COS'u zwróciła się do PZN z zapytaniem, czy ten mrożony rozbieg jest faktycznie niezbędny, a Apoloniusz Tajner odpisał, że nie widzi takiej potrzeby. Tymczasem w międzyczasie wybudowano mrożone tory w Szczyrku i w Wiśle...

- Dziękuję bardzo za rozmowę.

Rozmawiał Tadeusz Mieczyński