Strona główna • Polskie Skoki Narciarskie

Adam Małysz:"To była bardzo trudna decyzja"

Czy ktoś za kilka lat będzie pamiętał, które miejsce zajął dziś Adam Małysz? Zapewne więcej osób zapamięta dzisiejszy dzień, jako ten, w którym Orzeł z Wisły ogłosił zakończenie kariery.


Ale Adam nie uciekał od oceny swoich skoków i konkursu: "Pierwszy skok spóźniłem. Mój błąd. W drugim też czegoś brakowało. No nie wyszło. Szkoda tego jedenastego miejsca. Szkoda też Kamila, mógł zrobić fajny wynik. Strasznie żal tego jego upadku. Mi też brakowało niewiele do upadku w drugiej serii. Na zeskoku wyrobiły się dość głębokie rowki od lądowania. Jak ktoś zeskoczył idealnie na środku, miał twardo. A na bokach były te rowki" wyjaśniał Adam.

"Impreza w Zakopanem (Skok do celu, Benefis Adama Małysza, 26.03) będzie moim ostatnim konkursem. Decyzję o zakończeniu kariery podjąłem przed Igrzyskami w Vancouver. Wiedziałem, że chciałem zorganizować taki konkurs już wtedy, ale sprawy się pokomplikowały. Więc zaplanowaliśmy to na ten sezon. Decyzja, że to będzie mój ostatni konkurs zapadła właściwie na kilka dni przed moim wyjazdem tu do Oslo" - powiedział Adam Małysz.

"Właściwie to nie chciałem robić tak hucznego pożegnania, ale organizatorzy stwierdzili, że trzeba zrobić taką wielką fetę pożegnalną. Pożegnanie z kibicami i pożegnanie ze skocznią. To będzie wielka zabawa, skoki do celu. Jak już pisano, zabawa nie polega na tym, by skoczyć jak najdalej, tylko do celu" - sprecyzował Adam.

"Starałem się to oczywiście długo ukrywać w tajemnicy. Ale co jakiś czas wychodziło coś na jaw. Trochę mi było przykro, że się o tym pojawiły spekulacje w prasie, w radio. Wiele osób wkoło rozpowiadało o tym, że ta impreza będzie pożegnalna. Szkoda, że nie uszanowano, tego, że to ja chcę ogłosić. No ale trudno. Ja nie chciałem spekulacji i pompowania atmosfery, bo chciałem w spokoju przygotować się najpierw do Igrzysk Olimpijskich a potem do Mistrzostw Świata. Nie chciałem presji, że to moje ostatnie imprezy" - wyznał Małysz.

"Nie chciałem ciągłych wywiadów, pytań, chciałem się w spokoju przygotowywać do zawodów. Gdybym zapowiedział to wcześniej, to musiałbym wciąż się tłumaczyć z tej decyzji i zajmować końcem swojej kariery, a nie zawodami" - wyjaśniał skoczek.

"Wiem ilu mam kibiców. Wiem, że to dla niektórych może być szok. Ale oni też muszą zrozumieć, że nie jestem robotem. Coraz ciężej przychodziło mi poświęcenie się sportowi, wyciskanie z siebie potu na treningach przez cały rok. Przemęczony organizm dawał o sobie znać. Coraz częściej pojawiały się kontuzje. Dzięki Bogu, tylko drobne, jak ta w Lillehammer na początku sezonu. Mimo odżywek, jakiejś chemii, Broń Boże dopingu, ale legalnych środków, które rujnowały mi wątrobę, organizm powoli się buntował" - wyznał Adam.

"Do decyzji trzeba było dojrzeć. Nie jest łatwo, by ją przekazać, ale stwierdziłem, że ten moment będzie najlepszy" - dodał wiślanin.

"Robertowi Matei i Maćkowi Maciusiakowi powiedziałem na zgrupowaniu w Wiśle, przed wylotem do Oslo. Oni łatwiej to znieśli, oni to przeczuwali. To świetni ludzie, dużo się nauczyli od Hannu. Poprosiłem już PZN, by po rozwiązaniu mojego Teamu, znaleźli pracę z młodzieżą. To dobrzy fachowcy. Moim marzeniem jest, by kiedyś poprowadzili kadrę młodzieżową. To moja ostatnia prośba i mam nadzieję, że PZN da im szansę, bo myślę, że się sprawdzą" - ocenił Małysz.

"Hannu jeszcze nie wie, nie chciałem mu tego mówić przed Mistrzostwami, bo on jest bardzo wrażliwym człowiekiem, choć wydaje się twardy. Nie powiedziałem mu też przed konkursem. Wiem, że dla niego ten sport, to całe życie. On wspominał, że gdy ja odejdę, on skończy karierę trenerską. Zaraz go znajdę i mu powiem, jeszcze tu, na skoczni" - opowiadał nasz najlepszy skoczek.

Jak będzie wyglądało Adama Małysza życie po skokach? "Mam dużo różnych propozycji. Chciałbym pójść w kierunku menadżerki. Muszę coś wybrać. Na pewno chcę pomagać przy skokach, bo to całe moje życie. Potrzebuję trochę spokoju. Po imprezie w Zakopanem, usiądę i odpocznę. Potem pójdę do ogrodu, bo mam tam dużo zaległej pracy. Wtedy wszystko obmyślę" - uśmiechał się Adam.

"Rodzina oczywiście wie od dawna. Żona i córka wspierały mnie przez całą karierę, jestem im niesamowicie wdzięczny. Miały ciężki los. Wiecznie mnie nie było w domu, a jak byłem, to też jakby mnie nie było, bo wychodziłem na trening i wracałem wieczorem. Do tego czasem znosiły " humory", które towarzyszą sportowcowi. Tyle ze mnie pożytku było” – uśmiechał się Adam.

„Marzyłem, że tę swoją karierę skończyć w Oslo medalem i zdobyłem go na normalnej skoczni. To było coś wspaniałego. Wierzcie albo nie wierzcie, było mi piekielnie trudno po raz kolejny walczyć z tymi młodzikami. Wywalczyć medal w moim wieku to coś bardzo trudnego. Mógłbym skakać dalej, jak na przykład Noriaki Kasai. Ale on trenuje i skacze, bo to jego praca. Cały czas jest zatrudniony w firmie i kiedy tylko odłoży narty, będzie musiał iść w niej pracować. To trochę inna mentalność niż europejska. Ale sukcesów już nie odnosi, a ja marzyłem by skończyć u szczytu formy. A w tym sezonie forma dopisuje. Myślę, że potrafiłem wygrywać, ale najcenniejszą rzeczą u każdego sportowca jest to, by potrafił przegrywać z godnością” – ocenił Małysz

Adam odpowiedział też na pytanie, jakie emocje mu przede wszystkim towarzyszą w takiej chwili. ”Jest smutek i jest ulga. To jest bardzo trudna decyzja. Gdy zacząłem rozmawiać z rodziną na ten temat, to na pewno było bardzo trudno i często reakcją było milczenie” – przyznał Adam.

„Bóg dał mi talent do skakania, dał mi też jedną wielką łaskę –przez całą swą długą karierę uniknąłem naprawdę poważnej kontuzji. Były drobne kontuzje, które pozwalały mi dalej trenować i wygrywać. To też był pewnie jakiś znak: ‘daję Ci coś, ale nie przesadzaj’. Na pewno już w tym roku byłem ogromnie zmęczony, naprawdę wierzcie mi. Po Vancouver narzuciłem ostre tempo treningów, również przygotowania do Oslo były forsowne. Do tego jeszcze zdawałem maturę, o której kiedyś nawet nie śniłem. Tak, że to wszystko na mnie się zwaliło, brakowało czasu na odpoczynek. I dlatego w tym momencie czuję ulgę. Ale też jest jakiś smutek, zawsze będzie” – wyznał wiślanin.

„Upadek w Zakopanem uznałem za Palec Boży. Wyglądał tak samo jak upadek Ville Larinto podczas Turnieju Czterech Skoczni, kiedy Fin zerwał więzadło i skończył sezon. Jak doktor Winiarski to zobaczył, to mało się nie popłakał. Myślał, mam to samo, że uraz jest poważny. Na szczęście nie był. Ale lepiej nie kusić losu. Ja wiem, że jestem silnym człowiekiem i ze wszystkim daję sobie radę, ale tej zimy byłem już bardzo zmęczony” – opowiadał dalej skoczek.

"Więc raz jeszcze zapraszam na mój benefis 26 marca. Będzie na pewno fajna impreza i z tego miejsca mogę was wszystkich zaprosić, dziennikarzy a przede wszystkim kibiców. Zaprosiłem najlepszych zawodników świata i kilku z Polski. Większość jeszcze nie wie, paru już wie. Norwegowie na początku byli bardzo zaciekawieni i mówili że przyjadą, a potem Romoeren powiedział, że mają mistrzostwa kraju i nie dadzą rady. Ale jak się dowiedzą, że są to moje ostatnie skoki, to może zmienią zdanie,? Może Związek Norweski się zlituje i ich puści, żeby mogli skakać po raz ostatni ze mną?” – zastanawiał się Małysz.

Przed naszym skoczkiem jeszcze konkurs drużynowy w Oslo. Potem zostały jeszcze konkursy PŚ w Lahti i Planicy, gdzie zakończy się sezon. Impreza w Zakopanem za trzy tygodnie. Wkrótce napiszemy o niej więcej.

Korespondencja z Oslo, Marcin Hetnał