Strona główna • Puchar Świata

Szkiełkiem, okiem i sercem: "Coś się kończy, coś się zaczyna"

Wszystko co piękne, kiedyś się kończy. To, co się kończy, kończy się pięknie. Adam Małysz, skoczek, którego nie mogliśmy sobie wymarzyć, wymarzył sobie zakończenie kariery a potem to marzenie zrealizował. Raz jeszcze dając nam dowód, że wiara może nie czyni rzeczy łatwymi, ale na pewno możliwymi. Niemożliwy facet, nie? Małysz-Iniemamocny.

Tytuł felietonu pożyczam od Andrzeja Sapkowskiego, nie znajduję w głowie nic lepszego by opisać polskie skoki AD 2011. Nie było „szkiełka” po Lahti, więc cofnijmy się jeszcze na chwilę do tamtych wydarzeń. W Finlandii było najpierw wesoło, potem smutno. Po raz kolejny Adam Małysz oddawał fantastyczne skoki w seriach treningowych, próbnych, również w konkursie drużynowym. Ale zepsuł te w konkursie indywidualnym. A przecież stawka była spora, choć może nie najważniejsza - utrzymanie się na podium Pucharu Świata.

Co było tego przyczyną? Psychika? Zmęczenie? Pech? Cokolwiek by nie było, ostatni cel, jaki postawił przed sobą polski sportowiec wszechczasów, oddalił się wtedy. Małysz chciał pozostać na podium klasyfikacji generalnej, było to jego ostatnie zadanie w karierze. I w Lahti wydawało się, że szanse znikają. Dziś patrzymy na to jak na umiejętne budowanie napięcia przed happy endem. Małysz-Hitchcock.

Happy End nastąpił tam, gdzie miał nastąpić. Tradycyjnie zakończenie sezonu odbywa się na planickiej Letalnicy. I choć nie jest to już największa skocznia na świecie, to pozostała obiektem szczególnym, by nie rzec – magicznym. Zaczynało się ponuro. W głowie wciąż nieudany konkurs w Finlandii, problemy zdrowotne Hannu Lepistö, który nie mógł przelecieć do Słowenii nieciekawa pogoda w pierwsze dni.

Piątkowy konkurs, w którym królowali Austriacy a Adam i Kamil znaleźli się nawet poza szóstką. Sobotnia drużynówka, w której znów tylko powąchaliśmy podium i obeszliśmy się smakiem. A potem wstała niedziela i jak na dobrą wróżbę – chmury zniknęły. Nad Alpami Julijskimi zabłysło słońce, błękitne niebo zdawało się mówić: „jeszcze będzie przepięknie”.

Było. Trudno było sobie wymarzyć piękniejszy, wymowniejszy, bardziej symboliczny scenariusz. W Oslo była smutna zmiana warty? Głupoty pisałem i tyle! Jaka tam mogła być zmiana warty, skoro Adam przecież trwał na swoim posterunku do samego końca sezonu? Prawdziwa zmiana warty nastąpiła dopiero w tę słoneczną niedzielę! W ostatnim z konkursów, w którym to było możliwe, zobaczyliśmy na jednym podium dwóch najlepszych polskich skoczków ostatnich lat. Legendę i pretendenta. Bo tak to bywało w tym sezonie, że gdy jeden z nich stawał na podium, drugi miał słabszy dzień. W niedzielę obaj wygrali z rywalami, wiatrem, samymi sobą.

Słów brakuje, bo wspomnienia tego radosnego dnia wciąż plączą język. Serce bierze górę nad szkiełkiem i okiem. Ucieknijmy do tabelek i popatrzmy, jak wygląda ostateczny poczet zwycięzców sezonu 2010/2011.


Poczet Zwycięzców 2010/2011
LpZawodnikkrajliczbaw PŚ
1. Thomas Morgenstern Austria 7 1.
3. Simon Ammann Szwajcaria 3 2.
2. Andreas Kofler Austria 3 4.
6. Gregor Schlierenzauer Austria 3 9.
7. Kamil Stoch Polska 3 10.
4. Martin Koch Austria 2 6.
5. Severin Freund Niemcy 2 7.
8. Adam Małysz Polska 1 3.
9. Tom Hilde Norwegia 1 5.
10. J.R.Evensen Norwegia 1 11.
11. Ville Larinto Finlandia 1 20.

Mamy więc 15 zwycięstw austriackich (na 26 konkursów indywidualnych), a potem... 4 polskie, 3 szwajcarskie, 2 norweskie, 2 niemieckie i jedno fińskie.

Podsumujmy również tę zimę pod względem tego, ile razy i komu udało się wskoczyć na podium:

Podium 2010/2011
LpZawodnikkraj[1][2][3]razemk.g.PŚ
1. Thomas Morgenstern Austria 7 8 1 16 1.
2. Andreas Kofler Austria 3 3 1 7 4.
3. Simon Amman Szwajcaria 3 1 6 10 2.
4. Gregor Schlierenzauer Austria 3 0 1 4 9.
5. Kamil Stoch Polska 3 0 0 3 10.
6. Severin Freund Niemcy 2 1 2 5 7.
7. Martin Koch Austria 2 1 1 4 6.
8. Adam Małysz Polska 1 2 6 9 3.
9. Tom Hilde Norwegia 1 2 3 7 5.
10. J.R. Evensen Norwegia 1 2 0 3 11.
11. Ville Larinto Finlandia 1 0 0 1 20.
12. Matti Hautamaeki Finlandia 0 2 1 1 8.
13. Robert Kranjec Słowenia 0 1 0 1 18.
14. Paweł Karelin Rosja 0 1 0 1 23.
15. Manuel Fettner Austria 0 0 1 1 12.
16. Wolfgang Loitzl Austria 0 0 1 1 13.
17. Roman Koudelka Czechy 0 0 1 1 16.
18. Michael Uhrmann Niemcy 0 0 1 1 21.

Podliczcie sobie, to też żaden błąd. Austriacy stawali w sumie na podium 33 razy, ale na drugim miejscu jest... znów Polska - 12 razy. 10 razy na podium był Ammann, 9 razy Norwegowie, 6 razy Niemcy, 5 razy Finowie. Po jednym razie na podium wskoczyli Rosjanin, Czech i Słoweniec.

Więc jeszcze rzut oka na Puchar Narodów. Trzeba się pochwalić, skoro jesteśmy na podium. No i w końcu nasza czołówka (plus Polacy):

KLASYFIKACJA GENERALNA sezonu 2010/2011
LpZawodnikkrajpktstrata 1strata 2
1 Thomas Morgenstern Austria 1757 0 0
2 Simon Amman Szwajcaria 1364 393 393
3 Adam Małysz Polska 1153 604 211
4 Andreas Kofler Austria 1128 629 25
5 Tom Hilde Norwegia 903 854 225
6 Martin Koch Austria 840 917 63
7 Severin Freund Niemcy 769 989 71
8 Matti Hautamaeki Finlandia 764 993 5
9 Gregor Schlierenzauer Austria 761 996 3
10 Kamil Stoch Polska 739 1018 22
39 Stefan Hula Polska 95 1662
54 Piotr Żyła Polska 37 1720
65 Rafał Śliż Polska 7 1750
67 Marcin Bachleda Polska 6 1751
78 Tomasz Byrt Polska 2 1755

Co wiemy po tym sezonie o polskich skokach narciarskich? Przede wszystkim to, że Adam Małysz przeszedł do legendy. I to nie tylko nad Wisłą. Serce rozpierała duma, gdy słyszało się jak wspaniale zapowiadał Orła z Wisły słoweński spiker i jak reagowała na niego miejscowa publiczność. A jak pięknie uczcili polskiego skoczka jego rywale: ukłony, hołdy, wąsy, autografy na plastronach... Przecież to jego przeciwnicy, przecież on ich lał na skoczniach, a czasem oni jego lali. Rywalizowali o dłuższy lot, o nagrody, o pieniądze, o sławę, o prestiż, o lukratywne kontrakty. I co? W tym dniu, to wszystko było nieważne. Żaden skoczek w historii nie miał takiego pożegnania. Małysz-Król.

Kamil Stoch. Zawodnik, który nauczył się wygrywać. W jednym sezonie wygrał trzy konkursy – tyle, co Piotr Fijas w całej karierze. Co będzie dalej? Fachowcy są zgodni – dalej będzie lepiej. Nie stłamśmy go tylko zbyt wybujałymi oczekiwaniami, nie zgaśmy go naszym słomianym ogniem presji, nie próbujmy go na siłę wpychać w buty Mistrza. Wszystkim, którzy uważają, że Kamil powinien osiągnąć w karierze tyle co Adam (lub więcej) i jest to jego święty obowiązek proponuję małe ćwiczenie. Zamknijcie oczy i wyobraźcie sobie, że taki cud jak wąsaty skoczek z Wisły nigdy nam się nie przydarzył. Zakładając, że w ogóle byście wiedzieli, że w Polsce uprawia się taką dyscyplinę jak skoki – jak ocenialibyście Kamila Stocha? Jako kogoś, kto musi coś udowadniać, kogoś gonić, komuś dorównywać?

Czy raczej jak wspaniałego kontynuatora tradycji Marusarza, Fortuny, Bobaka, Fijasa? Kogoś, kto jest na dobrej drodze, by ich przewyższyć?

Stefan Hula. Można sarkać na jego występy w drugiej części sezonu, ale jednak był to najlepszy sezon w jego karierze. Był bliski zdobycia 100 punktów w PŚ. W ciągu ostatnich 10 lat, poza Małyszem i Stochem, ponad sto punktów w jednym sezonie PŚ zdobył tylko raz Robert Mateja. Warto o tym pamiętać. Czas pokaże, czy szczyrkowianin będzie rozwijał się tak, jak Kamil Stoch, czy utknie w miejscu, jak Marcin Bachleda, który w sezonie 2002/20003 zdobył 77 punktów i wydawało się to wtedy dobrym zwiastunem.

Piotr Żyła. Czapki z głów. Poza kadrą, na przygotowania do sezonu wykładał pieniądze z własnej kieszeni. Opłaciło się. Również najlepszy sezon w karierze, choć pucharowe zdobycze nie imponują. Ale dwa razy na podium z drużyną, przyzwoity występ na Mistrzostwach Świata w Oslo, czy piękny rekord życiowy w Planicy.

To szczególny felieton, bo jesteśmy świadkami legendarnych i pięknych wydarzeń. Dlatego będę pisał tylko o tym, co dobre. Wyniki pozostałych kadrowiczów pominę milczeniem. Nie pokuszę się też o ocenę pracy sztabu trenerskiego. Mam tylko nadzieję, że w następnych latach nie nastąpi powtórka z rozrywki, czyli zakończonej dekady. Wtedy mieliśmy Małysza i „resztę” której to reszty nazwiska niewielu kojarzyło. Oby teraz nie było Stocha i „reszty”. Jest wielu uzdolnionych, utalentowanych skoczków, trzeba tylko umieć wykorzystać ich potencjał.

Coś się kończy, coś się zaczyna. Jak zawsze. Życie nie lubi próżni. Opuszcza skocznię Małysz-skoczek. Zaczyna życie Małysz-? No właśnie. Wciąż nie wiemy. Kimkolwiek zostanie teraz Adam Małysz, w naszych sercach na zawsze pozostanie nam jego obraz zasiadającego na belce, poprawiającego gogle, ruszającego bojowo wąsikiem niczym Pan Wołodyjowski. A potem odpycha się od belki, sunie w dół rozbiegu, kolana telepią się w nierównych torach, już wybił się, już leci, w oczach błysk, na twarzy uśmiech. Zauważyliście to? Wielu skoczków w locie wygląda na przestraszonych, jakby walczyli o życie. Małysz w locie zawsze wyglądał, jak jastrząb, który ma spaść na ofiarę. On też polował na linię HS czy rekord skoczni jak drapieżny ptak. Lewa narta lekko chwieje się w powietrzu – pamiątka po kontuzji z Wielkiej Krokwi. Już ląduje, już telemark, albo i jego brak - jak w Trondheim, jak w Willingen, gdy przekraczał granice możliwości, łamał kolejne bariery wyobraźni i rozdawał kibicom kolejne prezenty. Małysz-Święty Mikołaj.

I takie wspomnienia będą nam towarzyszyć: Miny rywali podczas Turnieju Czterech Skoczni 2000/2001. Apoloniusz Tajner trzymający się za głowę na skoczni Granåsen w 2001. Adam Małysz całujący śnieg na Wielkiej Krokwi w 2002. Łzy wzruszenia w Planicy w 2007 kapiące na Kryształową Kulę nr 4. Prawa ręką wzniesiona w zwycięskim geście w Lahti w 2001. Rajd po odjeździe z polską flagą w Val di Fiemme w 2003. Małysz noszony na rękach przez Morgensterna i Ammanna w Sapporo w 2007. I jeszcze te ostatnie migawki – „good bye” oraz „thank you” na spodach nart, flaga na góralskiej ciupadze, zwycięzca konkursu Kamil Stoch zamiatający kapeluszem i tańczący z przycupem przed wzruszonym Mistrzem.

I to by było na tyle. Szkiełko się zamgliło, bo oko zawilgotniało a serce...

serce będzie tęsknić.