Strona główna • Puchar Świata

Okiem Samozwańczego Autorytetu: Kto wygra Turniej Czterech Skoczni?

Już za chwileczkę, już za momencik, Vierschanzentournee zacznie się kręcić. Kręcić się będzie bój o sporą kasę. Turniej Czterech Skoczni tuż-tuż, za pasem.


Mamy tak zwany sezon przejściowy, bez Igrzysk Olimpijskich i Mistrzostw Świata w narciarstwie klasycznym. Jak wiadomo, Mistrzostwa Świata w Lotach cieszą się mniejszym uznaniem, niż wymienione przeze mnie imprezy, więc wydarzeniem sezonu będzie dla wielu Turniej Czterech Skoczni. Tym bardziej, że to okrągła, 60. edycja i w dodatku zapowiada się dość ciekawie.

Nie o to mi chodzi, by zaczynać dyskusję „o wyższości Świąt Bożego Narodzenia nad Świętami Wielkanocy”. Dość stwierdzić, że Turniej, który jest przecież dużo starszy, niż Puchar Świata, cieszy się w pełni zasłużonym prestiżem.

Atmosferę z pewnością podgrzeje niemiecko-austriacka rywalizacja. (O starciach skoczków z tych dwóch krajów pisaliśmy w innym artykule). Po wielu słabszych latach w wykonaniu niemieckiej drużyny, Severin Freund i Richard Freitag wyglądają wreszcie na skoczków, którzy mogą rzucić rękawicę Andreasowi Koflerowi, Thomasowi Morgensternowi czy Gregorowi Schlierenzauerowi. Nic dziwnego, że bilety rozeszły się jak świeże bułeczki. Ale przecież lista kandydatów do zwycięstwa nie zamyka się w tych czterech nazwiskach. Rzućmy okiem na listę zawodników i zobaczmy, kto mógłby pokusić się o zwycięstwo. Ponieważ trudno w tym roku wskazać stuprocentowego faworyta, lista będzie cokolwiek długa, ale postaram się sensownie uzasadnić, dlaczego wybrane nazwiska się na niej pojawiły.

Andreas Kofler – Austriak wygrał tej zimy już 4 konkursy. Kogo typować do zwycięstwa, jak nie aktualnego lidera klasyfikacji generalnej? Kofi z roku na rok nabiera doświadczenia, jest skoczkiem coraz bardziej kompletnym. Dobrze zaczął sezon i jest w formie. Dlaczego wygra? Bo dwa lata temu pokazał że potrafi, bo jest w tej chwili liderem a to zobowiązuje. Dlaczego nie wygra? Bo jest nieregularny. Wygrał pierwsze trzy konkursy w wielkim stylu a w Harrachovie spadał z progu. Regularność jest niezwykle ważna w Turnieju. Tu zdecyduje osiem równych skoków.

Gregor Schlierenzauer – austriacki supergwiazdor od 5 sezonów jest w ścisłej czołówce Pucharu Świata. Ma na koncie 36 wygranych konkursów PŚ, wygrywał je seriami i w nokautującym stylu, ma też tytuły mistrzowskie i medale IO a jednak TCS to nie wygrał. Najbliżej był w sezonie 2006/2007. Wygrał wtedy dwa konkurs ale zawalił ten na swojej skoczni w Innsbrucku i skończyło się na drugim miejscu. Rok później był już liderem na półmetku a w kwalifikacjach do trzeciego konkursu (rozgrywanych wyjątkowo w Bischofshofen) lądował dalej, niż wynosi rekord skoczni. W konkursie był jednak dopiero piąty a w ostatnim konkursie nastąpiła katastrofa. Gregor zajął dopiero 42 miejsce. Podobno, oprócz trudnych warunków, przeszkodziło mu też wadliwe wiązanie. W kolejnej edycji Gregor skakał dużo lepiej i – co ważne – równo, ale trafił na jeszcze bardziej regularnych rywali, bo Wolfgang Loitzl i Simon Ammann podzielili się zwycięstwami i drugimi miejscami w trzech z czterech konkursów. Dwa lata temu Gregor słabo zaczął, bo w Oberstdorfie był dziewiąty. Rzucił się w pościg i wygrał dwa kolejne konkursy. Przed finałem zajmował drugie miejsce za Andreasem Koflerem i wielu – w tym Adam Małysz typowało go do zwycięstwa. Jednak w konkursie Schlierenzauer zajął piąte miejsce i nie zmieścił się nawet na podium Turnieju bo o pół punktu (!) wyprzedził go Wolfgang Loitzl. W tym roku już raz wygrał konkurs – w Harrachovie. Dlaczego Schlierenzauer już na pewno wygra Turniej w tym roku? Bo ma wielki apetyt i wielki potencjał. Dlaczego nie wygra? Umówmy się - chłopak ma do TCS pecha i już.

Thomas Morgenstern – jak na skoczka z takim dorobkiem, jedno zwycięstwo w TCS wygląda skromnie. Austriak zaczął sezon od trzeciego miejsca w Kuusamo, potem był słaby występ w Norwegii, ale od tego czasu forma idzie w górę. Morgi zawsze jest groźny i zawsze trzeba na niego uważać. Dlaczego wygra? Bo jest zawsze groźny. Dlaczego nie? Bo jak pokazuje historia, rzadko się zdarza, by ktoś wygrał turniej dwa razy (lub więcej) z rzędu. Dokonali tego: Helmut Recknagel (Niemcy, 1958 i 1959), Bjørn Wirkola (Norwegia, trzy triumfy z rzędu 1967-1969), Jochen Dannenberg (Niemcy, 1976 i 1977) Hubert Neuper (Niemcy, 1980 i 1981), Jens Weißflog (Niemcy, 1984 i 1985) i Ernst Vettori (Austria, 1986 i 1987). Ostatnio udało się to Janne Ahonenowi, ale drugim zwycięstwem (w 2006 roku) musiał podzielić się z Jakubem Jandą. Siedmiu skoczków na 59 edycji.

Richard Freitag – w Pucharze Świata zadebiutował przed niespełna dwoma laty, jeszcze w zeszłym sezonie był w zasadzie skoczkiem rezerwowym. Dziś największa niemiecka nadzieja na zwycięstwo w Turnieju od czasów świetności Schmitta i Hannawalda. Wyskoczył trochę jak diabeł z pudelka. Syn przeciętnego skoczka Holgera Freitaga w okresie juniorskim specjalnie nie błyszczał – ma w dorobku po 2 wygrane konkursy z cyklu FIS Cup i Alpen Cup oraz srebrny medal w drużynie i 9 miejsce indywidualnie z juniorskich MS w Otepea. W zawodach krajowych wywalczył na razie jedno srebro i jeden brąz. Nawet rywalizując w zawodach Pucharu Kontynentalnego specjalnie się nie wyróżniał. Jego dobra dyspozycję sygnalizował tej wiosny Łukasz Kruczek, gdyż kadra polska trenowała razem z niemiecką. I faktycznie – podczas Letniej Grand Prix Richard dwukrotnie stanął na podium. Teraz jest już zwycięzcą z Harrachova i czwartym skoczkiem klasyfikacji generalnej PS. Dlaczego wygra? Bo ma talent i fantazję. Bo pokazał, że ma też głód wygrywania. Dlaczego nie wygra? Bo w Turnieju ważne jest doświadczenie a młodzieńcowi z Erlabrunn jeszcze go brak.

Severin Freund – jego zwycięstwa w zeszłym sezonie wlały nadzieję w skołatane serca niemieckich fanów skoków, którzy musieli kilka sezonów obserwować, jak ich ulubieńcy regularnie dostają baty od skoczków innych nacji. Tej zimy nadal jest silny, jest w pierwszej “10” PS, dwa razy stawał na podium. Dlaczego wygra? Bo nikt się tego nie spodziewa – w całej karierze ma na razie tylko dwa zwycięstwa i być może przyszedł czas, by Freund “odpalił”. Dlaczego nie wygra? Bo jak na razie w całej karierze ma tylko 2 zwycięstwa i niby dlaczego miałby akurat teraz “odpalić”?

Daiki Ito – ciężko nazwać go faworytem, ale z braku takowych błędem byłoby go pominąć w tym zestawieniu. Niespełniona wciąż nadzieja japońskich skoków jest najlepszym zawodnikiem który objawił się po pokoleniu „samurajów”. Miał już przebłyski podczas Turnieju w 2005 roku, wciąż należy do niego rekord skoczni w Bischofschofen. Na jego niekorzyść przemawia fakt, ze nigdy jeszcze nie wygrał zimą konkursu.

Dlaczego wygra? Bo potrafi zaskoczyć, był już o włos od zwycięstwa w Harrachovie, jest już doświadczonym skoczkiem, znajduje się wysoko w klasyfikacji generalnej PŚ. Zdarzały się już Turnieje, w których wygrywali skoczkowie nie odnosząc ani jednego zwycięstwa w poszczególnych konkursach. Dlaczego nie wygra? Bo mamy zimę, a Ito potrafi trzymać równy poziom tylko latem. Bo podobnie jak Kofler jest strasznie nieregularny. Po świetnych konkursach przychodzą bardzo słabe. No i niemożliwe, by zawsze wiało mu pod narty.

Roman Koudelka ma 22 lata i spore ambicje. Było-nie było, jest mistrzem świata juniorów (tarvisio 2007) Czesi z wytęsknieniem oczekują następcy Jakuba Jandy. Koudy rozpoczął sezon wyśmienicie. W Harrachovie miał pecha. Być może w Bawarii i Tyrolu dopisze mu szczęście?

Dlaczego wygra? Być może upadek w Harrachovie podziała na niego jak upadek w Willingen na Simona Ammanna w 2002 roku? W Engelbergu pokazał, że na pewno nie pociągnął za sobą negatywnych efektów. Dlaczego nie wygra? Rekonwalescencja po upadku skomplikowała mu przygotowania i wytrąciła z rytmu startowego. Rzadko kiedy przerwa spowodowana kontuzją działa na skoczka jak w przypadku Simona Ammana w 2002 roku.

Czy Simon Ammann da wreszcie Szwajcarom długo oczekiwany sukces na niemiecko-austriackim turnieju? W latach siedemdziesiątych blisko zwycięstwa byli Walter Steiner (dwukrotnie) i Hansjörg Sumi. Ammann ma w dorobku 4 złote medale olimpijskie, kryształową kulę, medale Mistrzostw Świata ale nigdy nie wygrał TCS. Dwukrotnie niewiele mu brakło. W 2009 roku musiał uznać wyższość Wolfganga Loitzla, a rok temu Thomasa Morgensterna. W 2007 roku zajął też trzecie miejsce. Sezon zaczął słabo, ostatnio nękały go kontuzje, które wpłynęły na jego przygotowania do sezonu, ale buńczucznie zapowiada, że już wkrótce powróci do czołówki. W Engelbergu zasygnalizował zwyżkę formy.

Dlaczego wygra? Bo jest skoczkiem wielkiego formatu i potrafi zaskoczyć dobrymi skokami. Do niego należy też rekord skoczni w Garmisch-Partenkirchen. Dlaczego nie wygra? Bo jednak daleko mu do wysokiej formy, na tle rywali prezentuje się słabo.

Anders Bardal – wicelider klasyfikacji generalnej. Przywykliśmy patrzeć na niego jak na postać drugiego planu. Skoczka solidnego (10 razy na podium PŚ) ale nie bohatera (tylko 2 zwycięstwa, z czego jedno tej zimy w Engelbergu). Może czas zmienić optykę? Bardal w ostatnich pięciu konkursach cztery razy stawał na podium a raz był czwarty. Przy wyrównanej stawce taka postawa na TCS może wystarczyć do zwycięstwa. Dlaczego wygra? Bo już dawno Turnieju nie wygrał Norweg, a przecież Norwegowie potrafią wygrywać TCS. Dlaczego nie wygra? Bo Bardal jest solidnym skoczkiem, ale nigdy nie wygrał żadnej poważnej imprezy a dotychczas w TCS spisywał się mizernie. W Bawarii i Tyrolu albo nie startował, albo skakał słabo. Absolutny wyjątek to drugie miejsce w Bischofshofen 6 stycznia 2006.

Kamil Stoch – W zeszłym roku pokazał, że potrafi wyskoczyć na najwyższy stopień podium jak diabeł z pudełka. Zaliczył trzy zwycięstwa, nie stając ani razu na innym stopniu podium. Bezpośrednio przed swoimi zwycięstwami zajmował następujące pozycje w konkursach: 7 (przed Zakopanem), 6 (przed Klingenthal) i 7 (przed Planicą). W Engelbergu w sobotę był dwunasty, a w niedzielę drugi. Jeśli do kogoś pasuje tu określenie „nieobliczalny” to właśnie do Stocha. Jest ambitny, utalentowany i w formie. Dlaczego wygra? Bo to by było piękne, prawda? Dlaczego nie? No właśnie – dlaczego nie?

Anton Kalininczenko - bo… no dobra, żart taki.

Dlaczego jeszcze tegoroczny Turniej zapowiada się emocjonująco? Sporo szumu narobiła obiecana przez organizatorów nagroda dla skoczka, któremu udałoby się powtórzyć sukces Hannawalda sprzed 10 lat. Suma miliona franków szwajcarskich robi wrażenie. To świetny chwyt marketingowy. Organizatorzy nie ryzykują wiele. Nie dość, że do tej pory udało się to tylko raz na 60 edycji (czyli sucha statystyka daje nam prawdopodobieństwo ok. 1,7 %) to jeszcze w tym roku trudno wskazać wyraźnego faworyta Turnieju, a co dopiero do takiego wyczynu. Przez kilka ostatnich sezonów obserwowaliśmy w grudniu dominatorów, wygrywających konkursy seriami i zdecydowanie wyróżniających się ze stawki. A jednak nie dopięli swego. W tym roku konkursy wygrywało już 4 skoczków a na podium stawało 9. Tym ciekawiej będzie.

Ciekawostki:

- Wcale nie taki stary: System KO, który kojarzy nam się nierozerwalnie z Turniejem Czterech Skoczni, wprowadzono dopiero w 45. edycji, czyli w sezonie 1996/1997, a więc stosunkowo niedawno.

- Symbolika liczb: Sven Hannawald, który wygrał wszystkie 4 konkursy Turnieju w 2002 roku, nie startował w kwalifikacjach do żadnego z nich. Swego wyczynu dokonał w 50. edycji, za każdym razem startując z numerem 50.

- Szczęście sprzyja organizatorom: Nigdy w historii Turnieju nie odwołano choćby jednego konkursu. Co prawda 4 stycznia 2008 nie odbył się z powodu wiatru konkurs w Innsbrucku, ale zamiast niego rozegrano dodatkowe zawody w Bischofshofen, 5 stycznia.

- Doświadczenie a młodość: Najstarszym triumfatorem jest Sepp "Bubi" Bradl. 6 stycznia 1953 roku miał 34 lata i 363 dni. Najmłodszym zwycięzcą jest Toni Nieminen. 6 stycznia 1992 roku roku stanął na najwyższym stopniu podium mają 16 lat i 221 dni.

- Łeb w łeb: Jeśli chodzi o wygrywanie poszczególnych konkursów w ramach turnieju, to najwięcej razy wygrywali Niemcy – 53 razy ale Austriacy tylko raz mniej. Reszta stawki już trochę z tyłu: Finlandia 43, Norwegia 42, Japonia 11, Czechy/Czechosłowacja 11, ZSRR 9, Szwajcaria 5, Słowenia /Jugosławia 4, Polska 2, Kanada 2, Szwecja 1, Stany Zjednoczone 1.

- Jeden naród, dwa kraje, cztery zwycięstwa: W latach 1958-1961 cztery razy z rzędu konkurs wygrywali Niemcy. To najdłuższa passa, ale nie można powiedzieć, że jednego kraju. Helmut Recknagel (1958,59 i 61) reprezentował bowiem barwy NRD, a Max Bolkart (1960) - RFN.