Strona główna • Puchar Świata

Okiem Samozwańczego Autorytetu: Zabójczy widok

Byłem kiedyś na szczycie mamuciej skoczni. Tego właściwie najmniejszego mamuta, bo harrachovskiego. I powiem Wam, że widok jest zabójczy. Jaki dopiero musi być widok z belki skoczni w Vikersund? Co przeciętny zjadacz chleba powiedziałby, gdyby popatrzył w dół? Z belki, do miejsca gdzie zawodnik hamuje po skoku, jest ponad pół kilometra...

Gdyby przeciętny zjadacz chleba znalazł się nagle na tej belce startowej, pewnie nie powiedziałby nic. Przeciętnemu zjadaczowi chleba chleb stanąłby pewnie w gardle. Przeciętny zjadacz chleba trzymałby się tej belki kurczowo i wypatrywałby ratunku, bo raczej bałby się ruszyć i samemu z niej zejść. A skoczkowie to tacy ludzie, którzy od tej belki się odpychają i suną w dół na spotkanie z przeznaczeniem. Skoczkowie są trochę jak fińscy kierowcy rajdowi. Mój przyjaciel, znawca skoków, rajdów a przy okazji awiacji, zwykł mi tłumaczyć, czym fińscy kierowcy rajdowi różnią się od reszty kierowców rajdowych: „ Czemu kierowcy rajdowi przed hopką zwalniają? Bo za hopką może być zakręt. A czemu fińscy kierowcy rajdowi przed hopką przyspieszają? Bo za hopką może być prosta.”

Więc taki skoczek (czasem też fiński, ale ostatnio to brzmi jakoś mniej dumnie) siedzi sobie na tej belce i ani dba o ten zabójczy widok. On już mu się dawno przejadł. Taki skoczek ma co innego na głowie. Kask - oczywiście. Ale oprócz tego ma na głowie zrobić tak, żeby po odepchnięciu się od belki nie tylko się nie zabić, ale pokonać tę całą resztę wariatów, która zamiast kurczowo trzymać się belki, też się od niej odpycha.

Jednym z takich wariatów, jest Grzesiu Brzęczyszczykiewicz. Grzesiu zadał w sobotę kolejny cios fińskim skokom narciarskim. Od soboty żywa legenda, Latający Fin, czyli Matti Nykänen nie jest już samodzielnym rekordzistą wszechczasów pod względem ilości pucharowych zwycięstw. Schlierenzauer zrobił to, co prorokowano mu już od dawna. Teraz to on będzie pisał nową kartę historii skoków narciarskich.

Czy Schlierenzauer będzie Bjørndalenem swojej dyscypliny? Wszystko na to wskazuje. Dokonał czegoś, czego nie udało się dokonać ani Ahonenowi, ani Małyszowi. Wyrównał rekord i to w wieku 23 lat. Dokładnie – 23 lat i 19 dni. Nykänenowi, uznawanemu za skoczka wszechczasów zgromadzenie 46 zwycięstw zajęło niecałe 26 lat. Konkretnie – ostatnie swoje zwycięstwo odniósł w wieku 25 lat, 5 miesięcy i 15 dni Co było potem - wiadomo. Czy Schlierenzauerowi - jak Latającemu Finowi - może zagrozić jakaś rewolucja w skokach? Nie sądzę. Groźna kontuzja? Ryzyko zawsze jest, ale skoki są raczej bezpieczniejsze, niż 20, 10, 5 lat temu. Jeśli nic mu nie przeszkodzi, jak daleko może pchnąć granicę zwycięstw? 50? Wydaje się to sprawą przesądzoną, być może nawet tej zimy. 60? Dlaczego nie? 70? A może 80?

Z drugiej strony - gdy Adam Małysz zdobywał swoją czwartą Kryształową Kulę w 2007 roku, miał na koncie 38 zwycięstw. Wtedy też wielu uważało, że rekord Nykänena to nie jest kwestia "czy" ale "kiedy". Tymczasem od tamtej chwili Adam Małysz, choć utrzymywał niezłą formę, wygrał tylko raz – na Wielkiej Krokwi w 2011 roku. Stawał na podium łącznie 17 razy, ale zwycięstw brakowało. Podobnie było i z Janne Ahonenem. Gdy w 2008 roku zaczął znów wygrywać konkursy, wielu spodziewało się podobnej serii triumfów jak w latach 2004-2006. Skończyło się na czterech i ostatecznie licznik Fina zatrzymał się na liczbie 36. O 10 mniej od słynniejszego rodaka.

Schlierenzauer nie tylko utrzymuje równą formę, nie tylko wciąż jest bardzo młody, on wciąż wygrywa. Fenomen. Dominator. Urodzony zwycięzca. Tak, ok, weźmy pod uwagę, że w czasach Nykänena odbywało się mniej konkursów, niż obecnie. Zróbmy więc takie porównanie: Nykänen startował 130 razy w konkursach indywidualnych, Schlierenzauer potrzebował do tego wyniku 149 indywidualnych zawodów. Fin był więc bardziej efektywny. Matti ma 76 podiów, Gregor – 75. Ale i tak wynik Austriaka jest niesamowity. Przecież z grubsza licząc – Schlieri co trzeci swój konkurs wygrywał, w co drugim starcie stawał na podium!

Ale dość już o Schlierenzauerze, jego wyczyn to temat na osobny artykuł. Drugim triumfatorem w Vikersund był aktualny mistrz świata w lotach narciarskich, dwukrotny zdobywca Pucharu Świata w Lotach (wszystkim z uporem maniaka przypominam, że coś takiego istnieje) Robeeeeeeeeert, „Rooooooobiii” Kranjeeeeeeeec! Najlepszy lotnik wśród Słoweńców i najlepszy Słoweniec wśród lotników wygrał swój piąty konkurs PŚ w karierze, z czego czwarty raz na mamutach. Raz wygrał w Kuusamo, czyli na skoczni uważanej, obok Willingen, za największą z dużych. Na podium PŚ stawał 18 razy, z czego 11 na mamutach. Podobno gdy Robert Kranjec był mały, wpadł do kociołka, w którym jego rodzice gotowali mięso mamuta, wydobytego z bryły lodu znalezionej głęboko w jaskini pod górą Triglav. Inna legenda głosi, że gdy skocznia mamucia poczuje, że po rozbiegu sunie Kranjec, marszczy swój zeskok, by Słoweniec łatwiej doleciał do punktu HS. Jeszcze inni powiadają, że gdy Robert Kranjec, zbliża się na odległość 100 km od skoczni mamuciej, wpada w letarg po którym budzi się ze zmienioną tkanką mięśniową nóg a spod skóry pleców wyraźnie wystają mu skrzydła. Jakby tam nie było, dobry jest chłopak w te klocki.

W ogóle drugi dzień lotów należał do Słoweńcow. Było ich trzech w pierwszej piątce. Skład pierwszej piątki uzupełnili Niemiec, Austriak i Szwajcar. Takie to pojemne, sześcioosobowe piątki produkują teraz w niedzielne popołudnia na norweskich skoczniach. Nie popisali się za to gospodarze. O ile pierwszy dzień skoków był dla nich – że się tak delikatnie a poetycko wyrażę - niespełnieniem, o tyle drugi już po prostu prozaiczną klapą. Trio liderów – Bardal, Jacobsen, Hilde – klapnęło sobie po dwa razy gdzieś między 203 a 186 metrem. Piekielnie precyzyjny był przy tym Bardal, który dwa razy klapnął dokładnie po 202,5 metra. Na skoczni mamuciej to jest spora sztuka. Może Bardal ma jakiś kompleks, że go nie zaproszono na pożegnanie Adama Małysza do Zakopanego i urządził sobie w niedzielę swoje własne skoki do celu? W takim razie wyszłoby mu nieźle... Honor tubylców ratować musieli Stjernen i Velta. Jeśli któryś Norweg był po weekendzie w Vikersund zadowolony to tylko ten pierwszy. W zasadzie najsłabszy skoczek spośród tych, na których Alexander Stöckl stawia regularnie. Stjernen to zresztą jedyny zawodnik, o którym można powiedzieć, że pomógł mu trening zamiast lotu do Sapporo.

Nie szalelii również Austriacy – poza Sami Wiecie Kim. Loitzl trzyma cały czas ten sam równy, ale nie powalający na kolana poziom, Koch po czterokonkursowej absencji skacze mniej więcej tak samo, albo i gorzej. Bo przecież mamuty to jego specjalność, więc miał fory. Ciekawe jak wypoczynek wpłynie na Koflera, Krafta i Morgensterna.

Jan Matura, czyli chwilowo jednoosobowa reprezentacja Czech. Kolejny przykład na to, że sportowiec słyszący w wieku 22, 26 czy nawet 31 lat słowa „kończ karierę, bo nic już z Ciebie nie będzie przeciętniaku” powinien mruknąć pod nosem „a jít do pekla hloupý” i robić dalej swoje. Janek, zawodnik do bólu przeciętny, by nie powiedzieć słaby, mający do tej pory na swoim koncie dwa sezony (2005/2006 oraz 2010/2011) w których udałoby mu się nazbierać więcej niż 100 punktów PŚ, zarobił już tej zimy na skoczni ponad 36 tysięcy franków szwajcarskich, dwukrotnie wpisał się na listę triumfatorów PŚ i wlał w serca Czechów nadzieję, że mogą istnieć skoki po Jakubie Jandzie. Wlał też nadzieję w serca skoczków po trzydziestce, którzy nigdy nie wygrali konkursu, że „zwycięstwo jest przecież dla ludzi, zwycięstwo też w Tobie się tli, wystarczy że w siebie uwierzysz, a przyjdą Twoje wielkie dni”.

Przy okazji lotów w Vikersund wybuchł mały skandalik. Każdy, kto interesował się długością najazdu w poszczególnych seriach, czy widział odległości uzyskiwane przez zawodników, mógł odnieść wrażenie, że jury jakby bardzo obawiało się długich lotów. Właściwie tylko druga seria sobotniego konkursu obfitowała w dalekie loty, godne największej skoczni na świecie. Niby nie było tragicznie, w niedzielę też było sporo lotów powyżej 200 metrów, ale niedosyt pozostał.

Sporo zamieszania wywołała wypowiedź aktualnego rekordzisty skoczni, Johana Remena Evensena. Były skoczek a obecnie ekspert telewizyjny stwierdził, że Jury celowo ustawiało belkę nisko, bo FISowi zależy na tym, by granica 250 metrów została przekroczona nie w Vikersund, ale w Planicy.

Cóż, nikt nikogo za rękę nie złapał i nie złapie, ale weźmy pod uwagę kilka rzeczy. Po pierwsze primo Norwegowie to najwięksi rywale Austriaków w skokach narciarskich a Austriacy mają w FIS mocną pozycję. Zawsze to fajnie dać prztyczka w nos albo zrobić inne kuku największym rywalom. Drugie primo – wysoko postawioną szychą w skokach jest Miran Tepeš – Słoweniec. Trzecie primo – wszyscy pamiętają perypetie z rozgrywanymi w Vikersund w 2000 roku Mistrzostwami Świata w Lotach i to, że po tej imprezie skocznia długo nie mogła wrócić do kalendarza PŚ, więc do ulubionych w kręgach FIS nie należy.

Wszelkie teorie spiskowe pod tytułem „Hofer pomaga wygrywać Austriakom” zbywałem zawsze wzruszeniem ramion. Dowody obalające głosy, że Miran Tepeš rozpieszcza swojego syna „załatwiając mu dobre warunki” są aż nadto widoczne. Nie – zawsze będę zdania, że co do samej rywalizacji sportowej panowie z FIS – zarówno Ci widoczni na skoczni, jak i szare eminencje których kibic nie zna – są raczej fair. Przynajmniej byli do tej pory. Natomiast takie kwestie jak organizacja skoków tam a nie tu, czy właśnie kwestie prestiżowe typu która skocznia trzyma prymat w dalekich lotach – nikt mnie nie przekona, że interesy czy sympatie nie mają wpływu na tego rodzaju decyzje.

Z innej beczki - nie wypada nie wspomnieć o naszych juniorach, którzy w Libercu zdobyli dwa srebrne medale – Klimek Murańka indywidualnie a czwórka Murańka – Zniszczoł – Kłusek – Biegun – drużynowo. O medal otarł się też Bartek Kłusek, któremu do podium zabrakło pół punktu. Taki jest ten sport. Jesienią się wydawało, że nasi juniorzy rozbiją konkurencję w proch i pył, tuż przed Mistrzostwami, a nawet po pierwszych treningach nastroje były minorowe i niektórzy pewnie myśleli, że trzeba będzie obejść się smakiem. Tymczasem tegoroczne Mistrzostwa są dla nas równie udane, co poprzednie i to pomimo słabej podobno formy polskich juniorów.

Zarówno Robertowi Matei jak i chłopakom należą się brawa. I pojawia się pytanie – czy może w Val di Fiemme nie dać szansy Murańce lub Kłuskowi? A może jeszcze inaczej – dać im szansę w PŚ a Kubacki i Miętus, którzy przecież mogą skakać lepiej, niż skaczą w tej chwili, niech popracują w Ramsau lub w Wiśle nad wyeliminowaniem błędów? Potem formę poszczególnych zawodników weźmie się pod lupę i dokona porównania przed włoskim czempionatem.

Dobra, my tu gadu gadu a tabelki obrażone, że tyle muszą czekać. Oto sytuacja w czołówce przed Vikersund:


Czołówka PŚ 20.01.13
Lpzawodnikkrajpkt.strata1strata2
1 Gregor Schlierenzauer Austria 840 0 0
2 Andres Bardal Norwegia 721 119 119
3 Severin Freund Niemcy 601 239 120
4 Anders Jacobsen Norwegia 596 244 5
5 Andreas Kofler Austria 470 370 126
6 Kamil Stoch Polska 459 381 11
7 Tom Hilde Norwegia 454 386 5
8 Richard Freitag Niemcy 418 422 36
9 Andreas Wellinger Niemcy 367 473 52
10 Dmitrij Wasiljew Rosja 327 513 40

I po Vikersund:

Czołówka PŚ 27.01.13
Lpzawodnikkrajpkt.strata1strata2
1 Gregor Schlierenzauer Austria 1000 0 0
2 Andres Bardal Norwegia 757 243 243
3 Severin Freund Niemcy 656 344 101
4 Anders Jacobsen Norwegia 642 358 14
5 Kamil Stoch Polska 540 460 102
6 Tom Hilde Norwegia 474 526 66
7 Andreas Kofler Austria 470 530 4
8 Richard Freitag Niemcy 442 558 28
9 Robert Kranjec Słowenia 420 580 22
10 Michael Neumayer Niemcy 406 594 14

A teraz czas na dawno nieobecny poczet zwycięzców. Wygrane Matury czy Kranjca sprawiły, że tabelka nie wygląda na nudny ping-pong austriacko-norweski (z niemieckim mistrzem drugiego planu na zdjęciu).

Poczet zwycięzców 27.01.13
Lpzawodnikkrajzwycięstwalokata
1 Gregor Schlierenzauer Austria 6 1
4 Anders Jacobsen Norwegia 3 4
2 Severin Freund Niemcy 2 3
3 Andreas Kofler Austria 2 7
6 Jan Matura Czechy 2 14
5 Anders Bardal Norwegia 1 2
7 Robert Kranjec Słowenia 1 9

Dorzucę jeszcze linka do aktualnej klasyfikacji PŚ w lotach bo dwóch Polaków w czołowej "10" to zawsze fajny widok.

Cytat Zupełnie Nie Na Temat: „Boney M zagrało, kelner zgiął się się w pół. Potem odjechało złote BMW!”

I w ten sposób tegoroczne zawody na największym na świecie mamucie przeszły do historii. Nasi łowcy ostrzą już włócznie na nieco mniejszego mamuta zwanego Czortkiem. Dwóch rzeczy możemy się więc spodziewać – rogów, które Čerťák na pewno pokaże. Zaostrzonych, a jakże, bo jakaś sprawiedliwość musi być. Tak, Čerťák potrafi dać w kość...

P.S. Wieczorem, po konkursie indywidualnym MŚJ w Libercu dostałem bardzo dziwnego maila. Moja skrzynka na skijumping.pl często przez różne osoby jest traktowana jako adres PZN, czy jakiejś innej oficjalnej organizacji ds. skoków i dostawałem już różne nietypowe maile, również z zagranicy. Proponowano mi na przykład wynajęcie bardzo dużego telebimu który mógłbym sobie postawić na skoczni i pytano o akredytacje na konkursy. Ten mail jednak był wyjątkowo dziwny. Ktoś przedstawiający się jako ZX3 (nadawca był ukryty, ale mój kumpel - informatyk, zapewniał mnie, że mail został wysłany z japońskiego serwera) pytał mnie „Czy Miętus oznacza po polsku skoczek, który ma pecha do wiatru?". No i co ja mam temu ZX3 odpowiedzieć, moi kochani?