Strona główna • Puchar Świata

Okiem Samozwańczego Autorytetu: Czterej Pancerni i Kruczek, czyli dramat w trzech aktach

Życie pisze scenariusze, których nie wymyśliliby nawet najbardziej kreatywni pisarze, scenarzyści i filozofowie. Kto w grudniu zeszłego roku postawiłby pieniądze na to, że z najważniejszej imprezy sezonu wywieziemy dwa medale, w tym jeden złoty?

Tak przy okazji, ciekaw jestem co mówią teraz ci, którzy niecałe trzy miesiące temu chcieli zwalniać Łukasza Kruczka. I ciekawe, co by było, gdyby taka decyzja zapadła. Skoczkowie mieli nosa, że po skandynawskich konkursach potwierdzili kredyt zaufania dla sztabu szkoleniowego. Bodajże po raz pierwszy, od kiedy kadrę przejął Łukasz Kruczek, zawodnicy gremialnie i idealnie trafili z formą na najważniejszą imprezę zimy. Ale jak już trafili, to z jakim efektem!


Tabela medalowa MŚ w Predazzo
Lpkrajzłotosrebrobrązrazem
1. Austria 1 2 1 4
2. Japonia 1 1 0 2
3. Norwegia 1 0 1 2
3. Polska 1 0 1 2
5. Stany Zjednoczone 1 0 0 1
6. Niemcy 0 1 1 2
6. Słowenia 0 1 1 2

Tak to na trzecim miejscu, czyli również na podium tabeli medalowej, zakończyli zmagania w Predazzo nasi skoczkowie. Nasi Czterej Pancerni, jak pozwolił sobie ich nazwać dziennikarz TVP Marek Rudziński a ja pozwoliłem sobie skraść to określenie, bo bardzo mi się spodobało.

Przy okazji pytam się Was drodzy czytelnicy, skoro już nasi są pancerni, to który jest który? Ja myślę, że Maciek to Grigorij: brunet (choć bez wąsa) a Piotrek mieszka w Ustroniu jak Gustlik, (choć urodził się w Cieszynie). Kamil to już rozważny lider jak Olgierd. Czyli Dawid to Janek - młody blondyn. Zgadza się. Ciekawe, czy z czegoś strzela...

Czasy mamy zatem historyczne – widzieliśmy na żywo papieża Polaka, upadek komuny, wymyślenie Mistrzostw Świata w Air Guitar, sukcesy Adama Małysza, wybór pierwszego ciemnoskórego prezydenta USA; na naszych oczach sondy kosmiczne opuszczają Układ Słoneczny, rozkłada się Ameryka a Chińczycy wodują lotniskowce, oglądaliśmy jak Baumgartner bije rekord Kittingera, Schlierenzauer bije rekord Nykänena, Saleta bije Gołotę, deszcz meteorów spada na Syberii, w PŚ i na MŚ pojawia się mikst, papież abdykuje, Stoch zdobywa mistrzostwo świata, polska drużyna zdobywa pierwszy w historii medal, Anna Przybylska przefarbowała się na blond a ja odkryłem, co to jest banoffi...

To były trochę dziwne Mistrzostwa. Dziwne i zarazem ciekawe. Lista faworytów naprawdę była długa. Zaczęło się od konkursu kobiet, w którym małą niespodziankę zrobiła Amerykanka Sarah Hendrickson i wyprzedziła Japonkę Sarę Takanashi, która wygrała cztery ostatnie konkursy PŚ i zapewniła już sobie kryształową kulę. Brąz zgarnęła Austriaczka Jacqueline Seifriedsberger. Był też - po raz pierwszy w historii - konkurs mieszany. Tu triumfowała Japonia przed Austrią i Niemcami. W żadnych z tych konkursów nie mieliśmy swoich przedstawicieli, bo w kwestii skoków kobiet przespaliśmy ostatnią dekadę i jesteśmy sto lat za takimi skokowymi potęgami jak... Holandia. Której to reprezentantka Wendy Vuik nie ma może na razie szans ma medal dużej imprezy, ale w PŚ punktuje dość regularnie.

Skupmy się więc na zawodach panów. Zaczęło się jak u Hitchcocka - najpierw małe trzęsienie ziemi a potem napięcie stale rosło. Choć właściwie to było na odwrót - najpierw napięcie rosło. Kamil Stoch, który nieźle skakał w treningach znokautował rywali w serii próbnej. Potem był świetny skok w pierwszej serii. Druga lokata, srebrny medal niemal w kieszeni a i złoty nie wydawał się nieosiągalny, bo przecież wyprzedzający go o niecałe trzy punkty Bardal to nie jest skoczek, którego przy odrobinie szczęścia nie można by pokonać.

Ale potem nastąpiło trzęsienie ziemi. Zbyt krótki skok, w dodatku ze słabym lądowaniem i spadek na ósmą pozycję. Frajerska porażka. Można by filozoficznie powiedzieć: taki jest sport, takie jest życie. Co powiedział sobie sam po tym konkursie Kamil? Nie wiemy, ale być może ta porażka była potrzebna, by Kamil naprawdę nauczył się wygrywać? Może powiedział sobie to samo, co mówił do siebie Adam Małysz w Sapporo w 2007? Tam, gdzie w pierwszym konkursie Orzeł z Wisły znalazł się tuż za podium, choć skakał świetnie w treningach i znokautował w kwalifikacjach?

Akt pierwszy dramatu okazał się nawozem pod przyszły sukces. Nigdy nie zapomnimy tego pięknego wieczoru w Dolomitach. Ta sama skocznia, na której 10 lat wcześniej Adam Małysz przypieczętował swą dominację początku pierwszej dekady XXI wieku. Ta sama skocznia, na której Kamil odniósł przed rokiem swoje piąte i jak do tej pory ostatnie zwycięstwo w Pucharze Świata. Skocznia, która lubi Polaków. Już w pierwszej serii piękny, daleki skok i rywale wyraźnie z tyłu. Tylko czy historia się nie powtórzy? Czy presja wyniku, presja utrzymania prowadzenia, presja bycia "następcą Małysza" i powtórzenia jego wyczynu, presja zwykłej rywalizacji sportowej - czy znów go nie przygniecie?

Nie przygniotła. Siła nośna nart, moc wybicia i hart ducha hardego górala z Zębu okazały się zwycięskie w walce z presją, grawitacją i własnymi słabościami. Choć przecież w każdym z nas zadrżało serce gdy Kamil lądował na niebieskiej linii. "A może jednak troszkę za?" pytała nieśmiało przycupnięta na prawym ramieniu nadzieja. "A jednak chyba troszkę przed" szeptał do lewego ucha pesymizm. Nadzieja miała rację. Na ekranach wyświetliła się jedynka a hardy góral mógł sobie pozwolić na chwilę słabości i paść w ręce kolegów z drużyny.

Potem chyba scenarzyści się schlali albo postanowili poeksperymentować, bo akt trzeci był mieszaniną kryminału, horroru, thrillera i komedii pomyłek. Tak kuriozalny błąd nie powinien się zdarzyć na tak ważnej imprezie. Nawet prezydent FIS skrytykował zbyt skomplikowany system oceniania skoczków wymyślony przecież przez własnego zięcia. Przez całą drugą serię oglądaliśmy zafałszowany obraz sytuacji. Trzeba jednak przyznać, że emocji nie brakowało. Był to konkurs stojący na wysokim poziomie. Rywalizacja między naszymi skoczkami a Japończykami była pasjonująca, choć wyglądało na to, że jest to rywalizacja o czwarte miejsce. Ale Kamil Stoch przeniósł ją na wyższy poziom. Potwierdził klasę, oddając najlepsze skoki konkursu i walnie przyczyniając się do pierwszego w historii medalu drużynowego.

Choć wydawało się to niemożliwe, na wyższy poziom stresu przeniósł z kolei ten konkurs Lukasz Kruczek, obniżając Kamilowi rozbieg na 17. belkę. 17.??? Jak to zobaczyłem, to bałem się, że Kamil zaora nartami bulę. Tymczasem Kamil pożeglował w powietrzu, jakby to była 27.belka. 130 metrów! Nikt już się nie odważył na taki krok, Freitag, Jacobsen i Schlierenzauer poszli z belki 18. I tylko Jacobsen wylądował dalej niż Stoch, ale notę i tak miał gorszą. Ukłony dla Stocha, ukłony dla Kruczka. Ukłony należą się oczywiście wszystkim czterem zawodnikom (i całej ekipie) - rzeczywiście, jak podkreślano po konkursie - dali z siebie wszystko To wszystko to było o włos za Niemcami i sporo jednak za mało na Austriaków.

W kwestii Austriaków - jak już jestem szczerze znudzony ich dominacją i życzyłem, żeby wylądowali bez medalu na tej imprezie, to po tym konkursie oddałem im po prostu ukłon do ziemi. Morgenstern oddaje jeden z najlepszych skoków konkursu i z paroksyzmem bólu przeszywającym twarz łapie się za kolano. Manuel Fettner za to lądowanie na jednej narcie powinien dostać "20" od wszystkich sędziów i jeszcze dodatkowo powinni dorzucić coś sędziowie od jazdy figurowej na lodzie. Powiedzmy sobie wprost - upadek Fettnera przed linią oznaczałby dla Austriaków brak medalu, bo sędziowie odjęliby mu 18-21 punktów a Austriacy wygrali czternastoma.

No ale cóż, widać że od lądowania Christiania Nagillera w Kulm Rakuszanie intensywnie trenowali ten element, a że mieli aż 10 lat, to w końcu doprowadzili sztukę do perfekcji. Teraz mają 10 lat by trenować dojazd na prawej narcie, gdy wypnie się lewa. Swoją drogą, przybył jeszcze jeden powód, by mniej nie lubić Austriaków. Gdyby nie Thomas Morgenstern, medalu być może by nie było. Thomas już zażartował, że chce w zamian polski paszport. Może bez przesady, ale jakby tak honorowe obywatelstwo Pcimia? Względnie razem Nowego Targu, Zębu, Limanowej i Cieszyna? Dorzućmy do tego Wisłę i Zakopane i Thomas powinien być usatysfakcjonowany.

A tak przy okazji retrospekcji - oto co pisałem 15 grudnia zeszłego roku, gdy w niedzielnym konkursie w Engelbergu Kamil Stoch zajął drugie miejsce za Andreasem Koflerem. "Czy styl Kamila Stocha jest brzydszy niż Andreasa Koflera? Moim zdaniem co najmniej taki sam, jeśli nie lepszy. Czy konie, pardon, sędziowie mnie słyszą? Po raz trzeci w tym roku kalendarzowym a po raz drugi tej zimy różnica między zwycięzcą a tym drugim wyniosła 0,1 punktu. A to dopiero dwunasty taki przypadek w historii Pucharu Świata! Do Koflera uśmiechnął się los. A przecież on w na Igrzyskach w Turynie przegrał o tyle samo złoty złoty medal z Thomasem Morgensternem. Czy Stochowi też kiedyś los wynagrodzi tego sobotniego pecha? Jeśli w Val di Fiemme, to ja nie mam nic przeciwko."

No i los wynagrodził - nie tylko Kamilowi i nie kosztem Austrii, tylko Norwegii. Ale pomyślcie sobie -

jak my się chcieliśmy ciąć czerstwą bułką o 0,8 pkt, to co mają powiedzieć Norwegowie? Przegrali medal drużynowy o 3,7 pkt. To też nie jest dużo. Już cieszyli się ze srebra a o tym, że zostaną z niczym dowiedzieli się gdy już prawie wdrapywali się na podium, ale ich nie wpuszczono... Skoro poprzednio Jacobsen znielubił skoki na ponad pół roku bez jakiegoś wyraźnego powodu, to co zrobi tym razem?

Ale to już norweski problem. My nie mamy problemu, mamy medale i na tę okoliczność możemy sobie robić takie tabelki jak ta:

Polscy medaliści Mistrzostw Świata
zawodnikrokmiejscezłotosrebrobrązrazem
Stanisław Marusarz 1938 Lahti 0 1 0 1
Antoni Łaciak 1962 Zakopane 0 1 0 1
Stanisław Gąsienica Daniel 1970 Szczyrbskie Jezioro 0 0 1 1
Wojciech Fortuna* 1972 Sapporo 1 0 0 1
Adam Małysz 2001 Lahti 1 1 0 2
Adam Małysz 2003 Predazzo 2 0 0 2
Adam Małysz 2007 Sapporo 1 0 0 1
Adam Małysz 2011 Oslo 0 0 1 1
Kamil Stoch 2013 Predazzo 1 0 1** 2
Maciej Kot 2013 Predazzo 0 0 1** 1
Dawid Kubacki 2013 Predazzo 0 0 1** 1
Piotr Żyła 2013 Predazzo 0 0 1** 1

* - tytuł mistrza świata zdobyty na Igrzyskach Olimpijskich (Do roku 1980 każdy medalista Igrzysk Olimpijskich zostawał automatycznie medalistą Mistrzostw Świata. Co było trochę niepoważne, gdyż Mistrzostwa Świata były rozgrywane już od 1925 roku. Choć na początku nie nazywano ich Mistrzostwami Świata, tylko Mistrzostwami FIS)

** - medal drużynowy

No ok, Norwegowie mogą sobie taką tabelkę zrobić dużo większą, a z Predazzo wywożą tyle samo skokowych medali co i my, ale właśnie dlatego nasze są cenniejsze. Tak, takie są nieubłagane prawa rynku. Jak coś jest rzadkie to jest cenne. Jak czegoś jest na kopy, to się tym gardzi. Dlatego kobiety nie noszą na koliach, kolczykach i pierścionkach żwirku a brylantów nie sypie się kotom do kuwety. Sorry Maciek, tak mi się skojarzyło.

Kończy się więc bardzo dla nas udany czempionat w Dolinie Płomieni, już za tydzień wraca Puchar Świata, w którym Gregor Schlierenzauer nie zapewnił sobie jeszcze - odwrotnie niż Sarah Takanashi - zwycięstwa. Niestety, Kamil Stoch nie ma już nawet matematycznych szans na Kulę. Te matematyczne, czy raczej iluzoryczne szanse mają jeszcze Bardal i Jacobsen. Zostały też nam dwa konkursy drużynowe i jestem ciekaw, czy naszym Orłom uda się jeszcze stanąć a podium. Będzie się działo. Dodam na koniec, zgadzając się z Kamilem, że tylko dwie rzeczy są pewne - śmierć i podatki.

Cytat zupełnie nie na temat:

„To już jest koniec tej groteski. Autobus życia jednak dalej jedzie. Będę pamiętał Cię do grobowej deski, dziewczyno bez zęba na przedzie”.