Strona główna • Historia Skoków Narciarskich

Biegun i inni czyli o sensacyjnych zwycięzcach w Pucharze Świata

Tak niespodziewanego zwycięzcy konkursu Pucharu Świata jak Krzysztof Biegun, nie było od dawna. Ale bywali. Nie on pierwszy zadziwił kibiców, ekspertów i bukmacherów. Historia dowodzi, że tak pięknie rozpoczęta kariera może się różnie skończyć.

Krzysztof Biegun jest szóstym z kolei Polakiem, który wygrał konkurs Pucharu Świata. Relatywnie młody - dziewiętnastoletni - nie znalazł się jednak nawet wśród 20 najmłodszych triumfatorów. Nie w jego młodym wieku, ale braku doświadczenia na dużych imprezach polega zaskoczenie.

Gilowiczanin debiutował w PŚ zeszłej zimy w na mamucie w Oberstdorfie, gdzie udał się w towarzystwie Bartłomieja Kłuska, Klemensa Murańki, Jana Ziobry i Aleksandra Zniszczoła. Młodzi skoczkowie pojechali tam by zastępować członków kadry A, którzy odpuścili PŚ, by szlifować formę przed czempionatem w Predazzo. Zdobył jeden punkt i to był do tej pory dla niego cały dorobek w PŚ. Owszem, latem skakał rewelacyjnie - 5. miejsce w klasyfikacji Letniej Grand Prix i jednocześnie 3. w klasyfikacji Letniego Pucharu Kontynentalnego pokazują, że jego forma rosła. Dobre skakanie latem nie zawsze jednak przekłada się na dobre skakanie zimą. O ile więc optymizm był uzasadniony, to jednak i pewna doza sceptycyzmu nie była w jego przypadku nieuprawniona. Wystarczy wspomnieć cazusy Wojciecha Skupienia, Marcina Bachledy czy Dawida Kubackiego.

Od chwili, gdy w sezonie 2009/2010 roku Międzynarodowa Federacja Narciarska wprowadziła do punktacji przeliczniki punktów za wiatr, tak niespodziewanych zwycięzców konkursów jak Biegun mamy dużo mniej, by nie powiedzieć, że prawie w ogóle. W erze przedprzelicznikowej zdarzało się częściej, że zawodnicy bez wyrobionego nazwiska w jednym ze swoich pierwszych konkursów PŚ stawali na najwyższym stopniu podium. Niektórzy z nich okazywali się potem gwiazdami, inni meteorami które tylko krótkim błyskiem zaznaczyły swoją obecność na sportowym firmamencie. Skoczków, którzy pojawią się w tym tekście łączy to, że ich zwycięstwa mało kto się spodziewał, bo wygrywali w swym debiucie, lub krótko po nim. Nie mam ambicji, by wymienić wszystkich, ale postaram się pokazać, że w ponad trzydziestoletniej już historii PŚ był ich więcej, niż kilku.

Przypomnijmy więc - Krzysztof Biegun odnosi swe pierwsze zwycięstwo w swoim drugim konkursie, w debiucie - 16 lutego 2013 - udało mu się zająć na skoczni mamuciej w Oberstdorfie 30. miejsce i zdobyć jeden punkt do klasyfikacji generalnej. Wyczyn godny zapamiętania. Trzeba pamiętać, że nawet sławetny Rok Urbanc - dla niektórych synonim zupełnie przypadkowego zwycięzcy, któremu szczęśliwy los zapewnił wygraną, miał teoretycznie lepsze statystyki. Gdy wygrywał w 2007 roku w Zakopanem loteryjny, jednoseryjny konkurs, skakał w PŚ od 4 sezonów. Wystąpił w tym czasie w 14 konkursach, trzykrotnie punktując. Tydzień przed Zakopanem zajął nawet siedemnaste miejsce w Vikersund, co wydawało mu się wtedy pewnie osiągnięciem życiowego sukcesu. Zakopane było dla niego zresztą łaskawe, bo po raz piąty i ostatni w życiu zapunktował znów na Wielkiej Krokwi w 2009 roku, zajmując w drugim z konkursów 22. miejsce. Notabene Bieguna z Urbancem łączy jeszcze jedna rzecz - obaj mają srebrne drużynowe medale z MŚJ. Biegun z Liberca a Urbanc z Sollefteå. Trudno jednak Urbanca nazywać debiutantem, skoro sezon, w którym odniósł zwycięstwo, był już jego piątym.

Aby więc znaleźć inną, podobną do wyczynu Bieguna historię, trzeba cofnąć się do lat 90 zeszłego wieku. W sezonie 1995/1996 zadebiutował w PŚ Norweg Kristian Brenden. W swoim debiucie w Iron Mountain zajął 24. miejsce i zdobył 7 punktów. Do końca sezonu startował jeszcze trzy razy - bez powodzenia. Kolejny sezon zaczął od drugiego miejsca w inauguracyjnym konkursie w Lillehammer, w drugim konkursie zwyciężył. Później w karierze wygrywał jeszcze tylko raz (17 stycznia 1998 roku w Zakopanem), ale w sumie 8 razy stawał na podium PŚ.

Zacznijmy jednak od początku. Jednym z najsłynniejszych zawodników, którzy zwyciężyli w swoim debiutanckim konkursie pucharowym jest oczywiście Toni Innauer. Austriak miał jednak dość łatwe zadanie bo konkurs w Cortina d' Ampezzo rozpoczynający sezon 1979/1980, był jednocześnie pierwszym w historii konkursem PŚ. I całą pewnością nie można Innauera nazywać debiutantem, ani uznać jego wyczynu za zaskakujący, bo był już wtedy srebrnym medalistą olimpijskim z Innsbrucka i wicemistrzem świata w lotach.

Natomiast w tymże samym, pierwszym, historycznym sezonie wskoczył na arenę dziejową Norweg Tom Christiansen. Oficjalna strona FIS podaje, że jego debiutanckim konkursem były zawody 9 lutego 1980 w St. Nizier (wygrane przez Piotra Fijasa) w których zajął szóste miejsce. Nazajutrz zwyciężył. Do końca sezonu wystąpił jeszcze dwukrotnie, zajmując miejca w drugiej dziesiątce na szwajcarskich skoczniach w Gstaad i St. Moritz a potem zniknął tak nagle, jak się pojawił.

Zupełnie inny przypadek miał miejsce trzynaście miesięcy później. 6 marca 1981 roku niespełna osiemnastoletni Fin, świeżo upieczony mistrz świata juniorów zadebiutował w zawodach Pucharu Świata w Lahti zajmując szóste miejsce, a dzień później był drugi. Swoje pierwsze zwycięstwo odniósł w swoim trzecim konkursie w Pucharze Świata, 30 grudnia 1981 roku w Oberstdorfie i był to drugi konkurs sezonu. Było to jego pierwsze z czterdziestu sześciu zwycięstw. Mowa oczywiście o Mattim Nykänenie, słynnym Latający Finie.

Skoro jesteśmy przy Finach, to nie można w tym zestawieniu pominąć Toniego Nieminena. Tu podobieństwa z Biegunem są uderzające. Nieminen podobnie jak Biegun wygrał swój drugi konkurs, w dodatku będący będący jednocześnie inauguracją sezonu 1991/1992. I podobnie jak Biegun Nieminen debiutował poprzedniej zimy. Owo zwycięstwo w Thunder Bay było rzeczywiście piorunujące (Thunder Bay (ang.) - Zatoka Gromu). Nieminen w tamtym pamiętnym sezonie zgarnął Kryształową Kulę, wygrał Turniej Czterech Skoczni, a na Igrzyskach w Albertville zgarnął indywidualnie złoto i brąz, oraz jeszcze złoto w drużynie. Symptomatyczne jest też to, że Nieminen błysnął niemal równo w 10 lat po Nykänenie.

Tej samej zimy objawił się światu Werner Rathmayr. Owszem, od jego debiutu w styczniu 1990 do pierwszego zwycięstwa w grudniu 1991 upłynęły niemal dwa lata, ale przez te dwa lata Rathmayr wystąpił tylko tylko w czterech konkursach i nie zdobył nawet punktu (choć pamiętać należy, że w tamtych czasach punktowało tylko 15, nie jak dziś 30 skoczków). Do Sapporo leciał niby jako złoty medalista MŚJ, ale tylko w drużynie. W dodatku ten medal też już zdążył się pokryć niemal dwuletnim kurzem. Kto więc spodziewał się po Austriaku dubeltowego zwycięstwa? Dalej poszło już gładko - trzecie miejsce w Turnieju Czterech Skoczni, Puchar Świata w Lotach i drugie miejsce w klasyfikacji generalnej, tylko za Nieminenem. Sezon 1991/1992 był więc sezonem zaskoczeń. Wyobraźcie sobie, że wyścig po Kryształową Kulę wygra tej zimy Biegun przed Samim Heiskanenem...

Nieminen czy Biegun wygrywali swoje drugie konkursy w karierze. Szybko? Zapaleni kibice pamiętają zapewne przypadek Reinharda Schwarzenbergera, który odniósł zwycięstwo w swoim debiutanckim konkursie, w Oberstdorfie w 1994 roku. Był to początek niezłej kariery, zwieńczonej medalami Igrzysk Olimpijskich i Mistrzostw Świata (choć tylko w drużynie). Schwarzenberger, podobnie jak wspomniany wcześniej Kristian Brenden, wygrał dwa konkursy PŚ i 7 razy stawał na podium.

To wszystko gwiazdy. A meteory jak Christiansen i Urbanc? Ostatnim w erze przedprzelicznikowej niespodziewanym zwycięzcą, który podobnie jak Biegun zwyciężył w jednoseryjnym konkursie, był Fumihisa Yumoto. Trudno tu jednak mówić o debiucie. Yumoto odniósł swe jedyne zwycięstwo w swoim czwartym sezonie w PŚ. Zdarzały mu się zresztą nielicznie występy przyzwoite. Przed swoim triumfem 14 grudnia 2008 w Pragelato pięciokrotnie zdobywał punkty. Wiatr sprzyjał mu na przykład w inauguracyjnym konkursie w Kuusamoo. Zajął tam ósme miejsce, podczas gdy niektórzy faworyci spadali na bulę. Jednak w kilku kolejnych sezonach udawało mi się kilka razy zajmować miejsca w drugiej dziesiątce zawodów a w 2009 roku w Kuopio po raz trzeci i jak dotąd ostatni zameldował się w pierwszej dziesiątce konkursu, zajmując siódme miejsce. Dwa lata temu wystąpił jeszcze w paru konkursach PŚ, a tego lata złapał cztery punkciki LGP za 27 miejsce w Hakubie.

W czyje ślady pójdzie Krzysztof Biegun? Pesymiści stwierdzą, że zwycięstwo odniesione w jednoseryjnym konkursie przy loteryjnym wietrze jest zwycięstwem mało wartościowym. W dodatku dwóch teoretycznie najgroźniejszych rywali wycofało się z walki, więc o powtórkę będzie bardzo trudno. Optymiści będą wskazywać jego rosnącą od lata formę, świetne skoki na treningach i w konkursie drużynowym. I tego warto się trzymać. Oczywiście okoliczności bardzo mocno polskiemu skoczkowi pomogły, skoro skoczkowie z drugiej i pierwszej dziesiątki spychani wiatrem w plecy jeden za drugim lądowali w okolicach linii K. Ale okoliczności na nic by się nie zdały, gdyby Krzysztof nie oddał bardzo dobrego skoku. W dodatku nie był to wyjątek od reguły, Polak takich świetnych skoków oddawał ostatnio sporo. Krzysztof Biegun jest z pewnością zwycięzcą dość szczęśliwym, ale na pewno nie przypadkowym. Przed cała kariera. Bardzo dużo czasu by udowodnić swoją wartość. Najbliższa okazja już w Kuusamo.