Strona główna • Puchar Świata

Okiem Samozwańczego Autorytetu: :-(

Lillehammer (w języku praojców Wikingów znaczyło to „liliowy młotek”) przywitało nas zapaleniem olimpijskiego znicza i pierwszym w sezonie mikstem. Pożegnało nas śnieżną zamiecią, smętnym zimowym zmierzchem i takimiż odczuciami na temat naszej reprezentacji skoczków.


Historyczne mamy czasy (a są jakieś inne?). Wciąż oglądamy jakieś pierwsze razy. Pierwszy raz w Pucharze Świata wystąpiła polska mieszana ekipa męsko-kobieca i pierwszy raz zebrała lanie aż żal było patrzeć. Nie, nie, nie, nie zamierzam tu kpić z dzielnych dziewczyn, które robiły co mogły i skakały na granicy swoich możliwości. Naprawdę, nie można się było po nich więcej spodziewać i zadania postawione przez trenerów wykonały.

Pretensje o ten wynik (i pewnie jeszcze wiele następnych) można mieć przede wszystkim do PZN i klubów, które kompletnie przespały okres rodzenia się kobiecych skoków narciarskich jako dyscypliny zawodowej. To nie jest tak, że dziewczyny zaczęły się pojawiać na polskich skoczniach dwa - trzy lata temu. Dziewczynki w skokach pojawiały się od dawna, a fala dzieciaków która pojawiła się w klubach w roku 2001 jako wynik Małyszomanii wcale nie była jednopłciowa. Jan Szturc opowiadał mi swego czasu, jak to było z dziewczynkami te kilkanaście lat temu. Otóż w Wiśle Ustroniance nikt nie potrafił im zapewnić... osobnej szatni. Musiały się przebierać w jednym pomieszczeniu z chłopcami i zniechęciły się ich docinkami. Wszystkie, jedna po drugej zrezygnowały ze skakania. Te dziewczynki dziś byłyby w wieku Maćka Kota czy Krzyśka Bieguna i miałyby za sobą dziesięć – dwanaście lat treningów.

Mikst jeszcze bardziej niż inne konkurencje pokazuje, jak bardzo nieobliczalne są skoki. Kto na półmetku piątkowych zawodów spodziewałby się, że Austria może tego konkursu nie wygrać? Tymczasem wygrała Japonia i to prawie z taką przewagą, jaką Austria miała nad rywalami po pierwszej serii.

Myśleliśmy, że w sobotę poprawimy sobie humory po piątkowym konkursie. A tu klops. Niby Maciek Kot uratował honor, niby wywalczył znów najwyższe miejsce w karierze, ale przecież chyba każdy oczekiwał troche więcej.

Niedziela – też klops. Znów – niby Piotr Żyła walczył o podium, niby całkiem niezłe, szóste miejsce – ale całokształt? Jakoś nam się łapki do oklasków nie składały. Jeśli Kamil Stoch celuje w tym sezonie ponownie w pierwszą trójkę PŚ, to na razie ma spory poślizg. Ale spoko – Kamil zwykle miał słabsze początki a potem świetne finisze. Zresztą tej zimy to chyba nie Kryształowa Kula jest dla niego celem numer jeden a rok temu udowodnił, że do głównej imprezy potrafi się przygotować.

Mamy za sobą już cztery konkursy indywidualne, z czego dwa nie były rozgrywane w całkiem zwariowanych warunkach, więc coś już na temat poszczególnych zawodników wiemy. Nie jest źle, skoro w czterech dotychczasowych konkursach czterech różnych zawodników pokazało, że potrafi wskoczyć do pierwszej dziesiątki. Z drugiej strony – przydałoby sie trochę regularności, bo zawodnik który raz wskakuje do pierwszej dziesiątki a drugi raz nie punktuje – to nie jest to, co tygrysy lubią najbardziej.

Maciek i Piotr są od Kamila o tyle bardziej ustabilizowani, że potrafią już oddać po dwa przyzwoite skoki w jednym konkursie. Formę Janka Ziobro i Krzyśka Bieguna boleśnie zweryfikowały te norweskie skocznie, ale to na razie jeden weekend. Tu mały aple do Krzysia: Krzysiek! Ty nie bądź taki grzeczny, dobra? Starszych to się przepuszcza w drzwiach, nie w konkursie. Jak Piotrek czy Kamil zawalą pierwszy skok to ich problem! Ty jesteś skoczek, nie odźwierny, żeby ich do drugiej serii wpuszczać! Krzysiek Miętus na razie nie okazał się lepszy od Stefana Huli. Dawid Kubacki jak zwykle wysoko się wybija i bliżej spada. Ale jak trochę spłaszczy parabolę – procentuje jego mocne wybicie.

Nasi więc na razie skaczą po japońsku, czyli jako-tako a tymczasem japończyczy skaczą jak za swojej złotej ery samurajów. Trzecie miejsce na inaugurację, wygrana w mikście, w sobotę Takeuchi drugi, w niedzielę Ito trzeci. W generalce dwóch w pierwszej dziesiątce a trzeci jedenasty. Nic więc dziwnego, że na razie w Pucharze Narodów plasują się na drugim miejscu. Póki co w tej klasyfikacji mamy sześć mocnych drużyn (Polska na szczęście do tej grupy na razie się łapie) i resztę. Na prowadzeniu nie bez powodu Niemcy, którzy mają już prawie dwa razy więcej punktów, niż ostatni z tej grupy Norwegowie. Co ciekawe, my wciąż ich wyprzedzamy. Norwegów oczywiście, nie Niemców. Co jest raczej logiczne, ale żeby mi się nikt nie czepiał. Trudno się spodziewać, że w wyścigu o zwycięstwo w tej klasyfkacji ktoś jeszcze do tej szóstki doszusuje. Raczej ktoś się będzie wykruszał.

Rzut oka (Czesiek, łap!) na tabelki:

Poczet Zwycięzców 08.12.2013
LpZawodnikkrajliczbaw PŚ
1 Gregor Schlierenzauer Austria 2 1.
2 Severin Freund Niemcy 1 3.
3 Krzysztof Biegun Polska 1 10.

Oto najlepsza dziesiątka klasyfikacji generalnej:

Czołówka 08.12.2013
LpZawodnikkrajpkt.strata1strata2
1 Gregor Schlierenzauer Austria 216 0 0
2 Taku Takeuchi Japonia 191 25 25
3 Severin Freund Niemcy 179 37 12
4 Andreas Wellinger Niemcy 160 56 19
5 Marinus Kraus Niemcy 144 72 16
6 Anders Bardal Norwegia 130 86 14
7 Noriaki Kasai Japonia 125 91 5
8 Thomas Morgenstern Austria 121 95 4
9 Robert Kranjec Słowenia 116 100 5
10 Krzysztof Biegun Polska 113 103 3

I to by było na tyle z Norwegii. Kolejne przygody czekają na naszych dzielnych skoczków w Titisee-Neustadt. Tam tylko dwie rzeczy są pewne: Titisee i Neustadt.

Cytat zupełnie nie na temat: "Mój dziadek często mawiał: Nie poznasz kogoś naprawdę, póki nie przejdziesz mili w jego butach. Gdy go złapali, miał w piwnicy 358 par".