Strona główna • Inne

TCS jednak bez Eddiego Edwardsa

Wszystko wskazuje na to, że wbrew wcześniejszym zapowiedziom, były brytyjski skoczek narciarski, Michael "Eddie the Eagle" Edwards nie wystąpi w roli przedskoczka podczas najbliższego Turnieju Czterech Skoczni.


Jak poinformował Walter Hofer, Międzynarodowa Federacja Narciarska nie otrzymała od brytyjskiego związku żadnego zgłoszenia w tej sprawie.

- Tym samym jego skok na Tur­nie­ju Czte­rech Skocz­ni nie bę­dzie moż­li­wy. Nie in­te­re­su­je nas zro­bie­nie wokół tego show. Skoki narciarskie są sportem wysokiego ryzyka. Jeśli ruszyłby z rozbiegu, nie byłoby już miejsca na kalkulację, co się wydarzy. Co byłoby, gdyby "Eddie the Eagle" miał wypadek i doznałby poważnych obrażeń? Nie chcemy brać na siebie takiej odpowiedzialności- zakomunikował szef światowych skoków.

****

Eddie Edwards przeszedł do historii skoków jako jeden z najgorszych przedstawicieli tej dyscypliny. Styl oddawanych przez niego skoków był tak tragiczny, że wielokrotnie kończyły się one poważnymi kontuzjami. Podczas swej kariery miał złamane wszystkie większe kości (łącznie około 20 złamań). Paradoksalnie jednak błaznowanie na skoczniach narciarskich przyniosło Eddiemu niesłychaną sławę. Po raz pierwszy zaprezentował się szerokiej publiczności podczas konkursu Turnieju Czterech Skoczni w Oberstdorfie w 1986 roku, gdzie uplasował się oczywiście na ostatnim miejscu. Prawdziwą sławę przyniosły mu Igrzyska Olimpijskie w Calgary w 1988 roku, dwukrotnie zamknął tam stawkę zawodników. Zaraz potem Anglik zaczął pojawiać się w reklamach, programach typu talk-show, komentował relacje sportowe... Szacuje się, że dzięki swym sportowym pseudoumiejętnościom zarobił milion dolarów. Edwards zapowiadał kilkakrotnie powrót na skocznie. Nosił się z zamiarem startu na Igrzyskach Olimpijskich w Nagano w barwach reprezentacji Stanów Zjednoczonych, ostatecznie jednak nie wziął udziału w tej imprezie.

Po latach Eddie tak opowiadał o początkach swojej przygody ze skokami:

"Jak na brytyjską miarę, byłem niezły w zjazdach. Omal nie wywalczyłem nominacji na igrzyska w Sarajewie w 1984 roku. Z myślą o następnych wyjechałem trenować do USA. Jednak wtedy już nie miałem takich szans na kwalifikację, a na dodatek kończyły mi się fundusze, bo wszystko opłacałem sam, z pieniędzy zarobionych jako tynkarz. Przyszło mi do głowy, że olimpijskie marzenie łatwiej będzie zrealizować w skokach. Taniej i konkurencja w kraju żadna. Podjechałem do pobliskiego Lake Placid, gdzie stało parę skoczni. Po igrzyskach w 1980 roku były całkiem popularne, co rusz ktoś tam trenował. Popatrzyłem, zapytałem, co i jak, pożyczyłem sprzęt, i próbowałem skakać. Najpierw na K-10, potem K-15. Zanim wróciłem do Europy, miałem za sobą skoki na 40-metrowej skoczni. Zainteresowałem się mocniej tą dyscypliną, wysłałem listy do organizatorów różnych zawodów. Okazało się, że muszę mieć licencję krajowej federacji. Brytyjska mi taką wystawiła i mogłem startować." (Gazeta Lubuska)