Strona główna • Polskie Skoki Narciarskie

Adam Małysz: "Kamil jest lepszy ode mnie"

Dziś w Soczi zakończyły się Zimowe Igrzyska Olimpijskie. Dla nas wyjątkowe, bo najbardziej udane w historii. O tym co działo się przez ostatnie dwa tygodnie podczas rosyjskiej imprezy, zwłaszcza na skoczniach narciarskich, rozmawiał z Adamem Małyszem dziennikarz Przeglądu Sportowego.


Były skoczek na zmagania sportowców patrzył z nieco innej perspektywy niż przeciętny kibic. Wiele lat spędzonych przy wyczynowym uprawianiu sportu zrobiło swoje. Potrafił "czytając" z twarzy konkretnego sportowca ocenić jego aktualny stan emocjonalny:

- Zawodnik, który przeżył kiedyś coś podobnego, potrafi wczuć się w sportowca, którego widzi w telewizorze. Patrzyłem, kto jak oddycha. Niemiec Freund wzdychał, był „ugotowany” przed skokiem, presja go sparaliżowała. Na igrzyskach nerwów nie uniknie nikt. Nie pomoże żaden psycholog. Ale jak ktoś jest w niebotycznej formie, jak Kamil, to stres może pomóc. On potrafił się opanować. Skakał z wielką determinacją i zaangażowaniem, był pewny. Nawet z lekko zepsutego drugiego skoku na dużej skoczni potrafił wyciągnąć złoty medal, choć bujało nim w powietrzu.

Na skoczniach poza słabszym niż można się było spodziewać występem Słowenii w konkursie drużynowym nie doszło według Małysza do większych niespodzianek:

- Faworyci czyli liderzy PŚ nie zawiedli. Kamil zdobył dwa złote medale, Słoweniec Peter Prevc srebrny i brązowy. Niespodzianką były dalekie loty 42-letniego Japończyka Noriaki Kasai. Azjaci są długowieczni, zdrowo się odżywiają i podejrzewam, że jego „zużycie biologiczne” jest na poziomie 30-letniego Europejczyka. To sympatyczny facet, szybko się nauczył paru polskich słów. Najlepiej wychodzi mu „k...a mać”. Wie dobrze, co to znaczy. Witając się, mówi „cześć, jak się masz”. Sensacja była tylko w drużynie. Po ostatnich konkursach PŚ przed igrzyskami murowanymi faworytami byli Słoweńcy. Po indywidualnych zawodach w Soczi - Japończycy. A wygrali Niemcy, ocknęli się Austriacy. Azjatom został brąz, Słoweńcy się pogubili.

Przy okazji dwóch złotych medali Kamila Stocha wśród kibiców i dziennikarzy rozgorzała dyskusja o tym, który z naszych dwóch superskoczków osiągnął więcej.

- Ja stawiam sprawę jasno, już powiedziałem w Przeglądzie, a teraz powtórzę: Kamil jest lepszy, bo wygrał dwa złote medale olimpijskie, których ja nie mam. Ale nikt mi nie zabierze sukcesów i nie poczuje, ile wyrzeczeń kosztowała mnie droga na szczyt.

Wiślanin zaznaczył też, że nigdy nie żałował swojej decyzji o zakończeniu kariery, którą podjął przed trzema laty.

- Jak kończyć, to raz i porządnie. Nigdy nie żałowałem, skończyłem z medalem MŚ w Oslo i na podium PŚ czyli tak jak zawsze chciałem, na szczycie. Ale skoki do dziś mi się śnią. Najczęściej, że przeskakuję skocznię. Szybko uciekłem w rajdy samochodowe, nie miałem czasu zadręczać się myślami, czy nie za wcześnie skończyłem. W 2011 roku, od swojego fińskiego trenera Hannu Lepistoe usłyszałem „przyrzeknij, że nie wrócisz”. Odpowiedziałem „masz moje słowo”. Tego się trzymam. Skokom poświęciłem całe życie, rajdy są nowym wyzwaniem. Sport sprawia mi ogromną frajdę, zawsze dodaje mi skrzydeł.