Strona główna • Igrzyska Olimpijskie

Okiem Samozwańczego Autorytetu: "Punkt widzenia zależy od punktu siedzenia"

Flaga opuszczona, znicz zgaszony. XXII Zimowe Igrzyska Olimpijskie zamknięte. Warto więc poświęcić chwilę czasu na wspomnienia i refleksje. Z perspektywy zakończonych zmagań ocenić występy naszych skoczków. Z perspektywy kilku dni, gdy emocje już opadły, przyjrzeć się szczególnie dokładnie konkursowi drużynowemu w wykonaniu naszych zawodników.

Punkt widzenia zależy od punktu siedzenia. Gdy w 2009 roku w Libercu po raz pierwszy naszej drużynie na dużej imprezie zapachniało medalem, czwarte miejsce przyjęliśmy z radością. Medal przegraliśmy... tak, z Japończykami, o niecałe 9 punktów. Pamiętam dumnych zawodników na dekoracji pod libereckim ratuszem – Adama, Kamila, Stefana i Łukasza. Do dziś trzymam nagrany na dyktafonie dźwięk, gdy skoczkowie uradowani krzyczą: „Czwarta drużyna świata!”. Dziś też jesteśmy czwartą drużyną świata, ale odczucia są jakże inne – rozczarowanie, niedosyt, poczucie porażki.

Nie zgadzam się i nie zgodzę nigdy ze zwalaniem winy na jednego zawodnika. Drużynówka, to drużynówka. Robienie kozła ofiarnego zawsze budziło mój sprzeciw i tak samo jest w przypadku Piotra Żyły. Oczywiście – on zawalił swój skok najbardziej. Ale nie on jeden. Kamil Stoch skoczył w pierwszej serii dużo poniżej swych możliwości i uczciwie się do tego przyznał. Maciej Kot spokojnie mógł pociągnąć ze trzy metry dalej. Może nawet Jana Ziobro było stać na troszkę więcej choć do niego jednego nie powinno się mieć pretensji, jeśli nie skoczył w pierwszej serii na 100% swoich możliwości to na 99,9% na pewno. A w drugiej już dał z siebie więcej, niż należało oczekiwać.

To, że Polska przegrała ten konkurs w pierwszej rundzie, jest oczywiste. Mniej oczywiste jest to, że mieliśmy realną szansę nawet na złoto. Wbrew pozorom i obiegowym stwierdzeniom. Złudzenie? Nie – drugą serię wygraliśmy z przewagą pół punktu nad Niemcami, 0,7 pkt. nad Austrią i ponad pięciu nad Japonią. Gdyby w pierwszej serii wszyscy nasi skoczkowie skakali tak dobrze jak w drugiej, byłoby mistrzostwo. Bo i w pierwszej serii żadna drużyna nie miała tak dobrego wyniku, jak Polska w drugiej.

Trudno – nie wyszło. Gdybać sobie można dla gimnastyki umysłu, ale chlebka z tego nie będzie. Przecież gdyby pierwsza seria wypadła tak, jak druga, druga mogłaby wypaść tak jak pierwsza. Dopiero wtedy byśmy mieli kaca moralnego, gdyby po prowadzeniu na półmetku zespół spadł na czwarte miejsce. Podobnie bezsensowne jest gdybanie, co by było gdyby trener Kruczek wziął na Igrzyska Klemensa Murańkę zamiast Dawida Kubackiego. Skoro Piotr Żyła - pewniak, miał obniżkę formy akurat na czas konkursów olimpijskich, to równie dobrze mógł mieć ten dołek również Klimek, który w momencie wyboru kadry na Soczi skakał na podobnym, nieco tylko niższym niż Piotr, poziomie.

Kolejną bezsensowną rzeczą jest dla mnie przejmowanie się hejterami. To jest tak – dwunastu półgłówków, czterech patentowanych chamów i siedmiu frustratów na kilku portalach oraz facebooku wyżywa się na Piotrze Żyle i Łukaszu Kruczku. Do tego kilka swoich zaśniedziałych groszy dorzuci dwóch niedopieszczonych przez życie blogerów i jeden intelektualnie nieuzbrojony felietonista z portalu o którym mało kto słyszał. I te bąki (bo przecież nie głosy) podbija nagle kilka tysięcy ludzi, kopiuje je, udostępnia, cytuje. Oczywiście z oburzeniem – że jak tak można, że chłopaki się starali, że „jesteśmy z Wami” i że krytyka tak, ale chamstwo nie. I za chwilę głos zabiera kilku dziennikarzy a nawet żona trenera, która ogłasza, że „skoczkowie boją się wrócić do domu”. A gdyby tak ignorować, zamiast nakręcać spiralę? Nie babrać się w tej atmosferze? To jest takie gadanie o gadaniu. My naprawdę mamy w Polsce fajnych kibiców, hejterzy to jest margines. Hałaśliwy, ale również dlatego hałaśliwy, że wielu niepotrzebnie przykłada mu do ust tubę. Nie karmcie trolli.

Tak, poczucie niedosytu pokazuje, jaką drogę przeszły polskie skoki w ciągu ostatnich lat. To już nie są heroiczne boje o wejście do drugiej serii. To już nie są tytaniczne zmagania o piąte miejsce, bo wiadomo, że cztery pierwsze są poza zasięgiem. To jest pełnoprawna walka o prymat. Udawało się wskoczyć na podium w Pucharze, udało się raz na Mistrzostwach, przyjdzie w końcu i olimpijski medal, może nawet laur. Tylko trzeba cierpliwie czekać, wyciągać wnioski, nabierać doświadczenia, docierać się. Dojrzewać.

Dojrzewać drużynowo, tak jak dojrzał nam Kamil. Dojrzał i zmężniał. Dwa złote medale to jest wyczyn na miarę największych. I to jest wyczyn, który kreuje największych. Kamil jest wielki, bo zdobył dwa złota. I Kamil jest wielki, bo tylko wielcy mogą tego dokonać. Uderzyło mnie to gdy widziałem wywiad telewizyjny po konkursie na dużej skoczni. Coś się zmieniło. Kamil już od jakiegoś czasu nie jest chłopcem - 27 lat to już nie w kij dmuchał. Ale chyba po raz pierwszy ujrzałem w jego twarzy wtedy coś nowego. Jakąś taką właśnie dojrzałość. Coś, co pojawiło się w twarzy Adama Małysza po trzeciej Kryształowej Kuli. U Ayrtona Senny po pierwszym wygranym Grand Prix Brazylii. U Ala Pacino w „Ojcu Chrzestnym III”. Coś, co zniknęło z twarzy i zachowania Krzysztofa Ibisza gdy skończył czterdziestkę...

Wkraczamy w ostatnią fazę sezonu. Trzy z czterech głównych imprez tej zimy za nami. Turniej Czterech Skoczni wypadł nieudanie. Konkursy w Polsce pokićkał wiatr, ale powodów do radości też nie było. Za to najważniejsza impreza udała się Łukaszowi Kruczkowi nadspodziewanie, znakomicie i wybornie. Rację miał Kamil mówiąc, że w pamięci zostaje zwykle ostatni konkurs i porażka w drużynówce „przykryje” dwa złote medale. Ale to jest perspektywa krótkoterminowa. Im dalej będzie od Soczi, tym ta porażka będzie maleć a dwa złote medale Kamila będą jaśnieć coraz piękniejszym blaskiem.

Trener zasługuje na brawa. Forma Kamila na najważniejszą imprezę czterolecia wypaliła z precyzją niemieckiej bomby na bazie czeskiego plastiku i szwajcarskiego zegarka. Wyniki indywidualne ¾ zespołu na skoczni dużej jak i normalnej – bardzo dobre. Jego jedynym wyrzutem sumienia będzie konkurs drużynowy, gdzie sukces był w zasięgu. Pocieszać się zawsze można złośliwą i nieelegancką metodą „ my to jeszcze nic, ale inni...”. Pamiętacie, co pisałem o Goranie Janusie po Willingen? Jeśli dla nas czwarte miejsce jest porażką, to czym jest piąte dla Słoweńców? Janus po raz drugi przed imprezą mistrzowską miał potężną i znakomicie naoliwioną maszynerię. I znów w kluczowym momencie zawiodła. Drugi raz z rzędu bez medalu w drużynie. Tym bardziej zacięty będzie pewnie wyścig Kamila Stocha z Peterem Prevcem o Kryształową Kulę. Z wielkim pożytkiem dla sportu i uciechą dla kibiców. I z ciekawością zobaczymy, czyje będzie na wierzchu w Planicy, czyli w jaskini lwa. Lewka właściwie. Mógł sobie być Prevc Big in Japan, w Soczi to Stoch był big, great, fantastic and epic. A co - poszpanuję, że znam języki. Jak naczelnik Mieczysław.

Dość już łez i lamentu, odrzućmy precz smutki. Przyszłość jest świetlana a Polska jak do tej pory tej zimy wygrywa w skokach co się da. Uniwersjada – dwa złota i srebro. Mistrzostwa Świata juniorów – dwa złota. Igrzyska Olimpijskie – dwa złota. Przed nami Mistrzostwa Świata w Lotach i wspomniany Puchar, którego finał zbliżać się będzie coraz szybciej. To już jest piękna zima a może być jeszcze piękniejsza. Ponad oczekiwania, bo kto spodziewałby się jesienią dwóch mistrzowskich tytułów Kamila w Soczi? Zarówno jego wynik jak i postęp, który jest udziałem polskich skoków od czasów wybuchu „Małyszomanii” pokazują nam wyraźnie - nie wolno przestać wierzyć w marzenia.

Cytat zupełnie na temat.
Włodzimierz Szaranowicz: „Ta parada, którą zaraz zobaczymy, rozpoczęła się w ’56 roku podczas spóźnionych letnich Igrzysk Olimpijskich w Melbourne.”
Długo idą. Na rondo trafili?

Cytat zupełnie nie na temat:
„To wszystko dzieje się teraz.
To wszystko nie byle gdzie,
nie, nie, nie.
Godzilla, Mothra i King-Kong.
W piekle, na Ziemi i na
samym dnie."

Tym samym temat Soczi uważam za zamknięty. Przed nami długie tournée przez Skandynawię. Zaczniemy od Falun, gdzie po raz ostatni Puchar gościł 12 lat temu. Epoka prawie. Ciekawe ilu skoczków, którzy wystąpią tam w tym roku, pamięta skocznię z sezonu 2001/2002? Kasai i Ahonen na pewno, Loitzl też, ale czy tam poleci? Schmitt właśnie skończył karierę. Skocznia przeszła gruntowny remont, nie wiadomo, czego się w tej Szwecji spodziewać, ale przecież dwie rzeczy zawsze są tam pewne: niebieskookie blondynki i meble z IKEI. Hej så länge!