Strona główna • Puchar Świata

Okiem Samozwańczego Autorytetu: "Człowiek, który wyszedł z cienia"

Czasem, aby dobrze obejrzeć coś wielkiego, trzeba zrobić kilka kroków wstecz i zobaczyć to z pewnej perspektywy. Wtedy dobrze widać całość zjawiska. I tak na przykład z perspektywy czasu, lepiej widać jakim gigantem skoków narciarskich był Adam Małysz. Kamil Stoch musiał wspiąć się na sam szczyt, by wreszcie wyjść z jego cienia.

Rok temu, w felietonie „Kryształy są na zawsze” pisałem następujące słowa: „Puchar Świata to trofeum największe, najpełniejsze, najlepiej oddające sprawiedliwość sportowcowi. Nieprzypadkowo puchary wręczane przez Międzynarodową Federację Narciarską mają kształt kryształowej kuli. Kula, to jak wiadomo, kształt doskonały. To Puchar najlepiej odmierza litry potu wylanego na treningach, tony przerzucone na siłowni, wartość samozaparcia i kandele błysku geniuszu. Kto wygra Puchar Świata, zapewnił sobie miejsce w historii jako ten, kto danej zimy był najlepszy. Medale Igrzysk Olimpijskich czy Mistrzostw Świata mają swoją niezaprzeczalną magię i swój niewymierny prestiż. Ale Puchar swoim czystym, jasnym, wibrującym dźwiękiem odpowie nam na pytanie - kto w przekroju tej zimy dał z siebie najwięcej. O jednokrotnym medaliście olimpijskim można powiedzieć - farciarz. O pojedynczym Mistrzu Świata - podwiało mu. O zdobywcy Pucharu nikt trzeźwy i rozgarnięty tak nie powie. Kryształowa Kula to świadectwo przynależności do elity twardzieli. Kto ją ma ten jest Top of a list, King of a hill i A Number One. Kryształy są na zawsze. Kryształy to nie wszystko, ale jak się ma wszystko inne a nie ma kryształu, to jednak lipa. Kto ma Kryształ, jest zwycięzcą pośród zwycięzców.”

Minął rok. Kamil Stoch nie tylko zdobył ów Kryształ - trofeum najpełniejsze, najdoskonalsze, ale po drodze oba indywidualne złote medale olimpijskie. Takie coś zdarzyło się tylko dwa razy w historii. W sezonie 1987/1988 Matti Nykänen zgarnął na Igrzyskach w Calgary oba złote medale (dorzucił też trzeci w drużynie) by pod koniec sezonu odebrać odebrać swoją pierwszą i jedyną w karierze Kryształową Kulę. Tak. Nie mylicie się. Tylko Adam Małysz cztery razy odbierał Kryształową Kulę. Matti Nykänen cztery razy wygrywał klasyfikację generalną PŚ, ale Kulę dostał tylko raz. Dlaczego? Po prostu dlatego, że w skokach przyznano ją po raz pierwszy dopiero w 1987. Jako pierwszy więc otrzymał ją Vegard Opaas, a jako drugi właśnie Matti Nykänen. Latający Fin ma więc tyle samo kul, co Kamil Stoch. Różnice między tamtym sezonem Nykänena a tym Stocha są takie, że Fin wygrał wtedy Turniej Czterech Skoczni (oraz tracący już powoli swój prestiż Turniej Szwajcarski), zdobył brązowy medal na Mistrzostwach Świata w Lotach i triumfował z kolegami z drużyny w Pucharze Narodów. Tak, tamte czasy były nudne, bo Finlandia dominowała tak samo, jak Austria w dobie największych sukcesów Morgensterna i Schlierenzauera. Choć z drugiej strony – wcale tak nudno nie było, bo Nykänen był postacią dużo barwniejszą i dostarczał sporo rozrywki. A to będąc już trzykrotnym triumfatorem PŚ ukradł ze sklepu wódkę i papierosy a to prysnął na Sri Lankę i stwierdził że skoki go już nie obchodzą...

Drugim zawodnikiem który całkowicie zdominował sezon olimpijski, był Simon Ammann. W roku 2010 po raz drugi w karierze ozłocił się podwójnym olimpijskim blaskiem. Złoty medal zdobył też na Mistrzostwach Świata w Lotach w Planicy i ostatecznie z 9 pucharowymi zwycięstwami na koncie zgarnął Kryształową Kulę.

Kamil Stoch jest trzecim w historii. Definitywnie wyszedł z cienia wielkiego poprzednika. Jeszcze rok temu, pomimo tytułu mistrza świata, pomimo trzeciego miejsca w klasyfikacji generalnej był jeszcze jednym z wielu świetnych skoczków narciarskich. Dziś awansował do pierwszej ligi. Do grona tych największych. Przeszedł do historii. Stał się legendą. Nie jest jedynie światową czołówką chwili obecnej. Z Mistrzostwem Świata, Pucharem Świata i podwójnym Mistrzostwem Olimpijskim jest światową czołówką historii skoków. Jego porównania z Adamem Małyszem są jak najbardziej uprawnione. Oczywiście, że te porównania całościowo wciąż muszą wypadać na korzyść tego z wąsami, nie tego gładko ogolonego. Małysz, prócz złotych medali olimpijskich ma wszystkiego, co w skokach się liczy, więcej. Ale trzeba pamiętać, że Małysz już swoją karierę skończył. Kamil ma wciąż przed sobą kilka ładnych sezonów. Chyba raczej nie dorówna Adamowi w ilości poszczególnych pucharowych zwycięstw, Kryształowych Kul czy tytułów Mistrza Świata. Ale ma coś, czego Adam nie zdołał zdobyć. Orzeł z Wisły zadeklarował, że oddał by swoje cztery medale za jeden złoty Śnieżnego Jastrzębia. Nawet gdyby, Kamil wciąż miałby drugi...

Więc Kamil ma, tak jak Nykänen i Ammann, dwa złota z jednych Igrzysk i tak jak Nykänen i Ammann, jedną Kryształową Kulę. Inny sprytny myk, by podbudować polskie morale – Kryształowa Kula Kamila Stocha jest piątą dla Polski. Norwegia wciąż ma tylko trzy. Tak samo Niemcy. Najwięcej ma Austria – 11, za nią Finlandia - 8. To gdzie tu mowa o jakiejś wielkiej czwórce Finlandia-Norwegia-Austria-Niemcy w skokach? To my jesteśmy na podium wspólnie z Austrią i Finlandią! Ale tak naprawdę umówmy się – nie potrzebujemy żadnych myków, by podbudowywać nasze morale. To, czego dokonał tej zimy Kamil Stoch jest rzeczą absolutnie wyjątkową. Nic dziwnego, że FISowski plebiscyt na najlepszego skoczka sezonu wygrał przygniatającą ilością głosów.

Co będzie dalej? To samo pytanie zadałem mu w Planicy po konkursie drużynowym. Co jeszcze można osiągnąć, gdy już się jest na samym szczycie? Jak znaleźć motywację? Co można poprawić? Nie raz pisałem o tym, że Kamil jest w świecie skoków absolutnym fenomenem. Żaden inny skoczek narciarski nie potrafił przez tyle lat uniknąć obniżki formy. Od swojego pierwszego sezonu Kamil wciąż tylko piął się w górę, ewentualnie utrzymywał ten sam poziom. Pytanie „co teraz” gdy wyżej nie za bardzo już da się iść, wydaje się jak najbardziej aktualne.

Przecież nic więcej już nie da się zrobić. Można zrobić to samo, co najwyżej lepiej. Wygrać więcej konkursów, więcej razy stanąć na podium, zakończyć sezon z większą ilością punktów, wygrywać konkursy z większą przewagą, bić rekordy skoczni. Tyle – że Kamil odpowiedział, że takie rzeczy go w zasadzie nie interesują. On ma swoją filozofię „wykonania zadania” – poprawiania swoich skoków tak, by były jeszcze doskonalsze. To jest cel, za którym mogą przyjść owe rekordy, przewagi i punkty. Jako efekt, nie jako cel sam w sobie. I myślę, że ta strategia może zadziałać.

W to, że Kamil może na szczycie utrzymywać się długo, wierzy również Małysz. Z kolei Hannu Lepistö, trener który w swoim czasie opiekował się zarówno Kamilem, jak i Małyszem i Nykänenem, uważa, że Kamil jest w tej chwili pod względem stylu skoczkiem idealnym, wzorcem dla każdego. Czegoż nam jeszcze trzeba, by wysoko nosić głowę i z optymizmem patrzeć w przyszłość?

Odpowiedź na to pytanie brzmi: drużyny. Przyjrzyjmy się więc efektowi pracy naszego sztabu szkoleniowego z Łukaszem Kruczkiem na czele. Oceńmy resztę naszych reprezentantów.

Jak to stało, że tej zimy Maciej Kot ani razu nie stanął na podium? Rzućmy okiem na klasyfikację generalną. Na podium stawali tacy skoczkowie jak Jurij Tepeš (18. Miejsce), Ansii Koivuranta (19. miejsce), Daiki Ito (21. Miejsce), Richard Freitag (24. miejsce), Jan Ziobro (25. miejsce), czy Krzysztof Biegun (35. miejsce)– w sumie 6 zawodników sklasyfikowanych na koniec sezonu niżej od Kota. W porównaniu z zeszłym sezonem Maciej został sklasyfikowany o oczko wyżej (17. wobec 18.), ale zdobył mniej punktów (398 wobec 460) i raczej sam nie uważa tej zimy za krok naprzód. Tak rok temu i jak w obecnym sezonie Maciek 7 razy kończył zawody w pierwszej „10” konkursu a najwyższym miejscem było miejsce 5. Ale tej zimy aż cztery razy z tych siedmiu było to miejsce dziesiąte, rok temu tylko dwa.

Piotr Żyła. Największe rozczarowanie w polskiej kadrze? Gdyby brać pod uwagę przedsezonowe pompowanie balonika przez prezesa PZN oraz niektórych dziennikarzy – to pewnie tak. Patrząc realistycznie – niekoniecznie. Z pewnością rozczarowanie. 343 wobec 485 sprzed roku, 20. pozycja wobec 15. sprzed roku i 19. sprzed dwóch lat - żadnego podium, o zwycięstwie nie mówiąc i dołek formy w najważniejszym momencie – podczas Igrzysk. Trzy miejsca w pierwszej dziesiątce – to dorobek Piotra. Przy okazji – przerażający po prostu przypadek zdziczenia i schamienia obyczajów. Oczywiście, że nie obyczajów Piotra. Obyczajów kiboli. Tak, w skokach narciarskich też są kibole, nie tylko w piłce nożnej. Piotr od lat jest tym samym fajnym, swojskim, prostym, wesołym chłopakiem z Wisły. Wystarczyło, by zaczął skakać trochę lepiej i został ulubieńcem gawiedzi – zarówno ze względu na poziom sportowy jak i sposób wypowiadania się. Wystarczyło, by zaczął skakać trochę gorzej (choć przecież i tak lepiej, niż 5 lat temu) i na jego głowę wylały się takie tony szamba, że studenci psychologii kilkunastu Uniwersytetów mają materiał do analizy na dwie dekady do różnych prac magisterskich i doktorskich.

Jan Ziobro. Największa niespodzianka. Skoczek tak nierówny, że wykres graficzny jego formy tej zimy powinien stanowić wzór dla górskich etapów Tour de France. Zaczął z wysokiego „c” w Klingenthal, by potem w pięciu kolejnych konkursach nie awansować do drugiej serii. Potem 180 punktów w Engelbergu i przeciętne występy w Niemczech i Austrii. Szóste miejsce w Wiśle a potem już do końca sezonu albo odpadanie w kwalifikacjach lub pierwszej serii, albo zawsze 21. miejsce. Ten to lubi symbolikę liczb. Więc już nie Janek „A imię jego czterdzieści i cztery” Ziobro, tylko Janek „Oczko” Ziobro. Oczko udowodnił, że Łukasz Kruczek nie popełnił błędu dając mu kolejne szanse. Dla większości kibiców rok temu jeszcze niemal anonimowy, dziś trudno sobie bez niego wyobrazić kadrę.

Krzysztof Biegun. Podobnie jak w przypadku Jana Ziobry – już latem sygnalizował zwyżkę formy. Zupełnie inaczej, niż w przypadku Jana Ziobry – pary w nogach starczyło tylko na sensacyjne zwycięstwo w inauguracyjnym konkursie PŚ oraz sukcesy na MŚJ i Uniwersjadzie. Po Turnieju Czterech Skoczni stracił stałe miejsce w kadrze A i wystąpił już tylko w polskich konkursach dwukrotnie punktując. Ewidentnie pokazał, że ma talent. Teraz musi jeszcze pokazać, że wie, co z nim robić.

Kelemens Murańka. Złote Dziecko polskich skoków wciąż nie potrafi wykorzystać swego potencjału. Warto jednak zauważyć, że był to jego, jak na razie, najlepszy sezon w Pucharze Świata. Pierwszy, w którym zaczął regularnie punktować i w którym zaznaczył swoją obecność w pierwszej dziesiątce w pierwszym konkursie w Engelbergu. Krok po kroku, krok po kroczku, byle w dobrym kierunku. Być może jego kariera będzie rozwijała się tak, jak kariera Kamila Stocha?

Dawid Kubacki. Podobnie jak Piotr Żyła, zanotował wyraźnie słabszy sezon, niż przed rokiem. Potrafił oddawać dobre skoki, ale częściej przytrafiało mu się to w seriach niepunktowanych. W dodatku regularnie znosi go na prawo. 87 punktów wobec 142 i 49. miejsce wobec 36. Żeby było śmieszniej – tego lata wcale nie brylował w LGP.

Stefan Hula. Niestety – wygląda to, że kontuzja pozostawiła po sobie trwały ślad. Obym się mylił, ale lepiej już chyba nie będzie. Tym bardziej, że nacisk młodszego pokolenia na kadrę jest spory. Dość regularnie punktował w Pucharze Kontynentalnym i chyba już tylko tyle mu zostało.

Krzysztof Miętus. Sezon do zapomnienia.

Jak więc ocenić trenera Łukasza Kruczka? Z jednej strony - doprowadził swego podopiecznego na sam szczyt i to w pięknym stylu. Z drugiej - drużyna jednak kulała, Kilku zawodników nie tylko nie zrobiło postępu, ale wręcz krok w tył. Więc jak go ocenić? Całkiem prosto. Który z trenerów osiągnął tej zimy więcej niż on? Żaden. Więc ocena jest prosta - jest najlepszy.

Wyjdźmy teraz z naszego podwórka i oceńmy elitę światowych skoczków.


Czołówka PŚ 2013/2014
LpZawodnikKrajpkt.strata1strata2
1 Kamil Stoch Polska 1420 0 0
2 Peter Prevc Słowenia 1312 108 108
3 Severin Freund Niemcy 1303 117 9
4 Anders Bardal Norwegia 1071 349 232
5 Noriaki Kasai Japonia 1062 358 9
6 Gregor Schlierenzauer Austria 943 477 119
7 Simon Ammann Szwajcaria 733 687 210
8 Thomas Diethart Austria 666 754 67
9 Andreas Wellinger Niemcy 601 819 65
10 Stefan Kraft Austria 539 881 62

Peter Prevc. Nieślubny syn Jacka Gmocha i Małgorzaty Braunek. Rok temu siódmy, 744 punkty. Podobnie jak Stoch - co sezon jest wyżej w klasyfikacji, tyle że w szybszym tempie. Będą z niego ludzie. ("Ludzie? To chcecie mnie podzielić na kilku człowieków?") W tym sezonie mu się jeszcze nie udało, ale ten chłopak prędzej czy później zgarnie swoją Kryształową Kulę. Mam nadzieję, że później, niż wcześniej.

Severin Freund. Największa nadzieja Niemców (NNN). Rok temu czwarty, 923 punkty. Jego kariera też pięknie się rozwija, choć miał już swoją niewielką obniżkę formy. W tym sezonie miał świetną końcówkę, gonił zażarcie parę liderów do końca, choć w ostatnim konkursie Prevc o krótki pysk wydarł mu drugie miejsce w generalnej. Ale Freund w ostatnich dziesięciu konkursach sezonu tylko w Trondheim (7.) zszedł poniżej drugiego miejsca! Przyszłej zimy chyba też trzeba go będzie stawiać w gronie faworytów.

Anders Bardal. Rok temu drugi, 999 punktów. 32-letni Norweg jest już chyba na fali opadającej. Też miał świetną końcówkę sezonu, też o krótki pysk wyprzedził Noriakiego Kasai. W ostatnich 5 konkursach nie schodził z podium. Ale to już chyba była ostatnia tak dobra zima.

Noriaki Kasai. Trzecia młodość. Rok temu dwudziesty czwarty, 328 punktów. Obiecałem sobie, że już mu przestanę wypominać wiek. Jedno zwycięstwo, sześć razy na podium. Tylko raz - w dość wietrznym i jednoseryjnym konkursie w Klingenthal wylądował poza pierwszą "10"! Pięć razy trzeci, cztery razy czwarty, trzy razy piąty. Chce skakać do Igrzysk w Pyeongchang. Jeśli w takim stylu, jak tej zimy, to niech skacze i do Igrzysk w Krakowie! Swoją drogą, ciekawe co jest bardziej prawdopodobne - kontynuacja kariery samuraja do 50 roku życia, czy organizacja Olimpiady przez Gród Kraka...

Gregor Schlierenzauer. Rok temu pierwszy, 1620 punktów. Proszę Państwa. To był przełomowy sezon w wykonaniu Najprawdopodobniej Najwybitniejszego Skoczka w Historii. Po raz pierwszy austriacka supergwiazda złapała zadyszkę bez poważnego powodu. Poprzednia obniżka formy (a i tak w sezonie 2010/2011 wygrał trzy konkursy) spowodowana była kontuzją. To jest pierwsza zima Gregora, którą kończy poza podium klasyfikacji generalnej bez powodu w postaci uszczerbku na zdrowie. Na ile to kwestia ogólnej obniżki lotów przez austriacką kadrę - w to już nie wnikam.

Simon Ammann. Rok temu czternasty, 553 punkty. Harry Potter nie chce kończyć kariery. Nie udało się wygrać Turnieju Czterech Skoczni - więc Szwajcar wciąż ma coś do udowodnienia. Ale będzie coraz trudniej. Już ta zima wydawała mi się ostatnim zrywem tracącego swój blask złotego chłopca. Rok starszy od Bardala, daleko bardziej utalentowany i utytułowany. To był już czwarty pagórek w sinusoidzie jego kariery. Na pewno ostatni. Pytanie, czy przyszłej zimy jeszcze potrwa, czy już poleci z górki?

Thomas Diethart. Rok temu bez punktów, dwa nieudane występy w kwalifikacjach. Gdyby nie niskopienny Austriak, o tytuł pozytywnego zaskoczenia sezonu mógłby powalczyć Janek "Oczko" Ziobro. Ale Diethart zakasował jego wyczyn. I kilka innych. Przyznam szczerze - dla mnie zagadka. Nie wiem, czy bardziej Liegl, czy Kraft? Po TCS nie stanął już na podium, ale cztery razy zmieścił się w "10". Było - nie było - Austriak nr. 2. Tak, owszem z powodu upadków Morgensterna, ale jednak...

Andreas Wellinger. Rok temu dwudziesty, 393 punkty. W niemieckiej drużynie zajął miejsce Richarda Freitaga. Młodszy, bardziej utalentowany. Dziewczyny mówią, że ma ładniejszy uśmiech, ja tam się nie znam. Wiem, że nieźle skacze i dobrze rokuje. Pięknie się rozwija ten młodzian. To był dopiero jego drugi sezon w PŚ a nam się zdaje, jakbyśmy go znali od dawna. No ale jak w wieku 19 lat ma się już na koncie 5 miejsc na podium...

Stefan Kraft. Rok temu trzydzieste pierwsze miejsce, 202 punkty. Dwa lata starszy od Wellingera. Rok temu wydawało się, że to będzie kolejne po Schlierenzauerze wielkie austriackie nazwisko, ale tej zimy przyćmił go Diethart. Diethart ma już TCS, Kraft na razie ma dwa miejsca na podium w trzech sezonach. I podobno też ładny uśmiech. Czy ma coś więcej? Przekonamy się kolejnej zimy.

Jeszcze przed kolejną zimą przekonamy się, czy karierę będzie kontynuować inny Austriak, którego zabrakło w pierwszej "10" tylko z powodu upadków na skoczni. Gdy Marian nagle ze schodów spadł, to bardzo mu się pozmieniał świat. A Thomas spadł dwa razy. Nie ma się co dziwić, że mu się świat pozmieniał, bo to już razem z tamtym pamiętnym upadkiem w Kuusamo trzy bardzo poważne kraksy. Takie upadki zostawiają urazy nie tylko na skórze. Strata byłaby dla skoków niepowetowana, ale ile razy można kusić los? A mógł to być dla Morgensterna wielki sezon. Kto wie, co by było gdyby?

Cytat zupełnie nie na temat: "Środkiem toru, przed parowozem, pędził człowiek z garbem na plecach, wywijający na wszystkie strony płonąca i sypiącą iskry pochodnią, nie wykazujący najmniejszej chęci zboczenia gdziekolwiek i najwyraźniej w świecie zamierzający tak pędzić aż do dnia Sądu Ostatecznego!"

I tak dotarliśmy (prawie) do końca tego sezonu. Bo tylko jedna rzecz jest pewna: nie mam zamiaru zrezygnować z katowania Was tabelkami. Ten tekst i tak już jest potwornie długi. Więc będzie jeszcze jeden felieton przed którym Was uczciwie ostrzegam. Żeby nie było, że nie.