Strona główna • Polskie Skoki Narciarskie

Fortuna na MŚ w Falun - fragment książki "Skok do piekła"

Mistrzostwa Świata w Narciarstwie Klasycznym w Falun, które zaplanowano na luty 2015 będą już piątym czempionatem rozgrywanym w tej szwedzkiej miejscowości. Na kompleksie skoczni Lugnet, na którym tytułu mistrza bronić będzie Kamil Stoch, a brązowego medalu drużyna naszych skoczków, w 1974 roku miał się odrodzić Wojciech Fortuna powracający, jak się wszystkim wtedy wydawało, do wielkiej, olimpijskiej formy. Sukcesu w Falun jednak nie było. A co było? “Był alkohol, dziewczyny i zabawa do rana".


Poniżej prezentujemy fragment rozdziału XVII z książki "Wojciech Fortuna - Skok do piekła", której autorem jest Leszek Błażyński. W rozdziale opisany jest między innymi pobyt mistrza olimpijskiego w wojsku oraz start w mistrzostwach świata w Falun w 1974 roku.

"Fortuna został w wojsku pomocnikiem kucharza.

(...)

– Czasami nie musiałem nawet opuszczać jednostki, by wypić, a wszystko zaczęło się od... zlewki dla świń. Pewnego dnia przyszła pod koszary starsza kobiecina i poprosiła o żarcie dla świń. Dałem jej, a przy okazji zapytałem, czy ktoś w okolicy pędzi bimber. Następnym razem dała mi kosz z czterema litrami samogonu i przykryła go jabłkami. Zatrzymał mnie sierżant: – Co wy tam niesiecie? O, spirytus. W wojsku się nie pije. Będziecie za to siedzieć w areszcie! – krzyknął wojskowy. – Obywatelu sierżancie, niosę te butelki dla majora Kuźniara – wymyśliłem na poczekaniu, aby jakoś się wywinąć, bo akurat w pobliżu

był namiot kadry oficerskiej.

– Połóżcie butelki na ziemię. Zaraz to sprawdzę – odpowiedział.

On jednak wziął bimber i się oddalił. Poszedłem od razu do majora i powiedziałem, że załatwiłem mu wódkę, a sierżant mi ją odebrał. – A co on taki nadgorliwy? Dobrze Fortuna zrobiliście. Zaraz z nim pogadam – powiedział zza stołu, przerywając grę w karty. Po chwili przyszedł, trzymając butelki. Trzy wziął dla siebie, a jedną dyskretnie mi podał. Wypiłem ją z kolegami, ale ryzykować już więcej nie chciałem. Zamiast bimbru dostawałem później za zlewki dla świń jabłka. Dobre i to! Tak naprawdę nie służyłem w prawdziwym wojsku. To był bardziej piknik. Bardzo rzadko wychodziłem w teren w pełnym wyposażeniu – wspomina.

Na poligonie w Dęblinie, gdzie żołnierze z Katowic regularnie wyjeżdżali, spędził tylko dwa tygodnie. Po lekkich zajęciach Fortuna jeździł do Zakopanego na treningi. W ciągu dwóch lat, które odsłużył, był w koszarach zaledwie dwa miesiące. W tym czasie mieszkał zwykle w małym pokoiku klubowym. Mundur wisiał wtedy w szafie, a on chodził w cywilnych ciuchach.

– Ja też miałem sporo luzu. Raz na jakiś czas meldowałem się w jednostce, a większość czasu spędzałem poza nią, jeżdżąc na treningi i mecze piłkarskie. Czasami z Wojtkiem zaliczaliśmy jakieś uroczystości. Wojskowi chcieli się pochwalić, że mają w jednostce medalistów olimpijskich – opowiada Antoni Szymanowski.

Pracę w kuchni skoczek przeplatał treningami, ale bardzo często wyjeżdżał z dowódcami na imprezy. Mimo to wcale nie przytył. Nie prowadził higienicznego trybu życia, ale wciąż był szczupły. Przy wzroście 165 cm nadal ważył około 60 kilogramów. W latach 70. skoczkowie byli jednak innej budowy ciała niż zawodnicy uprawiający ten sport w kolejnych dekadach. – Jak widziałem Wojtka Skupnia w czasie trwania jego kariery, to myślałem, że ma anoreksję. W tamtych czasach nie mieliśmy żadnej restrykcyjnej diety i jakoś się trzymaliśmy. Jedynie Staszek Gąsienica Daniel miał kłopoty. W pewnym momencie ważył 80 kilo- gramów przy wzroście 170 cm. Zaczął wyglądać coraz bardziej jak sztangista – mówi Fortuna.

Trenerzy nie chodzili z wagą i nie sprawdzali, ile dany zawodnik przybrał. Przy kadrze nie było dietetyków, ale szkoleniowcy zwracali uwagę na to, co sportowcy jedzą. Podczas wyjazdów na zawody i treningi kadrowiczom towarzyszył lekarz. Fizjolog był przy reprezentacji jedynie przed igrzyskami olimpijskimi. Trenerzy musieli również pełnić rolę psychologów. W Czechosłowacji już pod koniec lat 60. zawodnicy mieli kontakt ze specjalistami od przygotowania mentalnego. W Polsce psychologia sportu wtedy jeszcze praktycznie nie istniała.

W sezonie 1973/1974 Fortuna zaczął dochodzić do niezłej formy. Solidnie przepracował okres przygotowawczy i efekty ciężkich treningów były widoczne w sezonie zimowym. Podczas styczniowych mistrzostw Polski 1974 roku na Średniej Krokwi uplasował się na trzecim miejscu. Wyprzedzili go Krzysztofiak i Pawlusiak.

Najważniejszą imprezą były lutowe mistrzostwa świata w narciarstwie klasycznym w Falun. To, że mistrz olimpijski poleci na zawody, było pewne, bo utrzymywał się w wysokiej dyspozycji i świetnie prezentował na treningach. Kadrowicze wzięli ze sobą do Szwecji po... kilka litrów wódki na sprzedaż. Do Skandynawii można było wwieźć dwie butelki alkoholu. Fortuna miał przy sobie cztery. Dwie włożył do torby. Był pewny, że celnicy ją sprawdzą, a resztę miał skrytą za paskiem od spodni. Gdy schylał się po bagaże, obawiał się, że butelki wylecą i roztrzaskają się, ale nic takiego się nie zdarzyło.

Gdy dojechał do Falun, był pod wrażeniem tamtejszych obiektów.

– Były nowocześniejsze niż te w Sapporo. Najazd był spłaszczony, kąt progu obniżony, lot niemal nad zeskokiem. Skocznie były w miarę bezpieczne, ale piekielnie trudne. Jeden błąd i po wyniku* – ocenił Fortuna.

Po treningach największe szanse na medal dawano Hansowi-Georgowi Aschenbachowi oraz dwóm Polakom: Fortunie i Krzysztofiakowi.

– Sławek Kardaś, nasz przyjaciel, który był w Falun, przekonywał nas: – Nie macie szans. Niemcy są tak naszprycowani, że onanizują się na rozbiegu! – wspomina.

Aschenbach, który wygrał odbywa konkursy w Szwecji, po zakończeniu kariery przyznał się do stosowania środków dopingowych.

Lider naszej ekipy przegrał nie tylko z oszustami z Niemiec, ale również z własnymi słabościami. – Jechałem do Szwecji bardzo dobrze przygotowany. Byłem w formie. W prasie pojawiały się tytuły typu: "Atomowy chłopiec wraca do olimpijskiej formy". Byłem jednym z faworytów, ale zaprzepaściłem wszystko, bo dzień przed pierwszymi zawodami ostro popiłem. Zamiast siedzieć w pokoju i odpoczywać, poszedłem z Adamem Krzysztofiakiem na balangę. Był alkohol, dziewczyny i zabawa do rana. Postąpiłem wtedy kretyńsko – twierdzi, kiwając głową.

Skakanie na kacu zakończyło się tym, że na skoczni średniej był 29., a na dużej dopiero 37. Podczas tego drugiego konkursu zaliczył nawet upadek. – Obserwowałem zawody na żywo i smuciłem się, gdy Wojtek upadł. W kraju liczono, że uda mu się nawiązać do formy, jaką błyszczał w Sapporo. Nic takiego jednak nie miało miejsca – podkreśla Jan Legierski, który w Falun zajął 7. miejsce w kombinacji norweskiej.

Książka "Wojciech Fortuna – Skok do piekła", która dla fanów skoków i miłośników dobrej literatury stanowić może idealny prezent pod choinkę jest do kupienia wyłącznie przez internet – na aukcji allegro lub bezpośrednio u autora (e-mail: leszek.blazynski@interia.eu).

Więcej informacji na oficjalnym fan-page:

https://www.facebook.com/WojciechFortunaSkokDoPiekla

Recenzję książki, którą zamieściliśmy na naszym portalu w grudniu ubiegłego roku można przeczytać tutaj.

O wydanej biografii mieliśmy okazję porozmawiać z jej bohaterem, Wojciechem Fortuną, a zapis tej rozmowy dostępny jest tu.