Strona główna • Puchar Świata

Okiem Samozwańczego Autorytetu: Znów w siodle!

Pół sezonu przyszło nam czekać na pierwszy radosny akcent w wykonaniu biało-czerwonych. Tak, za nami już 17 z 32 indywidualnych konkursów PŚ i 19 z 37 ogółem. Ale za to jaki to był akcent! Kamil Stoch znów wygrywa, Kamil Stoch znów triumfuje, Kamil Stoch znów w siodle! Dla nas gonitwa tak naprawdę dopiero się zaczyna…

Czy byli tacy, co w sobotnio-niedzielną noc chodzili po Krupówkach i śpiewali "Ale za to niedziela…" ?
Jeśli tak, to szapoba, szacuneczek, szalenie gratuluję i jeszcze parę innych słów na "sza". Szczególnie, jeśli ryczeli tę magiczną pieść zbyt głośno i grubo po północy…

Garść statystyk: Niedzielne zwycięstwo Kamila to 60. zwycięstwo i 141. podium polskich skoczków w konkursach indywidualnych PŚ. Dla samego Kamila to 14. zwycięstwo i 28. miejsce na podium. Dzięki temu na liście skoczków z największą ilością zwycięstw w PŚ awansował na 18. miejsce, a na liście skoczków z największą ilością podiów w PŚ jest na miejscu 27. Jedno zwycięstwo więcej i zrówna się z Funakim, Vettorim i Peterką.

Na Wielkiej Krokwi to 3. zwycięstwo i 4. podium Kamila a w ogóle 8. polskie zwycięstwo i 14. polskie podium. Jeśli natomiast mowa o Zakopanem, to doliczyć jeszcze trzeba jedno zwycięstwo Stanisława Bobaka ze Średniej Krokwi w 1980.

Odrywając się od liczb i podsumowań – niedzielny konkurs wlał serca kibiców nową nadzieję. Nadzieję, że ten sezon nie jest spisany na straty. Że coś może się jeszcze fajnego wydarzyć. Że być może na MŚ w Falun będzie się czym emocjonować. Kamil nie jest typem dominatora. Nie wygrywa konkursów seriami, jak Nykänen, Małysz, Ahonen, czy Schlierenzauer. Jeśli jest w formie, to może w kilku konkursach zajmować miejsca pod koniec pierwszej dziesiątki, lub na początku drugiej. A potem nagle wskoczyć na najwyższy stopień podium. Skoro zrobił to w Zakopanem, to może wszędzie. Dlatego nie należy się martwić, nawet jeśli w Sapporo będzie daleko od podium, tym bardziej, że tam wiatr często wywraca tabelę na siódmą stronę. Ważne, że udowodnił samemu sobie, że pokazał rywalom i kibicom, że jest w stanie. Że trzeba się z nim liczyć. Że wrócił do gry. Że nie zaczyna się zdania od "że" – zaraz ktoś mi tu wypomni. Że się myli – odpowiem mu, nie czekając.

Więc skoro już wszyscy wiemy, że od "więc" też można sobie zdanie zacząć, zacząłem od "więc" nawet cały akapit. A w nim napiszę, że Łukasz Kruczek ciągle jeszcze pewnie smaruje sobie lewą nogę jakimś żelem i łyka paracetamol. Noga musi go boleć jak cholera, bo taki kamień jaki mu spadł z serca w niedzielne wczesne popołudnie, musiał narobić w trenerskiej stopie sporo szkód. Gdyby Kamil tego konkursu nie wygrał, cała uwaga kibiców i dziennikarzy skupiłaby się na mizernym konkursie w wykonaniu pozostałych skoczków. 4 Polaków na Wielkiej Krokwi w drugiej serii z czego trzech w ostatniej piątce – nawet w czasach Małysza, gdy nie mieliśmy jeszcze drużyny – bywało lepiej.

Niedzielny konkurs był zresztą ostatnim gwoździem do trumny tych zaklinaczy rzeczywistości co powtarzali jak mantrę tę bzdurę: "nasi są w formie tylko kontuzja Kamila ich przytłoczyła psychicznie, wróci lider, wrócą dobre wyniki całej kadry". W dziewięciu pierwszych konkursach indywidualnych nasi skoczkowie poza Kamilem zdobyli 160 punktów co daje średnią ok. 18 na konkurs. W siedmiu od powrotu Kamila po kontuzji - 145 czyli ok. 21 pkt. na konkurs. Niby troszkę więcej, ale po pierwsze różnica to mizerna, po drugie – dwa z tych siedmiu odbywały się na naszych skoczniach gdzie raz, że ściany sprzyjają, dwa, że oprócz grupy narodowej mogliśmy wystawić jeszcze krajową, czyli dwa razy więcej skoczków.

Dobrze żarło, ale zdechło. Przez dwa ostatnie lata sztab trenerski z Łukaszem Kruczkiem na czele przyzwyczaił kibiców do sukcesów i chwil radości. Że medale, że zwycięstwa, że jak Stoch trochę zmęczony, to na pudło mogą wskoczyć Żyła, Ziobro czy nawet Biegun. Że jak ktoś z kadry A spisuje się poniżej oczekiwań, to zawsze można wyciągnąć kogoś z juniorów, którzy zresztą też zdobywają medale. Że w drużynówkach można podjąć rękawicę i walczyć o zwycięstwo z najsilniejszymi. A tej zimy coś się zacięło i jest klapa na całej linii. Wystarczy tylko rzucić okiem na klasyfikację Pucharu Kontynentalnego, by zobaczyć, że nie mamy żadnych rezerw, by zastąpić zadyszanych i zagubionych kolegów Kamila. Wystarczy przypomnieć sobie, kto na Malince wywalczył tytuł wicemistrza Polski i jak później zaprezentował się w starciu w zawodnikami zagranicznymi w Pucharze Świata. Oczywiście nie chodzi mi o to, by znęcać się na Adamem Rudą. Kto wie, czego dwudziestolatek z Dydni jeszcze w życiu dokona, życzmy mu jak najlepiej. Sam fakt, że zimowym wicemistrzem Polski zostaje chłopak z Podkarpacia, który na najbliższą skocznię seniorskich rozmiarów ma z domu 250 km i 4 godziny jazdy, wystawia mu jak najwyższą ocenę. Chodzi o to, by unaocznić sobie, gdzie w tej chwili, tej zimy znalazły się polskie skoki. Jako całość.

Co się konkretnie zacięło, w których szczegółach konkretnie tkwi ten diabeł – można dyskutować dniami i nocami. Nam pozostaje liczyć na to, że treningi, który na polskich skoczniach odbyli nasi kadrowicze poza Żyłą i Zniszczołem, przyniosą efekt podczas Mistrzostw Świata i w dalszej części sezonu. Bo, że jak na razie, nie przyniosły żadnych – to widać, słychać i czuć. Na razie nie zanosi się na to, by Łukasz Kruczek miał jakieś inne plany, by tę maszynkę z zaciętymi trybikami naprawić. Może bezpośrednio przed Falun?

Ok, dość marudzenia, najważniejszym wydarzeniem weekendu było 60. zwycięstwo Polaka w PŚ i na tym trzeba się skupiać. Jeszcze Polska nie zginęła, jeszcze dychamy i walczymy jeszcze wam wszystkim pokażemy. Gdzie raki rosną, gdzie pieprz zimuje, gdzie diabeł mówi "akuku!" i w ogóle. Pokażemy. Bo już nas na straty spisywali i ręką machali. Abośmy to jacy-tacy, wronie spod ogona wypadli? A nie! Polacy nie gęsi tylko orły i swojego Kamila mają.

No właśnie. Polacy. My. Zauważcie, jakie mechanizmy w psychice wyzwala magiczne słowo "reprezentacja". Kamil, jak każdy inny sportowiec, to konkretny człowiek, który dzięki talentowi i ciężkiej pracy osiąga konkretne sukcesy. Ponieważ jednak jest członkiem reprezentacji, traktujemy jego sukcesy jak nasze. Wszyscy jesteśmy dumni. Oczywiście ten mechanizm znany jest w każdej dziedzinie sportu, jeszcze bardziej w drużynowych, niż w indywidualnych. Co ciekawe, znacznie częściej działa w przypadku zwycięstw, niż porażek. Jak zwycięstwo, to WYGRALIŚMY! Jak porażka, to ONI PRZEGRALI. Patałachy jedne zawaliły. Te buloklepy. Oni. Tamci. Pod sukcesy każdy się chętnie podłącza. Z porażką nikt się nie chce identyfikować. Ze wsparciem w trudnych chwilach jest trudniej. Hejt jest łatwiejszy.

Dlatego bez żadnego sarkazmu i szczerze oferuję swoje wsparcie. Żadna sztuka krytykować i domagać się wywalenia całej kadry i trenerów a nawet prezesa PZN na Madagaskar. Trudniej, bez zakłamywania rzeczywistości i czarowania się, jak akurat komuś podwieje, że "jest poprawa" powiedzieć otwarcie: chłopaki, jak na razie nie ma poprawy, jak było, tak dalej jest do duszy, ale ja jestem z Wami. Dumny po zwycięstwie, wierny po porażce.


A że po tym zwycięstwie jestem dumny i blady, to bez pocztu zwycięzców się nie obejdzie:

Poczet Zwycięzców 19.01.2015
LpskoczekkrajliczbawPŚ
1 Roman Koudelka Czechy 3 5
2 Stefan Kraft Austria 2 1
3 Severin Freund Niemcy 2 4
4 Simon Ammann Szwajcaria 2 7
5 Richard Freitag Niemcy 2 10
6 Michael Hayböck Austria 1 2
7 Anders Fannemel Norwegia 1 6
8 Noriaki Kasai Japonia 1 8
9 Gregor Schlierenzauer Austria 1 9
10 Anders Jacobsen Norwegia 1 14
11 Kamil Stoch Polska 1 16

A oto czołówka PŚ:

Czołówka PŚ 19.01.2015
Lpskoczekkrajpunktystrata1strata2
1 Stefan Kraft Austria 877 0 0
2 Michael Hayboeck Austria 799 78 78
3 Peter Prevc Słowenia 764 113 35
4 Severin Freund Niemcy 753 124 11
5 Roman Koudelka Czechy 656 221 97
6 Anders Fannemel Norwegia 620 257 36
7 Simon Ammann Szwajcaria 556 321 64
8 Noriaki Kasai Japonia 540 337 16
9 Gregor Schlierenzauer Austria 495 382 45
10 Richard Freitag Niemcy 456 421 39

Zauważcie, jak wyrównana jest w tym sezonie czołówka. Półmetek za nami, a w pierwszej dziesiątce różnice między poszczególnymi skoczkami nigdzie nie przekraczają stu punktów. Wciąż dzisiaj trudno jeszcze obstawiać, kto mógłby zgarnąć Kryształową Kulę. Niepoprawni marzyciele mogą nawet pokusić się o niepoważną nadzieję, że gdyby jednak Kamil nagle zaczął tak seryjnie wygrywać konkursy jak kiedyś Nykänen, Małysz, Ahonen, czy Schlierenzauer... Mi rozum podpowiada, że największe szanse mają Prevc i Freund.

Cytat zupełnie na temat: Igor Błachut: "On nie jest wybitnym tylnowiatrowcem".

Nie wiem, czy się cieszyć, czy bać.

Cytat zupełnie nie na temat: "Wyganiaaaaaaaała Kasia wołki!"

W Zakopanem poznaliśmy odpowiedzi na kilka ważnych pytań. Wiemy, że Kamil pomimo odniesionej kontuzji i przebytego zabiegu, jest w stanie tej zimy wygrywać. Wiemy, kto ostatecznie został jego sponsorem i zapełnił puste miejsce na kasku. Pamiętacie? Ja pamiętałem, ale nie pamiętałem, że Chuck Norris przed reklamowaniem polskich banków reklamował też polskie kleje i zaprawy... Wiemy, (bo nieco zmęczonym głosem i z nieobecnym spojrzeniem zapewniali o tym, jak co roku, maglowani przez TVP skoczkowie i wykrzykiwali to DJ’e i spiker na skoczni), że polska publiczność jest najlepsza na świecie i nie ma drugiej tak radosnej, kolorowej, euforycznej i wąsatej. Wiemy, że Włodzimierz Szaranowicz przynosi Kamilowi szczęście i wystarczy, by to on komentował skoki, by Kamil wygrywał. Wiemy, że kiełbasa "skoczniowa" to tak naprawdę "stadionowa" tylko jeszcze droższa, więc lepiej już wybrać oscypka grillowanego z żurawiną.

Zostało jednak jeszcze więcej pytań. Czy zwycięstwo Kamila to początek radosnych wydarzeń tego sezonu? Czy reszta skoczków wreszcie się przebudzi? Czy Piotr Żyła złapie regularność? Czy Maciej Kot przypomni sobie, że potrafi skakać na nartach? Czy konkurs na Wielkiej Krokwie był pod względem wiatru najsprawiedliwszym w tym sezonie i czy w związku z tym wolno nam wyciągać daleko lub blisko idące wnioski? Czy w Szwecji też będzie sprawiedliwie? Czy Richard Schallert zapisał się do ZZ Top? Te i inne pytania nurtują dziś kibiców skoków narciarskich a odpowiedzi czekają w drugiej połowie sezonu. Kolejny przystanek na trasie Pucharu Świata to Sapporo. A tam tylko dwie rzeczy są pewne: okrojona obsada (choć nie tak bardzo, jak zwykle) i "piijiii, bziuuu!" w wykonaniu niejednego, zepchniętego wiatrem na zeskok skoczka. Oby jak najmniej z nich miało na kombinezonach i kaskach reklamy polskich firm.