Strona główna • Mistrzostwa Świata

Krystyna Stoch: "Wystrzegać się ludzi, którzy nie mają marzeń"

Już w sobotę Kamil Stoch powalczy o drugi w karierze tytuł mistrza świata w skokach narciarskich. Najważniejszymi ludźmi w życiu 27-latka są bez wątpienia rodzice. Krystyna i Bronisław Stochowie tuż przed Mistrzostwami w Falun, w rozmowie z tygodnikiem "TEMPO" opowiedzieli o tym, jak ich syn pokochał latanie na nartach, a następnie dostał się do światowej czołówki tego sportu.


TEMPO: Skoki zawsze były obecne w domu państwa Stochów?

Bronisław Stoch: W połowie lat 90. specjalnie dla nich kupiłem platformę cyfrową, bo do czasów sukcesów Adama Małysza transmitował je tylko Eurosport albo niemiecki RTL. Zacząłem wsiąkać w skoki razem z Kamilem. Gdyby nie on, raczej bym się tą dyscypliną nie pasjonował w takim stopniu jak dziś.

Lubią państwo skoki?

BS: Teraz już nie mamy wyjścia.

Krystyna Stoch: Jesteśmy normalną polską rodziną. Kiedy Adam Małysz skakał, też trzymaliśmy za niego kciuki. U mnie w domu tato oglądał konkurs olimpijski w Sapporo, gdy Wojciech Fortuna zdobywał złoto. Sport był obecny kiedyś i jest teraz. Kibicujemy Polakom.

Kiedy w 2011 Kamil wygrał konkurs lotów w Planicy, Małysz kończył właśnie karierę. Państwa syn zszedł z podium, zdjął kapelusz i po góralsku zatańczył. A jednak porównań z wybitnym poprzednikiem nie lubi.

BS: Podobał nam się jego gest z Planicy. Tak po góralsku, z klasą i uznaniem dla Adama, ale bez zbytniej czołobitności. Oddał hołd, ale on pisze swoją historię.

KS: Obaj się bardzo lubią i szanują.

BS: Skoczkowie mają wpojony szacunek do rywali. Kiedy zawodnik siada na belce, sam musi pokonać opory i obawy związane ze skokiem. Chyba żadna grupa sportowa nie odnosi się do siebie z takim szacunkiem jak skoczkowie. Gratulują sobie albo zwycięzcę noszą po zeskoku na ramionach. Holenderski panczenista po porażce ze Zbigniewem Bródką na igrzyskach w Soczi rzucał ręcznikiem. Skoczkowie mają inną mentalność, łączy ich ryzyko i poczucie, że każdy skok to igranie z ogniem.

KS: Adam i Kamil potrafili pogodzić rywalizację z koleżeństwem.

BS: To sport indywidualny, który uczy empatii.

KS: Zastanawiam się tylko, dlaczego dziennikarze mieli pretensje, że syn nie chce się identyfikować z Adamem i mówi, że pisze osobną, swoją historię. Bolało mnie to jako matkę. Przecież wzajemnie się szanują, nie ma żadnych podtekstów.

BS: Spór, kto lepszy, Adam czy Kamil, był i jest bez sensu. Ludzie lubią napędzać dodatkową, niepotrzebną rywalizację.

Co państwo pomyśleli, kiedy Kamil w wieku 12 lat powiedział, że kiedyś chce być mistrzem olimpijskim?

KS: To było jego dziecięce marzenie. Piękne, wzniosło, wzruszające. Cudownie było rozmawiać z takim dzieckiem. Dorośli też marzą. Trzeba się wystrzegać ludzi, którzy nie mają marzeń.

BS: Powiedział, że chciałby zostać mistrzem olimpijskim, bez żadnego zadęcia. Z tęsknotą w głosie, ale nie namaszczoną fałszywym postanowieniem albo chorą ambicją.

Cała rozmowa dostępna jest w najnowszym numerze tygodnika "TEMPO" (nr 7/18).