Strona główna • Polskie Skoki Narciarskie

Ruszyły zdjęcia do filmu o karierze Eddiego Edwardsa

Po kilku latach bezowocnych prób rozpoczęcia zdjęć do filmu o karierze brytyjskiego skoczka, Eddiego Edwardsa, całe przedsięwzięcie ruszyło wreszcie na dobre. 51-letni olimpijczyk z Calgary przyznaje, że jest podekscytowany faktem ekranizacji swojej sportowej biografii.


Kontrakt na nakręcenie filmu na temat swojej kariery Edwards podpisał już 14 lat temu, produkcja jednak z różnych powodów nie mogła wystartować. Początkowo w rolę brytyjskiego skoczka miał się wcielić Steve Coogan, następnie był do niej przymierzany znany z serii filmów o Harrym Potterze, Rupert Grint. Ostatecznie jednak żaden z z nich nie został filmowym Orłem.

- Kiedy ostatnie wzmianki o tym, że produkcja wreszcie ruszyła wyszły na jaw, odebrałem je z przymrużeniem oka, ponieważ pojawiały się one od 20 lat i nigdy nic z tego nie wynikało. Ale teraz wygląda to jakby coś się rzeczywiście działo" - powiedział kilka tygodni temu Edwards w rozmowie z portalem BBC.com.

- Spotkałem się z Dexterem Fletcherem, który jest jednym z producentów, przed Świętami Bożego Narodzenia i powiedział mi, że jest problem ze znalezieniem skoczków którzy umieją skakać w starym, "klasycznym" stylu, bo przez ostatnie 25 lat wszyscy skaczą już nowym stylem "V". Powiedziałem, że byłbym skłonny oddać parę skoków, bo nadal potrafię skakać klasycznym stylem. Dałem im mój cały sprzęt narciarski, który używałem 30 lat temu. Jest on teraz nieużywany, ale wciąż nadaje się do skakania - mówił "Orzeł" - Jestem trochę podekscytowany tym wszystkim, jednak naprawdę w to uwierzę, kiedy rozpoczną się zdjęcia do filmu - dodał.

Zdjęcia do produkcji już ruszyły. Ekipa filmowa znajduje się w chwili obecnej w Oberstdorfie na kompleksie skoczni Erdinger Arena. Rolę Edwardsa powierzono ostatecznie 25-letniemu walijskiemu aktorowi, Taronowi Egertonowi.

- To miły facet. W ubiegłym tygodniu spotkaliśmy się i rozmawialiśmy przez kilka godzin. To było całkiem zabawne uczucie, rozmawiać z kimś, kto wcieli się w moją postać. Nie mogę się doczekać, kiedy zobaczę go w filmie - powiedział Eddie przed kilkoma dniami w rozmowie z portalem tz.de.

Filmowym trenerem Edwardsa zostanie znany australijski aktor, Hugh Jackman. Film ma wejść do kin na wiosnę 2016 roku. "Mam nadzieję, że zaproszą mnie na premierę" - żartuje Edwards.

***

Eddie Edwards przeszedł do historii skoków jako jeden z najgorszych przedstawicieli tej dyscypliny. Styl oddawanych przez niego skoków był tak tragiczny, że wielokrotnie kończyły się one poważnymi kontuzjami. Podczas swej kariery miał złamane wszystkie większe kości (łącznie około 20 złamań). Paradoksalnie jednak błaznowanie na skoczniach narciarskich przyniosło Eddiemu niesłychaną sławę. Po raz pierwszy zaprezentował się szerokiej publiczności podczas konkursu Turnieju Czterech Skoczni w Oberstdorfie w 1986 roku, gdzie uplasował się oczywiście na ostatnim miejscu. Prawdziwą popularność przyniosły mu Igrzyska Olimpijskie w Calgary w 1988 roku, dwukrotnie zamknął tam stawkę zawodników. Zaraz potem Anglik zaczął pojawiać się w reklamach, programach typu talk-show, komentował relacje sportowe... Szacuje się, że dzięki swym sportowym pseudoumiejętnościom zarobił milion dolarów. Edwards zapowiadał kilkakrotnie powrót na skocznie. Nosił się z zamiarem startu na Igrzyskach Olimpijskich w Nagano w barwach reprezentacji Stanów Zjednoczonych, ostatecznie jednak nie wziął udziału w tej imprezie.

Po latach Eddie tak opowiadał o początkach swojej przygody ze skokami:

"Jak na brytyjską miarę, byłem niezły w zjazdach. Omal nie wywalczyłem nominacji na igrzyska w Sarajewie w 1984 roku. Z myślą o następnych wyjechałem trenować do USA. Jednak wtedy już nie miałem takich szans na kwalifikację, a na dodatek kończyły mi się fundusze, bo wszystko opłacałem sam, z pieniędzy zarobionych jako tynkarz. Przyszło mi do głowy, że olimpijskie marzenie łatwiej będzie zrealizować w skokach. Taniej i konkurencja w kraju żadna. Podjechałem do pobliskiego Lake Placid, gdzie stało parę skoczni. Po igrzyskach w 1980 roku były całkiem popularne, co rusz ktoś tam trenował. Popatrzyłem, zapytałem, co i jak, pożyczyłem sprzęt, i próbowałem skakać. Najpierw na K-10, potem K-15. Zanim wróciłem do Europy, miałem za sobą skoki na 40-metrowej skoczni. Zainteresowałem się mocniej tą dyscypliną, wysłałem listy do organizatorów różnych zawodów. Okazało się, że muszę mieć licencję krajowej federacji. Brytyjska mi taką wystawiła i mogłem startować."

Czytaj też: Skoki narciarskie na dużym i małym ekranie