Strona główna • Polskie Skoki Narciarskie

Piotr Żyła: "Brakuje mi radości ze skakania"

Zamiast – jak nas do tego przyzwyczaił w ostatnich sezonach – regularnie startować w konkursach Pucharu Świata, Piotr Żyła rywalizuje aktualnie w zawodach niższej rangi. Wczorajsze zmagania w Pucharze Kontynentalnym w Bischofshofen zakończył dopiero na 29. miejscu, zaliczając przy tym niegroźny w skutkach upadek. Na półmetku tej zimy zawodnik z Wisły nie może więc być zadowolony ze swoich dokonań. O przyczynach kryzysu formy i możliwych drogach jego zażegnania Żyła opowiedział w wywiadzie dla "Przeglądu Sportowego".


Piotr Żyła przyznaje, że sam nie do końca wie, co się dzieje: – Prawdę mówiąc, nie umiem sobie tego wszystkiego poukładać. W okresie przygotowawczym przesadziłem z aktywnością, eksperymentowałem z pozycją dojazdową – nie wyszło, a potem nie potrafiłem szybko tego naprawić. Sezon jednak nadal trwa – mówi 29-letni reprezentant Polski. – Nikt nie oddaje za mnie skoków ani się za mnie nie przygotowuje. Odpowiedzialność spoczywa na mnie – te błędy to moja wina.

Patrząc na sytuację Żyły z perspektywy kibica, można odnieść wrażenie, że to najtrudniejszy moment w jego karierze. On sam jednak temu zaprzecza: – Bywało gorzej. Dziś jestem już starszy, za mną trudne chwile. Bywa tak, że chcesz za bardzo, spinasz się, a wtedy nie idzie. Trzeba się uspokoić i walczyć dalej. Najtrudniej było w Soczi, podczas Igrzysk Olimpijskich. Nie wystąpiłem w zawodach na średniej skoczni. To był gorszy czas. W tej chwili jest podobnie, ale jak i wtedy wiem, co powinienem robić. W tamtym olimpijskim sezonie udało się jeszcze osiągnąć niezłe rezultaty. Wtedy sobie poradziłem, więc uda się i teraz. Wierzę w to, że sezon nie jest jeszcze stracony.

Jako główny powód kryzysu formy wiślanin wymienia brak radości z tego, co robi: – Już latem nie cieszyłem się skokami, o zabawie nie było mowy. Nawet wtedy, gdy udawało mi się skoczyć perfekcyjnie, nie byłem zadowolony i coraz bardziej się w tym pogrążałem. Po zawodach w Zakopanem uśmiechnąłem się. Przed rywalizacją na Wielkiej Krokwi było dobrze, ale potem się spiąłem i wszyscy widzieli, jak wyszło (Żyła nie wszedł do 2. serii, zajmując 40. miejsce – przyp. red.). Skoki są takim sportem, że jeśli coś ci wyjdzie, nabierasz luzu i jest łatwiej. Tego mi brakuje. Ale teraz jest naprawdę lepiej. Tuż po zakopiańskich konkursach pojechałem na trening o Szczyrku. Wylądowałem na 70 m, ale umiałem się już z tego śmiać – i zacząłem nagle latać dalej, bo to, co robię, sprawiało mi frajdę.

Żyła opowiada też o swoich wcześniejszych startach w tym sezonie i sytuacji sprzed Turnieju Czterech Skoczni, kiedy podczas treningu odlatywał kolegom z reprezentacji na kilka metrów: – A w zawodach Żyła nie istniał. Przed Turniejem skakałem daleko, ale – jak będę powtarzał – bez przyjemności. Latałem daleko, ale to nie było to, wciąż czegoś szukałem. Przyszły zawody, za pierwszym razem oddałem przyzwoity skok i mogłem robić dalej to samo, ale wymyśliłem inne wyjście, wszystko pozmieniałem i całkiem się rozsypałem. Podobnie było od początku sezonu, tylko w Niżnym Tagile poszło nieźle (19. i 17. miejsce – przyp. red.). Potem przenieśliśmy się z Rosji do Engelbergu i chciałem od razu wygrywać. A kiedy myślisz tylko o tym, zapominasz, co masz robić, nie zwracasz uwagi na drobne elementy.Wszystko to źle się poukładało, zakręciłem się. W poprzednim sezonie przydzwoniłem kilka razy w bulę, ale śmiałem się sam z siebie, nie przejmowałem się tym. Raz po takim krótkim skoku wylądowałem nawet telemarkiem, żeby chociaż to jakoś wyglądało. Potem od nowa szedłem na górę i robiłem swoje. A dziś... Trening jest dobry, psuję pierwszy skok w zawodach i na drugi mam już całkiem inny pomysł, zmieniam wszystko. Wtedy to nie może działać – w skokach liczy się konsekwencja, której przez cały ten sezon mi brakowało. Dobrze, że mogę startować dalej i jeszcze powalczyć.

Ostatni raz w Pucharze Kontynentalnym Piotr Żyła startował w sezonie 2010/2011... – Minęło trochę czasu, co? Jest jak jest, zobaczymy, co się będzie działo. Trzeba czasem postawić krok do tyłu, by ruszyć. A ja na początku sezonu, chcąc skoczyć do przodu, leciałem w tył. Nie zawsze jest tak, jak by się tego chciało. Wolę patrzeć przed siebie niż oglądać się na moje wyniki. Chcę jeszcze zawalczyć. Wiem, jak sobie pomóc, ale nie zdradzę tego. Liczę na to, że wrócę na wysoki poziom i mam nadzieję, że stanie się to dość szybko.

29-letni reprezentant Polski przyznaje też, że wpływ na obniżkę formy i nastrojów w kadrze mogła też mieć zbytnia pewność siebie przed rozpoczęciem sezonu: – Mówiłem, że mogę nie wypadać z pierwszej dziesiątki, a okazało się, że rzadko wskakuję do trzydziestki. Chyba wszyscy byliśmy zbyt pewni siebie i to nas zgubiło. Wszyscy powtarzali, że będziemy najlepsi, a wyszło, że nie jest za kolorowo. Każdy z nas od razu chciał wygrywać, a sytuacja nas przerosła. Spięliśmy się i wszystko siadło. Podstawowy problem był taki, że widzieliśmy siebie jako najlepszych, a wyszło, że to nieprawda. Nie wiem, jak było u innych, ale ja – zamiast iść swoją drogą – przestałem widzieć w tym skakaniu cokolwiek pozytywnego. Teraz staram się małymi kroczkami iść przed siebie.