Strona główna • Polskie Skoki Narciarskie

Piotr Żyła: "Nie umiałem współpracować z Hannu Lepistoe"

Sezon 2015/2016 był dla Piotra Żyły najgorszym od pięciu lat. W klasyfikacji generalnej zajął on dopiero 35. miejsce, a indywidualnie jego najlepszy rezultat to 12. lokata w Vikersund. Przy okazji Pucharu Świata w Planicy porozmawialiśmy z 29-latkiem na temat przyczyn słabszej dyspozycji, a także o pogłoskach w sprawie nowego szkoleniowca polskiej kadry. Sam zawodnik ma pewną diagnozę tak przeciętnych wyników, a także komentuje kulisy współpracy z byłymi trenerami. Dodatkowo zapewnia, iż wbrew pogłoskom, jest w stanie zmienić pozycję najazdową.


Skijumping.pl: Chyba nie tak wyobrażałeś sobie finał Pucharu Świata w Planicy?

Piotr Żyła: Zdecydowanie nie tak, ale co zrobić. Taki sport i takie życie. Cały ten sezon był jaki był i niedobrze się stało. Już jest w sumie po sezonie, bo jeszcze Mistrzostwa Polski i będzie można w końcu zacząć się przygotowywać do kolejnej zimy, aby była lepsza niż miniona.

Czego zabrakło w tegorocznych skokach w Planicy?

W czwartek oddałem przyzwoity skok treningowy, jak na to, co skakałem przez cały sezon. Próba konkursowa była rozpoczęta zbyt wcześnie, a w piątek skok w kwalifikacjach o dziwo był najlepszy z tych trzech. Niewiele zabrakło do awansu. Nie skaczę na tyle, aby przy trochę gorszych warunkach odlecieć. Rozbieg podnieśli o dwa stopnie, odjęli dużo punktów, a powietrza za bardzo nie było. Też moja trochę wina, bo wylądowałem, jak wylądowałem. Jakbym wylądował byle jak, ale telemarkiem, to pewnie złapałbym się do zawodów i następny skok byłby w miarę normalny. Ale co zrobić. Tak się stało. Na koniec miałem niestety wolne.

Który moment sezonu był najtrudniejszy?

Najtrudniej było do Zakopanego. Po Zakopanem było nieco lepiej. Próbowałem zacząć cieszyć się z tego, co jest. Wiadomo, że nie było za super, ale w pewnym momencie te skoki zaczęły mi sprawiać przyjemność. Wróciłem do Pucharu Kontynentalnego, gdzie dawno już nie skakałem. Trochę zaczęło mi się lepiej skakać. Potem przyszło Vikersund, gdzie zaliczyłem jedyny dość udany weekend, bo skakałem prawie wszystkie skoki na tyle, na ile było mnie wtedy stać. Potem było w kratkę, z przewagą gorszych chwil.

Czy oprócz lotów w Vikersund coś jeszcze można uznać za pozytyw sezonu 2015/2016?

Na pewno dwa starty w Pucharze Kontynentalnym w Planicy. Oddawałem skoki na miarę swoich możliwości. Nie było super, ale były to dwa weekendy pod rząd, z których można było się cieszyć. Jeszcze start u siebie w Wiśle można było zaliczyć jako pozytyw. Były trzy weekendy, które można odhaczyć na plus. Resztę raczej w gorszą stronę - na minus. Źle się w tym sezonie podziało, ale co zrobić. Czasu się nie cofnie. Trzeba myśleć bardziej pod kątem tego, co w przyszłym roku chciałoby się zrobić. Ma być też nowy trener. Do końca nie wiadomo kto nim będzie, bo zwykle bywa tak, że my jako zawodnicy nie mamy nic do gadania. Dowiadujemy się zawsze na końcu.

Jak podsumujesz lata współpracy z Łukaszem Kruczkiem?

Przez pierwsze dwa lata za czasów Łukasza miałem dużo ogólnych problemów. Potem było bardzo fajnie. Mi dość dobrze zaczęła się układać praca z Łukaszem. Był on z roku na rok coraz bardziej doświadczony, działo się więcej i lepiej. Z roku na rok było lepiej, aż do teraz, kiedy coś nie zagrało. W tym roku było źle. Do końca nie wiemy, dlaczego się tak stało, bo powoli szło to w dobrą stronę, a nagle wszystko szlag trafił. Trzeba było się męczyć przez cały sezon. Walczyło się tyle, ile się mogło, ale mało się mogło. Inaczej się skacze, kiedy ma się więcej pewności oraz przekonania, że nawet zepsuta próba daje wysokie lokaty. W tym sezonie było tak, że gdy się psuło to... do widzenia. W poprzednim sezonie psułem skok za skokiem, a odlatywało. W tym roku, gdy skakałem bardzo dobre skoki, to starczało to maksymalnie na czołową "20". Coś było nie tak w tym sezonie. Przemyślenia można sobie zafundować i wnioski wyciągnąć, ale w przyszłym roku będzie coś innego. Będzie inny trener i inaczej będzie się pracowało. Na tę chwilę nie mam pojęcia, co będzie. Z tego, co od was można się dowiedzieć, to największe szanse ponoć ma Stefan Horngacher, ale to bardziej dziennikarze informują.

Kandydatura Austriaka to dobra decyzja?

Odbieram ją bardzo pozytywnie. To taki mój trener, po którego odejściu z Polski nie umiałem się pozbierać. Przez cztery lata po jego odejściu nie umiałem się przestawić do innych metod treningowych. Brakowało mi tego, czego on nas nauczył i tego, co wniósł do współpracy. Byłem wtedy jeszcze przez rok juniorem, ale był to fajny czas i brakowało mi potem tego. W pewnym momencie miałem taki okres, że robiłem jego plany treningowe, bo szczególnie z Hannu Lepistoe nie umiałem się dogadać i współpracować. Może było to podyktowane brakiem metod Stefana. Miałem w głowie to, że u Stefana było bardzo dobrze, a potem dopiero po przyjściu Łukasza Kruczka zdałem sobie sprawę, że ze Stefanem już nigdy trenować nie będę. Praca z Łukaszem przynosiła też dobre efekty i dobre skoki. Nigdy bym się nie spodziewał, że jeszcze kiedykolwiek będzie taka sytuacja, że będę ze Stefanem trenował. Teraz to jeszcze nic pewnego, ale ponoć ma przyjść. Ja bym był bardzo przychylny za tym, aby przyszedł. Jeżeli będzie jakiś inny trener, to podstawą jest to, żeby się dogadać i mieć takie samo zdanie. Jak coś się rozchodzi, to wszystko zaczyna iść w złą stronę.

Przychodzi nowy trener, który zarządza radykalną zmianę pozycji najazdowej. Jesteś w stanie to zrobić?

Myślę, że tak. Wiadomo, że ta pozycja dojazdowa była dobra, kiedy było dobrze. Gdy było źle, to było to samo, ale było źle. Pracowałem długo nad tą pozycją dojazdową na różne sposoby. W tym sezonie też bywały dobre skoki z tej pozycji, ale brakowało mi powtarzalności, aby zawsze było tak samo. Czasem byłem na palcach, czasami za bardzo z tyłu, a więc brak odpowiedniego balansu był problemem. Zaczęło się to od torów lodowych, bo na porcelanie było wszystko fajnie. Potem przeszliśmy na tory lodowe - było jeszcze lepiej, wróciliśmy na porcelanę i wtedy pogubił mi się balans. Nie umiałem za bardzo się w tym odnaleźć. Nie miałem pomysłu. Starałem się robić swoje, bo wiedziałem, że to funkcjonowało w poprzednich latach. Nie umiałem po drodze tego znaleźć. Gdy przyjdzie nowy trener, będzie się pracować nad pozycją, bo ona jest najważniejsza. Jak będę jeździł? To zależy w pewnym sensie od trenera. Trzeba się dogadać. Ta pozycja nie jest zła, ale każdy ma jakąś swoją. To nie jest tak, że każdy jeździ tak samo. Słoweńcy, Niemcy czy Japończycy jeżdżą inaczej. Każdy ma coś. U mnie to wygląda śmiesznie i mogę się sam do tego przyznać. W tej samej pozycji wygrałem Puchar Świata, a w Planicy stawałem na podium. W pewnym sensie były dobre skoki z tego. Zobaczymy, co przyniesie przyszły sezon. Kiedy ten się skończy, zacznę już sam trochę pracować nad sobą i nad wolnym czasem. Jest to chwilami trudne, że w tym wolnym czasie jest za dużo tego wolnego czasu. Szczególnie na zawodach. Trzeba sobie znaleźć jakieś zajęcie, aby nie myśleć. Muszę sobie znaleźć jakieś hobby. Może na gitarze zacznę grać <śmiech>.

Co polski zespół przygotował na tegoroczne team party w Planicy? Co zorganizowały inne reprezentacje?

Przygotowaliśmy jak zwykle oscypki, ogórki, chleb ze smalcem i kiełbasę. My takie zwyczajne jedzenie. Z kolei Amerykanie mają jakieś hamburgery, Norwegowie standardowo gofry, Japończycy jakieś zupki, a Słoweńcy mają rozłożone grille. Jest co zjeść, a do jest coś do wypicia. Trzeba odreagować ten sezon i pozytywnie go zakończyć.

Z Piotrem Żyłą rozmawiał Dominik Formela.