Strona główna • Polskie Skoki Narciarskie

Heinz Kuttin: "Fachowiec jest wtedy dobry - gdy ma dobrą drużynę"

Heinz Kuttin oficjalnie jeszcze nie został poinformowany, że otrzyma stanowisko trenera kadry skoczków narciarskich. Ostateczne decyzje mają zapaść na posiedzeniu Zarządu Polskiego Związku Narciarskiego, który zbierze się 16 kwietnia w Wiśle. W rozmowie z dziennikarzem „Gazety Wyborczej” zdradził, że dla niego najważniejsze jest zbudowanie drużyny...

W Polsce głośno było, że trenerem kadry zostanie ten, kogo wybierze Adam Małysz. Czy nie boi się Pan, że teraz będzie zakładnikiem najlepszego polskiego skoczka?

Najpierw trzeba się zastanowić, kim jest Adam Małysz. To skoczek, który w ostatnich latach wygrał wszystko, co było do wygrania - zdobywał Puchar Świata, był i jest mistrzem świata i medalistą igrzysk olimpijskich. Nie zmienia tego ostatni mniej udany sezon. To nieprzeciętny talent i z takim zawodnikiem pracować chciałby zapewne niejeden trener. Ja oczywiście też. Jednak jako trener kadry mam swoje cele, które wybiegają poza Adama Małysza. Moim zdaniem fachowiec jest wtedy dobry - sprawdza się, gdy ma dobrą drużynę.

Jaka jest, w takim razie Pana zdaniem, rola trenera?

Na sukces w skokach składa się wiele czynników. Niezwykle ważne są kwestie stosowanych materiałów i sprzętu. Tego jednak może czy powinien pilnować cały sztab ludzi. Dla mnie trener jest tym, który powinien umieć wywołać dodatkową motywację w zawodnikach. Wskazać im drogę, którą muszą podążać do celu. Umieć wyzwolić dodatkowe siły, by dotarli tam, gdzie leży kres ich możliwości.

Na jak długo podpisze Pan kontrakt? Co chce Pan w tym czasie osiągnąć?

Ustaliłem z prezesem Włodarczykiem, że podpiszę dwuletni kontrakt, do 2006 roku. Chciałbym w tym czasie zbudować w Polsce team złożony z sześciu-ośmiu zawodników, którzy regularnie będą zdobywać punkty Pucharu Świata.

Kogo Pan widzi w tej grupie?

To przedwczesne pytanie. Szczególnie że wybór do kadry nie jest zadaniem wyłącznie trenera. W PZN istnieje gremium, które dokonuje podziału na poszczególne kadry. Ja chciałbym mieć w drużynie kilku starszych, bardziej doświadczonych zawodników - oczywiście Adama Małysza, może Skupnia czy Tajnera oraz paru młodych, którzy zrobili ostatnio spore postępy.

Ale czy wszyscy z obecnej kadry mają szansę, czy kogoś powinno się już skreślić?

Hm..., powiem tak. Przez ostatni sezon poznałem wszystkich starszych skoczków kadry. Wspólnie jeździliśmy na zawody i wyrobiłem sobie o nich zdanie, jednak zanim coś powiem prasie, chciałbym porozmawiać z każdym sam na sam. To ważne dla przyszłej współpracy. Każdy z kadrowiczów powinien zdobywać punkty PŚ, ale nie każdemu to się udawało. Dlaczego? Bo nie wszyscy byli zmotywowani na 100 procent. Byli tacy, którzy mieli rezerwy i ich nie wykorzystali. Czemu tak było? - to pytanie do zawodników. A co do moich decyzji personalnych - podejmę je w trakcie przygotowań do sezonu.

Co Pana zdaniem odróżnia młodych Polaków od austriackich zawodników?

O Polakach mogę mówić tylko dobrze. Oni nie są jeszcze tak "syci" jak ich równolatkowie w Austrii. Tam każdy ma komputer, więcej pieniędzy i mniej motywacji do treningu. Tymczasem wielu z polskich chłopców dużo łatwiej zmotywować, bo dla nich świat nie jest miły, lekki i przyjemny. W nich jest chęć walki, a ja ją tylko odkrywam.

Nie boi się Pan, że przy braku dobrych wyników szybko pojawią się krytycy mówiący: "Po co nam ten Austriak, wyrzućmy go!"?

Mam zwyczaj myśleć pozytywnie. Jeśli takie myśli zaprzątałoby mnie już teraz, to co by było w sytuacjach rzeczywiście trudnych? Jak pokazał przykład Adama Małysza z ostatniego sezonu, każdy z nas jest tylko człowiekiem i ma prawo do słabszego skoku, startu czy sezonu. Już mówiłem, że dla mnie celem jest zbudowanie drużyny, gdzie więcej skoczków będzie zdobywać punkty PŚ. Jeśli uda się uniknąć pewnych błędów w przygotowaniach, to jestem przekonany, że osiągniemy cel.

W polskiej kadrze jest jedna wielka gwiazda i reszta. Pan już zna ten schemat. Na początku lat 90. w Austrii był Andreas Goldberger jako gwiazda i reszta w cieniu. Skończyło się nie najlepiej...

Oczywiście, to niebezpieczna sytuacja. Sam odczułem to na własnej skórze. Byłem wtedy zawodnikiem i wiem, jak trenerzy byli zapatrzeni w Goldbergera. Był zdecydowanie najlepszy z nas. Mógł dzięki temu robić, co chciał, i często odbijało się to na jakości treningów całej kadry. Trenerowi nie wolno patrzeć na pierwszego zawodnika, dla niego miarodajny powinien być wynik szóstego w kadrze. Bo jeśli ten szósty będzie skakał coraz lepiej, to ci przed nim poczują ciśnienie od dołu i też będą chcieli się poprawić. To taki czynnik motywujący. Gdy zaś zapatrzymy się na lidera, ani on sam, ani ci goniący go nie mają motywacji. On wie, że i tak zostanie najlepszy, a reszta czuje, że i tak nie znajdzie uznania w oczach trenerów.

Spekuluje się, że ma Pan zarabiać 10 tysięcy euro?

Miesięcznie? Rocznie? (śmiech). Na ten temat nie mam nic do powiedzenia. Choć właściwie mogę zdradzić, że będę zarabiał więcej niż rok temu, gdy trenowałem kadrę B. Jednak moja pensja jest bardzo odległa od tej, jaką maja trenerzy w Niemczech czy Austrii i nie mniej brakuje jej do wymienionej kwoty.

Czy praca w Polsce nie jest trochę sposobem na pokazanie OSV, że się pomylili, wyrobienia sobie nazwiska, by później wrócić do Austrii i zacząć pracę z kadrą?

Może kiedyś. Kto to wie, co będzie za kilka lat? Do 2006 r. mam kontrakt w Polsce i zamierzam go wypełnić. A może obie strony będą chciały go przedłużyć? To, że zatrudnia się zagranicznych trenerów, jest w dzisiejszych czasach normalne. U nas w Austrii pracowali już przecież i Kojonkoski, i Lepistoe.

Źródło: Gazeta Wyborcza