Strona główna • Polskie Skoki Narciarskie

Adam Małysz: "Trzeba było Horngachera"

Radości i wzruszenia po sobotnim konkursie drużynowym nie ukrywał także Adam Małysz, który w rozmowie z dziennikarzami przyznał, że obserwując wydarzenia na skoczni denerwował się bardziej niż kiedy sam brał udział w zawodach na obiektach całego świata.


- Byłem dziś bardzo zestresowany, aż bolał mnie brzuch. Nie wiedziałem, czy szukać toalety, czy patrzeć na skoki. Ale po finałowym skoku Kamila w jednej chwili opuściło mnie całe napięcie. Szczerze mówiąc najbardziej obawiałem się skoku Dawida w drugiej serii. Dwukrotnie musiał opuścić belkę startową, a warunki rzeczywiście były krytyczne. Dlatego pojawił się niepokój o to, co się stanie. Nie o Dawida, ale o to, jakie w końcu będą warunki. To był taki moment w konkursie, kiedy jedni skakali 130, a inni 103 metry. Nie wiadomo było, na co się trafi. Tym bardziej, że miałem cały czas kontakt z trenerem i wiem, że wszystko zmieniało się w ułamkach sekund. Na szczęście okazało się, że Dawid wytrzymał presję, a warunki były całkiem niezłe. Może nie optymalne, ale też nie najgorsze. No i stało się – z radością komentuje Małysz.

- To niezmierna duma. To dla mnie coś niesamowitego, że mogę być tu z nimi i im pomagać, bo wkładam w to całe serce. Dla mnie to niezwykła przyjemność, a ten medal na pewno jest ukoronowaniem tego wszystkiego. Praca potem jest już zupełnie inna. Człowiek wie, że przychodzi i coś robi, oni tego chcą, a w końcu wszystko idzie jak trzeba i pojawiają się takie sukcesy. Kwestia jest taka, że w przyszłym roku na pewno będzie bardzo trudno, to wszyscy wiemy <śmiech>. Ale teraz chcemy się cieszyć tym, co się stało. Pozostaje niedosyt po konkursach indywidualnych, zwłaszcza tym na średniej skoczni, ale to, co wydarzyło się w sobotę zrekompensowało wszystkie braki. Dramaturgia konkursu była ogromna, chociaż przez cały czas prowadziliśmy. Mimo tego warunki nie pozwalały na to, żeby się po prostu swobodnie cieszyć, bo zawsze coś się wydarzyło. W jednej chwili odpadają Niemcy, potem Austriacy, potem Norwegowie powracają mimo słabego skoku Fannemela… Wszystko działo się bardzo szybko. Nasi chłopcy skoczyli dokładnie tak, jak było trzeba i na tym polega ten sukces.

- Może byłbym trochę spokojniejszy, gdybym ten konkurs oglądał przed telewizorem. Ale będąc tutaj, współpracując z kadrą i cały czas po cichu licząc na ten sukces, trudno jest zachować spokój. Uważam, że nerwy są o wiele większe niż kiedy sam byłem zawodnikiem – przyznaje trzykrotny wicemistrz olimpijski.

- Nie wiem, czy beze mnie to złoto byłoby nasze czy nie. Ja cieszę się, że mogłem dołożyć do tego swoje pięć groszy, że te moje czasy spowodowały, że ci zawodnicy, którzy teraz zdobywają medale, chcieli skakać, że przyszli, trenowali i zaczęli odnosić sukcesy. Trzeba było takiego trenera jak Stefan Horngacher, który spowodował, że nie tylko jeden czy dwaj skoczkowie, ale cała drużyna jest w stanie walczyć o medale, już nie mówiąc o zwycięstwie.

- Nie przygotowaliśmy się na świętowanie, bo nie chcieliśmy zapeszać. Teraz będzie wielki spontan <śmiech>. Wykorzystamy to, co zostało <śmiech>. Bo coś tam jeszcze zostało na pewno. Nie mówię, że chłopakom, ale sztabowi. Mamy tez różne zaproszenia, także międzynarodowe, więc być może też z nich skorzystamy. Trudno pomyśleć o tym, żeby teraz się nie cieszyć. Po takim sukcesie trzeba poświętować. Na pewno najlepiej robi się to w swoim gronie, bo wtedy można i popłakać, i pożartować. Zobaczymy, jak to będzie – zakończył legendarny skoczek z Wisły.

Korespondencja z Lahti, Tadeusz Mieczyński i Dominik Formela