Strona główna • Polskie Skoki Narciarskie

Andrzej Stękała: "Nic do mnie nie przemawiało"

Polskie skoki narciarskie w sezonie 2016/2017 znalazły się na dwóch skrajnych biegunach. Kiedy prowadzona przez Stefana Horngachera kadra A zdobywała drużynowe złoto w Lahti oraz walczyła o historyczny triunf w Pucharze Narodów, w coraz głębszym kryzysie pogrążała się kadra B, której opiekunem był Robert Mateja. Brak wyników i psująca się atmosfera w zespole, spowodowała, iż tej wiosny stery na zapleczu kadry narodowej przejął Czech - Radek Židek. Jednym z podopiecznych 34-latka będzie Andrzej Stękała, który naszemu portalowi opowiedział o przyczynach kryzysu, z którym zmagał się w ostatnich miesiącach.


Opinią wielu ekspertów, to właśnie Andrzej Stękała był największym polskim rozczarowaniem ostatnich miesięcy. Przedstawiciel AZS-u Zakopane nie tylko nie startował w zawodach najwyższej rangi, ale już w styczniu zakończył udział w rywalizacji na arenie międzynarodowej. Po debiutanckim sezonie w Pucharze Świata (2015/2016), w którym zdobył on 105 punktów, a w Zakopanem wraz z drużyną wywalczył trzecie miejsce w zmaganiach zespołowych, zima 16/17 okazała się kompletną klapą. W dziewięciu występach w Pucharze Kontynentalnym, Stękale udało się zdobyć zaledwie 16 punktów. Jego największym sukcesem było trzecie miejsce w konkursie rangi FIS Cup na Wielkiej Krokwi, a więc w cyklu, w którym brylował już w sezonie 2014/2015.

Skijumping.pl: W jednym z wywiadów otwarcie przyznałeś, że miniony sezon i wyniki, a w zasadzie ich brak, to w zdecydowanej mierze twoja wina. Jakie podejście towarzyszy ci na początku przygotowań do sezonu olimpijskiego? Nowy sezon, nowy ja?

Andrzej Stękała: Zdecydowanie tak. Nic więcej chyba nie muszę dodawać.

Triumf w klasyfikacji generalnej FIS Cup, podia Pucharu Kontynentalnego, punkty w debiucie w Pucharze Świata, 6. lokata w Trondheim, wspaniały rekord życiowy w Vikersund. Wszystko przyszło zbyt łatwo?

Nie. Myślę, że wtedy po prostu dawałem z siebie wszystko, natomiast w pewnym momencie straciłem motywację do treningów i chęci do skakania. Na niczym mi nie zależało. Zostałem źle potraktowany przez garstkę osób, co bardzo mnie zabolało. O kim mowa? Zostawiam to dla siebie. Następnie spadła moja dyspozycja na skoczni. Brak formy odbierał motywację, a kiedy jej brakowało, wówczas dochodził problem z utrzymaniem prawidłowej wagi. Do tego nie dogadywałem się ze sztabem szkoleniowym i krok po kroku wszystko się sypało. Taka jest geneza moich problemów.

Twój rówieśnik - Phillip Sjoeen, który swego czasu również nagle wskoczył do Pucharu Świata, w rozmowie z norweskimi dziennikarzami stwierdził, iż nie był gotowy na zainteresowanie ze strony mediów, a przez dużą presję stracił radość z uprawianego sportu, przez co kompletnie się od niego odciął. Pomocną dłoń do Norwega wyciągnął m.in. Gregor Schlierenzauer, natomiast inni sportowcy często sięgają po pomoc psychologa sportowego.

Zainteresowanie ze strony mediów czy innych ludzi nie miało żadnego wpływu na spadek mojej formy w minionym sezonie. Stale wyciągano do mnie pomocną dłoń, ale nie chciałem jej przyjąć, bo w danym momencie na niczym mi nie zależało. Nie współpracuję z psychologiem. Nic by on tutaj nie pomógł, gdyż najpierw sam muszę wszystko sobie poukładać. Uważam, że w tej chwili jestem już innym człowiekiem. Zdałem sobie sprawę, jak wielu osobom na mnie zależy i nie zamierzam się zamykać na ich pomoc. Jestem otwarty na propozycje i przede wszystkim będę starał się dawać z siebie wszystko, aby jak najwięcej osiągnąć w skokach narciarskich.

Latem minionego roku pojawiły się pogłoski o twoich problemach z wagą, a sam stwierdziłeś, iż to "zimą będzie petarda". Takowej zabrakło, a sporo osób długo wypominało ci tamtą wypowiedź. Co poszło nie tak?

W sezonie zimowym dawałem z siebie 110 procent, ale latem nie miałem problemów z wagą. Faktycznie, zimą miała być petarda, bo wierzyłem, że treningi przyniosą efekt i wierzyłem w to, co robię. Niestety, z biegiem czasu się to zmieniło. Zabrakło profesjonalizmu z mojej strony.

Wiosnę 2016 rozpocząłeś jako członek kadry A. Odsunięcie cię od niej na zimę było sporym ciosem? Jak wspominasz początki współpracy ze Stefanem Horngacherem?

Ciężkie pytanie, na które nie chcę odpowiadać. Wiele się pozmieniało względem poprzednich miesięcy, ale uwierzyłem w nowy plan treningowy i liczyłem na stałą poprawę. Pomimo braku wyników, konsekwentnie starałem się eliminować błędy podczas okresu przygotowawczego.

Decyzją austriackiego trenera, jeszcze jesienią trafiłeś do kadry Roberta Matei. Nie był to pierwszy raz, kiedy znalazłeś się pod jego skrzydłami. Pod jego wodzą, w sezonie 2014/2015, zacząłeś z kadry juniorów wypływać na arenę międzynarodową. Co zmieniło się w waszych relacjach?

Trudno to wytłumaczyć, ale w sezonie 2014/2015 było zupełnie inaczej.

Wtedy byłeś nową twarzą w polskich kadrach, a teraz pewnym punktem reprezentacji, który regularnie punktował w Pucharze Świata. Metody trenera Matei przestały do ciebie przemawiać?

Do mnie nic nie przemawiało. Możliwie, że było to spowodowane frustracją wywołaną brakiem rezultatów na skoczni.

Twoim zdaniem trener Mateja lepiej odnajduje się w pracy z juniorami? Minionej zimy dużo mówiło się o pogarszającej się atmosferze na zapleczu kadry narodowej.

Jego trzeba zapytać. Jak atmosfera miała się nie psuć, skoro kompletnie nic nam nie wychodziło?

Jan Ziobro po awansie do Pucharu Świata wielokrotnie podkreślał, jak dobrym fachowcem jest trener Mateja. Ty miałeś chyba odmienne zdanie w trakcie sezonu?

Robert Mateja jest dobrym trenerem. Ciągle o nim tak myślę i zdania nie zmienię. Niestety, wyszło jak wyszło. Wszystko sobie wyjaśniliśmy i między nami panują dobre relacje.

Widok kolegów z kadry wygrywających Puchar Narodów był lekiem na wyjście z kryzysu?

Myślę, że najbardziej motywuje mnie rodzina. Były takie momenty, że myślałem o rzuceniu skoków w kąt.

Który moment był punktem zwrotnym w całej tej sytuacji?

Świadomość, że w Polsce po zakończeniu kariery nie ma się nic, a w tym momencie nie mam planów na życie poza skokami. To moja pasja, w której chcę się rozwijać i realizować, aby piąć się w górę. Ciężko powiedzieć, jakie pozytywy niesie całe to doświadczenie. Wiem, że jestem zdeterminowany do dalszej pracy. Mam sporo do osiągnięcia w tym sporcie.

Za wami pierwsze konsultacje i treningi z trenerem Radkiem Zidkiem. Dostałeś jakieś ultimatum?

Nie, nie dostałem żadnego ultimatum. Każdy zdał sobie sprawę, że bez pracy nie ma kołaczy.

Kibiców wręcz rozzłościło zdjęcie z lutowego LOTOS Cup, na którym ty czy Krzysztof Biegun celebrujecie zdobycie medali tych zawodów, nieadekwatnie do ich prestiżu. W waszej grupie nie brakuje wiary w to, że wrócicie do ścisłej światowej czołówki?

Nie, nie brakuje, ale trzeba cieszyć się z małych rzeczy. Nie umiesz cieszyć się z małych? Nie zasługujesz na te duże.

Jako członkowie kadry B, jak zareagowaliście na powołanie Krzysztofa Miętusa do kadry A, który minionej zimy był najsłabszy w grupie?

To decyzja trenerów. Nie nasza.

Co jest dla ciebie motywacją w tym momencie?

Chciałbym pojechać na Zimowe Igrzyska Olimpijskie do Korei Południowej. Moim celem jest skakać jak najdalej, bo po prostu jest to super uczucie. Do tego otrzymuję ogromną motywację i wsparcie ze strony rodziny. Jej członkowie nigdy nie pozwoliliby mi się poddać. Chcą mi pomagać w drodze na szczyt.

Z Andrzejem Stękałą rozmawiał Dominik Formela