Strona główna • Polskie Skoki Narciarskie

Śmierć na skoczni - im narty zabrały życie

Skoki narciarskie to nie tylko efektowne fruwanie w powietrzu, rekordy i walka o laury. Są chwile, gdy ta jedna z najbardziej widowiskowych dyscyplin sportu pokazuje swoje drugie, często dramatyczne oblicze. Upadki, stłuczenia czy złamania to ryzyko, z jakim musi liczy się każdy zawodnik siadający na belce startowej. Historia skoków zna jednak również wypadki, które zakończyły się jeszcze bardziej tragicznie.


Jednym z pierwszych, który na własnej skórze przekonał się o śmiertelnym niebezpieczeństwie, jakie niesie ze sobą skakanie na nartach był 12-letni zaledwie Raymont Roullier. Chłopiec swój feralny skok oddał 25 stycznia 1925 roku na skoczni Goff Falls w Manchesterze w stanie New Hampshire w USA. Błąd w powietrzu spowodował gwałtowny upadek zakończony złamaniem karku. Rok po tym tragicznym wydarzeniu zginął rówieśnik Roulliera, Hallward Graver pochodzący z małej wsi w rejonie Telemarku. Norweg stracił równowagę już na rozbiegu i uderzył głową w stojące obok zeskoku drzewo. Niestety, obrażenia były na tyle rozległe, że nastolatek wkrótce zmarł. Do tej pory los Gravera podzieliło aż 17 jego rodaków.

W pierwszej połowie XX w. śmierć zbierała krwawe żniwa na amerykańskich skoczniach. Jedną z ofiar śmiertelnych był utalentowany Paul Bietila – mistrz USA juniorów z 1936 roku. Niestety, 5 lutego 1939 roku jego kariera została przedwcześnie przerwana przez wypadek, który wydarzył się podczas treningu przed mistrzostwami w St. Paul. Młody zawodnik po wylądowaniu na oblodzonym zeskoku stracił panowanie nad nartami i uderzył w płot znajdujący się po lewej stronie skoczni. Po tym nieszczęśliwym wypadku Bietila długo walczył o życie, jednak po 3 tygodniach zmarł na skutek powikłań, jakimi były zapalenie opon mózgowych i zapalenie płuc.

Paul Ausserleitner swoją sportową karierę rozpoczął w czasie II wojny światowej. W 1942 roku został młodzieżowym mistrzem Niemiec, po 1945 występował jako reprezentant Austrii. Pierwszy sukces w odniósł w 1948 roku, kiedy zdobył złoto na mistrzostwach kraju związkowego Salzburga, a 1949 roku w Villach stanął na najwyższym stopniu podium podczas mistrzostw Austrii na skoczni normalnej K-70. Kontynuacją jego dobrej passy było ustanowienie nigdy niepobitego rekordu skoczni Gaisberg w Salzburgu (skocznię przestano używać w połowie lat 50.). Ausserleitner swój ostatni skok oddał 5 stycznia 1952 roku podczas treningu przed zawodami z okazji święta Trzech Króli w Bischofschofen. Niestety, próba zakończyła się fatalnym lądowaniem, w wyniku którego zawodnik trafił do szpitala, gdzie zmarł 4 dni później. Po tym tragicznym wydarzeniu skocznię znaną z Turnieju Czterech Skoczni nazwano jego imieniem.

Do równie tragicznego zdarzenia doszło zaledwie 3 tygodnie później nieopodal Beaver Lake w stanie Oregon, kiedy William Gundersen uderzył w widza. Reprezentujący Drammen BK zawodnik złamał kark i zmarł zanim zdążono przetransportować go do szpitala. Na szczęście, drugi z poszkodowanych przeżył.

Szczęścia nie miał także Kjell Olaf Håkonsen. Norweg swój ostatni skok oddał 6 stycznia 1969 roku na skoczni w Drammen. Zawodnik pośliznął się na oblodzonym rozbiegu i uderzył głową w ostrą krawędź kamienia. Nigdy nie odzyskał świadomości.7 lat później głośnym echem w USA odbił się natomiast śmiertelny wypadek Jeffa Wrighta. Podczas skoku treningowego Amerykanin stracił panowanie nad nartami i upadł na zeskok, łamiąc sobie kark. Tragiczna śmierć dobrze rokującego zawodnika trafiła na czołówki krajowych gazet i rozpoczęła dyskusję nad sensem dalszego finansowania tak niebezpiecznego sportu, jakim są skoki narciarskie. Choć podobne wypadki z udziałem amerykańskich zawodników zdarzały się już wiele lat wcześniej, wydarzenie to przelało prawdopodobnie czarę goryczy i w znaczny sposób zahamowało rozwój tej dyscypliny za oceanem.

Jednym z najbardziej szokujących wypadków w ostatnich latach był upadek 14-letniego Jermo Ribbersa. Feralny skok miał miejsce w styczniu 2008 roku podczas treningu na skoczni K-56 w Oberstdorfie. Pomimo sprzyjających warunków pogodowych, Holender upadł na zeskok i prawdopodobnie dwukrotnie uderzył głową o bandę. Pomimo natychmiastowej reanimacji chłopiec zmarł chwilę po przewiezieniu do szpitala. Młody zawodnik jest czterdziestą szóstą i jak na razie ostatnią znaną ofiarą, która zginęła w ten sposób.

Na szczęście tak tragiczne wypadki na skoczni są głównie domeną przeszłości. Dlaczego? Niegdyś zabezpieczenie skoczni stało na znacznie niższym poziomie - niedostatki w wyposażeniu, nieprofesjonalne (w porównaniu do współczesnych) tory najazdowe, brak wiatrołapów to tylko jedne z wielu przyczyn tego, że skoki były zdecydowanie bardziej niebezpieczne niż dzisiaj. Zmorą ówczesnych skoczków był także wyjątkowo skromny ekwipunek. Dawniej jedyną ochronę głowy stanowiły zwykłe zimowe czapki (kaski wprowadzono dopiero w 1976 r.). Brak opływowych kombinezonów rekompensowano elastycznymi spodniami, swetrem i grubymi skarpetami. Narty były natomiast cięższe i twardsze niż obecnie.

- Skakaliśmy w wełnianych czapkach, które kompletnie nie chroniły nas przed urazami. Gdy zaliczy się groźny upadek, to po przebudzeniu przez pewien moment człowiek nie wie nawet, jak ma na imię. Tak czuje się bokser po nokaucie. Poza tym zbiera się na wymioty. To okropne uczucie – wspomina dawne czasy mistrz olimpijski z 1972 roku, Wojciech Fortuna. Mimo iż przeżył podobną sytuację aż trzy razy, nigdy nie miał zamiaru zakończyć przez to sportowej kariery.

Za czasów Fortuny brak profesjonalnego sprzętu nie był jedynym problemem. Technika nie była aż tak rozwinięta, w związku z czym nie wykonywano pomiarów siły wiatru i często zawodnicy zmuszeni byli do rywalizacji w skrajnie niebezpiecznych warunkach. - To sport dla twardych i odważnych ludzi. Dla mnie żadnym wytłumaczeniem nie może być na przykład to, że skoczek miał upadek albo kontuzję. […] Niech bojaźliwi grają w szachy albo bilard – mówił o ówczesnych realiach wybitny polski skoczek, Stanisław Marusarz.

Wiele lat wstecz bardziej niebezpieczne niż dziś było również ułożenie ciała w locie. Do połowy lat 80. stylem dominującym był styl klasyczny polegający na równoległym ułożeniu nart do siebie. Dawał on mniejsze możliwości korygowania sylwetki i ochrony przed ewentualnym upadkiem. W przeciwieństwie do stylu V, prędkość przy lądowaniu była o wiele większa. Poza tym dzięki słabszemu oporowi powietrza możliwość oddania dłuższych i niebezpieczniejszych skoków znacznie się zwiększała.

Czynnikiem, który mógł mieć wpływ na częstsze wypadki na skoczni było inne niż obecnie wyprofilowanie obiektów. - Rozbiegi były strome i trzeba było uważać, by nie przeskoczyć skoczni – tłumaczy były dwuboista i były trener polskich skoczków, Apoloniusz Tajner. Rzeczywiście, historia taka przytrafiła się Stanisławowi Księdzularzowi. Podczas skoku zakopiańczyka na Średniej Krokwi wiał tak silny boczny wiatr, że zawodnik wylądował obok zeskoku skoczni!

Przez lata skoki narciarskie stawały się coraz bezpieczniejszą dyscypliną sportu. Wraz z postępem technicznym wzrosła także świadomość organizatorów zawodów na temat tego, jak powinni chronić zawodników. Nawet najlepsze maszyny i systemy jednak nie pomogą, jeśli sami skoczkowie zapomną o jednym – własnym rozsądku.

Źródła:

Leszek Błażyński "Wojciech Fortuna. Skok do piekła"

wikipedia.org

informacje własne