Strona główna • Polskie Skoki Narciarskie

Wypowiedzi Kubackiego, Żyły, Kota i Huli po sobotnim konkursie w Engelbergu

Do finałowej serii sobotniego konkursu w Engelbergu zakwalifikowało się pięciu reprezentantów Polski. Oprócz Kamila Stocha (3. miejsce), w czołowej dziesiątce znaleźli się jeszcze Dawid Kubacki i Piotr Żyła, którzy zajęli odpowiednio 8. i 10. lokatę. Maciej Kot uplasował się na 17. pozycji, natomiast Stefan Hula był ostatecznie 22. Jak podsumowali pierwsze zawody indywidualne na Gross-Titlis-Schanze?


Dawid Kubacki (8. miejsce; 128 i 127,5 metra):

- Myślę, że dziś było całkiem w porządku. Trzech z nas znalazło się w pierwszej dziesiątce, więc wydaje mi się, że to dobry rezultat. Jeśli chodzi o moje skoki - pierwszy z nich był w moim odczuciu nieco za wcześnie zaczęty, przez co narty nie wyszły od razu z progu i na tym właśnie zgubiłem kilka punktów.

- Sądzę, że sporo straciłem tu także na samych lądowaniach, bo przy tym łapiącym spadzie, trzeba było dać sobie trochę rezerwy przy lądowaniu, aby nie zjechać na nosie. To na pewno odbijało się na punktach.

- Kibice nie mają cierpliwości, ja zaś mam i pracuję dalej. Jestem przekonany, że stać mnie na dobre wyniki, jednak dziś się na nie nie nastawiałem i starałem się robić to, co do mnie należy. Tego się trzymam, bo wiem, że jeszcze doczekam się sukcesów. Jestem pełen optymizmu przed jutrzejszym dniem.

Piotr Żyła (10. miejsce; 127 i 123,5 metra):

- Jak najbardziej, jestem zadowolony z moich sobotnich skoków. Te próby były znacznie lepsze od wczorajszych w Engelbergu. Runda finałowa była nieco gorsza w moim wykonaniu, słabsza od tych skoków zaprezentowanych w serii próbnej czy pierwszej ocenianej. Mój błąd polegał na zbyt wczesnym rozpoczęciu odbicia. Organizatorzy starali się na bieżąco wydmuchiwać śnieg z torów, więc nie można stwierdzić, że to on był problemem.

- W moich skokach brakuje jeszcze trochę do tych najwyższych lokat, ale niewiele. Walka była i najważniejsze jest dziś dla mnie to, że dałem z siebie wszystko. Po konsultacjach z trenerem, zmieniałem nieco w ostatnich tygodniach moją pozycję dojazdową, bo szukaliśmy optymalnego rozwiązania, ale tutaj została już ona ustabilizowana. W piątek oddawałem "dzikie" skoki, a te sobotnie były naprawdę fajne.

- Warunki pogodowe nie należały do łatwych, ale ostatecznie trzeba było zrobić swoje, aby uplasować się w czołówce. Znaleźli się w niej skoczkowie, których można było się tam spodziewać. Nie ma reguły, czy wieje z przodu, czy z tyłu, a może świeci słońce lub sypie śnieg. Trzeba oddawać bardzo dobre skoki, a wtedy można myśleć o wysokich pozycjach.

Maciej Kot (17. miejsce; 124 i 126 metrów):

- Wszystkie trzy dzisiejsze próby miałem naprawdę dobre. Były one podobne do tej z kwalifikacji. Szczerze mówiąc, nie wiem, dlaczego nie dało to wyższego miejsca, bo wiadomo, że fajnie byłoby, gdyby porządne skoki owocowały fajnymi lokatami. Dziś, niestety, tak nie było i potrzebna jest analiza, dlaczego to się stało. Pierwsza seria była nieco loteryjna, co było widać po Johannie Andre Forfangu, Stefanie Krafcie czy Andreasie Wellingerze. Mimo, że skakali tutaj świetnie, to zabrakło im po prostu szczęścia w zawodach. Norweg w ogóle odpadł z konkursu i to jest dopiero niespodzianka.

- W porównaniu do dnia wczorajszego, jest to kolejny krok do przodu, bo moje skoki były równe i stabilne, jednak czegoś w nich brakowało. Myślałem, że z takimi próbami można spokojnie wejść do pierwszej dziesiątki. Niewiele brakuje, bo te różnice nie są duże. W pierwszej serii straciłem sporo na lądowaniu. Noty sędziowskie były niskie, gdyż wylądowałem za bardzo z przodu, przytrzymało mnie. Mało potrzeba, by wskoczyć do najlepszej dziesiątki czy nawet szóstki, ale należy jeszcze znaleźć rezerwy.

- Zeskok był dziś bardzo tępy. Nie chodziło nawet o to, że ten świeży śnieg jest troszkę miękki, ale o to, że narty mamy przygotowane na lód i w momencie, gdy lądujemy na takim puszku, nie ma tego poślizgu, wtedy nas nieco przytrzymuje. Trzeba lądować bardziej asekuracyjnie, z tyłu i po prostu uważać.

Stefan Hula (22. miejsce; 120,5 i 120,5 metra):

- Były to zawody klimatyczne, w śnieżnej scenerii, ale i nieco zwariowane. Nie do końca sprawiedliwe, bo część stawki miała pomoc w postaci podmuchów pod narty, a część musiała radzić sobie z wiatrem w plecy. Trzeba było mieć szczęście.

- Z powodu nisko ustawionej belki startowej skakało się trudno, ale to nic. Uważam, że moje skoki były niezłe. Wiadomo, że odległości i lokata nie powalają, ale były to, w moim odczuciu, solidne próby. Nie robiąc niczego na siłę, chciałem robić swoje.

- Apetyty były większe, ale nie zawsze ma się to, czego się pragnie - zakończył 31-latek.

Korespondencja z Engelbergu, Tadeusz Mieczyński