Strona główna • Polskie Skoki Narciarskie

Kamil Stoch: Jest zupełnie inaczej niż w Soczi

Kamil Stoch raz jeszcze udowodnił jak wybitnej klasy jest sportowcem. Reprezentant Polski, po lotach mierzących 135 oraz 136,5 metra, obronił tytuł mistrza olimpijskiego na dużej skoczni! Dla naszego kraju jest to pierwszy medal podczas XXIII Zimowych Igrzysk Olimpijskich w Pjongczangu.


- Czekałem na ten dzień bardzo długo. Wiedziałem, że stać mnie tutaj na wiele, bo jestem w bardzo dobrej dyspozycji. Znam poziom swojego przygotowania do trwającego sezonu i jego najważniejszych momentów. To jest to, co stale powtarzałem w wywiadach. Po normalnej skoczni czułem niedosyt i na dużej chciałem oddawać możliwie najlepsze skoki.

- Przed finałowym skokiem wiedziałem, że przede mną skakali bardzo daleko. Dzieją się tu jednak różne dziwne rzeczy i miałem świadomość, że dużo zależy od warunków. Wiedziałem, że nie zrobię nic więcej niż potrafię i starałem się skupić na swoim zadaniu. Chciałem zrobić wszystko normalnie i włożyć w to całą energię. Chłopacy z kadry mówili, że wystarczy do złota, ale wolałem poczekać na oficjalne rezultaty.

- Ostatnie dni nie były życiem pod presją. Uważam, że najgorszą presję nakładamy sobie sami, a ja stałem się nic takiego nie robić. Na nic się nie stawiałem i robiłem wszystko z uśmiechem. Wierzyłem, że stać mnie na bardzo dobre skoki. W ostatnich godzinach przed zawodami starałem się zachować spokój. Utrzymywałem normalne aktywności i nie robiłem niczego na siłę. Był to normalny dzień.

- Nie można się nastawiać tak, że "to będzie mój dzień". Zawsze coś może nas zaskoczyć, co może nie być zależne od nas. Moją najlepszą drogą jest zamknięcie się w myśleniu, że zrobię tylko to, co umiem i zobaczę, co mi to da.

- Trener nie musi nas wyciszać czy motywować przed takim dniem. Każdy z nas jest już na tyle doświadczony, że wie, co ma robić. Szkoleniowiec widział, że jestem dobrze dysponowany i potwierdzenie swoich umiejętności dziś wystarczy.

- Każdy medal i wygrana to radość. W Korei jest zdecydowanie inaczej niż w Rosji. Tutaj jestem zdecydowanie bardziej zadowolony z samych skoków niż miało to miejsce przed czterema laty w Soczi. Tam drugie złoto zdobyłem siłą rozpędu, a tutaj trzeba było dosłownie na nie zapracować. Cztery lata temu zepsułem finałowy skok, a tym razem miałem poczucie zrobienia wszystkiego, co mogłem. Przy takim poziomie zawodów i formie pozostałych skoczków trzeba było oddać najlepsze próby, jakie się potrafi. Cieszę się, że przy takim napięciu i otoczce potrafiłem to zrobić. Zdaję sobie sprawę, że był to trudny tydzień, ale zasłużyłem na to złoto.

- Nie chcę, abyśmy z Simonem Ammannem zaczęli sobie teraz przesadnie słodzić, ale jest to bardzo pozytywny człowiek i wspaniały zawodnik. Cały czas się nie poddaje i szuka swoich najlepszych skoków. Imponuje mi tym, że pomimo obfitej w sukcesy kariery chce dalej zdobywać więcej.

- To złoto dedykuję, przede wszystkim, mojej żonie Ewie Bilan-Stoch. Ten sukces to zasługa też całego sztabu ludzi, z którymi na co dzień pracuję i uważam, że warto ich tutaj z imienia i nazwiska wymienić. Są to: Stefan Horngacher, Grzegorz Sobczyk, Zbigniew Klimowski, Kacper Skrobot, Maciej Kreczmer, Łukasz Gębala, Aleksander Winiarski oraz Adam Małysz. Prezes Apoloniusz Tajner też niech będzie. Za wsparcie chciałbym podziękować też rodzicom, siostrom, kibicom oraz dziennikarzom. Wam też dziękuję za wyrozumiałość, wyważone pytania oraz nieprzesadne pompowanie balonika oczekiwań.

- Mam świadomość, że dla dziennikarzy jestem trudnym rozmówcą. Mam swoje humory, czasem nie do końca zrozumiałe żarty, ale to wszystko jest po to, aby dla siebie znaleźć najlepszą drogę do tego, aby w takich momentach zrobić swoje.

- Trzeba podziękować też Bogu za to, że dziś mieliśmy okazję do rywalizowania w sprawiedliwych warunkach atmosferycznych. Każdy mógł pokazać na co go stać.

- W konkursie drużynowym widzę szansę na równorzędną walkę z Norwegami czy Niemcami. A jak będzie? Czas pokaże. Przed konkursem indywidualnym na dużej skoczni też wydawało się, iż Norwegowie są nie do pokonania. Mamy najmocniejszą drużynę w historii, ale nie stawiamy sobie konkretnego celu. Nie nakręcamy się bez potrzeby, bo stać nas na wiele, ale każdy musi dać z siebie wszystko. Miło mi słyszeć, że mój medal motywuje kolegów. Zmagania zespołowe wyciągają z nas więcej energii. Każdy stara się zrobić maksimum, bo wie, że jeśli coś zawali to nie tylko sobie, ale całej ekipie.

- Nie sądzę, że uratowałem te igrzyska dla naszego kraju. Staram się nie śledzić doniesień w mediach czy Internecie, bo czasem wystarczy jeden artykuł czy zdanie do zaburzenia spokoju. Po co się niepotrzebnie denerwować? I tak mamy wystarczająco emocji.

- Nie chcę spekulować o kolejnych igrzyskach w Pekinie. Pozostało do nich zbyt dużo czasu, aby podejmować takie rozmowy.

Korespondencja z Pjongczangu, Dominik Formela