Strona główna • Polskie Skoki Narciarskie

Aleksander Zniszczoł: Życie nie jest kolorowe

Aleksander Zniszczoł okazał się najlepszym polskim skoczkiem sobotniej inauguracji 28. edycji Pucharu Kontynentalnego. Wicemistrz świata juniorów z 2012 roku zajął szóstą pozycję, a na dużej skoczni w Lillehammer uzyskał 121,5 oraz 131 metrów. Drugi lot dał mu awans o siedem lokat.


- Jak na pierwszy występ, jest to satysfakcjonujący wynik. Liczyłem jednak na nieco więcej i to okazało się problemem. Skok otwierający zawody nie był czysty, bo pojawiło się trochę stresu. Starałem go nieco zniwelować, ale i tak wpłynął on na moją próbę. Było za dużo energii, zabrakło zaś odrobiny spokoju – mówi sportowiec kierowany przez trenera Macieja Maciusiaka.

Skąd u 24-latka nerwy przy okazji inauguracji zmagań drugoligowych? – Otwarciem zimy był Puchar Świata w Wiśle, gdzie żaden z członków kadry B nie dostał się do konkursu indywidualnego. Oczekiwania wobec nas były duże, starałem się myśleć o skokach, ale być może siedziało to gdzieś z tyłu głowy. Przed wylotem do Norwegii mieliśmy obóz, właśnie w Wiśle, gdzie skakało mi się bardzo fajnie. To obudziło we mnie żądzę osiągnięcia dobrego wyniku, a to nie jest dobre dla skoczka. Z tego powodu pojawiły się małe komplikacje. Poradziłem sobie z tym jednak już w drugiej rudzie, dzięki czemu sporo odrobiłem. Teraz istotne jest to, żeby złapać odpowiedni rytm startowy, czego może nieco brakować na początku sezonu.

Czy przyczyną porażki w Wiśle były wyłącznie czynniki pogodowe? -Warunki to nie wszystko. Przede wszystkim trzeba dobrze skoczyć, ale wiatr nie ułatwił nam zadania w kwalifikacjach. We mnie pojawiła się sportowa złość, ale też smutek i żal. Ja pozwoliłem sobie na dwa dni smutku, bo trzeba poczuć te emocje, nabrać rozpędu i pójść dalej. Dałem sobie trochę czasu na namysł, ale zobaczenie córki dało mi uśmiech na twarzy i motywację do kontynuowania ciężkiej pracy.

Dziś Aleksander Zniszczoł został nagrodzony przez FIS kwotą w wysokości 100 CHF, którą otrzymuje szósty skoczek zawodów rangi Pucharu Kontynentalnego. Jak radzić sobie w rzeczywistości, gdzie priorytetem jest utrzymanie rodziny, a o zarobek na skoczni bardzo trudno? – Niestety, ale niektórzy nie widzą tego problemu. Jest jak jest, a życie nie jest kolorowe. Ba, często jest szaro-bure. Ja dążę jednak do swoich celów i mam wsparcie ze strony rodziców i innych bliskich osób. Recepta jest prosta. Lepsze osiągnięcia sportowe przyniosą większe pieniądze. Staram się odrzucić te myśli na bok, iść jedną drogą na szczyt, a wyniki dadzą całą resztę.

Wspomnianym szczytem byłoby ponowne zawitanie do Lillehammer przy okazji marcowego turnieju Raw Air? – To jest ogólny cel, żeby mierzyć coraz wyżej. Moje cele zostały ustalone wraz z trenerami, którzy akceptują je i wspierają mnie w tym, ale nie chcę przedobrzyć. Zakładam sobie realne cele, na jakie mnie stać.

Korespondencja z Lillehammer, Dominik Formela