Strona główna • Polskie Skoki Narciarskie

Mistrzostwa Świata w Seefeld to nie tylko faworyci

Tak to już jest na tym świecie, że obiektywy i jupitery skupiają się zawsze na sportowcach odnoszących sukcesy. Zawodników z czołówki - i nie ma w tym nic dziwnego ani złego - zawsze oblegają dziennikarze z wycelowanymi w nich mikrofonami. Inni zwykle przechodzą obok żurnalistów niezauważeni, ze wzrokiem wbitym w śnieg, lub błądzącym gdzieś po trybunach. Ale nie dziś.


Portal Skijumping.pl co jakiś czas postanawia przybliżyć sympatykom skoków sylwetki zawodników - nazwijmy to - drugoplanowych. A czasem i trzecioplanowych. Tak jest i w Seefeld.

- Jestem usatysfakcjonowany - powiedział Mackenzie Boyd-Clowes. - Do tej pory nie czułem się jakoś dobrze na tej skoczni, ale w kwalifikacjach oddałem skok, który sprawił, że nabrałem pewności siebie. Mam nadzieję, że jutro uda mi się awansować do drugiej rundy. Oczywiście jestem sportowcem i zawsze staram się wypaść jak najlepiej, więc również chcę zająć jak najwyższe miejsce. Jednak na mistrzostwach świata nie otrzymuje się punktów do żadnej klasyfikacji, więc różnica między siedemnastym a dajmy na to dwudziestym piątym miejscem nie jest aż tak ważna, przynajmniej dla mnie - stwierdził Kanadyjczyk.

Dla Mackenziego będą to czwarte mistrzostwa świata w karierze. Do tej pory miał szanse rywalizować w zawodach o medale Międzynarodowej Federacji Narciarskiej w Libercu (2009), Oslo (2011) oraz Lahti (2017). Co ciekawe, już podczas czempionatu w Libercu autor niniejszego artykułu odbył krótką rozmowę z kanadyjskim skoczkiem.

Nie zakwalifikował się za to do konkursu Florian Molnar. Udało mu się pokonać dwóch rywali. Węgier jest najmłodszym zawodnikiem spośród tych, którzy wystartowali w kwalifikacjach. Dopiero za niespełna miesiąc skończy 17 lat. Jest to dla niego oczywiście pierwsza impreza tej rangi.

- Nie czuję się rozczarowany. Przecież to moje pierwsze mistrzostwa świata. Jestem tu po to, by się uczyć i by się cieszyć, że tu jestem. Być może za dwa lata uda się awansować do konkursu, będę wtedy bardziej doświadczony. Mam też jeszcze szansę na skoczni normalnej. Tym bardziej, że na skoczniach o tym rozmiarze mam więcej doświadczenia - stwierdził Węgier.

- Te mistrzostwa to dla mnie okazja, by zbierać doświadczenie. Wszystko jest trochę nowe. Do tej pory skakałem w zawodach rangi FIS Cupu czy Pucharu Kontynentalnego. Mistrzostwa Świata to zupełnie inna historia. Dużo kibiców, telewizja, atmosfera - to jest spory przeskok - ocenił Molnar.

Sztuka kwalifikacji nie udała się też Patrickowi Gasienicy, który zajął 56. miejsce. Młody Amerykanin, podobnie jak Węgier, nie martwił się tym jednak przesadnie. Sam fakt, że udało mu się zakwalifikować do kadry na mistrzostwa świata, uważa za swój sukces. Gasienica ma polskie korzenie o czym niedawno pisaliśmy. Urodzony w Chicago potomek polskich emigrantów trenuje zwykle w Planicy, tam ekipy USA i Kanady maja swoją zimową bazę. Gdy przebywa w Stanach, najczęściej trenuje w Park City. Na tych skoczniach przygotowywał się też do tegorocznych mistrzostw w Seefeld.

Patrick rozumie sporo po polsku, w tym języku komunikuje się dziadkami. Z mówieniem jest gorzej, ale zna kilka podstawowych zwrotów. A także kilka nazw polskich dań, bo jego mama je często przygotowuje, a on je uwielbia. - Kotlet, pierogi, sałatka, jajecznica - (wyartykułował po polsku Patrick, choć z mocnym amerykańskim akcentem) - to moje ulubione dania.

Korespondencja z Innsbrucka, Marcin Hetnał