Strona główna • Polskie Skoki Narciarskie

Eduard Torok: Jest mi smutno, wiedząc, jak to wszystko się skończyło

Eduard Torok, podobnie jak jakiego kolega z reprezentacji Rumunii, Iulian Pitea, był jeszcze przed kilkoma laty uważany za jednego z najzdolniejszych na świecie skoczków z rocznika 1997. Tak jak parę innych dobrze rokujących rumuńskich talentów niczego wielkiego w skokach nie osiągnął, a po słynnej aferze z trenerem Florinem Spulberem, rzucił narty w kąt. Jak się jednak okazuje, nie jest wykluczone, że kiedyś wróci jeszcze na skocznię i to niekoniecznie jako reprezentant Rumunii.


Historia rumuńskich skoków narciarskich sięga co najmniej wczesnych lat 20. Już w 1936 roku pierwszy zawodnik z tego kraju stanął na starcie olimpijskiej rywalizacji. Hubert Clompe w Garmisch-Partenkirchen zajął w gronie 47 zawodników 41 pozycję. Przez całe dziesięciolecia była to jednak dyscyplina mocno podrzędna, wegetująca na absolutnym marginesie rumuńskiego sportu. Sytuacja zaczęła się zmieniać dopiero w XXI wieku, między innymi za sprawą austriackiego koncernu naftowego OMV, który wpompował potężne środki w tamtejsze skoki i pchnął całą dyscyplinę z rozmachem do przodu. W Rasnovie rozpoczął się dynamiczny rozwój tamtejszego kompleksu skoczni, a młodzi adepci dyscypliny poczynili w krótkim czasie zauważalny progres. W 2009 roku dzieci i młodzież z Rasnova stały się sensacją finałowych zawodów Lotos Cup w Zakopanem, zwyciężając lub plasując się w czołówce niemal wszystkich kategorii wiekowych chłopców i dziewczyn. Dziś honoru rumuńskich skoków na międzynarodowej arenie broni jedynie Daniela Haralambie, próbująca pukać do szerokiej czołówki Pucharu Świata pań. Udziałem skoków w męskim wydaniu stał się w ostatnich latach potężny regres.

Punktem kulminacyjnym postępującego kryzysu skoków narciarskich w Rumunii były wydarzenia, które szerzej opisywaliśmy tutaj. Pod koniec 2017 roku Pitea i Torok zostali bez słowa informacji wycofani z występów w Turnieju Czterech Skoczni. Na fali wzajemnych oskarżeń i przepychanek wypłynęły szokujące informacje, o tym, że dwa lata wcześniej trener Florin Spulber pobił do krwi Piteę, miał także znęcać się nad nim psychicznie, co doprowadziło młodego skoczka do bulimii. Dla obu niezwykle obiecujących kiedyś zawodników był to koniec przygody ze skokami. Czym dziś zajmuje się Torok? - Obecnie jestem na ostatnim roku studiów na Uniwersytecie w Bristolu, w Anglii. W maju zostanę jego absolwentem. Poza tym pracuję w hotelu, mam to szczęście, że jest wokół mnie grupa fantastycznych osób. To tyle. Często chodzę na siłownię, trudno żeby było inaczej, to od zawsze część mojego życia.

Były reprezentant Rumunii nie jest szczególnie zadowolony ze swoich osiągnięć. Zapytany o największy sukces, miał spory problem z udzieleniem odpowiedzi - Hmm... Tak naprawdę żadnego z osiągniętych przeze mnie wyników nie mogę uznać za wielki sukces. Pomyślmy... Drugie miejsce w FIS Cup w Villach było całkiem przyzwoite. Torok w trzecioligowych zmaganiach wygrał nawet zawody u siebie, w Rasnovie, jednak obsada austriackiego konkursu była zdecydowanie mocniejsza. W 2014 roku w Ałmaatach zajął 29 pozycję konkursu Letniego Grand Prix, czym zapewnił sobie dożywotnie prawo startu w Pucharze Świata. Dlaczego lista godnych odnotowana wyników jest tak krótka? - Kiedy byłem już starszy, zacząłem zauważać, że wiele kwestii w systemie rumuńskich skoków nie funkcjonuje, tak jak powinno. Kiedy zacząłem zadawać pytania, byłem okłamywany lub ignorowany. Potem nastąpiła "walka" między moim kolegą z drużyny a naszym trenerem, co jeszcze bardziej zdestabilizowało zespół. Inna sprawa, że często obwiniałem wszystkich oprócz siebie. Ale w sytuacji, w której nie mogę komuś w pełni ufać, potrafię być trudną osobą do współpracy. Atmosfera panująca od lat w naszej kadrze zdecydowanie nie sprzyjała osiąganiu dobrych wyników.

Jak dziś wyglądają relacje byłego skoczka z rodzimą narciarską centralą i trenerem, który okazał się tyranem? - Zależało mi na kontakcie z rumuńską federacją po całym tym nieprzyjemnym zamieszaniu - wyjaśnia nam Torok - Chciałem tylko przedstawić moje stanowisko i wyjaśnić kilka faktów. Niestety nikt nie che ze mną rozmawiać Próbowałem do nich dotrzeć na różne sposoby, ale nigdy nie dostałem odpowiedzi na żadną wiadomość. Próbowałem dzwonić, ale połączenie było od razu odrzucane. Unikają kontaktu z mojej strony, myśląc, że moim celem jest wywołanie wycelowanego w związek medialnego zamieszania, co nie jest prawdą. Nigdy nie chciałem robić im żadnych problemów. Po prostu do dziś nie otrzymałem jasnego powodu ze strony związku, dlaczego nie jestem im już potrzebny. W każdym razie staram się to zrozumieć, że nie chcą zwracać na siebie uwagi, aby spokojnie robić swoje. Z trenerem Florinem nie mamy sobie nic do wyjaśnienia, on żyje na własnych warunkach, nie zwracając uwagi na to, co ktoś sądzi na jego temat. Poprosiłem go o jakieś wyjaśnienia, ale powiedział, że nie jest odpowiedzialny za to, co się wydarzyło i nie będzie tego więcej komentował. Muszę jednak zaznaczyć, że jako jedyny podniósł słuchawkę telefonu, kiedy zadzwoniłem do niego raz we wrześniu. Przyjmuję, że dziś nie ma między nami wrogości, po prostu nie rozmawiamy ze sobą. Nie chcę szkodzić ani jemu, ani federacji, wszyscy wkładają sporo wysiłku w budowanie całego tego programu rozwoju rumuńskich skoków i szanuję to. Oczywiście wiele sytuacji powinno się potoczyć inaczej, ale to już przeszłość, więc nie ma sensu się nad tym zastanawiać. Ogólnie rzecz biorąc, staram się nie myśleć o tym zbyt wiele, ponieważ jest mi smutno, wiedząc, jak dobrze to wszystko się zaczęło i jak skończyło.

Kluczem do pomyślnej przyszłości rumuńskich skoków są zdaniem Eduarda konieczne zmiany w systemie. - Potencjał do rozwoju cały czas jest duży, na pewno mamy utalentowanych skoczków, zdolnych osiągać dobre wyniki, ale w obecnym układzie trudno, by wszystko przebiegało prawidłowo. Słyszałem coś o planach budowy nowego kompleksu z dużą skocznią w Borsie (szerzej pisaliśmy o tym tutaj - przyp. red), myślę, że to świetny pomysł, mam nadzieję, że odpowiednie władze wykażą właściwe zaangażowanie, by doprowadzić projekt do końca. To szansa na przyciągnięcie większej liczby dzieci do tego sportu i odnalezienie dużych talentów.

Kilka tygodni temu na profilu Toroka na stronie Międzynarodowej Federacji Narciarskiej pojawiła się na jakiś czas flaga Węgier. Z racji, że były skoczek posiada węgierskie korzenie zaczęto spekulować, że planuje starty pod nową banderą, wzmacniając zespół, nad którym pieczę trzyma od jakiegoś czasu słynny słoweński szkoleniowiec Vasja Bajc. Sam zainteresowany nie dementuje tych doniesień, ale również jednoznacznie ich nie potwierdza, dając do zrozumienia, że sprawa jest póki co delikatna i rozwojowa: - W tej chwili jest za wcześnie, żeby cokolwiek na ten temat powiedzieć. O jakichś konkretach będzie można mówić, gdy moje nazwisko znów pojawi się na liście startowej. Mam wrażenie, że co niektórzy mogą być bardzo niezadowoleni, gdy zobaczą mnie z powrotem na skoczni, ale może to tylko moje odczucie. W każdym razie na dzień dzisiejszy nic nie jest potwierdzone i na tą chwilę nie mogę nic powiedzieć o mojej przyszłości w skokach narciarskich.