Strona główna • Artykuły

"Nie liczę godzin i lat..." - o długowiecznych skoczkach narciarskich

W lutym skończył 52 lata. Jest najstarszym czynnym piłkarzem na świecie. W ubiegłym roku wprowadził nawet swój klub, Yokohama FC, do baraży o ekstraklasę. Choć nie ma już tej dynamiki, która jeszcze w ubiegłym stuleciu pozwoliła mu strzelić dla reprezentacji Japonii 55 goli, Kazuyoshi Miura, nadal mając piłkę przy nodze, jest bardzo niebezpieczny i nie zapomniał bynajmniej jak się strzela bramki. Japoński himalaista o takim samym nazwisku, Yūichirō Miura, w maju 2013 roku, mając 80 lat, wszedł na Mount Everest, stając się najstarszym na świecie zdobywcą Czomolungmy. Nadal mu jednak mało. Przed kilkoma laty zapowiedział, że po raz czwarty zamierza zdobyć szczyt, kiedy skończy... 90 lat.


Eksperci twierdzą, że sekret długowieczności Japończyków tkwi w ich specyficznej diecie. Trudno orzec, czy to jedyny powód dla którego japońscy sportowcy zdolni są do śrubowania takich rekordów w swoich dyscyplinach, ale nie można się dziwić, że to właśnie zawodnicy z Kraju Kwitnącej Wiśni dokonali swego rodzaju rewolucji w skokach narciarskich, przesuwając mocno górną granicę wieku sportowców uprawiających tę dyscyplinę.

Oldboje z przeszłości

Do czasu występu w Pjongczangu Noriaki Kasai wcale nie był najstarszym uczestnikiem olimpijskiego konkursu skoków. Podczas igrzysk w Sankt Moritz w 1948 roku w rywalizacji skoczków udział wziął blisko 44-letni Węgier, Pál Ványa. Trudno jednak jednoznacznie ustalić jego status jako uczestnika tych zmagań, bowiem w końcowej klasyfikacji zawodów nie został uwzględniony. Skok w pierwszej serii zakończył upadkiem, a do drugiej nie przystąpił, zatem według ówczesnych przepisów jego nazwisko nie znalazło się na liście wyników. Ványa urodził się w 1904 roku w należącej dziś do Słowacji miejscowości Vrbovka. Był wielokrotnym mistrzem swojego kraju. Ciekawostką jest fakt, że podczas międzynarodowych zawodów rozegranych w 1934 roku w Matrahazie wyprzedził między innymi Sigmunda Ruuda, mistrza świata i v-ce mistrza olimpijskiego. Stało się tak jednak dlatego, że Norweg nie ustał dalekiej próby na odległość 61 metrów. To jednak nie koniec ciekawostek. Analiza zachowanych archiwalnych fotografii i materiałów video pokazuje, że skoczek z Vrbovki swoje próby w latach 30. i 40. oddawał stylem V! Całe pół wieku przed Bokloevem! Na dużej imprezie miał zadebiutować w 1939 roku podczas mistrzostw świata w Zakopanem. Był wtedy liderem węgierskiej kadry, ale ostatecznie na Krokwi, prawdopodobnie z powodu kontuzji, nie wystąpił. Wyjazd na igrzyska do Szwajcarii był ukoronowaniem narciarskiej pasji Węgra, której poświęcił większą część swojego życia. Na szczególnie wartościowy wynik nie mógł rzecz jasna liczyć. Oprócz zaawansowanego wieku (był o niemal 25 lat starszy od najmłodszego uczestnika konkursu), istotnym był fakt, że Węgry znajdowały się wówczas mocno w tyle, jeśli chodzi o rozwój skoków w odniesieniu do innych europejskich krajów. Skocznia o najwyższym standardzie znajdowała się w Budapeszcie i pozwalała na oddawanie zaledwie około czterdziestometrowych skoków. Na skoczni olimpijskiej w Sankt Moritz można było przekraczać 70 metrów. W czasie drugiej wojny światowej piękną, dużą, 70-metrową skocznię zaprojektował i wybudował Węgrom Stanisław Marusarz w miejscowości Borsafured, która to jednak po zakończeniu wojny przynależała już do Rumunii. Kolega Pala z reprezentacji, Ferenc Hemrik, spisał się jednak w tych zawodach nadspodziewanie dobrze, ukończył je bowiem na na 34 miejscu wśród sklasyfikowanych 46 zawodników. Pál Ványa, nie do końca spełniony węgierski olimpijczyk, zmarł w 1955 roku.

Niemal do czterdziestki skakał reprezentujący ZSRR Gruzin Koba Cakadze, prawdziwa legenda skoków. Karierę zakończył w 1973 roku mając 39 lat, a rok wcześniej wystąpił jeszcze na igrzyskach olimpijskich w Sapporo. Do składu załapał się rzutem na taśmę, zastępując skonfliktowanego z rodzimą federacją mistrza olimpijskiego z Grenoble, Władimira Biełosusoa. Koba w Japonii był w stanie nawiązać rywalizację z dużo młodszymi od siebie zawodnikami, zajmując 9 miejsce na mniejszej skoczni. Przyczyn swojego końskiego zdrowia upatruje w tym, że wychował się na Kaukazie, a ludzie z tego regionu zwykle zostają obdarzeni przez naturę wyjątkowo silnym organizmem i skłonnością do długowieczności. Dobrym zdrowiem Cakadze cieszy się zresztą do dziś. Przed dwoma laty w jednym z wywiadów powiedział: - Na tamten świat się jeszcze nie wybieram. Mam dopiero 82 lata, a urodziłem się przecież na Kaukazie, gdzie ludzie żyją długo, bardzo długo. Dla nas, górali, dożyć stu lat to tak naturalne jak mieć pięć palców u dłoni. Moja babka zmarła w wieku stu lat, brat mojego ojca również. Kiedy skończyłem pięćdziesiątkę, nazywano mnie w rodzinie chłopcem.

Jedną z najdłuższych karier w historii skoków narciarskich może się pochwalić zakopiańczyk Stanisław Marusarz. Pierwsze skoki na Krokwi oddał w 1927 roku, mając czternaście lat. Karierę zakończył w 1956 roku, zajmując 14 lokatę w zawodach w szwajcarskim Andermatt. Liczył sobie wtedy prawie 43 lata. Ktoś kiedyś wyliczył, że Marusarz oddał łącznie około 10 tysięcy skoków i przeleciał w powietrzu w sumie 650 kilometrów. W 1955 r. znakomity norweski skoczek, Birger Ruud, który sam jako 36-latek zdobył srebrny medal olimpijski, a po czterdziestce skakał jeszcze w krajowych zawodach, cytowany przez Wojciecha Szatkowskiego w jednym z opracowań na temat Marusarza oświadczył kiedyś: - Stanisław Marusarz stanowi fenomen zwycięstwa tężyzny fizycznej nad czasem – czterdzieści parę lat życia i ponad dwadzieścia lat na skoczniach świata i wciąż nie utracone miejsce w światowej czołówce. Nie znam podobnego faktu w historii światowego narciarstwa. W 1966 roku wystąpił jako przedskoczek podczas konkursu Turnieju Czterech Skoczni w Garmisch-Partenkirchen. Marusarz nie skakał na nartach przez 9 lat i decyzja o wykonaniu takiego skoku spotkała się ze sporym zdziwieniem sędziów. "Dziadek" po latach tak opisał tę sytuację w swojej książce autobiograficznej "Na skoczniach Polski i świata": - Na trybunie sędziowskiej poruszenie. Medytacje i targi trwały prawie kwadrans. Wreszcie nie tylko zgodzono się na skok, ale organizatorzy podali jeszcze przez megafony esencję mojego życiorysu, poczynając od 1927 roku. Publiczność przyjęła mnie gorąco, a gdy spiker dodał istotny szczegół z mojej metryki, że mam 54 lata, na trybunach wybuchł prawdziwy entuzjazm. Później nastąpiła absolutna cisza. Zdawałem sobie sprawę, że muszę oddać skok poprawny stylowo i nie tyle długi, co ładnie wykończony. Za żadną cenę nie wolno mi upaść! Z chwilą przypięcia nart odeszła wszelka trema. Doskonale mi się jechało do progu, odbiłem się lekko i trzymając ręce przy tułowiu wylądowałem pewnie i miękko. Robiąc już na wybiegu ostatnią ewolucję, śmignąłem obok pierwszych rzędów trybun. Widzowie ujrzeli skoczka w wizytowym garniturze, pod krawatem. Ale chyba nie to wywołało ów grzmot braw i donośne - Hurra! Ludzie szaleli. Później powiedziano mi, jakoby w tych zawodach nikt nie miał tak pewnego lądowania. Skoczyłem 66 metrów! W 1979 rok gdy liczył sobie już 66 lat raz jeszcze wspiął się na Wielką Krokiew na potrzeby kręconego na tremat historii swojego życia filmu "Dziadek". Po raz ostatni przypiął narty skokowe i wykonał jeszcze jeden lot na skoczni, która stała się dla niego kiedyś trampoliną do świata wielkiego sportu.

Niezmordowani samuraje

Podobnych przypadków w historii skoków można by wyszukać rzecz jasna znacznie więcej, nie w tym jednak rzecz. Leciwi bohaterowie z przeszłości nie znajdywali całych rzeszy swoich naśladowców do śrubowania "wiekowych" rekordów. Co innego stanowi casus długowiecznych Japończyków, któy narodził się w XXI wieku.

Masahiko Harada uchodził zawsze za skoczka dość chimerycznego i nieprzewidywalnego. Był w stanie zarówno przeskoczyć skocznię, jak i klepnąć bulę. Japońscy kibice długo nie mogli mu zapomnieć konkursu drużynowego w Lillehammer w 1994 roku, gdy fatalnym skokiem roztrwonił ogromną przewagę swojego zespołu nad reprezentacją Niemiec i sprezentował kolegom z Europy złoty medal olimpijski. Tych dobrych skoków oddał jednak w ciągu swojej kariery znacznie więcej, a pozwoliły mu one zdobyć dwa indywidualne tytuły mistrza świata i wiele innych trofeów. W 2002 roku na skoczni w Titisee-Neustadt zajął 35 i 40 miejsce i zniknął z radarów kibicom Pucharu Świata. Nie zakończył jednak definitywnie kariery, startował w zawodach niższej rangi, najpierw tylko tych rozgrywanych na terenie Japonii, potem także europejskich. Przez kilka kolejnych lat zaliczył tylko jeden od biedy godny odnotowania występ, plasując się na drugim miejscu w Pucharze Kontynentalnym w Sankt Moritz w grudniu 2005 roku. Pomimo faktu, iż znajdował się lata świetlne od formy ze swoich najlepszych czasów, zakwalifikowano go do reprezentacji na igrzyska olimpijskie w Turynie. Trudno odnieść wrażenie, że z innych powodów niż tylko za zasługi. Do Włoch poleciał więc, mając 38 lat. Na tamten czas, jeszcze przed erą "długowieczności" w skokach, był to fakt niezwykle intrygujący. Niestety występ Harady na skoczni w Pragelato okazał się porażką. Japończyk wystartował tylko w kwalifikacjach do konkursu na normalnej skoczni i został zdyskwalifikowany za nieprzepisową długość nart.

Takanobu Okabe, mistrz świata z Thunder Bay z 1995 roku, był zawodnikiem szerokiej światowej czołówki do sezonu 1997/98. Kolejne lata to systematyczne obniżanie lotów. I nagle, zupełnie niespodziewanie, zimą 2005/06 samuraj wraca z wieloletniego niebytu. W wieku 35 lat przeżywa drugą młodość. Zanotował wtedy pierwsze po ośmiu latach miejsca na podium, zajął szóste miejsce w Turnieju Czterech Skoczni, dość regularnie kręcił się wokół czołowej dziesiątki pucharowych zawodów. W 2009 roku wspaniałym skokiem w konkursie drużynowym na mistrzostwach świata w Libercu przegonił marzenia Polaków o brązowym medalu i wywindował swoją drużynę na podium. Dwa tygodnie później na skoczni w Kuopio odniósł swoje pierwsze od 11 lat zwycięstwo w Pucharze Świata. Liczył sobie wtedy dokładnie 38 lat, cztery miesiące i 12 dni... W kolejnych latach skakał już znacznie słabiej, by po sezonie 2013/14 zakończyć karierę. Miał wtedy 42 lata.

Bardzo długo z profesjonalnym sportem nie potrafiła się pożegnać kolejna z japońskich legend lat 90-tych, Kazuyoshi Funaki - mistrz olimpijski, świata, mistrz świata w lotach i triumfator Turnieju Czterech Skoczni. W Pucharze Świata pokazywał się do sezonu 2011/12, kiedy to był już 37-latkiem. Rok wcześniej zdobywał jeszcze medale Zimowych Igrzysk Azjatyckich w Ałmatach. O tym jak trudno pasjonatowi swojej dyscypliny pożegnać się ze skocznią jego przykład świadczy dobitnie. Dziś, mając na karku 43 lata, nadal regularnie występuje w lokalnych japońskich zawodach. Choć nie zajmuje w nich czołowych pozycji, to zdarza mu się wyprzedzać zawodników o 20 lat młodszych od siebie.

Akira Higashi nie odniósł takich sukcesów jak jego koledzy z reprezentacji, niemniej dane mu było stawać na podium Pucharu Świata, w tym również na tym najwyższym. Ostatnie pucharowe punkty zdobył w 2010 roku, mając 38 lat. Czas przejść teraz do największego sprawcy całego zamieszania. Noriaki Kasai to człowiek, na temat którego powiedziano już i napisano chyba wszystko, co można było powiedzieć. W tym roku skończy 47 lat, a zapewnia, że jeszcze co najmniej przez trzy zimy będziemy oglądać go na skoczniach. Choć obecny sezon nie był dla niego udany, nie traci nadziei na powrót do wysokiej formy: - Interesują mnie tylko zwycięstwa - oświadczył jaki czas temu - Mój umysł, serce i myśli krążą wokół złotych medali od 46 lat i wciąż nic się nie zmieniło... Na skoczni trzyma go jednak nie tylko pasja. Noriaki Kasai jest na co dzień pracownikiem firmy Tsuchya Holdings na stanowisku "skoczek narciarski". Wynagrodzenie, które otrzymuje uzależnione jest od jego wyników. Gdy zakończy karierę będzie musiał usiąść za biurko, a do tego na razie się nie pali.

Naśladowcy z Europy

Jeszcze przed około dekadą skoczek, który przekroczył trzydziestkę był uważany za weterana. Dziś rzecz ma się zupełnie inaczej. O ile Harada czy Funaki pokazali kolegom ze skoczni, że grubo po skończeniu trzydziestego roku życia można nadal wyczynowo uprawiać skoki narciarskie, o tyle Okabe i Kasai dali sygnał, że w tym wieku można nawet odnosić sukcesy. Inna sprawa, że naśladowcom Azjatów z Europy ta sztuka dotąd się nie udaje. Janne Ahonen, który zakończył w ubiegłym roku karierę w wieku 41 lat przez kilka ostatnich sezonów męczył się na skoczni niemiłosiernie. Furory w ostatnich latach kariery nie robił też zdobywca Pucharu Świata i triumfator TCS, Jakub Janda, który w 2017 roku, mając 39 lat, przeniósł się ze skoczni do czeskiego parlamentu. Dmitrij Wasiljew (rocznik 1979) poważnie myśli o starcie w igrzyskach w Pekinie w 2022 roku i nie ma zamieru odgrywać w nich roli li tylko statysty. Patrząc jednak na ostatnie wyniki Rosjanina oraz biorąc pod uwagę jego problemy ze zdrowiem trudno traktować te deklaracje do końca poważnie. Simon Ammann (rocznik 1981), pomimo stosunkowo udanej końcówki ostatniego sezonu, od lat na drobne rozmienia renomę czterokrotnego mistrza olimpijskiego, a Robert Kranjec (rocznik 1981) po odniesieniu poważnej kontuzji długo poszukiwał dawnej formy, aż w końcu przed dwoma tygodniami w Planicy powiedział pas. Przed około trzema laty media obiegła sensacyjna wiadomość o tym, że Toni Nieminen, mistrz olimpijski z 1992 roku zamierza wystartować w wieku 43 lat na igrzyskach w Pjongczangu. Były fiński skoczek mocno pogubił się w życiu, w pewnym momencie nie miał środków niezbędnych do codziennego funkcjonowania. Postanowił więc wrócić do wyczynowego sportu. Zabrakło mu jednak determinacji i zarzucił ten pomysł. Powyższe przykłady pokazują, że co może udać się Azjatom, niekoniecznie powiedzie się ich kolegom ze Starego Kontynentu.

Japończycy naśladowców mają jednak także na swoim kontynencie. Ich półki jednak w przeciwieństwie do półek kolegów z Europy nie uginają się pod ciężarem trofeów wywalczonych na skoczniach. Blisko 35-letni Chińczyk Yang Guang ma za sobą występ olimpijski w 2006 roku w Turynie. Marzy o tym, by po 16 latach przerwy ponownie wystartować w igrzyskach, które tym razem odbędą się w jego ojczyźnie. Gdyby udała mu się ta sztuka, byłoby to wydarzenie bez precedensu w całej historii skoków narciarskich. Pytany o inspirację i motywację do osiągnięcia swojego celu, wskazuje, co nie może stanowić niespodzianki, na pewnego blisko 47-letniego sportowca z japońskiej wyspy Hokkaido. Swoje długie i mało owocne kariery wciąż kontynuują Koreańczycy z Południa, Seou Choi (1982 rocznik) i Hueng Chul Choi (rocznik 1981). Po olimpiadzie w Pjongczangu obaj zszokowali kibiców deklaracją, że zamierzają pojawić się na starcie kolejnych igrzysk. Wpływ na ich decyzję miały mieć nowinki techniczne, które według koreańskich naukowców zapewnią skoczkom możliwość uzyskiwania znacznie lepszych rezultatów. Póki co efektów nie widać. W ubiegłym roku w wieku niemal 37 lat ze skocznią rozstał się ostatecznie Nikołaj Karpienko z Kazachstanu, niegdyś zdobywający pucharowe punkty jeden z najlepszych zawodników swojej reprezentacji, w ostatnich latach właściwie cień swojego cienia.

Od 1990 roku rozgrywane są corocznie mistrzostwa świata weteranów, w których startują skoczkowie jeszcze dużo starsi od wyżej wymienionych. Ta impreza ma jednak bardziej rekreacyjny niż sportowy charakter, więc nie można traktować jej do końca poważnie. Niemniej warto nadmienić, że jej historia zna skaczących 70- czy 80-latków, a nawet 90-latka. Jak widać ze skakania się nie wyrasta.