Strona główna • Polskie Skoki Narciarskie

Stefan Hula: Nie składam broni!

- Przy mojej osobie stoi pewnie duży znak zapytania. W jakiej kadrze zostanę umieszczony? Czy w ogóle trafię do jakiejkolwiek? Przekonamy się - mówi Stefan Hula, który podejmuje rękawicę i po nieudanym sezonie 2019/20 rozpoczął przygotowania do kolejnego. Drużynowy medalista olimpijski z Pjongczangu opowiedział nam o ostatnich miesiącach, życiu sportowca i głowy rodziny w czasach pandemii, a także planach na zimę 2020/21.


Skijumping.pl: Jedną z pierwszych ofiar koronawirusa w Polsce był mieszkaniec Szczyrku. Czy problemy szczęśliwie omijają Pana bliskich?

Stefan Hula: Wszystko jest w porządku i mam nadzieję, że tak pozostanie. Faktycznie, w Szczyrku trafił się przypadek zgonu spowodowanego koronawirusem. Mowa o 83-letnim mężczyźnie, którego troszkę kojarzyłem. Niestety, wirus dopadł i nasze miasto...

 

Jak zmieniło się życie nad Żylicą?

Po miejscach publicznych poruszam się tylko w celu zrobienia zakupów do swojego domu, bądź rodziców. Jest dziwnie, da się odczuć brak spacerowiczów, ponieważ w Szczyrk to miasto turystyczne. Zawsze było tu pełno wycieczkowiczów. Teraz jest pusto, w sklepach też da się dostrzec mniejszy ruch. Ludzie w większości zostają w domach, choć nie wszyscy. Słyszałem o przypadkach łamania przymusowej kwarantanny w naszej miejscowości. Cieszę się, że moi rodzice rozumieją tę sytuację i spędzają czas w domu. Mieszkają na uboczu, mają się bezpiecznie, a ja co kilka dni dostarczam im potrzebne produkty.

W takim czasie myśli Pan o skokach narciarskich?

Muszę, ponieważ stale trenujemy. Radzimy sobie, jak możemy, bo wszystkie oficjalne obiekty są zamknięte. Mam na myśli siłownie czy hale gimnastyczne. Do naszego użytku pozostały jedynie sprawdzone miejsca, gdzie możemy wejść sami, bez innych osób. Staramy się ograniczyć kontakt do minimum, żeby nie kusić losu.

Sezon zimowy, wedle pierwotnego planu, miał zakończyć się dopiero 22 marca. Jak na tym etapie wygląda trening skoczka narciarskiego?

Realizujemy trening siłowy. Wygląda to podobnie do minionych lat, kiedy po krótkiej przerwie posezonowej ruszaliśmy z mocniejszym treningiem. Aktualnie zajęcia wyglądają tak, że jesteśmy w stanie ćwiczyć w odizolowaniu. Nie potrzebujemy miejsc, o których dostępności nie ma teraz mowy. Zastanawiam się nawet nad kupnem przyrządów, które pozwolą mi stworzyć domową siłownię, aby mieć spokój pod tym względem.

Rozumiem, że to Pana inicjatywa? A może to związkowy pomysł, aby udostępnić członkom kadr sprzęt niezbędny do ćwiczeń?

Nie słyszałem o takim pomyśle ze strony federacji. Oczywiście, kto dysponuje przyrządami rodem z siłowni, wówczas na pewno robi trening w domu. Jak wygląda to u reszty chłopaków? Trudno mi powiedzieć. Nie jest tak łatwo, jak w przeszłości. Zawsze mieliśmy wszystko perfekcyjnie zorganizowane przy wykorzystaniu infrastruktury Centralnego Ośrodka Sportu. Zawodnicy z Małopolski spotykali się w Zakopanem, a grupa beskidzka w Szczyrku. Teraz sytuacja jest dziwna, ponieważ trenujemy bez nadzoru trenerów. Nie ma opcji spotykania się ze szkoleniowcami, więc pozostaje nam kontakt telefoniczny. Teraz to bezpieczeństwo każdego z nas jest priorytetem. 

Kto szykuje plan treningowy w czasie pandemii? 

Stoją za tym trener Michal Doležal i dr Harald Pernitsch, którzy nadzorują nasze działania. Kiedy mamy pytania, bądź czegoś nie wiemy, zawsze możemy się skontaktować. Dysponujemy też materiałami wideo, na których pokazywany jest poprawny sposób wykonania danego ćwiczenia. Nie da się tego jednak porównać do bezpośrednich zajęć z trenerem, który reaguje na bieżąco i koryguje każdy błąd. Cóż, musimy być bardzo zdyscyplinowani i pilnować się na każdym kroku. Wszystkie ćwiczenia muszą być wykonywane z maksymalnym skupieniem i pełnym zaangażowaniem.

Skoki narciarskie to całe życie dla wielu sympatyków tej dyscypliny, a w szczególności dla Was - skoczków. Jak długo można trenować w sposób zdalny, opisany przed momentem? 

Teraz to tylko skoki narciarskie... Nasz plan treningowy sięga któregoś dnia kwietnia, natomiast trudno cokolwiek przewidzieć na dłuższą metę. Musimy obserwować rozwój sytuacji, bo ta zmienia się z dnia na dzień. Ostatni dzień marca przyniósł kolejne obostrzenia ogłoszone przez rząd, co pokazuje dynamizm pandemii. Każdy ma trudności i będzie trzeba w jakiś sposób się dostosować.

Pan dostosował się nie tylko jako syn, jako sportowiec, ale też jako ojciec. Sieć obiegło nagranie Pana przydomowej zabawy z córkami w... strojach zwierząt.

<śmiech>... Starsza córka była przyzwyczajona do chodzenia do szkoły i kontaktu z koleżankami, za którymi bardzo tęskni. Dobrze, że mogą łączyć się w grach czy porozmawiać za pośrednictwem komunikatorów. To bardzo towarzyska dziewczyna, dla której to trudna sytuacja. Problemy pojawiają się wtedy, kiedy nie ma sprzyjającej pogody. W chwili naszej rozmowy w Szczyrku jest zimno i co chwilę pada śnieg. Ciężko w takiej aurze wyjść nawet na własny, zamknięty ogródek, bo po prostu jest nieprzyjemnie. Kiedy całymi dniami jest się w domu, wówczas wkrada się monotonia. Niemniej, wspólnie staramy się ją przełamywać! Pozostają zadania ze szkoły, filmy animowane czy rysowanie, ale na pewnym etapie pojawia się kres kreatywności. Dlatego... zamówiliśmy sobie takie stroje, żeby dodać trochę śmiechu. Kto wie? Może w przypadku dłuższej izolacji dokupimy coś jeszcze <śmiech>?

Internauci prześcigają się w żartach dotyczących tak długiego pobytu w czterech ścianach z drugą połówką.

U nas nie ma tego problemu <śmiech>... Jest dobrze, choć ja jestem przyzwyczajony do wielu obowiązków i wspólnych wyjazdów z żoną oraz dziećmi. Oczywiście, po sezonie lubiłem odpocząć, ale w sposób aktywny w gronie rodziny. Nigdy nie lubiłem bezczynnie i długo siedzieć w domu. Teraz trzeba się jednak podporządkować. Po przedwcześnie zakończonym sezonie zimowym skorzystałem z ładnej pogody i oddałem się wiosennym porządkom. Podczas niepogody siedzenie w domu chwilami potrafi nużyć.

Pana żona, Marcelina, kontynuuje rodzinny biznes polegający między innymi na szyciu kombinezonów dla skoczków narciarskich?

Teraz trwa "martwy" sezon, kiedy nie ma zapotrzebowania na szycie strojów. Nastąpił koniec zimy, co rokrocznie powoduje krótki zastój. Teraz Marcelina, a także jej koleżanka, koncentrują się na szyciu torebek i tego typu rzeczy. Mogę zdradzić, że mają plany szycia maseczek higienicznych. Może nie na dużą skalę, ale chcą wesprzeć chociaż lokalną społeczność. Mam nadzieję, że uda się to zrealizować i trzymam za to kciuki.

Trzy słowa o sporcie. Pierwszą połowę sezonu spędził Pan w Pucharze Świata, a drugą w Pucharze Kontynentalnym. Występy na obu frontach były jednak niczym jazda na rollercoasterze.

Niestety, taka była ta zima. Nie chcę rozwijać się na ten temat, bo wiadomo, że nie tego oczekiwałem. Jest mi przykro, że sezon znowu nie wyszedł po mojej myśli, ale nie składam jeszcze broni. Serce chce trenować, ja chcę trenować i mam pewien pomysł dotyczący zmian w kolejnym sezonie. Wstępnie omówiłem to już z trenerem.

Co ma Pan na myśli?

Chodzi o kwestie sprzętowe. Chcę sprawdzić jeszcze jedną rzecz, która czasami nie dawała mi spokoju. Spróbujemy i przekonamy się, może wtedy zacznie to znowu funkcjonować należycie. Sam muszę sobie trochę odpuścić. Nie powinienem za wszelką cenę chcieć udowodnić, że należę do światowej czołówki. Kiedyś wyluzowałem, robiłem swoje i dało to wyniki sportowe. Nie jest to jednak takie łatwe.

Najtrudniejszym momentem było zakopiańskie fiasko, które poskutkowało odsunięciem od składu jeżdżącego na Puchar Świata? Odpadł Pan wtedy w piątkowych kwalifikacjach.

Zgadza się, to nie była łatwa chwila. Byłem u siebie, przed swoimi ukochanymi kibicami, a do tego na Wielkiej Krokwi w Zakopanem, którą uwielbiam. Taka porażka na poziomie Pucharu Świata bardzo mnie zabolała i w głowie pojawiły się różne myśli. Dobrze, że sztab szkoleniowy pozwolił mi wrócić do domu.

Tak powiedział Pan też przed kamerami. "Spakować się i iść do domu".

Wróciłem ze skoczni do hotelu, spakowałem się i wyruszyłem w drogę do domu. Miałem szczęście, że żona przyjechała do Zakopanego samochodem, dzięki czemu miałem jak wrócić. Potrzebowałem pobyć z żoną i dzieciakami, bo na miejscu chyba bym oszalał. Uspokoiłem się i przetrawiłem to.

Rzeczywistość Pucharu Kontynentalnego przypomina inną epokę? Śledząc transmisję zawodów w Brotterode, gdzie stanął Pan jedyny raz tej zimy na podium, można było odnieść wrażenie oglądania konkursu sprzed lat.

Akurat Brotterode to miejsce, gdzie odbywają się świetne zawody! Jedne z lepszych tej rangi. Pod skocznią pojawia się naprawdę wielu kibiców, podobnie jak w Iron Mountain, a dzień przed zawodami odbywa się prezentacja zespołów biorących udział w zawodach. To miłe chwile dla wszystkich uczestników imprezy. Widać, że ludziom stamtąd zależy na udanej organizacji tego wydarzenia. Skocznia może nie jest idealna, bo na szczyt rozbiegu trzeba dostać się o własnych siłach po schodach. Na szczycie nie ma dużo miejsca, ale nie jest to duży kłopot. Gdyby tamtejszy obiekt nieco został zmodernizowany, wtedy będzie tam potencjał na zawody wyższej rangi. Panuje tam lepsza atmosfera niż na niejednych zawodach zaliczanych do cyklu Pucharu Świata.

Mimo wszystko, nie zazdrościł Pan chyba kolegom z reprezentacji możliwości odbycia marcowej podróży rządowym samolotem na trasie Trondheim-Kraków?

Chciałem wystartować w Raw Air, natomiast mój poziom nie upoważniał mnie do tego. Kiedy przerywano Puchar Świata, żona powiedziała mi, że cieszy się z mojej obecności w domu. Nie zazdroszczę nikomu tamtej sytuacji, też Wam - dziennikarzom Skijumping.pl. Każdy kolejny dzień w Norwegii musiał być znakiem zapytania, a do tego przynosił informacje o szybko rosnącej liczbie osób zakażonych. Do tego doszły problemy z powrotem ze Skandynawii do Polski. Grunt, że wszystkim bezpiecznie udało się wrócić do domu.

Przez cały sezon na Pana kasku znajdowała się niewypełniona przestrzeń reklamowa. Mierzenie się w drugiej lidze zapewne nie sprzyjały poszukiwaniom sponsora?

Nie zaprzątałem sobie tym głowy, aby za wszelką cenę je wypełnić. Faktycznie, mam wolne miejsce na kasku, ale podstawą jest dalekie skakanie. Kiedy osiąga się dobre wyniki, wówczas łatwiej o pozyskanie sponsora indywidualnego. Minionej zimy nie wyszło, ale może ktoś zainteresuje się tą sprawą. Poszukiwania trwają.

Dostrzegam w Panu dużą motywację do dalszego uprawiania sportu.

W trakcie sezonu pojawiały się chwile zwątpienia. Wiosenny odpoczynek to jednak czas na ochłonięcie i nabrania dystansu. W porządku, w tym roku skończę 34 lata, ale wiek to tylko liczba. Jest we mnie zapał do dalszej pracy, a moje nogi są naprawdę mocne. Jest z czego pchać na progu i chcę to wykorzystać. Liczę na to, że wszystko poukłada się dla mnie pomyślnie, co da mi wyczekiwaną radość ze skoków.

Wielu wypomina Panu wiek. Czy ma on znaczenie w kontekście, o którym Pan mówi? Mówię o formie fizycznej.

Cóż, w wieku 45 lat na pewno nie będę skakał <śmiech>... Nie chcę mówić, że najbliższy sezon będzie moim ostatnim, ale jeśli znowu pojawią się problemy... będzie trzeba głęboko zastanowić się nad przyszłością. Na ten moment mam w sobie motywację i chęci do dawania całego serca na skoczni.

Prezes Apoloniusz Tajner uważa, że kadrowa starszyzna powinna spokojnie dotrwać do igrzysk w Pekinie, prezentując przy tym wysoką formę.

W sporcie, a w szczególnie skokach narciarskich, nie da się niczego zaplanować. Dawid Kubacki, Kamil Stoch czy Piotr Żyła od dłuższego czasu utrzymują wysoki poziom i cieszę się, że nie gubią formy, co daje im stabilne miejsce w czołówce. Nawet przy gorszych skokach plasują się w "czubie" tabeli. Naszej trójce - mi, Maciejowi Kotowi i Jakubowi Wolnemu - tego brakuje.

Z czego wynika tak duży kontrast?

Rozmawialiśmy o tym we własnym gronie. Nawet przy zepsutych skokach powinniśmy kręcić się w okolicach czołowej "30" i atakować w drugiej serii. Tymczasem poprawne skoki, a niekiedy dobre w naszym odczuciu, często kończyły się odpadnięciem z dalszej części rywalizacji. Brakowało pewności siebie i poczucia walki o najwyższe cele. Wszystko było kontrolowane, z chęcią udowodnienia, że zasługuje się na reprezentowanie kraju w Pucharze Świata. Ja często byłem spięty, szukając optymalnej dyspozycji. Pojawiała się blokada, brakowało luzu, uśmiechu i swobody.

Liczy Pan na obecność w kadrze narodowej A w sezonie 2020/21?

Nie mam pojęcia. Przy mojej osobie stoi pewnie duży znak zapytania. W jakiej kadrze zostanę umieszczony? Czy w ogóle trafię do jakiejkolwiek? Przekonamy się. Trenuję, utrzymuję kontakt ze szkoleniowcami i realizuję plan ćwiczeń. Reszty dowiemy się w najbliższym czasie.

Ze Stefanem Hulą rozmawiał Dominik Formela