Strona główna • Inne

Skokowe echa Tour de France 2020

Przez całe dekady nie mieliśmy tak ubogiego w zawody międzynarodowe lata, jak to które właśnie trwa. Nasz portal nie znosi jednak próżni, cały czas staramy się eksplorować świat skoków narciarskich i jego okolice. Inspiracji postanowiliśmy poszukać tym razem w dużych imprezach sportowych w innych dyscyplinach. Padło na Tour de France. Że trochę na siłę? Cóż, parafrazując klasyka, można powiedzieć: „Sorry, taki mamy czas”.

Ze skoczni na rower


Jednym z faworytów do zwycięstwa w tegorocznym wyścigu dookoła Francji jest ubiegłoroczny triumfator Vuelta a Espana Słoweniec Primoz Roglic, który do 2012 roku zawodowo uprawiał skoki narciarskie. Wraz z reprezentacją Słowenii wywalczył złoty i srebrny medal mistrzostw świata juniorów. Odniósł ponadto dwa zwycięstwa w zawodach Pucharu Kontynentalnego w Planicy (7 stycznia 2006) i Westby (10 lutego 2007). W 2006 roku trzykrotnie wystąpił w konkursach Letniego Grand Prix, zajmując 31. miejsce w Kranju oraz 21. i 25. pozycję w Hakubie. W marcu 2007 roku doznał groźnego upadku na mamuciej skoczni w Planicy, po którym nie potrafił już odnaleźć się na skoczni. Postanowił spróbować szczęścia w innej dyscyplinie. Przytoczymy kilka wypowiedzi kolarza z grupy Team Jumbo-Visma z wywiadu, którego udzielił w tym roku portalowi Velonews.com.

- Przez 15 lat, czyli w zasadzie przez połowę mojego życia, byłem skoczkiem narciarskim. Jako dziecko lubiłem oglądać różne zimowe dyscypliny sportu: skoki narciarskie, narciarstwo alpejskie, biegi narciarskie… Padło na skoki. Nie bez znaczenia było pewnie to, że jednym z moich ulubionych sportowców był Adam Małysz. W tamtym czasie dość znanym nazwiskiem w Słowenii i poza nią był też Primož Peterka, który wygrał Puchar Świata w 1997 i 1998 roku. Mój kraj posiada bogatą tradycję skoków narciarskich. Jeśli urodziłeś się w okolicy skoczni, naturalnym jest to, że zaczynasz skakać.

- Przygodę z kolarstwem rozpocząłem od wyścigów amatorskich, gdy miałem 22 lata. Zaczęło się od ekipy, którą prowadził Andrej Hauptman [były słoweński kolarz, brązowy medalista mistrzostw świata - przyp. red.]. Swego czasu wysyłałem mu SMS-y i maile z prośbą, by przyjął mnie do swojej grupy. Nie byłem najmłodszy jak na początkującego i usłyszałem od niego: „zapomnij”. Ale ja nie odpuszczałem i w końcu się zgodził. W 2013 roku dostałem się z pomocą kilku osób do teamu Adria Mobile i wtedy zacząłem być rozpoznawalny w kolarskim świecie. Wiadomo, że początki były trudne. Przez dwa dni po wyścigu nie mogłem chodzić po schodach, bolała mnie szyja. Potrzebowałem czasu, by wszystkiego się nauczyć i wszystko zrozumieć.

- Jako skoczek narciarski chciałem być najlepszy na świecie, ale pojawiły się problemy i kontuzje. Musiałem sobie uświadomić, że mam 22 lata, nie zostanę już mistrzem olimpijskim, że w zasadzie nigdy niczego nie osiągnąłem. To była przykra konstatacja. Potem jednak pomyślałem, że spróbuję jeszcze raz, że sprawdzę się w czymś innym. To wszystko jest niesamowite. Przed 22 rokiem życia nie miałem nawet roweru, a teraz mając 30 lat jestem jednym z najlepszych na świecie. To szalone. Jestem dumny, że znalazłem się w miejscu, w którym jestem. Udało mi się przejść tę drogę również dlatego, że nie wiedziałem w co się pakuję, nie wiedziałem jakie to trudne, z jakim ogromem cierpienia wiążę się to wszystko. Gdybym miał taką świadomość, pewnie nie zdecydowałbym się na to..

Stara miłość Roglica jednak nie rdzewieje. Gdy w 2018 roku przybywał w Innsbrucku w ramach rekonesansu przed kolarskimi mistrzostwami świata, nie odmówił sobie wizyty na skoczni Bergisel. - W przeszłości skakałem na tym obiekcie. Powrót tutaj, w roli gościa, niesie ze sobą wspaniałe uczucia i wspomnienia - mówił wtedy. W tej chwili, po ośmiu etapach Tour de France Słoweniec plasuje się na drugim miejscu ze stratą trzech sekund do lidera.

Zapomniana skocznia

15 września podczas 16. etap Touru kolarze pokonają 164 kilometrowy dystans z La Tour-du-Pin do Villard de Lans, a przejeżdżać będą między innymi przez malutką miejscowość Saint Nizier nieopodal pozostałości pewnego olimpijskiego obiektu. To tam w 1968 roku rozegrano konkurs na dużej skoczni w ramach zimowych igrzysk w Grenoble. Prace nad powstaniem areny trwały zaledwie sześć miesięcy, od lipca 1966 do stycznia 1967 roku. Krótko potem przeprowadzono próbę przedolimpijską, którą wygrał Norweg Bjoern Wirkola. 

W dniu rozegrania olimpijskiej batalii w Saint Nizier organizatorzy załamywali ręce z powodu pogody, a konkretnie silnego bocznego wiatru. Serię próbną przeprowadzano w strasznych męczarniach. Rozważano już nawet taki scenariusz, że o tytule mistrzowskim będzie decydował jeden skok. Pogoda jednak ostatecznie zlitowała się nad zawodnikami. Rozegrano pełne zawody, które triumfem zakończył niespodziewanie Władimir Biełousow z ZSRR. To była jedna z większych sensacji w historii olimpijskich batalii na skoczniach.

- Na trybunach pojawiło się 70 tysięcy widzów. Czuliśmy się tak, jak teraz czują się zawodnicy na Stade de France. To było szalone! - wspomina w rozmowie z dziennikiem Le Parisien były francuski skoczek Michel Saint Lezer, który zajął w tym konkursie 54 miejsce. - To była wyjątkowa skocznia, miała w sobie coś mistycznego. Po wyjściu z progu mieliśmy wrażenie, że przelecimy całe Grenoble. Postawiono ją w tym miejscu ze względu na walory wizualne. Tak naprawdę jednak nie była to lokalizacja przeznaczona do wybudowania tam tego typu obiektu. Była niezwykle mocno podatna na podmuchy wiatru.

- Śnieg pojawiał się tutaj rzadko, a wiatr też nikomu nie ułatwiał zadania – dodaje inny z byłych francuskich skoczków Jacques Gaillard - Przecież konkurs olimpijski prawie musieliśmy odwołać. Gdyby skocznia stanęła w innym miejscu, miałaby szanse funkcjonować do dzisiaj. Niemniej ta ruina to pomnik naszego olimpijskiego dziedzictwa, trzeba ją szanować, bo nie mamy ich aż tak wielu.

Z konkursem olimpijskim związana jest pewna anegdota. Otóż widząc, co na skoczni wyprawia wiatr, trener francuskich skoczków doszedł do wniosku, że te zawody może uratować tylko siła wyższa. Udał się więc do opata okolicznego klasztoru, ojca Chabrie i prosił o interwencję. - Jesteś dobrym znajomym tego wielkiego Szefa. Nie mógłbyś nam pomóc? - miał zapytać duchownego. - Idź i przygotuj się do zawodów, wszystko będzie dobrze – uspokoił go zakonnik. To, że w pewnym momencie wiatr ucichł, niektórzy faktycznie traktowali w kategoriach cudu i pomocy z niebios wymodlonej przez mnicha.

W latach 1980-82 obiekt Dauphine znalazł się w kalendarzu Pucharu Świata. W pierwszym pucharowym konkursie błysnęli Polacy. Wygrał Piotr Fijas, a trzecie miejsce zajął Stanisław Bobak. Ale to był już łabędzi śpiew tej skoczni. Być może pomimo jej lokalizacyjnych mankamentów próbowano by ją jeszcze ratować, ale po przyznaniu miejscowości Albertville praw organizacji białej olimpiady w 1992 roku, w planach pojawiła się budowa nowoczesnego kompleksu w Courchevel. Dauphine zamknięta została w 1987 roku po mistrzostwach Francji, od tego czasu niszczeje i zarasta bujną roślinnością. Zburzenie jej pozostałości kosztowałoby jednak miliony, nikt więc nawet o tym nie myśli. W latach 90. pojawiło się kilka propozycji zagospodarowania obiektu – muzeum, restauracja, ścianka wspinaczkowa, trasa dla rowerów górskich. Żaden z pomysłów nie wypalił.

Obecny stan skoczni można obejrzeć TUTAJ >>>