Strona główna • Polskie Skoki Narciarskie

Okiem Samozwańczego Autorytetu: Między radością a niedosytem

Mamy to. Czwarty medal z lotów. Szósty medal drużynowy polskiej kadry skoczków. I pierwszy za kadencji Michala Doležala. Na pewno nie ostatni.

Mistrzostwa Świata w Lotach w Planicy dostarczyły nam bardzo dużo emocji. Ale te emocje dotyczyły przede wszystkim rywalizacji niemiecko-norweskiej. Te dwa kraje podzieliły się większością medali, w tym tymi najcenniejszymi. W konkursie indywidualnym Polacy nie byli faworytami, choć nie wydawali się zupełnie bez szans. Zajęli miejsca solidne, choć nie dające powodów do euforii. Największe powody do radości miał – ze zrozumiałych powodów – Andrzej Stękała. Pozostała trójka to wyjadacze, którzy w gablotach mają już cenne trofea. Jędrek to nowicjusz i spisał się powyżej oczekiwań.


Wielkoimprezowy Stękała

Nieco inaczej było w konkursie drużynowym. Tutaj byliśmy już niemal skazani na medal. Przetrzebione kowidem i kontuzjami Austria wypadła z gry. Słoweńcy nie są w topowej formie, do tego ta nieszczęsna awantura. Japończycy, poza Yukiyą Satō, mają na razie formę bezobjawową. Więc polski plan został wykonany, choć był to plan minimum. Szkoda, że nie udało się zrobić więcej. Po konkursie indywidualnym, Niemcy wydawali się niemal pewniakami do złota, a jednak Norwegom udało się ich pokonać. Nam się nie udało. I choć Norwegom było łatwiej, bo mieli w swoim składzie ciągnącego ich do góry Graneruda, to zawsze pozostaje mały niedosyt. Z drugiej strony – mamy medal. Tym się trzeba cieszyć, to trzeba szanować. Trzeba doceniać to, że nie byliśmy w takiej dyspozycji, jak Słowenia i Japonia. Że ustrzegliśmy się takich wpadek, jak Austriacy. Pisałem to już kilka razy przy podobnych okazjach. To się samo nie zrobiło. To się samo nie wyskakało. Nikt tych medali nie dał polskim skoczkom w prezencie. To efekt ciężkiej pracy, trafnych decyzji, morderczego treningu, wyrzeczeń, talentu, organizacji. Kraje z większym od nas potencjałem spoglądały na nas w Planicy spod podium i nam zazdrościły. Andrzeju, Piotrze, Kamilu, Dawidzie. Dziękujemy i gratulujemy. Panie Michale i cały sztabie – gratulujemy i dziękujemy. Może i jest niedosyt. Ale niech on nie przysłania radości. To kolejna impreza, z której przywozimy medal. Kiedyś pewnie (oby nieprędko) przyjdą takie mistrzostwa, z których będziemy wracali z pustymi rękami. I wtedy również i ta planicka impreza będzie miłym wspomnieniem.

Szerszeń. Kto by się tego spodziewał. Wszyscy oczekiwali walki Biśli z Golasem. A tu wrócił niedoszły przyszły ojciec i pogodził rywali, którzy do tej pory dzielili się triumfami. Jeszcze w czwartek Geiger wyglądał trochę jak frajer. No bo odpuścił sobie Tagił, żeby być w domu przy narodzinach dziecka. Tyle, że krnąbrna latorośl postanowiła jeszcze się na świecie nie pojawiać. A Szerszeń stracił w Rosji punkty. I wilk głodny i owca po amputacji. No ale Niemiec już na pewno o tym nie myśli. Oczy mu – jak śpiewają Lady Pank – zadrutował blask. Blask złota. Zresztą Szerszeń pewnie czuł się po ostatnim sobotnim skoku właśnie jak w owej piosence. O tekście – no… powiedzmy sobie szczerze, że te pierwszy próby tekściarskie Panasewicza były takie trochę niedorzeźbione. Ale przesłanie przecież dociera.


Więc pewnie spadł mu kawał nieba i w głowie mieszkał wrzask. Raczej w głowie, niż dookoła, bo trybuny były puste. A jak Geiger będzie chciał, żeby w jego wannie spał samotny leszcz, to sobie złowi i udomowi, bo kto mistrzowi zabroni? To pierwszy indywidualny tytuł mistrzowski dwudziestosiedmiolatka z Oberstdorfu. Ale już drugi medal. Przypomnijmy, że gdy Biśla zdobywał mistrzostwo w Seefeld, Szerszeń stał na drugim stopniu podium. Teraz to Markus spoglądał na kolegę z drużyny  z dołu i być może z lekkim niedowierzaniem, a na pewno z subtelną nutą zazdrości.


Ja!

No bo jesteś taki mistrzem świata, rozpoczynasz sezon z przytupem fasonem, odlatujesz rywalom po pięć metrów. A tu nagle rzuca Ci wyzwanie jakiś Norweski wymoczek, który jeszcze niedawno był znany głównie z tego, że jego kariera prawie się skończyła, zanim się na dobre zaczęła. Bo norweskim okolicznościom przyrody postanowił pokazać własne przyrodzenie z okolicami. Jedziesz na imprezę mistrzowską, na której masz nadzieję się odkuć, jesteś głównym faworytem. Ale przegrywasz nie tylko z Norwegiem, ale jeszcze z własnym kolegą z drużyny. Którego właściwie wcale miało tam nie być, bo miał być w domu i kołysać dzieciątko. Przyleciał do Planicy i w czwartek się przyczaił. Na pierwszym treningu dziewiąty, na drugim dziewiętnasty. W kwalifikacjach wychylił nos z krzaków, bo był czwarty. A potem jak pierwszym skokiem konkursowym objął prowadzenie, to nie oddał już do końca.

To były wspaniałe mistrzostwa, które zapamiętamy na długo. Planica w grudniu, oświetlona jupiterami, wyglądała jak Cindy Crawford w latach dziewięćdziesiątych na ściance w Monte Carlo, wiatr zapewnił niemal całkowicie sprawiedliwą rywalizację a skoczkowie zadbali o fascynujące widowisko. Mnóstwo długich lotów, emocje do ostatniej sekundy i te pół punktu, które przesądziło o mistrzowskim złocie.


Letalnica w uwodzicielskim woalu mgły

Jakby tego wszystkiego było mało, do pieca emocji dorzucili sędziowie.  To, co pierwszego dnia konkursu indywidualnego odwalili z notami dla Hayböcka i Geigera, to chryja na dwieście czterdzieści fajerek. W jednym i drugim przypadku dwóch sędziów dało noty prawidłowe a trzech kompletnie dało ciała (choć w nie byli to ci sami). Komu umknęło, przypomnę tym filmikiem. W rolach głównych trzech sędziów i sprawiedliwość. Sprawiedliwość, to ta w jasnym garniturze.

 


Sędziowie mieli o tyle szczęście, że nie obrabowali Geigera ze złotego medalu. Bo inaczej, to by się chyba na nich Horngacher z podopiecznymi zaczaili w jakimś ciemnym zaułku Kranjskiej Góry. Tak po prawdzie to wypada przytomnie dodać, że raczej przyczynili się do tych niesamowitych emocji po ostatnim skoku. Bo przecież gdyby w pierwszym ocenili Geigera jak należy, to wygrałby nie o pół punktu, tylko o dwa lub trzy.

Was hier się odpunktowało??

Taki był strateg z tego Horna. Tak miał wszystko poukładane i takim był specem od zagrywek. A w drużynówce przekombinował. Emocje dotyczące walki o złoto były jeszcze większe, niż w konkursie indywidualnym. Tam Geiger prowadził cały czas, a reszta, ze szczególnym uwzględnieniem Graneruda, goniła. W niedzielę Niemcy i Norwegowie wymieniali się na prowadzeniu. Tak, pamiętam, że po pierwszym skoku Stękały prowadziła też Polska, ale na półmetku już odpadliśmy i potem liczyły się już tylko te dwie nacje. Norwegia prowadziła po skoku pierwszym i piątym. Niemcy – po trzecim, czwartym, szóstym i siódmym. I wtedy Stöckl wykonał genialny ruch a Granerud oddał genialny skok. Belka pojechała o dwa stopnie w dół, a Golas i tak osiągnął z niej 234,5 metra, co dało mu 250,1 pkt. To było wynikiem o 10 punktów wyższym, niż najlepszy oddany do tej pory w konkursie skok – skok Geigera z pierwszej serii. Te 250,1 pkt to był w ogóle kosmos w porównaniu z najlepszymi nawet skokami pozostałych solidnych przecież skoczków.

Horn podjął rękawicę. Przypomnijmy, że było to lustrzane odbicie końcówki pierwszej  serii. Wtedy to Trener Niemców pierwszy obniżył belkę, ale tylko o jedną pozycję. Geiger lądował wtedy na 238 metrze. Granerud skoczył z tej samej i osiągnął 235. Teraz, gdy belka pojechał aż o dwa stopnie w dół, Granerud skoczył tylko o pół metra krócej, niż w pierwszej serii. Horn, jak wspomniałem, podjął rękawicę i Szerszeń też wystartował z 10 belki. I widzieliśmy wyraźnie, że wylądował niemal na zielonej linii. A austriacki trener Niemców podskoczył z radości. I on, i większość widzów oczekiwała, że sprawa złota rozstrzygnie się znów o pół punktu na korzyść jednej ze stron. Niestety Horngacher i Geiger zapomnieli o jednym, ważnym szczególe. Aby otrzymać punkty za obniżony na życzenie trenera rozbieg, trzeba było skoczyć co najmniej 228 metrów (95% punktu HS). A że zielona linia wyświetlona była na 225 metrze, Norwegia wygrała konkurs o 19,2 punktu.

Osrebrzony Granerud

Taki to thriller rozegrał się na Letalnicy. Przypomnijmy, że przepis o osiągnięciu 95% punktu HS, by otrzymać punkty za obniżenie belki na życzenie trenera, FIS wprowadziła właśnie w odpowiedzi na to, że trenerzy zrobili taktyczną zagrywkę z przepisu, który miał w zamierzeniu tylko zapewnić skoczkom bezpieczeństwo. Być może pamiętacie te zimy, jeszcze kilka lat temu, gdy trenerzy co chwila zgłaszali takie żądanie a belka jeździła po skoczni jak winda po wieżowcu w porze wieczornych powrotów z pracy. Ten przepis w znacznym ukrócił te praktyki. A to dlatego, że zniechęca trenerów poprzez wprowadzenie do gry elementu ryzyka, że numer się nie opłaci. Teraz faktycznie częściej trenerzy stosują go po to, by skoczek w świetnej formie nie połamał się na płaskim. Skoro Granerud z 10 belki skoczył 234,5, to z 12 belki faktycznie mógłby sobie zrobić krzywdę. Albo, w lepszym przypadku, byłby zmuszony do lądowania na dwie nogi i straciłby na notach sędziowskich.

 

Aporpos thrillerów. Kojarzycie ten krindż, gdy przychodzicie do kogoś w gości a tu nagle między ogórkową a schabowym gospodarze zaczynają awanturę? 10 w skali Beauforta, latają obelgi i talerze, syn zrywa się od stołu przewracając krzesło, pan domu wali pięścią w blat, trafia w galaretkę z nóżek, pani domu chlusta mu w twarz kompotem porzeczkowym, syn wybiega z pokoju, trzaska drzwiami, wiecie, te sprawy? Trzeba przyznać, że słoweńscy gospodarze tych mistrzostw odwalili niezły numer. W skrócie wyglądało to tak, że buntowniczy, niebieskowłosy syn nawrzeszczał na matkę, że nie potrafi gotować, a ojciec najpierw wyekspediował syna do pokoju przy pomocy wielu decybeli i zabronił mu wracać do końca obiadu, a potem i tak się rozwiódł z żoną. Drugie danie nakładała kuzynka żony, ale reszcie dzieciaków i tak wydało się zupełnie niestrawne.

Start awantury za 3... 2... 1... 

No umówmy się, nie po to Słoweńcy zorganizowali mistrzostwa na swoim wspaniałym mamucie, żeby indywidualnie najlepszy z nich - Anže Lanišek – zajął dwunaste miejsce. Żeby ich drużyna finiszowała na czwartym, ze stratą 60 punktów do podium. Wiadomo, jakie Słoweńcy mają aspiracje, jaki potencjał. Tymczasem z dwóch poprzednich imprez – w Pjongczangu i Seefeld – nie przywieźli żadnych medali. Ostatnim był ten drużynowy z Oberstdorfu. Słoweńcy bronili więc srebra w lotach na swojej skoczni, która jest ich oczkiem w głowie, ich dumą, ich fetyszem. A tu co? Gumb.

Na szczęście impreza jako taka zakończyła się sukcesem i nawet awantura, którą w swoim obozie wywołali gospodarze, zupełnie jej nie zepsuła gościom. (w sumie większość ekip może być zadowolona. Nosy na kwintę, poza gospodarzami spuścili jeszcze pewnie Austriacy, Czesi i Szwajcarzy.

Niemcy, Norwegowie … Japończycy zbyt wielkich apetytów nie mieli, więc rozczarowania chyba nie było. Rosjanie, Kanadyjczycy, Finowie, Włosi, Aigro – mogli pochwalić się jakimiś sukcesami, lub przynajmniej sukcesikami.

Pamiętacie, jaki był hype, jak najpierw Mateja a potem Małysz przekroczyli 200 metrów dla Polski? Tak, wiem, że to było 20 lat temu. Ale w moim wieku czas już szybko człowiekowi leci. W każdym razie od tamtego czasu udało się to już ponad 350 skoczkom. Rekord życiowy powyżej 200 metrów to już dziś nie jest wynik nawet solidny. Dla zawodnika rywalizującego w pucharze świata to absolutne minimum przyzwoitości. Solidna życiówka zaczyna się dziś od 220 metrów. Jak masz powyżej 230, to już można się chwalić. Ba, mamy aż 38 skoczków, którzy mają rekord życiowy powyżej lub równy 240 metrów!

Taki mamy sezon, że niejednego pech prześladuje. Weźmy takiego Krafta. Jak nie urok, to przemarsz wojsk. Jak nie kowid, to plecki. Stefek! Ja Cię rozumiem. Ja wieszając lampki świąteczne w pokoju mojej córeczki musiałem zdjąć kapcie, żeby wejść na łóżko. I przysoliłem małym paluszkiem u prawej stopy w dechę. Co prawda nie straciłem przez to szansy by walczyć o medale. No niech będzie, że Twój ból jest większy niż mój.

Chociaż w porównaniu z takim Sakalą to Mocny Stefek i tak ma nie najgorzej. Popatrzmy na Czecha. Najpierw złapał kowida. Potem został zdyskwalifikowany w Wiśle. W Ruce zaliczył bliski kontakt z zeskokiem, następnie został omyłkowo zdiagnozowany jako ponownie zarażony kowidem, przez co musiał opuścić Niżny Tagił. Myślał chłopina, że się odkuje w Planicy. A tu co? Zdyskwalifikowali go. Życzę mu jak najlepiej ale obawiam się, że Filip do końca 2020 roku może przegrać w bierki z chorym na Parkinsona, zakrztusić się syropem na kaszel i zatrzasnąć się w namiocie tuż przed kwalifikacjami do konkursu. 

Pech dopadł też Dawida Kubackiego. Problem z plecami, który pojawia się akurat w dniu kwalifikacji do tak ważnej imprezy? Dank farrik! Miejmy nadzieję, że do Engelbergu problem zniknie całkiem, bo po Dawidzie było widać, że nie był zupełnie sobą. Wobec świetnej formy Geigera, Graneruda i Eisenbichlera ciężko sobie wyobrazić, by mógł włączyć się do walki o medale. Ale w topowej formie na pewno mógł dostarczyć nam znacznie więcej emocji.

Z powodu tych, czy innych okoliczności, piramidka w polskiej kadrze nam się prawie całkiem odwróciła. Nasz lider w PŚ – Dawid, wypadł na mistrzostwach najgorzej. Potem Stoch, Stękała i najlepiej Żyła. Przed mistrzostwami zakładałem, że „tym czwartym” będzie albo Zniszczoł, albo Murańka. Tymczasem Andrzej Stękała nie tylko okazał się od nich obu lepszy podczas czwartkowych treningów, ale zaprezentował się absolutnie wybornie zarówno w konkursie indywidualnym, jak i drużynowym. 10. miejsce to naprawdę zacny wynik. W drużynówce, gdyby to były zawody indywidualne, zająłby miejsce dziewiąte i wygrał swoje grupy w obu seriach. Zdobył minimalnie mniej punktów, niż najlepszy z Polaków Żyła.

Alleluja i do przodu!

Widać, że odstawiony na boczny tor przez Horngachera zawodnik, odżył pod ręką Doležala. Biorąc pod uwagę świetne wyniki Jędrka, nie mogę się już doczekać zawodów w Engelbergu. Zresztą przecież ani Olek, ani Klimek jakoś specjalnie od niego nie odstawali. Doležal miał zagwozdkę, kogo wysłać na kolejne zawody. I odstawił Pawła Wąska. Akurat tego, który jako jedyny startował do tej pory we wszystkich zawodach PŚ. Nie będzie już więc tej zimy Polaka, który zaliczy wszystkie pucharowe konkursy. Trzeba przyznać, że nasz trener mocno rotuje składem. Przydałoby się powiększyć limit na kolejne periody, bo na pewno byłoby kim go wykorzystać. Na to będzie musiał właśnie pracować Wąsek i oby było mu to dane już w kolejny weekend w Ruce.

Felieton Samozwańczego Autorytetu bez tabelek, to trochę jak Piotr Żyła bez "he he he". Więc coś dla Was przygotowałem.

 

Rekordy życiowe Polaków
Lp zawodnik odl. miejsce rok
1 Kamil Stoch 251,5 Planica 2017
2 Piotr Żyła 248 Planica 2019
3 Maciej Kot 244,5 Vikersund 2017
4 Jakub Wolny 237,5 Planica 2019
5 Dawid Kubacki 236,5 Planica 2018
6 Stefan Hula 236 Planica 2018
7 Andrzej Stękała 235 Vikersund 2016
8 Adam Małysz 230,5 Vikersund 2011
9 Klemens Murańka 221,5 Planica 2015
10 Jan Ziobro 216 Oberstdorf 2017
11 Aleksander Zniszczoł 213 Kulm 2015
12 Krzysztof Miętus 210 Vikersund 2012
13 Robert Mateja 205,5 Planica 2007
14 Łukasz Rutkowski 203 Kulm 2010
15 Marcin Bachleda 201,5 Planica 2010
15 Mateusz Rutkowski 201,5 Planica 2004
17 Rafał Śliż 199 Planica 2010
18 Tomasz Byrt 198,5 Planica 2011
19 Krzysztof Biegun 197,5 Oberstdorf 2013
20 Tomasz Pochwała 195 Harrachov 2002
20 Tomisław Tajner 195 Harrachov 2002
22 Piotr Fijas 194 Planica 1987
23 Bartłomiej Kłusek 192 Planica 2016
24 Krystian Długopolski 191 Vikersund 2004
25 Wojciech Skupień 190,5 Planica 2004
25 Artur Kukuła 187 Harrachov 2013
26 Łukasz Kruczek 186 Planica 2001
27 Jakub Kot 182,5 Oberstdorf 2010
27 Paweł Wąsek 182,5 Vikersund 2019
29 Dawid Kanik 180 Harrachov 2013
30 Alojzy Moskal 174 Harrachov 1989
30 Jan Kowal 174 Oberstdorf 1992
32 Zbigniew Klimowski 171 Oberstdorf 1992
32 Marek Gwóźdź 171 Kulm 1996
34 Tadeusz Fijas 169 Harrachov 1985
35 Bogdan Papierz 162 Planica 1987
36 Jarosław Mądry 161 Harrachov 1989
37 Aleksander Bojda 160 Harrachov 1996
38 Janusz Malik 155 Oberstdorf 1984
39 Stanisław Bobak 153 Oberstdorf 1981
39 Bogdan Zwijacz 153 Oberstdorf 1984
41 Andrzej Młynarczyk 147 Kulm 1996
42 Józef Przybyła 143 Planica 1968
43 Józef Kocyan 133 Vikersund 1967
43 Grzegorz Śliwka 133 Vikersund 2000
45 Wojciech Fortuna 132 Planica 1972
45 Jan Łoniewski 132 Kulm 1982
47 Robert Witke 131 Kulm 1986
48 Piotr Wala 128 Kulm 1962
49 Zbigniew Malik 128 Vikersund 1986
50 Adam Krzysztofiak 125 Planica 1972
51 Jarosław Węgrzynkiewicz 124 Harrachov 1985
52 Antoni Łaciak 123 Kulm 1962
53 Ryszard Guńka 94 Oberstdorf 1984
 

Cytat zupełnie na temat:

„Musicie je usunąć, ponieważ planuję skoczyć”.

Halvor Egner Granerud

A obsługa skoczni - oczy jak spodki. „Skoczyć? Ale dziś? Że niby stąd??”

Cytat zupełnie nie na temat: „Pienisz się, lalka, zupełnie zbędnie”

Zygmunt Miłoszewski

I to by było na tyle z Planicy, gdzie zima jest tak samo piękna jak wiosna, przyroda tak samo piękna jak skocznia, a mężczyźni latali tak samo daleko, jak zwykle.  Już za tydzień powracamy na chwilę do Pucharu Świata, by w szwajcarskim Engelbergu odbyć ostatni przystanek pierwszego periodu pucharu świata. A w Engelbergu tylko dwie rzeczy są pewne – niespodzianki i zaskoczenia.  I jeszcze ważna informacja dla moich czytelników w Chile i Argentynie – jutro macie tam u siebie zaćmienie słońca!

***

Felieton jest z założenia tekstem subiektywnym i wyraża osobistą opinię autora, nie stanowiąc oficjalnego stanowiska redakcji. Przed przeczytaniem tekstu zapoznaj się z treścią oświadczenia dołączonego do artykułu, bądź skonsultuj się ze słownikiem i satyrykiem, gdyż teksty z cyklu "Okiem Samozwańczego Autorytetu" stosowane bez poczucia humoru zagrażają Twojemu życiu lub zdrowiu. Podmiot odpowiedzialny - Marcin Hetnał, skijumping.pl. Przeciwwskazania - nadwrażliwość na stosowanie językowych ozdobników i żartowanie sobie z innych lub siebie. Nieumiejętność odczytywania ironii. Nadkwasota. Zrzędliwość. Złośliwość. Przewlekłe ponuractwo. Funkcjonalny i wtórny analfabetyzm. Działania niepożądane: głupie komentarze i wytykanie literówek. Działania pożądane - mądre komentarze, wytykanie błędów merytorycznych i podawanie ciekawostek zainspirowanych tekstem. Kamil Stoch ostrzega - nieczytanie felietonów Samozwańczego Autorytetu grozi poważnymi brakami wiedzy powszechnej jak i szczegółowej o skokach.

P.S. Kochani, nie karmcie mi tu trolli. Ja też się będę starał.