Strona główna • Rosyjskie Skoki Narciarskie

Rosja - wschodzący gigant czy drużyna o niepewnych perspektywach?

Laury w skokach narciarskich są od kilku lat wewnętrzną sprawą sześciu najsilniejszych reprezentacji. TOP 6 nacji, które "zabetonowały" tę dyscyplinę w sposób niezwykle skuteczny to: Norwegia, Polska, Niemcy, Austria, Japonia i Słowenia. Szukając kandydata na przełamanie monopolu wyżej wymienionych reprezentacji, kibice spoglądają ostatnio na Wschód, upatrując szans na doskoczenie do czołówki przez skoczków z kraju Puszkina, Czajkowskiego i Tołstoja. Czy słusznie?

Doskonała infrastruktura, wysyp młodych talentów – wydawałoby się, że Rosjanie są skazani w skokach narciarskich jeśli nie na sukces, to przynajmniej na całkiem przyzwoite wyniki w przeszłości. Są jednak inne okoliczności, które niekoniecznie muszą sprzyjać takiemu rozwojowi sytuacji. Tajemnicą poliszynela jest fakt, że tamtejszą federacją targają wewnętrzne konflikty i personalne nieporozumienia. Kibice mają zapewne całkiem świeżo w pamięci ubiegło sezonową dramą z Jewgienijem Klimowem w roli głównej. Ten miał zachowywać się arogancko i lekceważąco wobec swoich przełożonych już latem zeszłego roku - nie przychodził na treningi, nie słuchał uwag, jakie przez krótkofalówkę tuż po skoku miał mu przekazywać jego osobisty trener i asystent Jewgienija Plechowa, Aleksandr Garanin, z którym związany jest od najwcześniejszych lat swojej kariery. Zażądał, by podczas zawodów i zgrupowań towarzyszyła mu partnerka. Podczas gdy skoczków reprezentacji obowiązywała surowa dyscyplina dotycząca zakazu opuszczania hotelowych pokoi, Klimow miał w nieskrępowany sposób poruszać się po mieście, nie zważając na zagrożenia związane z koronawirusem. Enfant terrible rosyjskich skoków na krótko został zawieszony w kontekście występów w Pucharze Świata, ale szybko wrócił do reprezentacji. W końcu znalazłszy swoich stronników w rodzimym związku doprowadził do zwolnienia Garanina i związał się z trenerem Arefjewem. Innym przykładem braku właściwej komunikacji w tamtejszej kadrze jest przypadek Dmitrija Wasiljewa, który został członkiem sztabu szkoleniowego reprezentacji. Gdy ogłosił (co okazało się deklaracją bez pokrycia), że mimo piastowania nowej funkcji w kadrze, obowiązki trenera zamierza łączyć z dalszą karierą skoczka, o jego decyzji zdawał się nie wiedzieć najbliższy współpracownik Dimy, czyli główny trener Rosjan Jewgienij Plechow. 

Naszym przewodnikiem po rzeczywistości skoków narciarskich w kraju nad Wołgą będzie Anastazja Szuchowa, redaktor największego rosyjskiego portalu o sportach zimowych Skisport.ru, doskonale zorientowana w realiach tamtejszych białych dyscyplin. Jak to zatem jest z tą rosyjską narciarską federacją? - Działalności  Rosyjskiej Federacji Skoków Narciarskich i Kombinacji Norweskiej nie mogę ocenić jako zadowalającej. Ja widzę więcej minusów niż plusów. Można odnieść wrażenie, że osoby kierujące tą organizacją dużo bardziej dbają o swoją pozycję niż o wyniki naszych reprezentantów. Wystarczy wejść na oficjalną stronę federacji, by zobaczyć, że nic tam nie działa jak trzeba. Nasi nieliczni kibice informacje na temat rosyjskiej drużyny czerpią częściej ze skijumping.pl niż ze strony rodzimej federacji. Ale to tylko jedna z pobocznych kwestii. Jeśli chodzi o sytuację wewnętrzną, moim zdaniem największym problemem jest niespójność decyzji prezesa związku Dmitrija Dubrowskiego. Z tego powodu czasami porównuje się go do ostatniego cara Rosji, Mikołaja II. Chodzi o różnicę między zapowiedziami a rzeczywistością, która często prowadzi do nieporozumień i problemów. Po stronie plusów należy jednak postawić częste organizowanie międzynarodowych zawodów, choć jak już wiadomo w przyszłym roku zabraknie konkursów Grand Prix w Czajkowskim.

Zupełnie nieoczekiwanie najjaśniejszym punktem reprezentacji Sbornej minionej zimy został Michaił Nazarow, który do ubiegłego sezonu miał w swoim dorobku ledwie jeden punkt Pucharu Świata. Tymczasem na przestrzeni ubiegłorocznej kampanii regularnie zdobywał punkty, co w efekcie dało mu 28. lokatę w klasyfikacji generalnej Pucharu Świata, o siedem pozycji wyższą niż miejsce uważanego, prawdopodobnie jednak słusznie, za zawodnika o największym potencjale, wspomnianego Klimowa. - Sytuacja wokół Jewgienija Klimowa nie jest do końca jasna - mówi Szuchowa. -  Wygrał wiosenną „bitwę” w federacji i postawił na swoim, a w tym przypadku dużą rolę odegrał brak konsekwencji u Dubrowskiego. Jeszcze w marcu ogłosił, że nie pozwoli Aleksandrowi Arefiewowi pracować z reprezentacją narodową, ale na początku lata zapowiedział, że aby zapewnić komfortowe przygotowanie do zimy dla Klimowa, Arefiew zostanie włączony do drużyny. Niekończące się ustępstwa na rzecz Klimowa nie przyniosą korzyści zarówno sportowcowi, jak i pozostałym członkom zespołu. Jewgienij przez całe lato trenował poza kadrą, ale zimą, w czasie trwania Pucharu Świata, nie może funkcjonować poza zespołem. To jak ten problem zostanie rozwiązany, nie jest jeszcze jasne.

Dużą nadzieją dla Rosjan jest tamtejsza młodzież. Podczas tegorocznych mistrzostw świata juniorów w Lahti rosyjska ekipa wyskakała drużynowo brązowy medal, zostawiając w pokonanym polu m.in. Norwegów, czy borykających się ze sporymi problemami na swoim zapleczu Niemców. O tym jednak, że sukcesy juniorskie wcale nie muszą mieć przełożenia na dorosłe skakanie, może świadczyć przykład tamtejszych pań. Za zagłębie żeńskich skokowych talentów uchodzi Sankt Petersburg. Jego cztery reprezentantki: Sofjia Tichonowa, Anna Szpiniewa oraz siostry Lidija i Marija Jakowlewe w najważniejszych międzynarodowych zawodach młodzieżowych, czyli mistrzostwach świata juniorów, igrzyskach olimpijskich młodzieży i olimpijskim festiwalu młodzieży Europy wywalczyły łącznie dwadzieścia jeden medali wszystkich kolorów w różnych konkurencjach. Najstarsza, Tichonowa jest już olimpijką i trzykrotną uczestniczką mistrzostw świata, a Lidija Jakowlewa ma w swoim dorobku zwycięstwo w zawodach Pucharu Świata. Wciąż jednak niedościgniona dla młodszych koleżanek jest 30-letnia Irina Awwakumowa, a młodsze, utytułowane w młodzieżowych zmaganiach dziewczyny, nie są w stanie doskoczyć do światowej czołówki. - Niewątpliwie wśród młodych Rosjan da się zauważyć duże talenty. W Danile Sadriejewie upatrywano przyszłą gwiazdę już wtedy, gdy z dużą łatwością  wygrywał zawody dla dzieci. Ilja Mańków już kilka lat temu pokazywał się z dobrej strony w FIS Cup. Niestety w rozwoju zatrzymał się Michaił Purtow, choć jeszcze jakiś czas temu zapowiadał się wyśmienicie. Bardzo interesującą postacią jest Ivan Kozłow z Petersburga. Trzy lata temu jako dwunastolatek bez problemów przeskakiwał skocznię w Otepää i zaczął zwracać na siebie uwagę. 

Nikomu nie trzeba uświadamiać tego, że wyniki osiągane latem przez zawodników mają się często jak pięść do nosa w odniesieniu do zimowych startów. Niemniej jednak nie sposób przejść zupełnie obojętnie wobec ostatnich wyników uzyskiwanych przez Rosjan, dla których był to prawdopodobnie najlepszy sezon igelitowy w historii. Skoczkowie ze Wschodu znaleźli się na szóstej pozycji w nieoficjalnej klasyfikacji Pucharu Narodów, ale różnice w tym zestawieniu były tak niewielkie, że przy odrobinie szczęścia mogli zająć nawet drugie miejsce i uplasować się tylko za Norwegią. Życiowe lato zanotował "wiekowy" Roman Trofimow, na podium stawali Klimow i Sadriejew, Nazarow potwierdził dobrą formą z ostatniej zimy, a Mańkow w słabiej obsadzonych konkursach też potrafił się pokazać z dobrej strony. Mikst w Czajkowskim zakończył się trzecią pozycją rosyjskiego zespołu. - Oczywiście tego lata reprezentacja Rosji osiągnęła bardzo dobre wyniki, ale nie stanowi to żadnej gwarancji uzyskiwania podobnych rezultatów zimą. Wiemy, jak obsadzona była część konkursów, wiadomo, że najlepsi zawodnicy celują z formą na zimę i oczywistym jest, że podczas Grand Prix nie ponosi się wielkiej odpowiedzialności za wynik, nie ma presji, którą odczuwa się na przykład podczas Turnieju Czterech Skoczni, a z którą nasi skoczkowie często sobie nie radzą. Nie ma się, co oszukiwać. Nie będziemy walczyć o najważniejsze laury. Jakiekolwiek podium w zawodach najwyższej rangi będzie ogromnym sukcesem. 

Poza sezonem 2018/19, kiedy to dziwne wpadki zaliczali Norwegowie, ostatnią zimą, w kiedy to w czołowej szóstce znalazła się reprezentacja inna niż te wymienione we wstępie, była ta z przełomu lat 2016/17. Niedługo miną dwa lata od momentu, gdy na podium indywidualnego konkursu wskoczył ostatni zawodnik spoza TOP6, czyli Szwajcar Kilian Peier, drugi w Niżnym Tagile w 2019 roku. Skoki potrzebują niewątpliwie nowego gracza w czołówce, ale wydaje się, że to jeszcze nie ten moment, w którym można będzie mówić w ten sposób o Rosjanach. Póki co, to  naród o przeogromnych tradycjach, który wychował kilku wielkich mistrzów i... zapomniał o skokach narciarskich. - Dziś skoki narciarskie w Rosji nie są choćby w najmniejszym stopniu popularnym sportem. A nie zawsze było tak źle. W połowie XX wieku kompleksy skoczni narciarskich, choć nie były wyposażone w trybuny, gromadziły całe tysiące widzów – najbardziej przedsiębiorczy z nich wspinali się na drzewa, by podziwiać wyczyny skoczków. W okresie powojennym powstała cała masa skoczni narciarskich, te najmniejsze stawiano prawie wszędzie. Na początku lat 70. nakręcono nawet film fabularny opowiadający o codziennym życiu młodego skoczka narciarskiego. Jednak w latach 90. z powodu kryzysu gospodarczego skoki zaczęły umierać, a infrastruktura popadła w ruinę. Rosjanie zapomnieli o tej dyscyplinie... Ani budowa trzech nowoczesnych kompleksów, ani zorganizowanie igrzysk olimpijskich w Soczi nie pomogły jej w choćby niewielkim zakresie odzyskać dawnej popularności. Nie pomagają tez wyniki drużyny narodowej, które są na dobrą sprawę wciąż dalekie od oczekiwanych...