Strona główna • Rosyjskie Skoki Narciarskie

Medal po 54 latach! Czy olimpijski sukces może zmienić rosyjskie skoki?

54 lata czekały rosyjskie skoki na olimpijski medal. W 1968 roku Władimir Biełousow, który na igrzyska w Grenoble przyjechał jako absolutny debiutant dużej imprezy, na większej skoczni niespodziewanie pokonał Jiriego Raskę z Czechosłowacji i zdobył złoty medal. Dziś kolejną piękną kartę olimpijskiej historii rosyjskich skoków, choć w konkursie niewątpliwie mocno kuriozalnym, zapisała czwórka startująca w konkursie drużyn mieszanych.


Jako do tego doszło?

We wrześniu ubiegłego roku czwórka w składzie: Jewgienij Klimow, Michaił Nazarow, Irina Awwakumowa i Sofia Tichonowa zajęła trzecie miejsce w konkursie drużyn mieszanych podczas LGP w Czajkowskim. Nikt jednak, co oczywiste, nie robił z tego sensacji, bowiem letnie skoki rozgrywane w Rosji nie przyciągają najlepszych zawodników i zawodniczek. Ale minione lato było dla Rosjan tak czy inaczej obiecujące. Na łamach naszego portalu w tym >>>ARTYKULE<<<  zaczęliśmy się zastanawiać, czy mamy do czynienia z nową siłą w skokach narciarskich. Zimą nie było widać jakiegoś zdecydowanego przełomu, ale od pierwszego dnia treningów w Zhangjikaou dało się zauważyć, że forma przyszła właśnie wtedy, kiedy powinna. Jewgienij Klimow na mniejszej z olimpijskich skoczni wygrał łącznie trzy serie treningowe, w konkursie indywidualnym zajął piąte miejsce, o trzy pozycje wyższe niż piekielnie zdolny, 18-letni Danił Sadiejew. W konkursie pań również dwie reprezentantki Rosji uplasowały się w czołowej dziesiątce. Jak można wytłumaczyć tak znaczny progres u Rosjan?

-  Wyniki z tego sezonu nie zapowiadały wielkich wyników Rosjan na igrzyskach - mówi nam Anastazja Szuchowa, redaktorka największego rosyjskiego portalu o sportach zimowych Skisport.ru. - Zadania postawione zawodnikom przez federację wydawały się absurdalne. A jednak, od początku pobytu w Chinach wyglądało to naprawdę dobrze. Bardzo trudno wytłumaczyć tak nagły wzrost formy. Wiceprezes związku Władimir Sławski dał do zrozumienia, że nasi sportowcy zawdzięczają ten sukces w dużej mierze nowemu sprzętowi. Wszyscy dostali nowe kombinezony, długo trwały prace nad nartami dla Klimowa. Zwróciłabym uwagę na jeszcze jedną rzecz. To były zawody na skoczni normalnej. I tu mamy pewną przewagę: Klimow to były kombinator norweski, na normalnych skoczniach spędzał znacznie więcej czasu niż skoczkowie specjaliści. Sadriejew jako junior też jest bardziej przyzwyczajony do normalnych obiektów niż do dużych. Ale oczywiście obu zawodnikom nie można odmówić talentu.

Co dalej?

Czy dzisiejszy sukces może pomóc w dalszym rozwoju skoków w Rosji? - Dzisiejsza rywalizacja okazała się trochę niemiarodajna, ale dla przeciętnego widza te wszystkie dyskwalifikacje nie mają znaczenia. Najważniejsze, że Rosja ma medal. Teraz wokół drużyny narodowej będzie szum, najpopularniejsze media będą przeprowadzać wywiady ze sportowcami, trenerami i osobami z ich otoczenia. Ale co będzie dalej? Trudno powiedzieć. Popularność przynoszą sukcesy systemowe takie, jakie mamy w łyżwiarstwie figurowym, narciarstwie biegowym czy gimnastyce. A ten jeden medal raczej niczego nie zmieni. Podam przykład, w 2018 roku w Korei brąz zdobył reprezentant Rosji w skicrossie, Siergiej Ridzik. Nie był faworytem, ​​medal był nieoczekiwany. Ta dyscyplina jest jest ciekawa i bardzo atrakcyjna. Ale Ridzik nie zdobył żadnej popularności, a Rosjanie nadal nie interesują się skicrossem. Ronnie O'Sullivan w Rosji nadal będzie bardziej popularny niż Jewgienij Klimow. Ale tak czy inaczej jest to jakaś szansa na poprawę sytuacji finansowej, na znalezienie nowych sponsorów.

Dodajmy, że w składzie Rosji na te zawody nie znalazła się Aleksanda Kustowa, która jeszcze tydzień temu stała na podium Pucharu Świata w Willingen. Jest więc, w czym wybierać. Pytanie tylko, czy potencjał zostanie właściwie wykorzystany. Wątpliwości co do tego nie ma Sadriejew, który po dzisiejszych zawodach na fali euforii na łamach portalu M.sport-express.ru zapowiada kolejne sukcesy. - Nasze możliwości są ogromne. Co więcej, w niedalekiej przyszłości wypłynie kilka kolejnych naszych talentów. Już niedługo czekają nas mistrzostwa świata juniorów. Tam będzie można się przekonać o tym, na co nas stać

Rosyjskie boje olimpijskie

Biełousow, mistrz olimpijski z 1968 roku, był przedstawicielem złotej generacji radzieckich latających narciarzy, która przez ponad dwie dekady trzęsła światowymi skokami narciarskimi. Ale poza nim żaden z jego wybitnych rodaków nie wywalczył olimpijskiego lauru. W 1970 roku jednym z faworytów do medalu był podwójny mistrz świata sprzed dwóch lat Garij Napałkow. Nie udało się. - Przygotowując się do moich drugich igrzysk, w 1972 roku w Sapporo, trzykrotnie złamałem nogę - opowiadał po latach. - Na olimpiadzie startowałem ze złamaną stopą. Podkładałem pod nią metalową płytkę, owijałem bandażem i przyjmowałem środki przeciwbólowe. W pierwszej serii konkursu na dużej skoczni oddałem bardzo dobry skok na 99,5 m, oczyma wyobraźni już widziałem siebie na najwyższym stopniu podium, w drugiej nie wytrzymałem ciśnienia i zająłem szóste miejsce. Do dziś nie mogę się pogodzić z tym, co zrobiłem w drugiej serii i mam problemy, żeby o tym mówić 

Przed życiową szansą w 2006 roku podczas igrzysk w Turynie stanął Dmitrij Wasiljew. Prowadził po pierwszej serii, ale zawody ukończył na 10. pozycji. I choć pojawiały się często opinie, że Dima nie poradził sobie z presją, to on sam twierdzi, iż taki obrót sytuacji był skutkiem fatalnych warunków atmosferycznych. I rzeczywiście, podczas jego próby wiał silny wiatr w plecy, który zdusił go do zeskoku. Gdyby wówczas obowiązywały przeliczniki za wiatr, być może Rosjanin zmieściłby się na podium. 16 lat temu zabrakło szczęścia. Dziś było go pod dostatkiem.