Strona główna • Polskie Skoki Narciarskie

Od Austriaków do Austriaków, czyli historia kołem się toczy

Nowy austriacki sztab szkoleniowy ma podźwignąć polskie skoki z kryzysu, w który wpadły minionej olimpijskiej zimy. Historia naszych skoków zatacza w ten sposób niejako koło, bo to właśnie fachowcy z Austrii byli pierwszymi zagranicznymi trenerami, którzy uczyli skakać na nartach zawodników z naszego kraju na początku lat 20. ubiegłego stulecia.


Z ziemi austriackiej do Polski

Na wiele dekad przed zatrudnieniem przez PZN Heinza Kuttina i Stefana Horngachera początkiem XXI wieku, na Podhale przybyli dwaj inni Austriacy. W 1922 roku MKOl bardzo poważnie rozważał ideę utworzenia zimowej odsłony igrzysk olimpijskich. Dla powstałego krótko po zakończeniu I Wojny Światowej Polskiego Związku Narciarskiego był to impuls do poczynienia starań o podniesienie poziomu polskich narciarzy, w tym rzecz jasna skoczków. Trzeba przyznać, że młoda federacja nie żałowała sił i środków i ściągnęła do Polski specjalistów najwyższej klasy, Austriaków Seppa Bildsteina, przez wiele zim czołowego skoczka "pozanordyckiej" Europy oraz Henry'ego Meyringera, uważanego za jednego z najlepszych skoczków sezonu 1921/22.

Na kartach historii polskich skoków wyraźnie zapisał się przede wszystkim ten pierwszy. "Bildstein znacznie podciągnął naszych skoczków. Zaczęli według norweskich i alpejskich zwyczajów brać przy odbiciu większe wychylenie do przodu, co zmniejszyło pracę rąk w powietrzu" - pisał Wojciech Szatkowski w książce "Od Marusarza do Małysza". Oprócz kwestii czysto szkoleniowych Austriak zajmował się też planami remontów skoczni, które tego wymagały.

Bywaj zdrowe Zakopane

Austriaccy trenerzy w Polsce pojawiali się doraźnie, ale opiekowali się naszymi skoczkami także podczas ich wizyt w Austrii. Pomagali w kwestiach organizacyjno-logistyznych. W lutym 1923 roku na dworcu w austriackim Semmeringu zmęczeni, niewyspani i przemarznięci wysiedli z pociągu Aleksander Rozmus i Andrzej Krzeptowski. Były to czasy, kiedy polscy skoczkowie nie byli jeszcze w żadnym zakresie zaznajomieni z ośrodkami sportowymi, w których mieli startować. Rozmusem i Krzeptowskim zaopiekowali się i przez cały pobyt w prowadzili ich za rękę Sepp Bildstein i Henry Meyringer.

Zmagania na dużej skoczni o stromym i trudnym profilu trochę przerosły możliwości naszych reprezentantów. Dodatkowy element stresu stanowiła dla nich 10-tysięczna publiczność, nie skakali wcześniej za granicą przy takich tłumach na trybunach. Warto przy okazji odnotować jedną ciekawostkę dotyczącą omawianych zawodów. Zanim doszło do oficjalnego otwarcia konkursu, skoki oddali... wszyscy sędziowie mający oceniać styl zawodników. Organizatorzy wyszli z założenia, że bardziej miarodajne będą wystawiane przez nich noty w sytuacji, kiedy najpierw osobiście zapoznają się z warunkami na skoczni.

Bildstein podczas swojego pobytu na Podhalu bardzo mocno zżył się z Polską. Przegląd Sportowy cytował jego wypowiedź, którą pożegnał się, kończąc swoją pracę na polskiej ziemi: "Bywaj zdrowe Zakopane z twoimi wspaniałymi halami. Twoim ludem góralskim w malowniczych strojach, z naszymi wiernymi towarzyszami narciarskimi. Którzy z taką miłością i umiejętnością pracują nad swoim narybkiem: dzięki Ci za tę miłość, jakąś  nas uraczył Pobyt nasz w Zakopanem pozwolił znowu uwierzyć, że trwała przyjaźń zjednoczy wszystkich, którzy jakąkolwiek mową różni, owiani są jednym wspólnym ideałem naszego niezrównanego narciarstwa."

Człowiek renesansu

Bildstein był prawdziwym człowiekiem renesansu, wszechstronnym, udzielającym się na wielu płaszczyznach. Już w 1911 roku jako 20-latek ustanowił rekord Europy Środkowej skokiem na 41 metrów na skoczni w Bad Aussee, która z czasem została nazwana na jego cześć Bildstein-Bakken. Wielokrotnie zdobywał tytuł mistrza kraju, wielokrotnie bił też rekord Austrii, w 1926 roku w Pontresinie wyśrubował go do 56 metrów. Był pierwszym Austriakiem, którego dopuszczono do rywalizacji podczas zawodów na Holmenkollen. Po złamaniu nogi na skoczni opatentował innowacyjne wiązanie, które zmniejszało ryzyko odniesienia kontuzji. Wtedy to po raz pierwszy ujawnił szerzej swój talent w szeroko pojętej dziedzinie technologii.

Po zakończeniu kariery podjął pracę w Deimler-Benz, gdzie miał odegrać ważną rolę w zaprojektowaniu BMW 315/1. Następnie jako pracownik firmy Oeffag był odpowiedzialny za projektowanie samolotów, w fabrykach Steyr znów planował konstrukcję dwuśladów. Z narciarstwem nie stracił nigdy kontaktu, choćby z tego powodu, że niemal do końca życia projektował wyciągi na stokach, wiele z nich cechowało się mocno innowacyjnymi rozwiązaniami. Za swoje technologiczne dokonania otrzymał niejedną nagrodę. Firmę, którą założył w Aarlebergu, przejęła po jego  śmierci córka i wnuk.