Strona główna • Norweskie Skoki Narciarskie

Runął na zeskok i wygrał zawody - mistrz olimpijski wspomina swoje początki

Jest bezdyskusyjnie jednym z największych wygranych ostatniego sezonu. Marius Lindvik, mistrz olimpijski i mistrz świata w lotach, a także trzeci zawodnik klasyfikacji generalnej Pucharu Świata w rozmowie z portalem Klikk.no wrócił pamięcią do wczesnych lat swojej kariery i opowiedział o początkach przygody ze skokami. 


- Nigdy nie znalazłbym się w tym miejscu, w którym jestem w tej chwili bez moich rodziców. Tata jeździł ze mną po całej Norwegii, był moim sponsorem, serwismenem, psychologiem i motywatorem - wspomina mistrz  z Pekinu, który na nartach zaczął skakać stosunkowo późno jak na dzisiejsze standardy, bo dopiero w wieku 11 lat. Co prawda na deskach zjazdowych za sprawą ojca jeździł już w wieku 2-3 lat, ponadto uprawiał szereg innych dyscyplin, które pozwoliły mu zdobyć ogólne przygotowanie sportowe, ale jego spotkanie ze skocznią trochę się odwlekło. 

-  Pierwszy raz skoczyłem prawdopodobnie na 7-8-metrowej skoczni. Było bardzo fajnie. Chciałem dalej skakać. Więcej i więcej. - mówi Lindvik, który już trzy miesiące po pierwszym kontakcie z obiektem do skoków wygrał swoje premierowe zawody. Miało to miejsce na 25-metrowej skoczni w Vikersund. Tak szybki triumf już na starcie wielkiej przygody dał mu potężny zastrzyk motywacji. Cztery lata później jego narciarska przygoda jedyny raz stanęła na chwilę pod znakiem zapytania. Była to jednak bardzo krótka chwila. Na skoczni w Voss Lindvik odniósł dość poważny upadek. Zbyt wąskie tory najazdowe sprawiły, że tuż przed wyjściem z progu ugrzęzły w nich jego narty. W powietrzu zrobił salto i padł na zeskok na czterdziestym metrze.

Przewieziony do szpitala młody Marius uparł się, by już kolejnego dnia wrócić na skocznię. Doszło nawet do małej kłótni między nim a ojcem. Do sali wpadł wówczas lekarz: - Jutro rano musisz najpierw poczuć swoje ciało, a potem pamiętaj, że masz czterdziestoprocentowe prawo głosu, twój ojciec ma 60 procent - zarządził. Lindvik nazajutrz wyszedł obolały z placówki. Czuł się tak, jak gdyby w ciągu jednej doby dodano mu pięćdziesiąt lat. Mimo to wziął udział w zaplanowanych na ten dzień zawodach i bez większego trudu... wygrał je.

Od tego czasu jego kariera układała się wręcz podręcznikowo. W grudniu 2014 roku dziesiątym i dwunastym miejsce miejscem zadebiutował podczas zawodów FIS Cup. W sezonie 2015/16 wywalczył tytuł srebrnego medalisty igrzysk olimpijskich młodzieży. Dwa lata później wygrał klasyfikację generalną Pucharu Kontynentalnego, zdobył tytuł mistrza świata juniorów, a w 2019 roku zaczął notować pierwsze sukcesy w Pucharze Świata. Od tego czasu nie wypada ze światowej czołówki. - To była całkowicie szalona zima. Osiągnąłem ponad połowę celów, które wyznaczyłem sobie na najbliższe pięć lat - powiedział po ostatnim rewelacyjnym dla siebie sezonie.

- Jest bezkompromisowym i ofensywnym skoczkiem, który w każdym skoku daje z siebie 100 procent i nie pozwala na to, aby zewnętrzne okoliczności miały jakikolwiek wpływ na to, co dzieje się na skoczni - uważa ojciec Mariusa, Trond Lindvik. - Ale ponadto jest osobą spokojną i rozsądną, która zawsze twardo stąpa po ziemi. Są to cechy, które pomagają mu zachować spokój w trudnych sytuacjach i szybko wrócić do równowagi - dodaje.