Strona główna • Polskie Skoki Narciarskie

Grzegorz Sobczyk trenerem Władimira Zografskiego. "Były jeszcze inne propozycje"

Władimir Zografski rozpoczął współpracę z polskimi szkoleniowcami. Nowym trenerem Bułgara został Grzegorz Sobczyk, któremu asystuje Andrzej Zapotoczny. Obaj jeszcze minionej zimy pomagali Michalowi Doležalowi w reprezentacji naszego kraju. - Rozmowy zaczęły się w Planicy. To nie była jedyna propozycja. Miałem czas, żeby wszystko przemyśleć, poukładać i przede wszystkim spędzić czas z rodziną, czego zawsze brakowało - mówi Sobczyk w wywiadzie udzielonemu Skijumping.pl. 41-latek pracował w sztabie Biało-Czerwonych nieprzerwanie od 2008 roku.


Skijumping.pl: Podczas burzliwego finału sezonu w Planicy stanął Pan wraz z Michalem Doležalem przed naszą kamerą, kiedy Czech ogłaszał koniec współpracy z Polskim Związkiem Narciarskim. Czy dziś, po upływie czasu, ubrałby Pan swoje stanowisko w te same słowa?

Grzegorz Sobczyk: Czy powiedziałbym to samo? Panowały tam duże emocje... Zostawiłem już to wszystko daleko za sobą. Nie chciałbym do tego wracać, ponieważ nie jest to potrzebne. Inaczej spojrzałem na to wszystko. Bardziej ze swojego punktu widzenia, niż stawianie się w roli człowieka, który wszystko potrafi udźwignąć.

Powiedział Pan, że na prawdziwą analizę przyjdzie czas po sezonie. Dlaczego sprawy poukładały się w ten sposób, że te drogi musiały się rozejść?

Jak już wspominałem. Twierdziłem, że to nie jest wina jednej osoby, czyli Michala Doležala. Przez lata byliśmy drużyną. Trenerzy, z którymi wcześniej współpracowali, nauczyli mnie, że fajnie, gdy ekipa trzyma się razem - wygrywając i przegrywając. Nie mogłem znieść tego, że obwiniało się wyłącznie Michala za to wszystko. Bardzo dużo osób pomagało mu w tym okresie. Asystenci, fizjoterapeuci czy serwismeni. Dlatego powiedziałem, że będę musiał grubo przemyśleć swoją przyszłość.

Igrzyska w Pekinie to sukces, niedosyt, a może porażka z polskiej perspektywy?

Zależy od oceny całego sezonu. To była bardzo trudna zima. Z całych sił próbowaliśmy dogonić czołówkę. Przy okazji jednych zawodów udawało się to robić, a za moment znów dostawaliśmy cios, po którym trzeba było się odbudować. Igrzyska? Przywieźliśmy medal. Jedni mówią, że to fart, a drudzy, że fajnie wszystko się poukładało. Kamil Stoch dwukrotnie też był bardzo blisko podium. Fart czy pech? Bardzo walczył o ten krążek, ale to Dawid Kubacki go zdobył. Miejsca Kamila? Wiadomo, że na igrzyskach liczą się tylko medale, ale były to bardzo dobre pozycje. Chcieliśmy zrobić dużo więcej, ale w tamtym momencie byliśmy na tyle przygotowani.

Naszej kadrze doskwierały między innymi urazy, kłopoty wirusowe, a w tle przewijały się kontrowersje sprzętowe. Wszystko należy zrzucić na Mikę Jukkarę i przeciwności losu, a może to w przygotowaniach popełniono błędy?

Na początku sezonu myśleliśmy, że jesteśmy gotowi. Potem pojawiło się nieco trudności w kontekście kombinezonów. Musieliśmy gonić świat, a trenerzy techniczni pracowali do późna, żeby to wszystko pozmieniać. Tak to jest w sporcie. Trzeba gonić, jeśli nie złapie się właściwego rytmu od początku, a wtedy popełnia się błędy. Główny trener zaczął szukać w technice i treningach, a później tworzy się lawina i wszystko idzie na dół. Przed igrzyskami uznaliśmy, że trzeba się troszkę uspokoić i robić swoje. Jakoś udało się odbić z tej słabszej dyspozycji i powalczyć na igrzyskach.

W mediach pojawiła się za to lawina krytyki, co bez wątpienia burzyło spokój w szeregach reprezentacji. Jak odniesie się Pan do słów, które sugerowały, że to Grzegorz Sobczyk rządził polską kadrą, choć głównym trenerem był Michal Doležal?

Jak mogę się do tego odnieść... Przy sukcesach nie było problemu z tym, że Grzegorz Sobczyk jest asystentem. Słabsze rezultaty? Wtedy rządził Grzegorz Sobczyk <śmiech>... Wszystkie podejmowane decyzje należały do głównego szkoleniowca. Tak było za Łukasza Kruczka, Stefana Horngachera i Michala Doležala. Główny trener zawsze zwraca się do asystenta, można podyskutować, ale zazwyczaj wygrywa zdanie pierwszego szkoleniowca, który podejmuje decyzję. To jego rozliczają za wszystkie ruchy. Ktoś sobie ubzdurał, że rządziłem tą grupą. Czy miałem ambicje, by wyjść ponad głównego szkoleniowca? Można zapytać o zdanie zawodników czy pierwszych trenerów.

Jako asystent stanął Pan murem za Michalem Doležalem. W marcu pojawiały się plotki, że Czech może wzmocnić szeregi reprezentacji Niemiec jako asystent Stefana Horngachera. A Pan? Furtka Polskiego Związku Narciarskiego była uchylona czy należało zamknąć ten rozdział i poszukać nowych wyzwań?

Po tylu latach pracy w PZN i Pucharze Świata musiałem odpocząć po takim sezonie, szczególnie psychicznie. Nie ukrywam, że bardzo mnie to zmęczyło, podobnie jak cały sztab szkoleniowy. Tym bardziej, że dowiedzieliśmy się od Michala, iż nie będzie dalej prowadził tej grupy. Czy dam radę dalej pomagać głównemu trenerowi po tych wszystkich negatywnych opiniach? To była dla mnie duża zagadka.

Kontrakt nie został jeszcze oficjalnie podpisany, ale nie jest tajemnicą, że rozpoczął Pan już współpracę z Władimirem Zografskim. Kiedy pojawił się taki pomysł?

Rozmowy zaczęły się w Planicy. Po informacji o nieprzedłużeniu umowy PZN z Michalem, niektórzy znajomi delikatnie podpowiadali możliwe opcje. To nie była jedyna propozycja, były też inne. Musiałem złapać oddech i wszystko od nowa poukładać w głowie.

To zupełnie nowe wyzwanie. Przez lata zbierał Pan doświadczenie jako asystent, teraz czas na rolę głowy projektu.

Cieszę się. Może nareszcie uda mi się coś robić, żeby być z tego zadowolony i myślę, że wszystko pójdzie dobrze. Mam nadzieję, że zawodnik wszystko wytrzyma, a wtedy będzie w porządku. 

Mówimy o jednym zawodniku, a nie kadrze. Oczywiście - skoki w Bułgarii istnieją, ale to etap raczkowania. Władimir Zografski to niespełniony talent. Mówimy o mistrzu świata juniorów czy zawodniku z podium Letniego Grand Prix, który cały czas nie jest w stanie pokazać pełni potencjału. Próbowali różni trenerzy - jego ojciec, Alexander Pointner czy ostatnio Matjaz Zupan, który teraz poprowadzi klub Ryoyu Kobayashiego w Japonii. W prawie 29-letnim Bułgarze widać dużą determinację. W tym roku przeprowadził się do naszego kraju, skąd pochodzi jego żona. Jaki jest pomysł na wykrzesanie tego, co najlepsze w Zografskim?

Razem ze mną jest Andrzej Zapotoczny, który umie przygotować kombinezony. To jeden z lepszych trenerów technicznych. Razem prowadzimy Władimira Zografskiego. Na pewno planujemy ciężkie treningi i zmianę mentalności. To, czego myśmy uczyli się dawniej, jako polska ekipa. Często czuliśmy się gorsi od najlepszych zespołów. W pewnym momencie nauczono nas innego myślenia. Zwracano uwagę, że nie możemy po cichu wyjść z busa i nie pokazywać się. Nauczono nas tego, by czuć się mocną drużyną i walki z najlepszymi.

Ponowna gra Horngachera i Doležala do jednej bramki to zaskoczenie? A może zanosiło się na to i to nic szokującego? Kibice żyli konfliktem sprzętowym pomiędzy tymi szkoleniowcami. Polaków zdyskwalifikowano za buty, a Niemcy budzili kontrowersje swoimi kombinezonami.

Taka jest rola głównych trenerów, jest zacięta rywalizacja o najwyższe cele. Ta rywalizacja kończy się w momencie opuszczenia wieży trenerskiej, później nie ma dyskusji. Stefan Horngacher wie, jak zachował się w Willingen. Przyszedł i porozmawialiśmy o tym. Gdybyśmy mieli taką okazję, pewnie zrobilibyśmy tak samo. Niezależnie od Niemca, Norwega czy Austriaka. Też byśmy reagowali i protestowali, tak wygląda sport. Nie można mówić o nienawiści Stefana Horngachera do polskiej ekipy. Tak samo jest przy skracaniu najazdu. Wygrywa trener, który w najlepszym momencie poprosi o obniżenie belki.

Jak wyglądało Pana pożegnanie z Polskim Związkiem Narciarskim?

Pożegnaliśmy się w bardzo miłej atmosferze. Michal Doležal, a także ja i Andrzej Zapotoczny, przyjechaliśmy do siedziby związku. Zorganizowaliśmy ciasto, oscypki czy korbacze, by podziękować osobom, które przez tyle lat nam pomagały. To chociażby panie z księgowości czy logistycy. To grono wspaniałych ludzi. Mogliśmy funkcjonować, skupiać się na treningach i nie zajmować się innymi rzeczami. Serce by mi nie pozwoliło, by trzasnąć drzwiami i wyjść obrażony. Nie ma powodu, by się obrażać. Sezon był, jaki był i taką podjęliśmy z Andrzejem decyzję. Odejście Michala Doležala spowodowało, że postanowiliśmy od tego odpocząć i wszystko przemyśleć. Myślę, że z perspektywy czasu wszystko fajnie się poukładało.

A relacje z polskimi kadrowiczami? Miał Pan okazję spotkać się z nimi tej wiosny choćby podczas przyjęć weselnych członków reprezentacji.

Super było zobaczyć się po delikatnej przerwie. Mieliśmy odpoczynek od siebie i miło było spotkać się, by porozmawiać o wszystkim, a nie tylko o sporcie. Byłem zaskoczony, bo miałem okazję z każdym zamienić kilka słów i nie czuję dystansu. Wiedzą, że mogą na mnie liczyć w życiu prywatnym. Zawsze będę starał się pomóc. 

Udało się porozmawiać z Thomasem Thurnbichlerem?

Tak, na weselu Krzysztofa Miętusa. To była sympatyczna rozmowa. Znaliśmy się już wcześniej, chciał zapytać się, co u mnie słychać i co zamierzam dalej robić. Taka luźna pogawędka.

Serce dalej bije dla Biało-Czerwonych, by Kamil Stoch, Dawid Kubacki, Piotr Żyła i spółka sięgali po kolejne trofea? 

Jak najbardziej kibicuję. Podobnie jak reszcie polskich sportowców. Każdy oglądał Formułę 1 czy biegi narciarskie, gdy Robert Kubica i Justyna Kowalczyk sięgali po sukcesy. Nawet ci, którzy nie lubią tych dyscyplin. Każdy kocha skoki, gdy nasi zwyciężają. Podobnie jak siatkarzy, sam staram się oglądać każdy mecz. Jestem za tym, by polscy skoczkowie pokazali swoje umiejętności w najbliższym sezonie i dopiekli innym ekipom.

Na sam koniec. Jaki jest krajobraz bułgarskich skoków na tle polskiego systemu? Jakie są możliwości finansowe?

Nie ma dużych problemów. Na ten moment wszystko jest i starają się organizować. Zaczęliśmy nieco później przygotowania, więc goni nas czas, ale na spokojnie. Do miesiąca wszystko powinno być dograne. Nie mają skoczni, ale mają młodzież. Rozmawiałem z dyrektorem sportowym i przy okazji obozów w Planicy czy Zakopanem chcielibyśmy ściągać dzieciaki na mniejsze obiekty. Do tego są siłownie czy boiska sportowe. Raz na jakiś czas chcielibyśmy się spotkać, by coś podpowiedzieć i pomóc.

Widzimy się na Letnim Grand Prix w Wiśle?

Aktualnie trenujemy w Wiśle. Planujemy start w przyszłym tygodniu. Postaramy się coś poskakać!

Z Grzegorzem Sobczykiem rozmawiał Dominik Formela