Strona główna • Artykuły

Przełamanie Ammanna, horror Małysza. Tak USA pożegnały się na lata z PŚ

Gdy w lutym 2004 roku Puchar Świata w skokach narciarskich po raz jak dotąd ostatni zawitał do Stanów Zjednoczonych w Polsce prace kończyła komisja sejmowa powołana do zbadania afery Rywina, a w amerykańskich kinach premierę miał głośny film Mela Gibsona "Pasja". W sieci pojawił się portal Facebook, który dopiero za kilka lat stanie się hitem. A na skoczniach? Po swoją pierwszą Kryształową Kulę zmierzał Janne Ahonen, polscy kibice byli jeszcze pod wrażeniem rewelacyjnego występu Mateusza Rutkowskiego, który na juniorskich mistrzostwach świata znokautował Thomasa Morgensterna, a Robert Mateja atakował na łamach prasy Apoloniusza Tajnera za archaiczne metody treningowe. No i Małysz był pod formą. Mówiąc krótko, minęła od tego czas cała epoka. 


Na początku grudnia 1990 roku rozegrano ostatnie jak dotąd zawody Pucharu Świata w Lake Placid, które przez większą część pierwszej dekady funkcjonowania Pucharu Świata były żelaznym punktem cyklu. Kilka lat później amerykańską lukę próbowali wypełnić działacze z Iron Mountain, którzy gościli u siebie zawody w 1996 i 2000 roku. Ale ten drugi weekend miał kuriozalny przebieg i miasto w stanie Michigan wypadło poza orbitę zainteresowań FIS. Zastępstwa tym razem nie trzeba było specjalnie szukać. Z uwagi na zaplanowane na 2002 rok igrzyska olimpijskie rok wcześniej musiała odbyć się próba na skoczni w Park City. To był ten pierwszy wielki sezon Małysza, który zmiażdżył tam konkurencję. Do stanu Utah skoczkowie wrócili jeszcze raz, w 2004 roku. 

W żółtym plastronie lidera do Stanów leciał Janne Ahonen, mając w swoim dorobku 1120 punktów. O 224 więcej od Norwega Roara Ljokelsoeya i o 402 od jego rodaka Sigurda Pettersena. Zaplanowane na sobotę 28 lutego kwalifikacje wygrał wicelider klasyfikacji generalnej. Uprzedzając nieco fakty, podopieczny Miki Kojonkoskiego był wtedy na fali wznoszącej i do zgarnięcia Kryształowej Kuli zabraknie mu ostatecznie jednego konkursu. Trofeum to przegra z Ahonenem o zaledwie 10 oczek. 

Bezpośrednio po kwalifikacjach rozegrano ostatni jak na razie konkurs Pucharu Świata na amerykańskiej ziemi. Zawody wygrał niezły w tamtym sezonie Noriaki Kasai, skacząc 120,5 i 122,5 m.  O ile triumf Japończyka nie był jakąś wielką niespodzianką, o tyle zajęciu drugiego miejsca przez Simona Ammanna zdecydowanie można nadać taki status. Po bajecznym sezonie olimpijskim 2001/02 Szwajcar wpadł w duży dołek i dwa lata już czekał na pucharowe podium. Odblokował się w końcu na tej skoczni, która stała się początkiem jego wielkiej kariery. Helwet uzyskał 118 i 125 m i ostatecznie stracił ledwie punkt do Japończyka. Trzecie miejsce zajął Tommy Ingebrigtsen, a czwarte Ljokelsoey, który w drugiej serii oddał najdłuższy skok zawodów - 127,5 metra. Pierwszą próbę jednak mocno zepsuł, uzyskując w niej zaledwie 112,5 m. Nie mógł wtedy jeszcze wiedzieć, że ta drobna wpadka pozbawi go najcenniejszego lauru w sezonie. 

Jedyni Polacy w konkursie, Wojciech Skupień i Marcin Bachleda, zajęli odpowiednio 38 i 40 miejsce. Jeszcze niżej, bo na 47. pozycji, znalazł się Sven Hannawald, który po amerykańskiej wyprawie postanowił przedwcześnie zakończyć sezon. Jak się później okaże, nigdy więcej nie pojawi się już na skoczni. Nazajutrz w Park City panowały bardzo trudne warunki. Najpierw odwołano kwalifikacje, a potem kilkukrotnie przesuwano rozpoczęcie konkursu. O godzinie 20.40 polskiego czasu zdecydowano o definitywnym odwołaniu zawodów. Ostatni amerykański Puchar Świata pozostawił więc dużą dozę niedosytu, ale polskim kibicom przyniósł ponadto sporą dawkę strachu i niepokoju. 

Podczas piątkowych treningów groźnego upadku doznał Adam Małysz. Tuż po nim przy polskim skoczku zalazł się komentator TVP - Włodzimierz Szaranowicz, który tak relacjonował to, co działo się z Małyszem. - Byłem zaraz przy nim. Tłumaczyłem jego słowa amerykańskim lekarzom. Po kilkunastosekundowej utracie świadomości Adam świadomie odpowiadał na pytania o dzień tygodnia, miejsce pobytu, o to czy coś go boli. Narzekał tylko na ból szyi, ale prawdopodobnie dlatego, że za ciasno założono mu gorset usztywniający. Po kilkunastu minutach Małysza przeniesiono na nosze i wniesiono do karetki. Przez jakiś czas samochód pozostał jeszcze przy skoczni. Wtedy znowu zaczął pytać: "Gdzie jestem?", "Dlaczego?". Znów miał chwilowe zaniki świadomości, mimo że był przytomny. Lekarka, która była w szpitalu przy Małyszu, powiedziała mi, że jest to klasyczne wstrząśnienie mózgu, czyli nie ma mowy o żadnych ćwiczeniach przez tydzień.

Nieco później Szaranowicz przekazał polskim kibicom kolejną relację: - Nasz mistrz nie pamiętał nic z piątkowego treningu. Nie był więc w stanie powiedzieć czegokolwiek o przyczynach upadku. Adam wyglądał źle. Niemal pół jego twarzy pokrywa strup. Lekarze dali mu maść na gojenie. Zranione miejsca muszą go strasznie swędzieć. Odczuwa bóle głowy. Nie może się swobodnie poruszać. Bardzo boli go też kark i plecy. Kilka razy wymiotował.

- Z pierwszej kamery wyglądało to dosyć niewinnie. Dopiero drugie ujęcie, z naprzeciwka, pokazało jak potworny był ten upadek. Adam ma szczęście, że jest taki lekki i wysportowany. Powiem bez ogródek: normalny człowiek by tego nie przeżył! - mówił z powagą żegnający się z posadą trenera reprezentacji Polski Apoloniusz Tajner. Małysz jeszcze przed końcem sezonu oddał treningowe skoki w Zakopanem, ale na udział w zawodach czekał do lata. A nam z kolei przyszło długich 19 lat czekać na Puchar Świata w Stanach Zjednoczonych.