Strona główna • Skocznie Narciarskie

Zawody na skoczni normalnej - sztuczna konkurencja czy potrzebne urozmaicenie?

Skocznie normalne, a na takiej jutro rozegra się walka o mistrzowskie medale, są od lat traktowane przez Międzynarodową Federację Narciarską mocno po macoszemu i rzadko goszczą zawody Pucharu Świata. Zdaniem Miki Kojonkoskiego bezpośrednią przyczyną takiego stanu rzeczy jest, co zresztą całkiem logiczne, mniejsza atrakcyjność takiej rywalizacji. 


MKOl groził palcem?

- Tu chodzi po prostu o medialną wartość produktu. Praktyka pokazała jednoznacznie, że dłuższe skoki zdecydowanie ją zwiększają - uważa Kojonkoski, który obecnie pełni funkcję dyrektora ds. skoków narciarskich i kombinacji norweskiej w Fińskim Związku Narciarskim. Nie ma zresztą w tym stwierdzeniu niczego odkrywczego. Wiadomo, że w sporcie chodzi głównie o show, a dłuższe loty są jedną z jego głównym składowych w przypadku skoków narciarskich.

Podejście FIS do skoczni normalnych zmieniało się z biegiem lat. Dla przykładu zimą 1993/94 skoczkowie elity aż siedmiokrotnie rywalizowali na obiektach normalnych. Na drugim biegunie znajdują się sezony 2002/2003 - 2006/07, kiedy to na przestrzeni aż sześciu lat skocznia około dziewięćdziesięciometrowa ani razu nie pojawiła się w kalendarzu Pucharu Świata. 

Potem taki rozmiar skoczni zaczął wracać do łask, choć bardzo okazyjnie i czasami tylko z konieczności. I tak na przykład w 2012 roku podczas próby przedolimpijskiej w Soczi rozegrano dwa konkursy na normalnej skoczni z uwagi na zbyt wysokie temperatury, które uniemożliwiły przygotowanie dużej areny. W Lahti dwukrotnie przenoszono zawody na mniejszą skocznię z powodu zbyt silnego wiatru. Niemniej fiński dziennik Iltalehti sugeruje, że ponowny zwrot FIS w kierunku mniejszych skoczni został niejako wymuszony przez Międzynarodowy Komitet Olimpijski.

MKOl miał zacząć bliżej przyglądać się poszczególnym dyscyplinom zimowym i zaczęto się niepokoić, że uznana za "sztuczną" konkurencja może wypaść z programu najważniejszej imprezy czterolecia. - Coraz więcej mamy w kalendarzu lotów narciarskich, ale nie ma możliwości, by gospodarz igrzysk wybudował tak ogromną skocznię. Normalna skocznia musi więc pozostać w programie imprezy - mówi Kojonkoski.

Czy rozmiar ma znaczenie?

Zdaniem Fina dla dobrze dysponowanych zawodników rozmiar skoczni nie stanowi większej różnicy, choć bywają zawodnicy nieco "skrojeni" pod rozmiar obiektu. - Mniejsza skoczni może sprzyjać Polakom, bo ich technika jest bardziej energetyczna. Dla Słoweńców normalne skocznie nie są tak przyjazne. Ich technika kładzie większy nacisk na fazę lotu i optymalizację aerodynamiki - mówił jeszcze przed dzisiejszymi skokami dziennikowi Italehti były trener Austriaków, Finów i Norwegów.

Praktyka pokazała jednak co innego. Obecnie to Słoweńcy Anze Lanisek i Timi Zajc są wymieniani jako główni faworyci do medalu w jutrzejszych zawodach. - Rozmiar skoczni jest sprawą drugorzędną. Liczy się przede wszystkim forma - mówi nam z kolei wieloletni reprezentant Polski, Stefan Hula. - Spójrzmy na wyniki dzisiejszych kwalifikacji. Ich czołówka to czołówka klasyfikacji Pucharu Świata, który rozgrywany jest prawie wyłącznie na dużych obiektach. Da się wyodrębnić pewną grupkę zawodników, którzy lepiej się czują na mniejszych skoczniach, ale to jednak przede wszystkim kwestia formy.

Podobną opinię ma Wiktor Pękala, skoczek, youtuber, ekspert telewizyjny, były członek sztabu szkoleniowego reprezentacji Polski kobiet: - Wydaje mi się, że takie preferencje widać częściej w przypadku młodszych zawodników albo niższych lig, gdzie ta technika nie jest jeszcze tak bardzo rozwinięta. Na "wyżyłowanym" poziomie Pucharu Świata jeśli jesteś w formie, to na każdej skoczni skoczysz dobrze, choć prawdą jest, że technika niektórych zawodników bardziej pasuje pod normalne obiekty, a innych pod skocznie do lotów - mówi Pękala.

- Najlepszy przykład, to fantastyczni lotnicy, czyli Słoweńcy. Nawet jeśli nie są w najlepszej formie na skoczniach dużych, to kiedy przychodzą loty - znowu są w czołówce. Teraz akurat są w formie bardzo wysokiej, dlatego ich zawodnicy są wśród faworytów na obiekcie normalnym. Najogólniej mówiąc, przedstawiłbym to tak: - jeśli ktoś jest w formie, to wszędzie skoczy dobrze, a jeśli nie jest, to mając technikę, która jest ukierunkowana bardziej pod obiekty danego rozmiaru - to tam może się wyróżniać, mimo że na skoczniach innych rozmiarów sobie nie radzi - dodaje skoczek ze Szczyrku.

"Zawsze to jakieś urozmaicenie"

- Myślę, że jeśli byś spytał każdego zawodnika z Pucharu Świata, czy woli urozmaicenie sezonu skoczniami normalnymi czy dalekie loty to opinie mogłyby być różnorodne, jednak większość odpowiedziałaby coś w stylu: w skokach chodzi o to, żeby latać jak najdalej, więc bardziej cenię obiekty duże - szacuje Pękala. - Byłoby fajnie w sumie gdyby dołożyli jakieś dziewięćdziesiątki - przyznaje jednak Hula. - Zawsze to urozmaicenie. Podobały mi się na przykład konkursy w Lake Placid z tego względu, że to skocznia inna i nieszablonowa. Choć jednak duża.  

W tej chwili ostatnim pucharowym bastionem wśród dziewięćdziesięciometrowych skoczni pozostał obiekt w Rasnovie, najprawdopodobniej w przyszłym sezonie zawodów Pucharu Świata doczeka się wreszcie skocznia K-95 w Szczyrku. Ale generalnie obiekty normalne są już nawet marginalizowane w Pucharze Kontynentalnym. Na tę zimę zaplanowano tylko jeden weekend na skoczni o takim rozmiarze. W styczniu drugoligowcy walczyli na obiekcie K-98 w austriackim Eisenerz.