Strona główna • Artykuły

W 2009 roku podziękowano skoczkiniom. Fatalny upadek przerwał krótką historię kobiecych lotów

To już jutro. Na obiekcie Vikersundbakken o punkcie konstrukcyjnym 200 i rozmiarze 240 m zostaną rozegrane pierwsze treningi przed historycznym konkursem lotów narciarskich kobiet. Panie powrócą tym samym na skocznię mamucią w Vikersund po 14 latach. Wówczas miało miejsce zdarzenie, które skutecznie zahamowało rozwój kobiecych lotów.


Według starej norweskiej opowieści noszącej w sobie najpewniej sporo cech legendy pierwszą osobą, która oddała ustany skok w oficjalnych zawodach była kobieta. W 1863 roku podczas zmagań w Trysil uważanych przez licznych historyków za pierwszy w historii oficjalny konkurs 16-letnia Ingrid Olsdatter Vestby dopuszczona w ostatniej chwili do udziału w zawodach miała być autorką jedynej poprawnie wylądowanej próby. Ile w tym faktów, a ile fikcji do końca nie wiadomo. Zapewne jak w każdej legendzie jest w tym ziarnko prawdy. Niemniej od tego czasu skaczące panie czekały blisko 150 lat na to, by sformalizować i ubrać w oficjalne ramy ich dyscyplinę. Puchar Kontynentalny,  Mistrzostwa świata, Puchar Świata, igrzyska olimpijskie. A teraz wreszcie zawody na mamucie. 

Historia lotów narciarskich pań mogła zacząć się już w latach 70. Jedyna skacząca wówczas na przyzwoitym poziomie zawodniczka, Norweżka Anita Wold, pięciokrotnie biła rekord świata pań. Najpierw skoczyła 73 metry w Meldal, w 1974 roku na tym samym obiekcie wyśrubowała go do 82,5 m., 85 metrów uzyskała z kolei w Szczyrbskim Jeziorze w Czechosłowacji. Po swój życiowy wynik musiała polecieć na kontynent azjatycki. W 1975 roku na Okrayamie uzyskała 97,5 m. Rywalizowała tam w konkursie z mężczyznami, a wygrał go mistrz olimpijski Yukio Kasaya. W 1976 roku otrzymała propozycję oddania skoku na Vikersundbakken. Podobno do ostatniej chwili wahała się, czy oddać próbę, ale niekorzystne warunki atmosferyczne miały ją ostatecznie zniechęcić do odbicie się z progu Vikersundbakken. 

Na pierwszy skok zawodniczki na mamucie trzeba było poczekać jeszcze 21 lat. Eva Ganster była osobą, która niejako wyprzedziła swoją epokę. W grudniu 1990 roku podczas zawodów dla dwunastolatków zajęła drugie miejsce rywalizując z piętnastoma chłopcami. Zwycięstwo straciła tylko przez noty za styl. Rok później zdobyła już tytuł mistrza Austrii w tej kategorii wiekowej. W 1994 roku Austriaczka pokazała się szerokiej publiczności jako przedskoczkini w czasie Turnieju Czterech Skoczni. Tę samą rolę pełniła podczas igrzysk w Lillehammer. Na oczach 40 tysięcy widzów ustanowiła kobiecy rekord świata, skacząc 113,5 m. W 1997 roku jako pierwsza skoczkini odbiła się z progu skoczni do lotów narciarskich. Na Kulm uzyskała 167 metrów i trafiła do księgi rekordów Guinessa. 

Sześć lat później poprawiła ten wynik o dwa metry, ale podczas tej samej sesji treningowej, w styczniu 2003 roku, jej rodaczka, Daniela Iraschko wylądowała na 200 metrze. -  Jeśli po Vikersund mój rekord nadal będzie aktualny, będzie mi z tego powodu bardzo przykro, bo kobiece skoki potrzebują nowych osiągnięć. Mam więc nadzieję, że wszystkie zawodniczki biorące udział w konkursie przekroczą tę granicę - mówiła w niedawnej rozmowie z portalem Sport.tvp.pl. Austriaczka na skutek problemów zdrowotnych straciła w tym roku szansę na obronę miana rekordzistki świata. Nie kończy jednak kariery i nie zarzuca nadziei, że kiedyś jeszcze wykona skok na mamucim obiekcie.

Kolejną możliwość oddania lotów narciarskich panie otrzymały w 2004 roku w Vikersund. Swoich sił spróbowały wówczas: Norweżki Anette Sagen i Line Jahr, Amerykanka Lindsey Van i Szwedka Helena Olsson. Najlepiej spisały się Sagen i Olsson, uzyskując po 174,5 m. Następną szansę dziewczęta otrzymały trzy i pięć lat później podczas testów skoczni przed PŚ na Vikersundbakken. Te epizody, zwłaszcza ten drugi, nie były udane. A jak się później okazało, ten z 2009 roku zakończył marzenia wielu dziewczyn o oddaniu skoku na gigantycznym obiekcie. Zaskoczone bardzo dalekim lotem jednego z przedskoczków jury najpierw zakończyło przedwcześnie trening, nie pozwalając na skoki dziewcząt, a kolejnego dnia ustawiono skoczkiniom tak asekuracyjnie belkę, że ledwo były w stanie przeskoczyć bulę. Daleko poszybowała tylko Anette Sagen. Ustanowiłaby rekord życiowy skokiem na 177 metrów, ale tę próbę zakończyła fatalnie wyglądającym upadkiem.

Zawodniczka długo nie podnosiła się z zeskoku, który ostatecznie opuściła na noszach i trafiła do szpitala. Po tym feralnym zdarzeniu delegat techniczny zabronił skakania kolejnym zawodniczkom, a wśród działaczy FIS zapanowała cicha zgoda i porozumienie, by nie wpuszczać już więcej dziewczyn na tak wielkie obiekty. Na długich kilkanaście lat skaczące panie zniknęły zatem ze skoczni do lotów narciarskich. Powrócą tam dopiero jutro w ramach przygotowań do finału turnieju Raw Air dzięki skutecznemu lobbingowi, jaki w ostatnich latach miał miejsce ze strony norweskiego środowiska skoków narciarskich.