Strona główna • Polskie Skoki Narciarskie

Raw Air odjeżdża Polakom. "Znikome szanse na zwycięstwo"

Po dziewięciu z osiemnastu zaplanowanych skoków liderem Raw Air jest Halvor Egner Granerud. Norweg ma zaledwie pięć punktów przewagi nad Stefanem Kraftem z Austrii. Najlepszym z Polaków jest Dawid Kubacki - zajmujący ósmą lokatę ze stratą przeszło 74 punktów do lidera. Czołową "10" uzupełnia Kamil Stoch, który do tej pory zgromadził prawie 90 punktów mniej od Graneruda.


- Trzeba spojrzeć prawdzie w oczy, nie mam szans na zwycięstwo. Są znikome, jeżeli są. Bardziej trzeba skupić się na dobrych skokach i mozolnym budowaniu stabilności, choć to nie jest dobre słowo. Skoki są stabilne. We wtorek skakałem kiepsko, a wylądowałem w czołowej "15", więc nie jest tak źle. Wszyscy znacie moje ambicje, ale trzeba poszukać czegoś, co znowu da mi energię z progu, bo tego brakowało - mówi Kamil Stoch, który w przeszłości dwukrotnie wygrywał Raw Air.

Stoch we wtorek był piętnasty, co było najlepszym rezultatem z grona Biało-Czerwonych. - Staram się to wszystko poukładać, skąd bierze się to skrzywienie w locie. We wtorkowym konkursie skrzywiło mnie w drugą stronę. Zazwyczaj to lewa narta zachowuje się inaczej, przez co kręci mnie w prawo, a tym razem skręciło mnie w lewo. Dla mnie to było trochę dziwne, ale być może pojawiło się trochę kontroli, przez co było zbyt sztywno zaraz za progiem - analizuje 35-latek.

- Wydaje mi się, że na najeździe było bardziej stabilnie, ale znów chciałem wszystko połapać, czyli pozycję najazdową, wyjście z progu i lot, przez co porobiło się tego za dużo - dodaje Stoch.

Stoch na półmetku także był piętnasty. Manuel Fettner, który plasował się za tuż za nim, wylądował na podium. - Miałem przekonanie, że wszystko jest otwarte. Staram się nie skupiać na wynikach, ale wiedziałem, że jest blisko. Wystarczyło oddać dobry skok i wszystko było możliwe - nie ukrywa trzykrotny mistrz olimpijski.

W minorowym nastroju na półmetku Raw Air był Dawid Kubacki. Wicelider klasyfikacji generalnej Pucharu Świata w Lillehammer został sklasyfikowany pod koniec drugiej dziesiątki.

- Jestem bardzo rozeźlony... Na swoją głupotę. W pierwszej serii zdekoncentrowałem się. Koło torów zaczął lecieć śnieg, kiedy siadałem na belce. Trąciłem coś nartą, może starter przestawił stopę? Widziałem, że wpadło do torów, a nim zgłosiłem to do startera to dostałem zielone światło, a trener machnął mi chorągiewką. Pozostało pojechać. To była nieduża grudka, więc wystarczyło po niej przejechać i nie poczułem jej, ale zdążyła złapać moją uwagę. Do przejścia ją widziałem, a wtedy zabrakło czasu, żeby popchać nogą. Wszystko dzieje się szybko i nie jest to proste, kiedy człowiek jest zdekoncentrowany - przyznaje 33-latek.

- Trzeba było machnąć na to ręką i pojechać normalnie. Jakby podbiło nartę, to by podbiło. Ale nie podbiło. Było to jednak wystarczające, by odwrócić moją uwagę od tego, co mam zrobić. W efekcie skok nie był taki, jakiego bym sobie życzył. Na finałową serię leciałem sprintem. To też powoduje, że nie ma czasu na koncentrację. W drugiej rundzie oddałem lepszy skok, ale sporo brakowało mu do dobrego - uważa Kubacki.

- Myślę, że wtorek trzeba odciąć grubą kreską, dać upust emocjom i zabrać się do roboty. Innego wyjścia nie widzę. Wiem, że potrafię skakać dobrze i daleko, natomiast tym razem nie dałem sobie na to szansy - ucina Polak.

Korespondencja z Lillehammer, Dominik Formela